Goleniów Metal MayDay 2: Koszmar z ulicy Dworcowej… Praying Mantis, Portrait, Mindless Sinner, Old Mother Hell, Titan Killer Rampa Kultura, Goleniów - 13.05.2023 r.
Goleniowska rampa kolesi, ku oburzeniu niektórych lokalnych polityków oraz wyborców jedynej prawej i sprawiedliwej partii, nie zwalnia tempa. Jak po złości do spokojnego, nie wadzącemu nikomu Goleniowa po raz kolejny zaprasza gwiazdy światowego heavy metalu. W styczniu miałem okazję bawić się na występie Tygers of Pan Tang (tutaj relacja), teraz z kolei przyszedł czas na drugą edycję festiwalu Goleniów Metal MayDay. Rok temu wielbiciele klasycznych brzmień mogli machać łbami do dźwięków m.in. Killer czy Witch Cross. W tym roku poprzeczka powędrowała jeszcze wyżej. Młodzi gniewni w postaci Titan Killer i Old Mother Hell, doświadczony Mindless Sinner, a co-headlinerami: udowadniający, że heavy metal żyje i nigdzie się nie wybiera Portrait oraz kultowa brytyjska formacja Praying Mantis. Jakieś pytania?
Oczywiście im bliżej wydarzenia tym bardziej zaczęło podupadać zdrowie, ale po tonie polopiryn, gripexów i innych cholinexów człowiek jakimś cudem zameldował się przy ulicy Dworcowej. Parę minut na przywitanie się z organizatorami, szybka kolacja przy food-trucku (dobry pomysł z czymś takim!) i już melduję się pod sceną, by posłuchać tego, co przygotował austriacki Titan Killer. A że to kapela dość młoda stażem, to okazało się, że przygotowała… wszystko. W setliście znalazło się miejsce zarówno na cały debiutancki krążek, jak i na singlowego "Pulling Strings". I trzeba przyznać, że ten autorski materiał jest całkiem niezły: fajne riffy, konkretne solówki, odpowiednia energia na scenie - nie mogę powiedzieć, bym się nudził. Co prawda wokalnie szału nie było (głos Maxa gubił się między instrumentami), a i każdy z muzyków wydawał się wyciągnięty z innej szuflady (przydałoby się ujednolicenie image'u), no ale mimo to otrzymaliśmy 45 minut "prawilnego" łomotu.
Titan Killer - Fatebringer:
Po krótkiej przerwie na scenę wkracza działający od 2015 roku niemiecki Old Mother Hell. Jako że nasi sąsiedzi zza Odry "umiejo w heavy metal" jak żadna inna nacja, to lipy być nie mogło. Nie było jednocześnie powtórki z rozrywki, gdyż do swojej wersji heavy metalu Old Mother Hell dorzuca także elementy epickiego doom metalu, spod znaku chociażby Candlemass. Mieliśmy więc rozpędzone fragmenty, klimatyczne zwolnienia, jak i momenty bardziej podniosłe - fajna mieszanka. Setlista nie faworyzowała żadnego z dwóch krążków, ponieważ swoich reprezentantów miał i debiut ("Old Mother Hell"), jak również jego następca ("Lord of Demise"). Wiadomo, brzmiało to trochę inaczej niż na studyjnych nagraniach, ponieważ zespół przeszedł gruntowną przebudowę (z oryginalnego składu został jeno basista), ale bawiłem się przyjemnie. Muszę jednak dodać, że miejscami brakowało mi drugiej gitary: Frank dwoił się i troił, ale mimo wszystko uszy wyłapywały "puste" fragmenty.
Old Mother Hell - Howling Wolves:
Przerwa na rozprostowanie kości i po chwili wracamy pod scenę, by posłuchać grającej (z przerwami) od 1982 roku grupy Mindless Sinner. I to w niemal klasycznym jej składzie, ponieważ zabrakło tylko oryginalnego perkusisty, który opuścił formację w zeszłym roku. Jaka jest szwedzka recepta na heavy metal? Melodie, melodie i jeszcze więcej melodii. A fakt, że gdzieś mi w głowie majaczył Jorn i Bóg Święty Ronnie James Dio tylko potwierdza, że doświadczeni muzycy to co robią, robią dobrze. Wiadomo, nie zapomniano o riffach czy fajnych przejściach, no ale tutaj przede wszystkim liczyły się nośne refreny, do których można było pośpiewać z publicznością. Oczywiście Mindless Sinner jakoś mega popularny w naszym kraju nie jest, więc wspólne nucenie wyszło dość niemrawo, no ale ostatecznie zarówno zespół, jak i goście Rampy bawili się wybornie. Ze mną włącznie: z dotychczasowych kapel Mindless Sinner najbardziej przypadł mi do gustu pod względem stylu.
Na scenie pojawiają się złowieszcze grafiki, wlatuje klimatyczne intro i zostajemy połknięci, przeżuci i wypluci przez co-headlinera wieczoru. Gdyby Deströyer666 grał heavy metal, to… no cóż, może nie brzmiałby jak Portrait, ale na pewno by tak wyglądał. Skóry, okultystyczne dziary, a do tego niesamowita energia, przez którą nie można było od grupy oderwać wzroku. Chłopaki cisnęli jakby jutra miało nie być - a szczególne gitarzysta Christian Lindell. Muzycznie było równie wybornie. Zespół zdobył już sporą popularność wśród wielbicieli heavy metalu wydając pięć bardzo dobrych albumów i w Rampie zafundował nam prawdziwy przekrój działalności - od demówki, po ostatni krążek studyjny. Co ma sens, bo w końcu był to pierwszy występ zespołu w naszym kraju. Mieliśmy i rozpędzone, prowadzone przez fenomenalne riffy kawałki, jak również i kompozycje dłuższe, bardziej rozbudowane, przypominające klimatem Mercyful Fate. Tu nie można się było nudzić, więc za przekroczenie ustalonego limitu czasowego raczej nikt muzykom łbów nie urwał.
Portrait - Curtains the Dumb Supper:
Paręnaście minut na ochłonięcie i już melduję się w okolicach sceny, by stanąć oko w oko z kultową formacją Praying Mantis. Zespół ma za sobą kawał historii, gdyż na koncie zapisać może sobie 11 albumów. Dodatkowo przewinęło się przez niego morze znakomitych muzyków, w tym Paul Di'Anno (Iron Maiden), Tony O'Hora (Sweet), Bernie Shaw (Uriah Heep) czy Dennis Stratton (Iron Maiden). Obecny skład (któremu niezmiennie przewodzą bracia Troy) skrystalizował się 10 lat temu, więc też już chłopaki niejedno na niejednej scenie zagrali. Co zresztą widać, gdyż w Rampie wszyscy czuli się ryby w wodzie. A najbardziej nakręcony był jeden z ojców założycieli. Tino Troy nie mógł ustać w miejscu - nawet w spokojniejszych numerach nosiło go na wszystkie strony: biegał, uśmiechał się, zagadywał publiczność - wulkan energii. A piszę "nawet w tych spokojniejszych", bo pamiętać trzeba, że pomimo faktu, że Praying Mantis to grupa kultowa wśród wielbicieli NWOBHM, to jednak dużą część jej repertuaru stanowią kompozycje bardziej "radiowe".
Oczywiście zespół wiedział, że nie gra na Dożynkach, więc nie mogło zabraknąć szybkich, dynamicznych kawałków. Jeśli ktoś przyszedł posłuchać klasyków, to musiał być usatysfakcjonowany, gdyż grupa chętnie wracała do tych pierwszych, heavy metalowych albumów. Nie zapomniała jednak również o nowszych pozycjach w dyskografii, w postaci chociażby znakomitego "Cry for the Nations" czy przebojowego "Keep It Alive". I dlatego właśnie pomarudzić muszę na wspomniane wcześniej spokojne kawałki: miałkie "Highway" i nudnawe "Dream On" zaciągały hamulec ręczny w tym sportowym aucie na żółtych blachach. Spokojnie można było wybrać jakieś ciekawsze pozycje z dyskografii. Tym bardziej, że usłyszeliśmy lepsze, klimatyczne kompozycje: "Lovers to the Grave" z kapitalnym duetem Chris Troy/John Cuijpers hipnotyzował, a "Simple Man" z repertuaru Lynyrd Skynyrd (czyżby hołd dla zmarłego Gary'ego Rossingtona?) aż chwytał za serce. Nie można było znaleźć czegoś równie dobrego?
Praying Mantis - Panic in the Streets:
Pomimo niepotrzebnego zwalniania tempa Praying Mantis dał jednak bardzo dobry koncert - widać było po grupie ogranie i doświadczenie. Po skończonym występie muzycy wyszli na zdjęcia i autografy, co też musiało być dla fanów wielką frajdą. Ja niestety musiałem się ulotnić zaraz po bisie, ponieważ czekało na mnie półtorej godziny za kółkiem. A że problemy zdrowotne zaczęły dawać o sobie znać, to wiedziałem, że droga do łatwych należeć nie będzie. No ale cóż, w końcu metal, to nie rurki z kremem, co nie? U mnie wizyta w Rampie skończyła się wysoką gorączką, masą znakomitych wspomnień i jedną wejściówką na jesienny koncert Metal Church. Nie ukrywam jednak, że chętnie powróciłbym do Goleniowa znacznie wcześniej. No to jak, Rock Hard Ride Free? Coś na to poradzicie?
Setlista: 01. Praying Mantis 02. Panic in the Streets 03. Highway 04. Keep It Alive 05. Cry for the Nations 06. Dream On 07. Lovers to the Grave 08. Time Slipping Away 09. Turn the Tables 10. Letting Go 11. Captured City --- 12. Simple Man (Lynyrd Skynyrd cover) 13. Children of the Earth