Po tym jak okazało się, że pan Mike DiMeo nie zamierza zagrzać miejsca w Masterplanie, Książę Jorn I (ale nie ostatni) stwierdził, że ponownie zaszczyci zespół swoją obecnością. Jeśli ktoś liczył na to, że ponowne spotkanie pana Grapowa z panem Lande zaowocuje kompozycjami na poziomie debiutu, albo chociaż "dwójeczki", to miał się okazję rozczarować. "Time To Be King" (bo diukiem się już było) to płyta, którą można wpuścić jednym uchem, wypuścić drugim, a potem iść posłuchać czegokolwiek innego.
Sam poziom produkcji nie budzi zastrzeżeń, forma wokalna jest dobra, praca gitar bez zarzutu, natomiast pod względem kompozycyjnym utwory nie przykuwają uwagi do tego stopnia, że ciężko się połapać, czy przeleciały już trzy czy sześć. Ponadto, gdyby nie wstawione niezbyt zgrabnie partie klawiszowe, można by było pomylić ten album z którymś z ostatnich solowych JORNów. Jedynymi klejnotami w tej koronie są kawałek tytułowy oraz "Lonely Winds Of War", który jest hard rockową interpretacją znanego i lubianego przez wszystkich tematu z "Kniazia Igora" (kolejny książę w dorobku). Podoba mi się tutaj oryginalny sposób wykorzystania muzyki klasycznej, gdzie zapożyczona jest tylko melodia do refrenu, a nie całość razem z tekstami i orkiestrą.
Reszta płyty utrzymuje się na jednym i niezmiennym poziomie. Pan Jorn śpiewa swoje hard rockowe partie, pan Roland gra swoje power metalowe solówki i czuć, że nie ma już między nimi kompozytorskiej współpracy i jednego brzmienia. Tak więc po tym średnim albumie nadszedł czas, żeby panowie rozstali się tym razem już na dobre. Na pamiątkę został tylko kawałek "Time To Be King", na tyle dobry, że na nadchodzące trasy koncertowe wszedł do repertuaru zarówno "Jorna bez Masterplana", jak i "Masterplana bez Jorna".
Lucy / [ 18.11.2013 ]
|