Ta płyta to moje pierwsze zetknięcie z muzyką Norwegów. Nie mam pojęcia, czemu tak długo ich omijałem. Jednak tym krążkiem przekonali mnie, że warto nadrobić zaległości i zajrzeć do ich starszych dokonań.
Tak jak napisałem, mam nikłe pojęcie o tym, jak wygląda muzyka Norwegów, więc pewnie dużo z tego, co napiszę, będzie "oczywistymi oczywistościami". Może jednak dzięki temu uda mi się przekonać kogoś do przesłuchania płyty, bo podejrzewam, że wszyscy fani Enslaved już dawno znają ją na pamięć. Do rzeczy. Mamy tutaj do czynienia z wybuchową mieszanką black metalu oraz progresywnych odjazdów. Ten pierwszy zapewnia nam masę fantastycznych riffów, nieliczne "napierdalankowe" momenty oraz skrzeczące wokale. Drugi natomiast dostarcza wielu rytmicznych połamańców, łagodniejsze fragmenty oraz czyste wokalizy. W sumie daje to nam naprawdę oryginalną muzykę, którą trudno określić inaczej niż "piękna". Wszystkie wypisane przeze mnie elementy idealnie ze sobą współgrają i przede wszystkim nie nudzą słuchacza. Trudno wyróżnić jeden kawałek, wszystkie są dopieszczone i widać, że zespół włożył serce w każdy z nich. Mimo, że są utrzymane w jednej konwencji, są one zupełnie różne i nie ma tutaj tego problemu, że wszystkie utwory zlewają się ze sobą. Oprócz umiejętności kompozytorskich muzycy posiadają również technikę, co najlepiej pokazują gitarzyści w cudownych solówkach. Wokalista również nie odstaje od reszty kapeli - najpierw czaruje nas czystym głosem, aby potem porządnie ryknąć i powydzierać się w typowy dla blacku sposób. Pochwały należą się również za produkcję, która jest wyjątkowo "żywa" i przyjemna dla ucha. Idealne antidotum na modne dzisiaj, sterylnie czyste nagrania.
Najnowsze dzieło Enslaved jest naprawdę doskonałe pod każdym względem, idealnie wyważone proporcje pomiędzy elementami blackowymi i progresywnymi. Słucha się tego świetnie, co powinno być wystarczającą zachętą do kupna tego albumu.
s7mon / [ 19.12.2010 ]
|