Zakk Wylde w przedpremierowych zapowiedziach o nowym studyjnym krążku swojej formacji mówił, że będzie to "najcięższy i najseksowniejszy materiał w historii grupy". Nie mam pewności co wyznacza poziom seksu w muzyce, ale wiem jakie są mierniki ciężkości. Ósmy studyjny krążek Black Label Society zatytułowany "Order Of The Black" zdecydowanie im odpowiada. O wiele więcej w nim metalu, aniżeli rocka. Następca "Shot To Hell" z 2006 roku to pierwszy album, który został nagrany w składzie z nowym perkusistą, bowiem w lutym bieżącego roku zespół opuścił dotychczasowy drummer Craig Nunenmacher. Na jego miejsce wskoczył Will Hunt znany choćby ze Skrape, Dark New Day czy Evanescence. W rzeczywistości ta zmiana nie ma dużego wpływu na muzykę Black Label Society, bo jest to w gruncie rzeczy zespół stawiający przede wszystkim na brzmienie gitar, co zostało też potwierdzone i uwydatnione na "Order Of The Black". Krążek w Europie wydany nakładem Roadrunner Records powinien zjednać fanów ciężkiego, nowoczesnego brzmienia. Zespół zapomina o jakichkolwiek kompromisach w muzyce, inwestując przy większej części materiału w ciężkie i przede wszystkim szybkie riffy gitarowe zaledwie wspomagane perkusją ("Crazy Horse", "Parade Of The Dead", "Black Sunday", "Godspeed Hell Bound" czy "Riders Of The Damned"), ale Zakk Wylde i ekipa postanowili też nieco pobawić się rytmem, który na "Order Of The Black" jest często łamany licznymi przyspieszeniami i zwolnieniami budującymi niejednostajne tempo ("Overlord", "Southern Dissolution" czy "War Of Heaven"). Pomijając dodane pół żartem, pół serio gitarowe "Chupacabra" oraz balladowe "Shadow Grave" i "January" wszystkie utwory wykończone są krótkimi, soczystymi solówkami.
"Order Of The Black" charakteryzuje liczny zestaw improwizacji gitarowych wepchniętych pomiędzy poszczególne utwory. Zakk Wylde i Nick Catanese sprawiają wrażenie jakby oderwali się od założonych pomysłów oddając się bez zahamowań gitarowym wariacjom, pasującym raczej do patentów stosowanych na koncertach (warto sprawdzić szczególnie "Overlord", "Black Sunday" czy "Southern Dissolution"). Sprawia to, że album nie jest tylko jednostajnym heavy metalowym rzemiosłem, ale i krążkiem z rozsądną dawką mniej oczywistych pomysłów. Ponad powyższe panowie z Black Label Society nie zrezygnowali z ballad, których na płycie znajduje się łącznie cztery. Oczywiście są to ballady typowe dla tego zespołu, specyficzne, z naturalnie wyciągniętym instrumentarium i z charakterystyczną manierą wokalną Wylde'a, która dodaje im dodatkowej głębi. Wyłączyć z tego należy jedynie absolutnie zaskakujący utwór "January", który nietypowo zamyka krążek. Trudną sztuką byłoby zarzucenie czegoś konkretnego ósmemu studyjniakowi Black Label Society. Wszak jest to materiał bardzo udany, chyba trochę przywracający blask grupie po niejednoznacznie odebranym "Shot To Hell". Dobrze, że panowie nie zdecydowali się powyrzucać ze swoich nagrań momentów odciętych od schematów (m.in. gitarowych improwizacji, o których wcześniej wspomniałem), ani że nie postawili na redefinicję stylu równającą bardziej popularnym zabiegom. Metalowy odcień nowego Black Label Society wpłynął bardzo korzystnie i orzeźwiająco na brzmienie grupy. Wracając do przetoczonej we wstępie wypowiedzi Zakka Wylde'a na temat nowego materiału Black Label Society nie wiem czy mówiąc o seksie chodziło mu o to, że nowy krążek przysporzy mu więcej popularności i zaliczonych dup po koncercie, ale wiem, ze powinien przysporzyć mu nowej grupy fanów, również (a raczej przede wszystkim) i tych z jajami, bo "Order Of The Black" to rzecz obowiązkowa dla każdego fana mocnych i zdecydowanych brzmień.
Robert Bronson / [ 27.08.2010 ]
|