Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę z niecierpliwością czekać na nowy album Soulfly na pewno zareagowałbym co najmniej lekkim uśmiechem politowania. Tymczasem jak powszechnie wiadomo Max Cavalera wrócił do thrashowego łojenia i data wydania nowego krążka Brazylijczyka stanowiła ważny punkt w moim muzycznym kalendarzu. Od premiery świetnego "Conquer" minęło już prawie dwa lata i szczerze przyznam, stęskniłem się trochę za rykiem byłego frontmana Sepultury. Nic dziwnego zatem, że wiadomości o nowym dziecku Soulfly bardzo mnie ucieszyły. Gdy tylko płyta o nazwie "Omen" pojawiła się na rynku nabyłem wersje deluxe z dodatkowym DVD - zapisem koncertu z With Full Force Festival z lipca 2009 roku.
Przyznam szczerze, ze zawiodła mnie trochę okładka albumu (a w zasadzie obie jej wersje). Poprzednie wydawnictwa prezentowały się pod względem graficznym wprost genialnie. Tutaj jest jednak znacznie gorzej. Najbardziej razi mnie komputerowe wykonanie tego coveru, które po prostu razi plastikiem. No ale przecież miałem pisać o muzyce. Co wysmażył nam starszy z braci Cavalera? No cóż, niespodzianek nie stwierdzam. Max dalej kroczy ścieżką obrana na "Dark Ages". Na szczęście pomysły połączenia brutalności "Conquer" z feelingiem "Primitive" (wspominano o tym w jednym z wywiadów) pozostały jedynie na papierze. Nie oznacza to oczywiście, że "Omen" nie jest płytą brutalną. Wręcz przeciwnie. To najbardziej żywiołowy i najbardziej oldschoolowy krążek Maxa, odkąd odszedł on z Sepultury. Chłopaki zwiększyli jeszcze dawkę thrashowej młócki, ograniczając przy tym klimatyczne zagrywki i powiem szczerze, że trochę szkoda, bo brakuje mi tego nastrojowego plumkania z "Dark Ages", które w połączeniu z ciężkimi riffami stanowiło piorunującą wręcz mieszankę. No ale już koniec tego narzekania. Max i spółka zaserwowali nam bowiem ponad pięćdziesiąt minut muzyki najwyższych lotów.
Odpalamy... Spodziewacie się intra, wolniejszego początku? Nic z tych rzeczy. Od razu atakuje nas ściana dźwięku i Max drący się do mikrofonu. To "Bloodbath & Beyond", kawałek naprawdę przedniego thrashowego mięsa. Tekst utworu do najtrudniejszych nie należy. Składa się bowiem z kilku w kółko powtarzanych fraz. Lecimy dalej. W drugim numerze (o wdzięcznej nazwie "Rise Of The Fallen") mamy pierwszego gościa. To Greg Puciato z The Dillinger Escape Plan, który użyczył nam tu swojego głosu. Co tu dużo mówić, kawałek jest po prostu genialny! Co za klimat! Radzę posłuchać go wieczorem w ciemnym pokoju. Ciarki na plecach gwarantowane. Czwórka czyli "Lethal Injection" to numer wolny walcowaty. Popis daje tu Marc Rizzo, serwując nam dwie wyborne solówki. Warto wspomnieć tu o kolejnym gościu - Tommy'm Victor'ze z Prong. Mało? Posłuchajcie "Kingdom"! Utwór niesamowicie "buja". Trzeba się przekonać na własne uszy. Miazga! Dobra, czas na największe thrash metalowe kosy na tym albumie. Dziewiątka czyli "Mega Doom" zaczyna się wprawdzie spokojnie, ale refren pokazuje, ze panowie jeńców brać tutaj nie zamierzają. Całość okraszona jest jeszcze cudowną solówką Marca. To jednak tylko przystawka do tego co dzieje się w kolejnym utworze. Na sam początek chłopaki serwują nam trochę klimatów, ale potem rozpętuje się istne tornado. Aż chce się krzyczeć razem z Maxem. Nie mam pytań! Po tej dawce brutalnych dźwięków tradycyjnie na koniec dostajemy trochę łagodnego plumkania. "Soulfly VII" nie odstaje poziomem od poprzednich numerów tego typu. Pisałem wyżej cos o końcu płyty? Nie no... przecież zostaje jeszcze wisienka na torcie czyli bonusy. Co my tu mamy? Na początek "Four Sticks" z repertuaru Led Zeppelin. No cóż musze przyznać, że szczęka mi opadła z wrażenia. Max, jesteś geniuszem! Nic więcej nie napiszę. Tego trzeba posłuchać! Lecimy dalej. Następny w kolejce jest... "Refuse\Resist" - cover Sepultury (nie wiem czy to określenie jest w tym wypadku na miejscu). Czym różni się od swojego pierwowzoru? W zasadzie niczym, poza brakiem intra. Max drze się równie wybornie jak w 1993 roku. Warto dodać, że za garami usiadł tu Zyon Cavalera, który poradził sobie nie gorzej niż stryjaszek. Cała sytuacja ma wymiar symboliczny. Przecież utwór na "Chaos A. D." rozpoczyna się biciem serca Zyona zarejestrowanym... w łonie matki. Trzeci i ostatni bonus to "Your Life, My Life" grupy Exel. Tutaj Max dał pobębnić swojej młodszej pociesze - Igorowi Amadeusowi.
Uff... Teraz to już naprawdę koniec. Jakieś wnioski? No cóż, Soulfly wydał kolejny kapitalny album, nieodstający poziomem od swoich dwóch poprzedników. Trzeba się z powrotem przyzwyczajać, że Max Cavalera nie zawodzi i każde kolejna jego płyta kopie tyłki aż miło.
Venom / [ 29.06.2010 ]
|