01. Przeœśladując samego siebie
02. Jeszcze jedna iluzja
03. Skorumpowany
04. Strefa mroku
05. W obliczu prawa
06. Droga donikąd
07. Dotyk przemocy
08. Hardcore Queen
09. Komu dał Cię œwiat?
10.



W miejscu, w którym zwykle w tej rubryce widnieje okładka opisywanego albumu, tym razem mamy fikcyjny obrazek. "Przeznaczenie" z 1989 roku i jego anglojęzyczna wersja z zimy kolejnej nigdy nie doczekały się oficjalnych okładek. Materiał, jak dotąd, nie został wydany. Ale krąży między zagorzałymi fanami thrashu i... jest tak znakomity, że po prostu musiał znaleźć się na honorowym miejscu wśród ponadczasowych albumów.

Nie będę ukrywać, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem "Przeznaczenie", mało nie zgubiłem butów. To było coś niesamowitego! Kipiący energią thrash, zagrany z sercem, polotem, werwą, wsparty znakomitą techniką instrumentalistów. Ten zespół mógł osiągnąć wiele. Dziś, zwłaszcza młodszym fanom metalu, ciężko nawet wytłumaczyć, czym Alastor był. Skąd ludzie, którzy znają Alastor wyłącznie z kiepściutkiego "Żyj, Gnij i Milcz", mają wiedzieć, jak ten zespół grał? Skąd mają wiedzieć, jak dobrym wokalistą jest Robert Stankiewicz? Przecież na wspomnianym "Żyj, Gnij i Milcz" nie pokazał nawet cienia swego talentu. Na tym krążku Alastor grzebał już w zupełnie innych gatunkach muzyki, zupełnie chyba zapominając o swych thrash metalowych korzeniach...

Ech, o tym, czym kiedyś był Alastor, często nie wiedzą nawet starzy wyjadacze. Bo niby skąd? Spróbujcie dostać dziś debiut bandu, wydany przez włoski Metalmaster longplay "Syndroms Of The Cities". Jeśli nawet można gdzieś ten winyl kupić, to kosztuje ciężkie pieniądze. Była jeszcze kaseta z tym materiałem, wypuszczona przez Polmusic. Ale jak to z tasiemkami i analogami - w dobie płyt CD i kurwienia się "metalofców" plikami mp3 o tych nośnikach niewielu pamięta. "Syndromy Miast" są dziś praktycznie nie do zdobycia, "Przeznaczenia" nikt nie wydał - skąd ludzie mają wiedzieć, że Alastor był zespołem thrash metalowym? Najczęściej skazani są na dźwięki z "Żyj, Gnij i Milcz". Żyją więc i gniją w przeświadczeniu, iż to jedyne oblicze Alastor. Szkoda, że ci, którzy znają wczesne płyty zespołu, milczą...

"Przeznaczenie" miało być drugim albumem kutnowskiego Alastor. Niestety, zespół nagrywał ten materiał dla powszechnie znanego "mecenasa sztuki", Tomasza Dziubińskiego. Do dziś trzęsę się ze śmiechu, gdy przypomnę sobie, jaką bajeczkę ów człowiek wstawiał muzykom, by się wyłgać od wydania tego stuffu. A opowiadał chłopakom, że na muzykę, jaką oni grali, nie było w owym czasie koniunktury. A więc wg pana Dziubińskiego w 1989 i 1990 roku nie było koniunktury na thrash... Nie było koniunktury w czasach, kiedy ów thrash był u szczytu swojej potęgi, kiedy na rynek trafiały coraz lepsze, thrashowe płyty i kiedy thrash metalowe kapele powstawały, jak grzyby po deszczu, zapełniając niemal każdy garaż, piwnicę, szopę i psią budę... Tylko gratulować bezczelności. Jak było naprawdę, wie tylko nasz "mecenas sztuki" i może muzycy, ale trzeba powiedzieć, że Dziubiński mógł pomyśleć nad choć trochę lepszą wymówką...

A materiał, jaki Alastor zaprezentował na "Przeznaczeniu", mógł przynieść mu sławę nie tylko w polskim Zaścianku. Mocny, dynamiczny thrash, momentami totalnie wściekły, niezwykle energetyczny, przesiąknięty techniką... Co więcej, nie przywołujący nachalnych skojarzeń z tuzami gatunku tamtych czasów. Gdyby Dziubiński opublikował ten album i gdyby zespół w dalszej swej karierze kontynuował ten kierunek artystyczny, polska scena thrash dorobiłaby się odpowiednika szwajcarskiego Coroner. Nie chcę przez to powiedzieć, iż ekipa z Kutna pożyczała do Coroner patenty. Alastor na "Przeznaczeniu" grał po swojemu. Chodzi mi raczej o podobne w obu kapelach zamiłowanie do techno thrashu, o zacięcie przy mieszaniu w riffach, o dbanie chyba o to, by w żadnym z utworów nie wybrzmiał choć jeden prosty do zagrania dźwięk. I w obu bandach ten kunszt techniczny nie jest ekwilibrystyką dla ekwilibrystyki. Każdy dźwięk na takim "Punishment For Decadence" Coroner, czy "Przeznaczeniu" Alastor, jest głęboko przemyślany, zagrany celowo, bez choćby jednego z nich mógłby zawalić się cały przekaz muzyki. "Przeznaczenie" ani o włos nie ustępuje najlepszym albumom Coroner. Podobnie, jak płyty Szwajcarów, krążek kapeli z Kutna niemal w każdej chwili może zaskoczyć słuchacza zmianą tempa, złamaniem rytmu, nieoczekiwaną zmiennością nastrojów, niespodziewaną solówką... Zdarzyć może się dosłownie wszystko, co tylko dopuszczalne jest w thrashowej konwencji, a jednak nie dostajemy bezładnej kupy dźwięków, tylko utwory logicznie zazębiające się w całość. Oczywiście muzyka Alastor wymaga poświęcenia jej całkowitej uwagi. Nie da się tych dźwięków traktować jako dopełnienia do innych zajęć. Ale to właśnie jedna z cech dobrych, metalowych wydawnictw - odrywają nas od prozaicznych czynności i nie pozwalają spokojnie siedzieć na dupsku... Przy Alastor po prostu trzeba machać łbem i... myśleć.

"Przeznaczenie" ma nawet pewną przewagę nad wszystkimi albumami Coroner - niepowtarzalny głos Roberta Stankiewicza. Facet bezdyskusyjnie miażdży. Jego śpiew opiera się raczej na wysokich rejestrach, jest histeryczny, szaleńczy, opętany. A przy tym Stankiewicz dysponuje sporą skalą głosu i niebanalną techniką wokalną. Typowych thrashowych krzykaczy Robert kładzie na łopatki. Można odnieść wrażenie, iż wokalista Alastor balansuje na krawędzi obłędu. Świat nie miał takiego drugiego śpiewaka. I gdybyż tylko Stankiewicz i cały zespół mogli wrócić do dawnej estetyki i formy...

Instrumentaliści formacji klasą nie ustępują swemu śpiewakowi. Waldemar Osiecki i Mariusz Matuszewski prześcigają się w wygrywaniu coraz ciekawszych, ostrych, jak brzytwa, riffów. Naprawdę ilością pomysłów z tego krążka można by obdzielić kilka "zwykłych" albumów. A przy tym wiosłowi grają mnóstwo dobrych solówek. Tak, to były piękne czasy - wtedy jeszcze żaden wsiowy szpec od marketingu nie wmawiał gawiedzi, że solówki są niemodne i dobre kapele to ich nie grają ("dobre" kapele, sklecone za pomocą castingu, zwyczajnie nie potrafią ich zagrać...). Gitarzyści Alastor nie oszczędzają na tym elemencie swojej sztuki. Nie odbierają więc metalowi tego, co od zarania jego dziejów nierozerwalnie się z nim wiąże.

Bas na "Przeznaczeniu" chowa się pod gitarami, ale i tak jest dobrze słyszalny. Przynajmniej na anglojęzycznej, zremasterowanej wersji tego materiału, która właśnie kręci się w moim odtwarzaczu. I trzeba powiedzieć, że Grzegorz Frydrysiak nie ograniczył się tu do prostego plumkania. Owszem, przed szereg się nie wysuwa, ale można w jego grze wychwycić trochę ciekawych smaczków. Dużo dobrego powiedzieć należy też o siedzącym za garami Sławomirze Bryłce. Jeśli Stankiewicz szaleńczo śpiewa, Bryłka wzmacnia ten obłęd swoim opętańczym waleniem w gary. Nie gra może szczególnie gęsto (choć często wykorzystywane szybkie tempa nie pozwoliłyby mu na ascetyczny styl), ale jednak tych uderzeń jest sporo i każde ma piorunującą siłę. Zapewne wiele metalowych ekip chciałoby w swoich szeregach mieć perkusistę takiego, jak Bryłka. Bębniarza potrafiącego uderzeniami podkreślić każdy riff i nieziemsko wzmocnić jego siłę.

Brzmienie "Przeznaczenia" - hm... tu chyba wstrzymam się od opisów. Po polskim undergroundzie krąży co najmniej kilka wersji tego materiału o różnej jakości technicznej. Mojego remasterka słucha się całkiem dobrze. Oczywiście nie ma tu mowy o klarowności, jaką dziś wyciąga się z komputerów, ale nic w tym soundzie nie ginie. Warto też podkreślić, iż Alastor na "Przeznaczeniu" postawił na oryginalne brzmienie, oparte na dość wysoko strojonych gitarach (jak na moje laickie ucho). Riffy są tu, jak brzytwa - ostre i dynamiczne. Zupełnie inne od tych, które zalały metalową scenę trochę później. Bo przecież za chwilę wszyscy garażowcy zaczną obniżać strojenie wiosełek, gdyż modne będzie tylko superciężkie granie...

Na "Przeznaczeniu" nie ma słabego utworu, nie ma słabego riffu nawet. To prawdziwe opus magnum kutnowskiego zespołu. To jedna z takich płyt, które nagrywa się tylko raz w życiu. Dzieło wybitne, skończone, absolutnie oryginalne, piękne. Niestety, na razie nic nie wskazuje na to, by Alastor miał powrócić na ścieżkę, którą kroczył nagrywając ten album. Wprawdzie zespół reaktywował się po latach niebytu, zagrał kilka koncertów i rozpoczął pracę nad nowym materiałem, ale przecieki sygnalizują, iż bliżej mu do nowoczesnych patentów z "Żyj, Gnij i Milcz" niż do stylu z lat świetności bandu.

A samo "Przeznaczenie" wciąż czeka na wydanie. Marzy mi się elegancko, ekskluzywnie wydany podwójny album, zawierający płytki w polskiej i angielskiej wersji językowej. Ale prawa do tego materiału nadal są w posiadaniu "mecenasa sztuki", Tomasza Dziubińskiego. Pewnie więc nie ma koniunktury na thrash (choć mamy renesans popularności gatunku...) i moje marzenia jeszcze długo pozostaną marzeniami.

Tomasz Urbański / [ 24.01.2008 ]






Brak możliwości komentowania tej recenzji






Alastor
Przeznaczenie

Płyta nigdy nie wydana




Klasyka




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!