Z bólem przyznaję, że nazwa Lamb Of God chyba niewielu osobom w Polsce coś mówi. Może się mylę, może nie umiem szukać, ale nie natknąłem się na żadną płytę zespołu w żadnym sklepie, nawet na Allegro. A przecież w Stanach są całkiem popularni, jeżdżą na trasę ze Slayer czy z Megadeth. Ja sam na tą nazwę trafiłem w wywiadzie ze Scottem Ianem gdzie zachwycał się tą formacją. Z ciekawością wybadałem co to za muzyka i stwierdzam, że Scott Ian ma rację. To co prezentują sobą muzycy z Virgini to absolutnie światowy poziom. Nowa generacja thrash metalu ze świetnym nowoczesnym brzmieniem i metalcorowymi naleciałościami, co daję ognistą mieszankę, mieszankę kopiącą w dupę jak na thrash metal przystało.
Album zdobi bardzo religijna i dość dobra okładka. Świetnie kontrastuje ona z muzyką, wątpię bowiem by wyrażała uczucia religijne Amerykanów. O ile poprzedni album pełen był znanych gości (Chris Poland, Alex Skolnick), tu słyszymy wyłącznie muzyków Lamb Of God. A warsztatem technicznym to pochwalić się oni mogą. Praca gitar napędzana bardzo sprawną sekcją rytmiczną sprawia, że czujemy się jakby przejeżdżał po nas stutonowy walec. Całości dopełnia wrzaskliwy wokal Randalla Blytha, który idealnie wpasowuje się w muzykę. Nie znajdziemy tu melodyjnych zaśpiewów, wszystko podane z dużą dawką agresji. Fajną sprawą są tu chórki np. w "More Time To Kill" czy "Pathetic", kojarzące się nieco ze wczesnym Anthrax.
Płytę zaczyna mocny "Walk With Me In Hell". Świetne riffy, niezły refren i piękna solówka. Następny numer to szybki "Again We Will Rise" z wysuniętą do przodu sekcją rytmiczną. Kolejny to bardzo Panterowski kawałek, do którego powstał bardzo dobry teledysk. Jest to bardzo chwytliwy, żeby nie powiedzieć przebojowy wałek. Bardzo melodyjnym jak na płytę numerem jest "Descending". Największe ciśnienie zostawiono jednak na koniec. Trzy ostatnie kompozycje to esencja tej płyty. W "Requiem" słyszymy odgłosy wojny i płacz dziecka, które przechodzą w świetną solówkę. Najcięższy na płycie "More Time To Kill" cechują bardzo fajne partie solowe i wspomniane już wcześniej chórki. Płytę kończy bardzo dobry "Beating On Death's Door".
Podsumowując "Sacrament" mogę powiedzieć, że ta płyta to czysta przyjemność. Fanów thrashowego łojenia na pewno zadowoli, niektórych, tak jak mnie, może nawet położyć na kolana. Moim zdaniem jedyną wadą krążka jest zbędne gadanie w niektórych numerach. Płyta nie jest ani za długa, ani za krótka. Ma świetne, bardzo ciężkie brzmienie i jest pełna ostrych, lecz melodyjnych solówek. Dla mnie bomba, jedna z płyt roku 2006.
Vader / [ 01.03.2007 ]
|