Zabierałem się za tą recenzję już kilka razy, nigdy jednak nie mogłem napisać ani słowa bo... za cholerę nie mogłem się oderwać od tej muzyki. "Nosferatu" lądował w odtwarzaczu, ja zabierałem kawałek kartki i długopis i co? Nic. Po prostu nie szło, myśli biegną zupełnie w inna stronę. Człowiek nie może wysiedzieć te kilkanaście minut w jednym miejscu. Mimowolnie zaczyna śpiewać z Urbanem, nucić melodie, tupać nogami. Jednym słowem, robić wszystko, tylko nie to, co trzeba. Jak już się w "Nosferatu" wpadnie, to wyjść niezwykle ciężko. No ale ale, chciałbym aby każdy krążek tak "rozbijał" słuchacza.
Jeszcze przed włożeniem albumu do odtwarzacza człowiek nie spodziewa się czegoś wielkiego. Okładka nie robi wielkiego wrażenia. Do tego muzycy "wymazani" farbkami, co od razu rzuca na myśl kapele black metalowe. Na szczęście Urban Breed pozostał sobą i nagrał płytę klasycznie heavy metalową. Płytę przez duże P. Płytę, która fanom metalowego rzemiosła powinna postawić włos na głowie.
Przyznaję się bez bicia, cieszyłem się jak małe dziecko, gdy z głośników poleciały pierwsze takty "Behind The Moon". "Toż to czyste Iron Maiden!" pomyślałem. I owszem, muza Bloodbound aż pachnie, wręcz śmierdzi (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu) klasyką. Te same galopady, ta sama "pompowana" atmosfera, te same genialne harmonie, te same niesamowite refreny. No właśnie, te same? Nie do końca, bo o jakiś rip off'ach nie ma mowy. Prawda jest jednak taka, że muzyka z "Nosferatu" nie wnosi do metalu kompletnie NIC. Jest też druga strona medalu, warto się takimi problemami rozwodzić, skoro poszczególne numery są po prostu kapitalne? Odpowiedź narzuca się chyba sama nieprawdaż?
Już dawno nie miałem takiej "kociej mordy". Już dawno nie miałem takiej "fazy" na jeden krążek. Zabieram ją na uczelnię, do autobusu, zabierałem nawet do pracy. Po powrocie do domu oczywiście dalsze katowanie, nie ma że boli. Urzekła mnie lekkość z jaką panowie serwują kolejne numery. Bloodbound bez zająknięcia rzucają jak z rękawa kolejnymi killerami. Tutaj przebój goni przebój. Breed wymyśla GENIALNE wręcz linie melodyjne. Pozostali muzycy serwują klasyczne metalowe łojenie, basista przebiera paluchami tak jak Steve Harris przykazał. Wszystko wydaje się być perfekcyjne. Każdy kawałek zawiera dokładnie to co trzeba. Zero półśrodków, zero wypełniaczy, zero pieprzenia. Tak powinna wyglądać każda metalowa płyta. Równa od pierwszej, do ostatniej minuty.
Z "Nosferatu" bije szczerość. Mimo iż muzyka oryginalnością nie grzeszy, to jednak to, co wydostaje się z głośników przywodzi na myśl tylko jedno - wariacje muzyków Bloodbound na temat tego, co sami w młodości katowali. Dam głowę, że te wymalowane gęby zrobili tylko dla jaj, w środku bowiem w każdym z nich wali jak młot metalowe serducho. Dla ludzi, którzy nadają na podobnych falach, będzie to coś wielkiego. "Nosferatu" moim zdaniem podbije rankingi za rok 2006. Do końca co prawda jeszcze kilka miesięcy, ale ja chyba znalazłem swój debiut 2006 roku... Nie powiem, że Was kocham chłopaki, bo głupio będzie i dziewczyna się obrazi, ale za to co zrobiliście na debiucie należy się Wam naprawdę bardzo wysoka ocena. I taka też będzie.
Krzysiek / [ 04.04.2006 ]
! Kup Płytę !
www.metalmaniak.pl
|