W 1993 roku, dwaj bracia Glen i Shaw Drover, założyli Eidolon, który z ogólnego założenia miał być kapelą power metalową. Z biegiem czasu ich muzyka zaczęła przybierać coraz to nowe oblicza i ewoluować, czerpiąc z thrash metalu i innych gatunków. Obaj bracia mieli swój epizod w zespole Dave'a Mustaine'a - Megadeth. Pierwszy z nich, Glen, brał również udział w nagrywaniu okraszonej wielkim sukcesem "House Of God", Kinga Diamonda. To właśnie zebrane doświadczenia z projektów, w których Droverowie brali udział, wpłynęły ostatecznie na dzisiejsze oblicze Eidolon. Obecnie grupa borykała się z problemami, gdyż jej szeregi opuścił wokalista Pat Mulock.
"Coma Nation" to piąty z kolei studyjny album Kanadyjczyków. Ukazał się na półkach sklepowych w 2002 roku. Muzyka, którą owy krążek zawiera, to dość zręczne połączenie klasycznego heavy, którego jednak za wiele drogi słuchaczu nie uświadczysz, oraz thrash i power metalu. Słuchając "Coma Nation" można odnieść wrażenie podobieństwa do Megadeth, w którym jak już wcześniej wspomniałem, gościli założyciele Eidolon. Czy można posądzić ich o powielanie pomysłów i stylu Megadeth.Obiektywnie rzecz oceniając, można dostrzec pewne podobieństwa, jednak są one znikome i jest ich jak na lekarstwo.
"A Day Of Infamy" to utwór otwierający "Coma Nation", który doskonale wprowadza nas w realia sztuki Kanadyjczyków. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, to Primal Fear, jednak w równie szybkim tempie zmieniłem zdanie. Muzyka, którą serwuje nam Eidolon w tym wydaniu, to zgrabne połączenie mocnego uderzenia, przesączonego agresją, zabójczego tempa i szybkości z ciekawymi, indywidualnymi popisami członków zespołu. Jednak warsztat i technika to nie wszystko. Kolejne numery lecą: tytułowy "Coma Nation", "From Below", "Hunt You Down" i niestety odnoszę przykre wrażenie. Mianowicie, każdy kawałek jest w jakimś stopniu podobny do swego poprzednika, przez co muzyka odpycha, nudzi się. Znacznie lepiej słucha się jednego utworu, niż całej płyty na raz. Może rozwinę to dość przewrotne stwierdzenie. Każdy numer z osobna to nietypowe połączenie gatunków, zgrabne wmieszanie się w różne konwencje ciężkiego metalu. Mało tego, linie wokalne i tło muzyczne uzupełniają się znakomicie, tworząc powalający, wręcz piorunujący efekt. Scalone dają jednak nieco niepożądany skutek. Paradoks? W pewnym sensie tak. Nigdy nie udało mi się w całości ogarnąć materiału z "Coma Nation", nigdy nie przesłuchałem za jednym podejściem. Po kilku kawałkach traciłem ochotę i entuzjazm względem Eidolon.
Kompozycja albumu jest dość klarowna, rzekłbym, wręcz schematyczna. Zabójczy wstęp, dobre kawałki przeplatane średniakami, bądź wypełniaczami, a na zakończenie ponad 18 minutowy utwór "Within The Gate" - dość ciekawy, nawet intrygujący. Może się podobać. Oprócz wyżej wymienionych kawałków na uwagę z pewnością zasługuje utwór "Life In Agony", który tryska energią, zachwyca polotem i niekonwencjonalnością. A co do reszty, to przekonajcie się sami, gdyż ja nie miałem do nich serca, i gdyby przyszło mi miał je oceniać, otrzymałyby dość niskie noty oraz miano średniaków, wypełniaczy itd.
"Coma Nation" w kilku słowach? Dobry, solidny album, zawierający dość sporo ciekawych pomysłów, jednak nie zarażający słuchacza, pozbawiony pewnego rodzaju magii, która każe słuchać płytki do stanu ciężkiego odwodnienia zalegającego w fotelu cielska. A może na tym właśnie polega ten niedostrzegalny przeze mnie "urok"? Ciężko obiektywnie ocenić, dlatego polecam wyciągnąć własne wnioski po przesłuchaniu tego krążka. W szczególności ślę rekomendacje dla fanów nieco mocniejszego pieprznięcia.
Świstak / [ 10.01.2006 ]
|