Zespół ten przekroczył niedawno 30 - lecie istnienia. Tak... to już długo. No więc z ich dość dużego dorobku płytowego wybrałem album z 1988 roku "Thundersteel" - jak dla mnie ich najlepsze dzieło. Pierwsze co zwraca uwagę, to kiczowata, komiksowa okładka. Ale co tam... to co się dzieje na krążku to naprawdę fenomen! A dzieję się dużo, mimo, że to tylko 9 kompozycji. Mamy do czynienia ze świetnie zagranym, technicznym, klasycznym heavy metalem, gdzieniegdzie z hard rockowymi naleciałościami. Tutaj jest po prostu wszystko świetne, od znakomitego wokalu Tony'ego Moore'a, po bębny Bobby'ego Jarzombka (pałker polskiego pochodzenia)
Na sam początek mamy szybkie gitarowe granie w postaci utworu tytułowego. Szybkość poraża, a jeszcze bardziej rozkłada na łopatki wokal, mówię wam, nie każdy tak potrafi śpiewać.. W tym kawałku mamy po prostu kwintesencje stylu jaki znajduje się na płycie, a wszystkie refreny z krążka będą was męczyły podczas pryszniców. "Fight Or Fall", znowu tnące gitary, a Tony śpiewa podobnie do Kai'a Hansena. Utwór posiada jedyny w swoim rodzaju refren z "zakręconymi" tempami.
Teraz wolniej - "Sign Of The Crimson Storm", ale nadal ciężko, coś jak Black Sabbath. Panowie z Riot nie pozwalają wpaść w melancholijny nastrój, bo zaraz potem atakują nas świetnym melodyjnym kawałkiem "Fight Of The Warrior" i proszę mi nie mówić, że HammerFall mają swój styl, już słychać kto od kogo zrzynał (a oni przyznawali się do fascynacji Riot??). Niestety "Thundersteel" nie składa się z samych przebojów. Do słabszych kawałków można zaliczyć "On Wings Of Eagles" z Maidenowskim klimatem. Ale to chyba taka pomyłka przy pracy, nie wyłączajcie odtwarzaczy, poczekajcie na "Johnny's Back". Aaaa, jaki to świetny kawałek, a Tony wyciągnął nawet falsetem. Przyznam się, ja mam tu dreszcze.
Co dalej? Klasyczne gitarki... hmm... ballada? "Bloodstreets", no tak, to najbardziej liryczny kawałek na płycie z dość wolnymi tempami... Dobra, dobra, zaraz potem budzimy się ze snu i w nasze uszy wlewa się "Run For Your Life". Co tu dużo gadać, to kolejny muzyczny zabijaka. Na koniec jakieś dziwactwo (w pozytywnym tego znaczeniu tego słowa). "Buried Alive" praktycznie zaczyna się dopiero od trzeciej minuty swojego trwania! Piosenka ma swój niepowtarzalny klimat, bardzo... taki, nie wiem jak to nazwać "obcy". Szkoda tylko, że to już koniec. Takiego albumu można by słuchać przez całą dobę.
Starzy wyjadacze pewnie znają ten krążek na pamięć. Dla młodych, może to być ciekawa lekcja historii metalu, zespół przecież jest niewiele młodszy od takiego Black Sabbath. Ale przede wszystkim jest to kawał dobrej, rzetelnie zagranej muzyki. Jak dla mnie bomba...
Herman / [ 20.01.2004 ]
|