Nie będę ukrywał, że "Sons Of Thunder" był jednym z bardziej oczekiwanych albumów na scenie Powermetalowej. Wielu wiązało z nim duże nadzieje, tym bardziej ze Labyrinth wydał już wcześniej genialny krążek "Return To Heaven Denied" który swoją mocą od razu podbijał serca słuchaczy. Oczekiwania te potęgował fakt, iż nagrywanie albumu przedłużało się (muzycy postanowili nagrać wszystkie ścieżki od początku, jako że uznali, iż pierwsze nagranie jest nieodpowiednie dźwiękowo). Cóż, dwa lata spędzone na tworzeniu albumu, oraz niebanalne umiejętności muzyków powinny w sumie zaowocować czymś szczególnym a tu... nic.
"Sons Of Thunder" zaczyna się przeciętnie - Dwa utwory "Chapter 1" i "Kathryn" nie wnoszą nic szczególnego do twórczości Labyrinth, ale w ogólnym rozrachunku da się ich słuchać. Niestety, po dalszym przesłuchaniu okazuje się, iż są to jedne z najlepszych kawałków na płycie. Można odnieść wrażenie, że im dalej się dochodzi, tym gorzej. Jest tego jedna przyczyna? Nuda, która aż bije z utworów. Na "Return..." każdy kawałek był inny i od razu czymś chwytał. Tutaj jest niestety na odwrót. Mimo, iż nie brakuje dobrych solówek Thorsena i Raina, a wykonanie i techniczna strona są dobre, to jednak brak ciekawych melodii, inwencji (np. wszystkie piosenki oparte są na historii z o Ludwiku IV, co samo w sobie nie jest złym pomysłem, lecz historyjka okazuje się cholernie kiczowata), oraz czasami zbyt wysokie partie wokalne Roberto Tirantiego (nie mam nic do tego wokalisty, ale odnoszę wrażenie ze często śpiewa na siłę nie swoją barwą głosu) raczej nie cieszą.
Ciężko mi pojąć, co więc zespół robił przez ten cały czas spędzony w studiu? Takie na przykład Rhapsody wydaje płyty bardzo często, a na to, że nagrywają chałę narzekać nie można. Tu jednak można się przyczepić, tym bardziej ze najlepszy utwór z płyty - "Save Me", zaczerpnięty z singla "Timeless Crime", w wersji singlowej brzmi znacznie lepiej. W takim razie, po co zespół nagrywał całą płytę od początku? Nie wiem, ale jeśliby się okazało, ze pierwotne wersje kawałów byłyby przyzwoitsze, to mógłbym posądzić muzyków o brak gustu.
Na koniec chyba nie muszę dodawać, że płyta bardzo mnie rozczarowała, gdyż po takim zespole jak Labyrinth spodziewałem się czegoś naprawdę porządnego. Wygląda na to, ze muzycy po wydaniu "Return To Heaven Denied" spoczęli na laurach i zajęli się pierdołami (np. kłóceniem się, w wyniku czego Olaf Thorsen opuścił zespół). Możliwe, ze moja ocena jest spowodowana niespełnionymi nadziejami, ale obecnie żałuje wydania 70 zeta na płytkę. Mimo to, muszę przyznać, ze nie jest ona tragiczna, i w życiu słyszałem dużo gorszych albumów. Niestety, jeśli tak dalej pójdzie, to przyszłość zespołu nie będzie wyglądała różowo.
I.R. / [ 12.08.2003 ]
|