Rok 1984 przyniósł światu m.in. "Powerslave" brytyjskiego Iron Maiden, jak również "Don't Break the Oath" duńskiego Mercyful Fate. Kapela Kinga Diamonda i Hanka Shermanna nie była jednak jedynym asem w rękawie tamtejszej sceny. Na rynek trafiło wtedy także i pierwsze oficjalne wydawnictwo Evil. I choć koleje grupy były później dość kręte, to obrosła ona pewnym kultem, w czym na pewno nie zaszkodziła (oczywiście nieprawdziwa) plotka o tym, że rzekomo na gitarze szalał w niej sam wokalista Mercyful Fate. Jak po latach broni się ten debiut?
EP "Evil's Message" oryginalnie ukazało się za pośrednictwem Rave-On Records, natomiast później doczekało się ono wznowienia dzięki Mighty Music. Mini-album dostępny jest zarówno cyfrowo, jak i w formie CD i winyla, natomiast ja swój tekst opieram na tej pierwszej wersji. Znajdziemy w niej pięć kawałków trwających łącznie 22 minuty, reprezentujących klasyczny, delikatnie skąpany okultyzmem heavy metal. Całą zabawę rozpoczyna szybki, żywiołowy i w całości instrumentalny utwór tytułowy, prowadzony przez riff, którego nie powstydziłoby się walijskie Budgie. Płynnie przechodzi on w równie rozpędzony "Evil", w którym pojawiają się gitarowe zagrywki w stylu Iron Maiden (i fajna, brudna solówka!). Troszkę nie pasuje mi tu jednak wokal Pera Hansena, któremu brakuje zadziorności. Co ciekawe, dalej w kolejnych kawałkach Pearl Angel śpiewa już mocniejszym, bardziej zachrypniętym głosem - czyżby koledzy wlali w niego więcej alkoholu? Kuracja pomogła i od "The Devil Wants Me" (znów fajny riff i niezła część instrumentalna) słucha się go już bez zgrzytania zębami. Ostatnie dwie najdłuższe pieśni, to już Żelazna Dziewica pełną gębą. Niech Was nie zwiodą zwolnienia w "Son of a Bitch" - basik później galopuje jak u Steve'a Harrisa, a i jeden z riffów jakby dziwnie znajomy (a "Wasted Years" wyszło jednak później). Całość kończy zabawny pod względem tekstu "Take Good Care (of Your Balls)", w którym znów Xmas (wiosło) i Popcorn (gitara) pędzą na złamanie karku.
Debiutancka EP-ka Evil to dla wielbicieli old-schoolowego grania nie lada gratka. Szkoda, że niedługo po jej wydaniu zespół odwalił kitę, gdyż z pełnym materiałem podobnej jakości "Zło" mogłoby namieszać na europejskiej scenie. Niestety los zdecydował inaczej i dziś "Evil's Message" to trochę zapomniana perełka, tudzież głęboko zakopany diament. Warto jednak spróbować się do niego dostać, gdyż pomimo 40 lat na karku ta muza ciągle sprawia wielką frajdę. I w nowej wersji brzmi całkiem nieźle, co jest zasługą samego Tue Madsena (The Haunted).