01. Powrócą kiedy mniej 02. Upadły anioł II 03. Fanatyczne dogmaty 04. Piewcy chorych kłamstw 05. Unde Malum I 06. Nie zabijaj ze strachu 07. Agonia wskrzeszenia 08. Unde Malum II 09. Nie mieszaj w to Diabła 10. Trupie imperium 11. Unde Malum III
Wydanym w 2021 roku "Arcydziełem zagłady" grupa Dragon udowodniła, że nie reaktywowała się po to, by żerować na nostalgii za latami 80-tymi. Doświadczeni muzycy, napędzani popisami (wówczas) 24-letniego Mikołaja Toczko zaserwowali kawał mocarnego thrash/death metalu, nie pozbawionego jednak melodyjnych fragmentów. A co znajdziemy na wydanej przez Metal Mind Productions "Unde Malum"?
Zanim przejdziemy do zawartości samego krążka, to warto przyjrzeć się temu, jak w ogóle prezentuje się wersja fizyczna "Unde Malum". O ile w przypadku "Arcydzieła zagłady" nikt nie śmiał narzekać na jakość kompozycji, to grupie dostało się jednak za komputerową okładkę. Na obronę powiem, że na żywo prezentowała się ciut lepiej niż na zdjęciach. Czy wnioski zostały wyciągnięte? No właśnie nie bardzo, gdyż znów dostaliśmy dość prostą, nieprzykuwającą wzroku, komputerową grafikę, choć w posiadanym przeze mnie limitowanym digipaku ratują ją lakierowane złote elementy. W środku wydawnictwa znajdziemy przytwierdzoną na stałe książeczkę z tekstami utworów (dlaczego jednak same tytuły wydają się rozmazane?), jak i bardzo ładnym kolażem zdjęć obecnego składu. Z tyłu tracklista i tutaj osobiście zostawiłbym samą klimatyczną grafikę z ostatniej strony, tj. plecy z wytatuowanymi tytułami utworów. Bo z tyłu wydawnictwa niby one są, ale zasłonięte… normalną listą utworów oraz informacjami, które i tak mamy w środku. Mogło być lepiej.
Ponarzekali na warstwę wizualną? No to pora zająć się samą muzyką! Krążek numer siedem to 11 kawałków, których łączny czas trwania zamyka się w okolicach 53 minut. Jeśli znów spodziewacie się walącego po mordzie, nie idącego na żadne kompromisy metalu, to… poczujecie się jak w domu. Dragon nie robi muzycznej rewolty w stylu chociażby industrialnych "Twarzy", tylko dalej dumnie niesie zakrwawiony, thrash/deathowy sztandar. To album ciężki, to album brutalny, to album pokazujący prawdziwy kunszt grających na nim muzyków. Tutaj nie ma bezmyślnej sieki, napieprzania dla samego napieprzania: otrzymujemy rozbudowane kawałki, w których niekiedy dzieje się tyle, że aż ciężko złapać oddech. Mamy kapitalne riffy (posłuchajcie drugiej części "Fanatyczne dogmaty"), zaskakujące zmiany tempa (w takim "Trupim imperium" zaczynamy nawet galopować), wykręcone solówki, wpadające w ucho refreny - a to wszystko spięte genialną pracą Mikołaja Toczko. Stopujemy w zasadzie tylko na "Unde Malum I" i ładnie rozwijającym się pod względem instrumentalnym "Unde Malum III". Ten pierwszy przypomina zresztą "Czas umiera" z poprzedniego wydawnictwa - i tutaj również w głowie pojawił mi się Kat z ery "Ballad".
W "Unde Malum I" ten "katowski" klimat jest tym większy, że wokalista Dragon - Adrian Frelich - w początkowej fazie śpiewa niskim, głębokim głosem, przypominającym trochę świętej (Roman by się pewnie zaśmiał za użycie tego zwrotu) pamięci Kostrzewskiego. Później jednak wracamy do tego, z czego Fred słynie: potężnych krzyków. Jego wokale to jeden z najmocniejszych elementów całej płyty: charakterystyczne teksty Gronowskiego podaje z taką dawką agresji, że aż słuchaczowi mrozi krew w żyłach. Posłuchajcie zresztą "Nie zabijaj ze strachu" czy refrenu "Nie mieszaj w to Diabła" - aż dym idzie z głośników, a dzieci sąsiadów zaczynają płakać. Kompozycje są więc ciekawe i rozbudowane, muzycy pokazują umiejętności, wokalnie jest na szóstkę z plusem - czy "Unde Malum" ma jakieś wady? Mi osobiście nie podobały się pewne decyzje aranżacyjne: "jazzujący" fragment "Upadły anioł II", orkiestracje we wstępie "Piewcy chorych kłamstw" (moim zdaniem wystarczyłyby same klawisze) czy cowbell w "Agonii wskrzeszenia". Zaznaczam jednak: to już takie zwykłe czepialstwo z mojej strony - innym słuchaczom te elementy mogą w ogóle nie przeszkadzać. Kwestia gustu.
"Unde Malum" to płyta, która udowadnia, że Dragon ma na polskiej scenie jeszcze niejedno do powiedzenia. Pokazuje, że "Arcydzieło zagłady" nie było jednorazowym wybrykiem, ostatnim tańcem doświadczonych muzyków. W sercach Gronowskiego, Oseta i Frelicha ciągle jest ten sam żar, który napędzał ich przez lata 80-te i 90-te. Wsparci znakomitą pracą Mikołaja Toczko jeszcze nie raz sprawią nam niespodziankę.