01. Bitch in the Box 02. Ego 03. Doing What I Want 04. Smash Your Face 05. Pounding the Pavement 06. Rock That Shit 07. Let It Go 08. Nanook of the North 09. Black Smoke 10. World of Tomorrow 11. Warming Up 12. Don't Tell Me
"Pounding the Pavement" jest siedemnastym albumem kanadyjskiego tria Anvil. Pomimo długiego stażu na scenie muzycznej grupa ciągle trzyma formę i jest naprawdę solidna w tym, co robi. Próżno oczywiście szukać oryginalności w jej muzyce i pod tym względem grupa nigdy nie grzeszyła, ale warto na ten album zwrócić uwagę, jeśli lubi się solidnie wykonany heavy metal.
Na początek dostajemy masywny killer w postaci "Bitch in the Box". Utwór dosyć zabawny jeśli chodzi o tekst, ale i pomysłowy na swój sposób. Pod względem muzycznym jest naprawdę solidnie. Kawałek otwiera potężny riff na wstępie. Mamy też skandujący, chwytliwy refren i świetne solo Lipsa. Utwór mógłby być jednym ze sztandarów Anvil, gdyby ukazał się w latach 80-tych. Bo właśnie w stylistyce heavy metalu lat 80-tych ten numer, jak i cały album jest osadzony. Gdyby nie nowoczesna produkcja, można by odnieść wrażenie, że właśnie w tamtym czasie płyta została nagrana. Jest to najlepszy dowód na to, że Anvil nigdy się nie sprzedał i wciąż gra muzykę, jaka członkom zespołu sprawia frajdę. Kolejnym utworem jest dynamiczny i prostoduszny "Ego" i ten ma w sobie dużo z Motörhead. Jest w nim ostra jazda bez oglądania się za siebie.
"Doing What I Want" to nieco wolniejszy i prosty jeśli chodzi o konstrukcję kawałek, jednak pomimo prostoty, a wręcz pewnego banału jest naprawdę chwytliwy i dobrze się go słucha. Kroczący "Smash Your Face" też należy do mocnych punktów tego albumu. Takie utwory grupa wykonywała już wcześniej - kroczące i ociężałe, nieco złowieszcze, i trzeba przyznać, że czuje się w nich wyśmienicie. Instrumentali też kapela ma na koncie dużo. Nie zabrakło go i na tym albumie. Jest nim tytułowy "Pounding the Pavement" i tu również zespół ma pole do popisu. Kompozycja podniosła, w której każdy instrument ma ważną rolę i każdy sprawuje się znakomicie.
"Rock That Shit" to znaczne złagodzenie i wręcz strywializowanie dotychczasowego klimatu na tym albumie, bowiem otrzymujemy prostego rock'n'roll'a. Nawet dobrze się tego słucha, ale jest to z pewnością mniej ciekawe i bardzie prymitywne niż to co grupa wcześniej oferowała i co jest w stanie zaoferować. "Let It Go" również nie jest utworem wysokich lotów. Forma zespołu poprawia się wraz z kompozycją "Nanook of the North". To w nim mamy prawdziwego, solidnego i ociężałego Anvila. Ciężkie riffy i świetne sola to jest to, co tutaj możemy znaleźć. To samo można powiedzieć o "Black Smoke", ten jest zdecydowanie bardziej energiczny.
W "World of Tomorrow" Anvil sięgnęło do stoner rocka. Brzmi on wręcz jak nawiązanie do "Sweet Leaf" Black Sabbath. Nie wiem czy to było celowe czy przypadkowe, w każdym razie średnio to brzmi. "Warming Up" to znowu porcja rock'n'roll'a, ten utwór jest jednak ciekawszy niż "Rock That Shit".
Pochwalić należy wyborną produkcję oraz perkusistę. Reiner jest niesamowity w tym co robi i ma doskonałe wyczucie. Niesamowite, że pomimo upływu lat ciągle ma sobie tyle energii. Oczywiście Lips i Christ też sprawują się świetnie, ale to na Reinera najbardziej zwróciłem uwagę słuchając tego wydawnictwa. Album dziarski i chwytliwy, utrzymany w klasycznym anvilowym stylu i za to wielki plus.