01. Forged in Fire 02. Shadow Zone 03. Free as the Wind 04. Never Deceive Me 05. Butter-Bust Jerky 06. Future Wars 07. Hard Times - Fast Ladies 08. Make It Up to You 09. Motormount 10. Winged Assassins
Trzeci album Anvil "Forged in Fire" kontynuuje granie w stylistyce przyjętej na poprzedniku. Wielkich zmian zatem tu nie uświadczymy, jednak przy dobrym heavy metalu nie sposób się nudzić.
Na wstępie dostajemy niepokojący i kroczący "Forged in Fire", który jest interesującym początkiem wydawnictwa. Utwór jakby nieodgadniony i znacznie lepszy od skocznego "Metal on Metal", który rozpoczynał poprzedni album. Wrażenie robi przede wszystkim klimat, nie ma tu bowiem jakiejś szczególnej wirtuozerii. "Shadow Zone" zdecydowanie rozkręca atmosferę i pod tym względem jest trochę jak "Mothra" na poprzedniku. Pod względem wokalnym utwór przypomina nieco twórczość Venom, jednak motoryka kawałka to już Motörhead w czystej postaci. Szybkie i sprawne sola oraz dynamiczna jak zawsze perkusja robią wrażenie. Znacznie lżejszy i nieśmiało się rozpoczynający "Free As The Wind" jest jasnym, choć bardziej melodyjnym punktem albumu. Utwór, początkowo łagodny, nabiera tempa, tym samym przechodząc w raczkujący wówczas speed metal. Gitary robią tu dobrą robotę, jednak na pierwszym planie jest przede wszystkim melodia.
Wrażenia zaczynają się psuć od "Never Deceive Me". W tym utworze Anvil brzmi, jakby chciał grać chwytliwy heavy metal, ale nie bardzo się w nim odnajdywał. Bardzo głośny, z naciskiem na potężnie grającą perkusję "Butter-Bust Jerky" również nie ratuje sytuacji. Jest chaotyczny i trochę męczy. "Future Wars" z dziarskim riffem na wstępie i super solówką przypomina nieco najlepsze lata Iron Maiden, jest także nieco ciekawszy od dwóch poprzednich utworów. "Hard Times - Fast Ladies" oraz "Make It Up To You" stawiają na przebojowość, ale średnio to wyszło. W obu tych numerach panowie silą się na melodię oraz chórki, jednak to wszystko jest nieco wymuszone. Co innego "Motormount". To w tej kompozycji obecny jest ten prawdziwy Anvil. Zespół doskonale zespoił w niej swą energię i toporność. Jeden z najcięższych wałków zespołu. Trudno się tu przyczepić o cokolwiek, bowiem wszystko brzmi jak należy. Solidna perkusja, szybki i ciężki riff na wstępie oraz dynamiczne solówki i dziarski wokal. Tak powinien brzmieć heavy metal. Kawałek dosyć krótki, ale mega treściwy. Płytę znów kończy złowieszczy "Winged Assassins" i chyba jest on trochę ciekawszy niż "666" z poprzednika. Bas przywodzi na myśl Iron Maiden, jednak klimat jest zupełnie inny.
"Forged in Fire" to udana kontynuacja koncepcji przyjętej na "Metal on Metal". Anvil po prostu gra swoje i nie ogląda się za siebie. Pomimo, że również nie udało się uniknąć słabizn, to "Forged in Fire" wciąż jest albumem godnym polecenia.