01. West Coast Groove 02. The Spirit of a Thousand Years 03. The Blood & the Iron 04. Kill the Flame 05. Nidstong 06. Stars 07. Mine Våpen Mine Ord 08. Nord og Ner 09. Spre Vingene 10. Ballad of the Swords 11. Dragons of the North 12. Ironbound 13. Far Far North
Wszyscy mieli swoje koronawirusowe wydawnictwa - miała i grupa Einherjer. Klasyczny wstęp odhaczony, no ale dla norweskich viking metalowców "Norse and Dangerous" był jednak w pewien sposób wyjątkowy. Nie dość bowiem, że materiał zarejestrowano podczas release party ostatniego, bardzo dobrego albumu (i to z żywą publicznością!), to na dodatek jest to.. pierwsza koncertówka w blisko 30-letniej karierze zespołu. I choć Einherjer nigdy nie doczekał się takiego statusu jak Unleashed, Enslaved czy Borknagar, to ja na coś takiego czekałem. Czy po tylu latach oczekiwań kwartet dał radę?
Jako że "Norse and Dangerous" zawiera występ towarzyszący premierze "North Star", to prócz starszych hitów fani mogli również usłyszeć najnowsze propozycje grupy. Precyzyjnie odegrany, melodyjny "West Coast Groove" fajnie wprowadza w twórczość Einherjer: to okraszone "charczystymi" wokalami, melodyjne granie, w którym heavy metal nierzadko flirtuje z bardziej ekstremalnymi formami. Niech więc nie zdziwi Was to, że prócz wpadających w ucho solówek pojawią się np. blackowe zagrywki czy doomowe tempa. Einherjer nigdy się nie trzymał się kurczowo jednego gatunku, ale pomimo żonglowania materiałem z różnych okresów twórczości ciągle słychać, że to ten sam zespół. Nawet gdy po dość świeżych kawałkach z "North Star", "Norrøne spor" czy "Av oss for oss" powracamy do "Dragons of the North" i "Far Far North", to stylistycznie nie odchodzimy zbyt daleko: może tylko robi się mniej przebojowo, a bardziej epicko.
Powiedziałbym, że w tych przyprószonych siwizną kawałkach bezbłędny jest Grimar, ale w sumie na całym wydawnictwie próżno szukać wpadek współzałożyciela formacji. Jego wokale mają odpowiednią moc i "fakturę", tj. można odnieść wrażenie, że pomiędzy strunami głosowymi ktoś mu wepchnął papier ścierny. Błyszczy szczególnie w "Ballad of the Swords", "Dragons of the North" czy "The Blood & the Iron". Druga część Einherjer - perkusista Ulvar - pewnie prowadzi zarówno te mniej, jak i bardziej połamane kawałki, choć we wstępie wspomnianego "The Blood & the Iron" zagrał delikatnie nierówno. No ale raz, że można to zrzucić na brak możliwości ogrania materiału, a dwa: takie minimalne wpadki dodają autentyczności wydawnictwu. Skład Einherjer uzupełniają Ole Sønstabø oraz Tom Enge na gitarach i obaj panowie nie odstają od bardziej doświadczonych kolegów: są fajne riffy, a wpadające w ucho solówki to wręcz jeden z najjaśniejszych punktów "Live... from the Land of Legends" (choć drugie wiosło w "Mine Våpen Mine Ord" chyba zgubiło się w miksie).
Jeśli na omawianym wydawnictwie miałbym się do czegoś bardziej przyczepić, to chyba tylko do setlisty: "Norse and Dangerous" mógłby mieć ją jeszcze bardziej przekrojową. Otrzymaliśmy sporą ilość kawałków z ostatnich wydawnictw i nie marudziłbym, gdyby była to któraś z kolei koncertówka Einherjer. No ale to jednak pierwsze tego typu wydawnictwo: fajnie byłoby zrobić wycieczkę po całej dyskografii kapeli. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć pominięcie mojego ulubionego, ale jednocześnie odstającego stylistycznie od pozostałych krążków "Odin Owns Ye All" z 1998 roku, no ale brak "Norwegian Native Art" czy tylko jeden reprezentant doskonałego "Blot" kłuje w oczy. Moim zdaniem spokojnie można było podarować sobie np. "Nord og Ner" i dać coś z czasów sprzed reaktywacji. Kompletnie nie rozumiem też braku "Einherjermarsjen" - to trwające 1,5 minuty intro z 2003 roku to przecież doskonały sposób na rozgrzanie publiki!
"Norse and Dangerous (Live... from the Land of Legends)" to dobry album koncertowy. Tak, moim zdaniem mógłby być jeszcze lepszy, gdyby bardziej pobawiono się setlistą, no ale to jednak ciągle kawał porządnego grania na żywo. Fanów Einherjer do sięgnięcia po omawiane wydawnictwo raczej więc specjalnie namawiać nie muszę. Jeśli wcześniej z tymi wikingami do czynienia nie mieliście, to mógłby to być też niezły wstęp do ich twórczości. No ale właśnie: "mógłby", ponieważ materiał ukazał się (poza wersją cyfrową oczywiście) tylko na winylu - a taki 2xLP to droga zabawa. Trzeba czekać na wersję CD?