Wiele dobrego słyszałem o tym krążku jeszcze przed tym, jak znalazł się na moim biurku. Dodatkowo kilku kompozycji miałem przyjemność przedpremierowo posłuchałem będąc na tegorocznym Wacken. Jakieś mgliste pojęcie o całym materiale mogłem sobie zatem wyrobić. Nie owijając w bawełnę... spodziewałem się albumu na światowym poziomie. No ale mogło być inaczej, gdy w deszczowy poranek do moich uszu dotarły dźwięki otwieracza "Another Battle"? Zdecydowanie nie... choć nie wszystko było tak różowo. Jakiś czas później w moje łapy wpadła solowa płyta Russella Allena zatytułowana "Atomic Soul". Moje wrażenie zdecydowanie opadły. Pomyślałem od razu, że "Another Battle" mogło być tylko jedną wielką podpuchą, a cała płyta będzie wiała nudą jak "Atomowa Dusza". Na szczęście metalowy światek ma kogoś takiego jak Magnus Karlsson i przede wszystkim Jorn Lande.
Ten pierwszy to filar takich kapel jak Last Tribe czy Starbreaker. Drugiego przedstawiać nie trzeba. Koniec końców Allen też pokazał, że w kompozycjach, o które zatroszczył się Karlsson czuje się jak ryba w wodzie. Co zatem otrzymaliśmy? Najprościej mówiąc dostaliśmy do łap dwanaście niesamowicie udanych numerów, dwanaście kompozycji, które na pewno zdrowo zamącą w głowach wszystkich fanów dobrego hard rocka. Niektórzy mówią nawet, że dobrego... pop metalu. Moim zdaniem to już delikatne przegięcie. Owszem, "The Battle" to album wręcz kipiący niesamowitymi i chwytliwymi liniami melodycznymi, ale coś takiego jak dobry riff też tutaj istnieje. Czasami wręcz wychodzi na pierwszy plan i bije w słuchacza dość niezłą mocą. A jeżeli wrócimy już do samych linii wokalnych, można tutaj tylko rozpływać się w samych superlatywach. Ale czy mogło być inaczej?
No właśnie, Jorn Lande i Russell Allen to przecież klasa światowa. Obaj wokalnie prezentują się tutaj naprawdę bardzo korzystnie. Czasami wręcz "oszukując" słuchacza. Gwarantuje Wam, że nie raz złapiecie się na tym, kto w danym momencie śpiewa. I nie są to wcale czcze słowa, nawet fani obu wokalistów potrafili się w pewnych chwilach zastanawiać. Wiem bo miałem okazji słuchać płyty w obecności kilku maniaków Jorna Lande.
Co ja mogę tutaj na koniec napisać? Chyba tylko to, że bardzo mi się ten album podoba. Lubię krążki, na których czuć luz, muzykę nagraną z ikrą i pomysłem. Hard rockowa płyta to muzyka przede wszystkim nośna, odpowiednio "naenergetyzowana", muzyka która ma cieszyć i w pewnym sensie dawać nam rozrywkę po ciężkim dniu. Tylko takie coś nazwę dobrym krążkiem. "The Battle" oferuje nam dźwięki na takim poziomie... nawet coś więcej.
Krzysiek / [ 01.11.2005 ]
|