01. Pirates Will Return 02. Melancholy Angel 03. Master the Hurricane 04. Clocks 05. Freedom 06. Legion of the Seas 07. Wild Elysium 08. Darkness Inside 09. In My World 10. Mercy 11. Heal the Scars 12. I Will Be Gone
Nie sposób zliczyć ile razy nazwa Nightwish przewijała się przez moją głowę (a ile nawiązań padnie w recenzji!) podczas słuchania najnowszego albumu austriackiej grupy Visions of Atlantis. Ktoś mógłby uznać ten brak oryginalności za największą wadę ósmego albumu formacji, ale gdy fiński kolos chwieje się pod ciężarem ego swojego lidera, to takie przebojowe, symfoniczne, power metalowe, przywodzące na myśl "Dark Passion Play" granie jest orzeźwiające niczym morska bryza.
O krążku z 2007 roku wspominam zresztą nie bez powodu, ponieważ wokalistka Visions of Atlantis - Clémentine Delauney - posiada nawet głos barwą zbliżony do Anette Olzon. Francuska ma jednak pewną przewagę and swoją starszą koleżanką po fachu. Oprócz bowiem znakomitego "normalnego" (choć w pewnych momentach nie pozbawionego pazura) śpiewu potrafi wyciągnąć również i niemal operowe nuty. Górki pojawiają się chociażby w takich np. "Pirates Will Return", "In My World" czy "Melancholy Angel" i dodają refrenom odpowiedniej mocy. Moim zdaniem Klementyna najbardziej jednak błyszczy w balladach: jakże przepięknie prowadzi delikatny "Freedom" oraz melancholijny "Heal the Scars"! Co ciekawe, Austriakom jeden wokal nie wystarczył i w niemal każdym kawałku u boku panny Delauney pojawia się także Michele Guaitoli. Muzyk ma tu zaskakująco dużo do powiedzenia, gdyż nierzadko potrafi ciągnąć swym głosem niemal połowę kompozycji. I co najważniejsze: świetnie pasuje on do muzyki. Męskie partie nie wydają się wciśnięte na siłę, jak to nierzadko ma miejsce chociażby w bardziej doświadczonej Epice. I tak, nie da się tego nie powiedzieć: czasami Michele przypomina Marco Hietalę ("Mercy!").
Muzycznie Visions of Atlantis także nieznanych wód i zaginionych lądów nie odkrywa. Jak już wspomniałem wcześniej: jeśli znacie dokonania Finów z Kitee, to poczujecie się tutaj jak w domu. Dostaniemy szalenie przebojowe granie, w którym nie zabraknie jednak potężnych orkiestracji (szczególnie w "Legion of the Seas" i "I Will Be Gone"). Z dwunastu kawałków tworzących "Pirates" niemal każdy (bo jeno "In My World" jest jakiś taki... nie rzucający się w ucho) mógłby pełnić rolę wiodącego singla. Osobno muszę jednak wyróżnić wyjątkowo rozbudowany i niezwykle epicki "Master the Hurricane". Ten szybki, dynamiczny, trwający przeszło siedem minut numer wgniata wręcz w fotel i nie da się przy nim nudzić nawet na chwilę - poproszę więcej czegoś takiego! Dalej może aż tak wielowątkowo nie jest, ale jednak odpowiedni poziom zostaje utrzymany. Melodie i refreny szybko zostawać będą w głowach, więc jeśli oczekujecie krwi, potu i łez - to może nawet do tej płyty nie podchodźcie. Świat piratów Visions of Atlantis oparty jest bowiem na romantycznym wyobrażeniu, a nie brutalnej rzeczywistości. I taka też jest muzyka: celebrująca przygodę i poczucie wolności, a nie śmierć, gwałty i grabieże.
Można (trochę kwaśno) zażartować, że "Pirates" to najlepszy album Nightwish od co najmniej dziesięciu lat. Dostajemy w zasadzie same hity: są i mocne, podniosłe kawałki, cudowne ballady, utwory bardziej radiowe, jak i jeden rozbudowany, epicki kolos. Dla każdego coś miłego. Jeśli od wpadającego w ucho, przebojowego grania dostajecie jednak wysypki, to przygotujcie sobie zestaw odpowiednich leków, bo inaczej obcowanie z nowym dziełem Visions of Atlantis może się skończyć pobytem w szpitalu.