01. One Second 02. We Had Everything 03. Chemical Redemption 04. Burning Bridges 05. Vengeance 06. To Live Is to Die 07. Let's Dance 08. Creatures 09. Ghost House Heart 10. Masters of Destiny 11. Legions of the Lost 12. The Greatest Escape 13. Combustion 14. Masters of Destiny (Orchestral Version) 15. Burning Bridges (Orchestral Version) 16. Vengeance (Orchestral Version)
W ciągu 15 lat działalności Delain przeszedł drogę od gwiazdorskiego projektu do pełnoprawnego zespołu i wypracował rozpoznawalny styl. Na "Apocalypse & Chill" ekipa Charlotte Wessels i Martijna Westerholta wchodzi na nowy etap - próbuje przełamać samodzielnie wykuty szablon. Szósty LP Holendrów to wciąż balansujący na granicy popu symphonic metal w duchu Within Temptation czy Leaves' Eyes, ale także eksperyment z proporcjami ciężaru i słodyczy, który nie przekona każdego. Przynajmniej nie od razu.
"Apocalypse & Chill" to koncept-album, który zamiast fikcyjnej opowieści skupia się na "tu i teraz" - to 12-utworowa spóźniona przestroga przed katastrofą klimatyczną. Motyw "drogi do apokalipsy" da się zresztą wyczuć nawet nie poświęcając uwagi tekstom. Krążek od początku do końca znakomicie stopniuje napięcie i daje się podzielić na segmenty, w których Delain odsłania różne muzyczne oblicza. Zaczyna się ładunkiem słodyczy, który może odstraszyć nawet fanów gatunku. Pierwsze trzy utwory melodiami i skocznym rytmem wyraźnie nawiązują do disco-metalowej muzyki Amaranthe - nawet cyfrowo modulowane wokale sprawiają, że chwilami łatwo pomylić Charlotte z Elize Ryd. W dodatku w otwierającym, skrajnie radiowym "One Second" mikrofon przejmuje do tej pory udzielający się tylko w chórkach i growlowych wstawkach gitarzysta Timo Somers. Piekielnie chwytliwy refren z zapętlonym w kółko "it takes one second just to fall in love" to ostatnie chwile beztroski przed zagładą - dalej czekają już tylko pieśni o żalu, bezsilności i gniewie.
W "We Had Everything" i "Chemical Redemption" ocierające się o melodic death metal riffy są odległym tłem dla dyskotekowego rytmu i wpadających w ucho refrenów. Oba numery zyskują przy kolejnych podejściach. Żal, że świetne, zróżnicowane wokale Wessels przykrywa tu porcja zbędnych efektów. Drugi segment albumu - typowo "delainowy", z mieszanką pięknych melodii, niskich gitar i podniosłego, symfonicznego tła - zdaje się relacją z serca katastrofy. Otwiera go znakomity, rozbudowany "Burning Bridges". Miażdżące gitarowe intro, żywe i zróżnicowane tempo i epicki refren - wszystko to jest misternie przygotowaną sceną do głosowego popisu wokalistki. Kiedy już słuchacz gotów pomyśleć, że Holenderka "wyciągając" ostatnie słowa refrenu zaprezentowała całą skalę możliwości, jej klasyczny śpiew zmienia się w... growl. Charlotte debiutuje w death metalowym breakdownie, jakie dotąd na krążkach Delain brali na siebie goście - Alissa White-Gluz (Arch Enemy) i George Oosthoek (Mayan, ex-Orphanage).
Jedyny gościnny wokal na płycie wchodzi do gry w "Vengeance", któremu power metalowego brzmienia nadaje Yannis Papadopoulos (Beast In Black). "To Live Is To Die" i "Let's Dance" bazują na wspólnym schemacie - ciężki riff, mroczna zwrotka z intrygująco zaaranżowanym wokalem i jasny, zostający w głowie refren. Ten drugi robi większe wrażenie przez kontrastujący ze skocznym rytmem apokaliptyczny tekst - obraz ostatnich chwil płonącego świata. Tego defetystycznego tonu trzyma się wolniejszy, opatrzony bardziej wyeksponowanymi gitarami "Creatures". Nastrój przełamuje "Ghost House Heart", w którym Wessels towarzyszy tylko pianino Westerholta i wiolonczela Shir-Ran Yinon (ex-Eluveitie). Hipnotyzujący, baśniowy utwór wnosi do dystopijnej wizji "Apocalypse..." nutę nadziei. To iskra, która wprowadza do epickiego zakończenia.
Ostatni fragment krążka to utwory, których nie da się lekkomyślnie nucić. Nie ma śladu po dyskotekowych rytmach - temu materiałowi bliżej do filharmonii. Podniosłe, filmowe brzmienie doskonale pasuje do domykających koncept-album tekstów o ludzkiej odpowiedzialności za katastrofę i desperackiej agitacji do działania. W "Masters of Destiny" (znanym już z EP "Hunter's Moon") atmosferę nadchodzącej ostateczności budują wybitne partie wokalne Wessels - być może najlepsze w całym dorobku Delain. Najmocniejszy muzycznie i lirycznie jest jednak "Legions of The Lost". Utrzymany w średnim tempie, z agresywnymi riffami i dosłownym, niemal punkowym tekstem o nierównościach społecznych, stanowi godny punkt kulminacyjny albumu. Grę kontrastów, która toczy się przez całą płytę, spinają balladowy "The Greatest Escape" i instrumentalny "Combustion". Ten drugi to najcięższy numer w dorobku zespołu. Lepiej niż tutaj odnalazłby się w katalogu Purest of Pain - melodeathowego projektu byłej gitarzystki Delain, Merel Bechtold.
Tytuł "Apocalypse & Chill" świetnie oddaje sprzeczną naturę albumu. Pełno na nim rekordowo ciężkich jak na Delain partii, ale przez specyficzne brzmienie łatwo uznać płytę za zbyt grzeczną. Nie brakuje skrajnie popowych fragmentów, ale apokaliptyczne teksty i ciągoty muzyków w stronę ekstremalnego grania nie pozwalają odebrać longplejowi metalowego rodowodu. Krążek na każdym kroku serwuje zwroty akcji - epicki chór po przelukrowanym refrenie, urocza melodia tuż po łamiącym kości riffie czy galopująca perkusja między stonowanymi liniami wokalu. Płyta co rusz nagradza za poświęconą uwagę nowymi szczegółami. Nietypowa produkcja - eksponująca bas kosztem "prowadzącej" gitary i skrywająca wokale za kotarą efektów - nie każdemu przypadnie jednak do gustu. W przypadku niektórych riffów trudno się nie zastanawiać, jak świetnie mogłyby wypaść, gdyby pozwolono im lepiej wybrzmieć.
Gwiazdą "Apocalypse..." i najlepszym przykładem rozwoju zespołu jest Charlotte Wessels. Rozszerzyła wokalny arsenał o nowe barwy ("Creatures", "Burning Bridges", "Legions..."), a znane środki wyrazu wyniosła na nowy poziom ("Masters...", "Ghost..."). Album nie miałby też takiej mocy, gdyby nie jej teksty. Wątek społeczno-ekologiczny to dla Wessels nic nowego, ale nigdy dotąd nie zdominował płyty - tym razem zaś popisowo spaja całość i podbija wartość albumu.