Siła polskiej sceny metalowej leży zarówno w klasycznym heavy metalu, jak i black/deathowej ekstremie. W morzu dobrych i świetnych zespołów brakuje jednak półśrodka - nawet emerytowany stolarz mógłby policzyć na palcach jednej ręki klasowe polskie kapele melodic deathowe. Tę niszę próbuje nowym minialbumem wypełnić wrocławski InDespair.
Składające się na "Sign Of The Raven" trzy utwory to pierwsze zderzenie muzyków InDespair z melodeathem. Dotychczas mająca w dorobku jeszcze jedną EP-kę oraz album długogrający ekipa specjalizowała się raczej w heavy metalowych brzmieniach romansujących z nowoczesnym thrashem. Motorem ucieczki w kierunku göteburskiej szkoły metalu była zmiana wokalisty - nowy gardłowy nie zawraca sobie głowy klasycznym śpiewem, choćby w charakterze typowego dla gatunku przerywnika od wrzeszczanych/growlowanych partii.
Muzycy znakomicie poradzili sobie z "przebranżowieniem" - gitarzyści rozwinęli skrzydła, zaś sekcja pracuje z o wiele większą niż na poprzednich krążkach werwą. Nowa energia jest coraz bardziej zauważalna z każdą minutą spędzoną z minialbumem, bo materiał stopniowo rozpędza się w kolejnych kawałkach.
Wszystkie kompozycje łączy charakteryzują się sporą spójnością - nie brakuje koniecznych w tym gatunku chwytliwych, nadających się do skandowania refrenów (zwłaszcza ten w finałowym "Under Cold Sky" robi wrażenie), ale w żadnym momencie nie atakuje tu sztuczny, sztampowy podział zwrotka-refren. Nieoczywista struktura numerów zmusza do kolejnych przesłuchań i choć materiał od początku wprawia kark w ruch, to naprawdę zyskuje dopiero po kilku podejściach.
To ostatnie można w ramach gatunku poczytać za pewną wadę: nieco brakuje tu wyraźnego, wpadającego w ucho z marszu, skrajnie piosenkowego "killera". Nieobecność mocno przebojowego wyróżnika byłaby jednak bardziej istotna w przypadku pełnowymiarowego albumu. Kiedy chodzi o piętnastominutową EP-kę, bez trudu można sobie pozwolić na kilka przesłuchań z rzędu i stopniowe wyłapywanie najciekawszych motywów. To jest zaś istota "Sign of The Raven" - mało prawdopodobne by drugie-trzecie podejście fana melodeathu do tego materiału okazało się ostatnim.