MetalSide.pl: Cześć i czołem! Zwarci i gotowi? To zaczynamy. Po raz pierwszy gościcie na naszych łamach, więc zaczniemy od przedstawienia zespołu. Gdzie, kiedy i w jakim celu powstał zespół Loathing.
Luigi: Cześć! Mariachi, nasz gitarzysta, nie pozwala nikomu przypominać, kiedy powstaliśmy, hehe. Ale i tak powiem - w tym roku minęło siedem lat od powstania Loathing. Jakoś na przełomie 2007 i 2008 r. zszedłem się z Kubą przez ogłoszenie na rockmetal.pl - nasze poprzednie projekty nie wyszły, ale grać się nadal chciało. Każdy z nas chciał chyba spróbować jeszcze jeden, być może ostatni raz. Zważywszy na to, jak potoczyły się sprawy i że wytrzymaliśmy ze sobą, chyba się udało.
Rychło dołączył Mariachi, najgorzej jednak było z czwartym do brydża - Masława (bas) dokooptowaliśmy chyba po półtora roku grania jako trio, po bezowocnych poszukiwaniach osoby o wystarczającej wytrwałości i zapale. Ot, taka romantyczna historia.
W 2012 roku nagraliście pierwszą EP'kę, a dwa lata później debiutancki album "We Are The Hunt". Szybko Wam to poszło patrząc od kiedy istniejecie...
Wręcz przeciwnie - szło nam dość opornie. Pierwsze podejście do zarejestrowania materiału mieliśmy na przełomie 2010 i 2011 r., ale udało się opuścić studio dopiero w połowie 2011 r. A niestety trzeba było mocno nad tym materiałem popracować na etapie miksu, co jeszcze wydłużyło cały proces.
Zresztą, podobnie było z "We Are The Hunt". Ślady perkusji zostały nagrane w pod koniec listopada 2012 r., ale nagranie całości, miks i mastering trwały przez następne 13 miesięcy (sama sesja poszła sprawnie, ale pojawił się problem z okresowym brakiem dogodnych terminów w studiu - całość od początku do końca robiliśmy w jednym miejscu). Tylko dlatego, że gotowy produkt mogliśmy pokazać dopiero w styczniu 2014 r., można mówić o 2014 jako roku premiery tego materiału.
Materiał zarejestrowaliście w "Demontażowni". Jakie wspomnienia z samej sesji i jak przebiegała praca z producentem Damianem Biernackim?
Z Damianem mieliśmy kontakt jeszcze przy okazji "EP2012" - zanieśliśmy mu materiał zarejestrowany wcześniej i to w dużej mierze dzięki niemu brzmi, tak jak brzmi. Poza tym, cenimy jego profesjonalne podejście oraz zrozumienie pewnych kwestii - nie jest tylko inżynierem dźwięku, ale również czynnym muzykiem - więc łatwiej się dogadać. Służy podpowiedziami i wskazówkami aranżacyjnymi i sporo można się od niego nauczyć. Być może następny krążek też zrobimy wspólnie.
Pierwsza sesja nagraniowa zwykle uczy pokory. Po doświadczeniach z EP-ką wiedzieliśmy, gdzie popełniliśmy błędy i staraliśmy się ich nie zrobić po raz kolejny. Dlatego, jak sądzę, sesja do "WATH" przebiegła w miarę bezboleśnie. Oczywiście, zawsze zdarzają się trudne momenty, bo nie wychodzi i trzeba robić kolejne "take'i" i dogrywki. Jednym z takich "krytycznych", ale zarazem dość zabawnych momentów, była sytuacja, kiedy Kuba nagrywał wokale bodajże w utworze tytułowym. Zrobił połowę, poszliśmy na obiad, a po powrocie okazało się, że od tego żarcia zmieniła mu się barwa głosu.
Końcowy szlif "We Are The Hunt" odbył się w More Sound, a materiał dopieścił Jason Randall. Skąd taki pomysł i decyzja?
Pomysł podsunął nam Damian. Nie pamiętam już, czy sam miał okazję współpracować z Jasonem, czy słyszał efekty jego pracy w masteringu płyt nagrywanych w "Demontażowni", ale z perspektywy czasu można powiedzieć, że była to jedna z najlepszych decyzji podjętych przez nas przy okazji pracy nad tym albumem. Brzmienie tych numerów po prostu się broni.
Oj tak. Płyta miała swoją premierę już ponad rok temu, więc już na pewno macie dystans do tego materiału. Jak z perspektywy czasu oceniacie "We Are The Hunt"?
Każdy z nas pewnie odpowiedziałby trochę co innego. Ogólnie odczucia mamy ambiwalentne - od odruchów wymiotnych po samozachwyt. Mnie na ogół nadal dość dobrze się słucha tego materiału, być może z uwagi na to, że po prostu lubię te kompozycje, włożyłem w nie jakąś pracę i poświęciłem swój czas. Na pewno pojawił się efekt pewnego znużenia, no bo ile można grać i słuchać tego samego, ale traktuję to jako motywację do pracy nad nowymi, jeszcze lepszymi, utworami.
A jakbyście teraz mieli wejść do studia i nagrać ten materiał to pojawiłyby się jakieś poprawki (śmiech)?
Pytanie powinno brzmieć - "ile poprawek pojawiłoby się, gdybyśmy mieli nagrywać materiał jeszcze raz". Chyba w naturze każdego ambitnego twórcy leży ciągły rozwój i doskonalenie umiejętności. Te utwory na pewno można byłoby lepiej zagrać, chociaż zrobiliśmy to chyba najlepiej, jak umieliśmy w tamtym okresie. Strukturalnie pewnie nie zmienilibyśmy nic w kompozycjach, bo uwierz mi - naprawdę długo nam schodzi na ustalaniu finalnego kształtu poszczególnych numerów. Prawdopodobnie bardziej przyłożylibyśmy się do samej aranżacji, zastanowilibyśmy się, jak i gdzie poutykać jakieś smaczki czy dodatkowe efekty.
Ale to też kolejne doświadczenie na przyszłość. Przy okazji kolejnej sesji wejdziemy do studia z każdym kawałkiem szczegółowo rozpisanym, co, gdzie i jak ma być i brzmieć.
Jaki odbiór miała płyta wśród fanów i recenzentów? Był jakieś negatywne głosy?
Nie mogę powiedzieć dokładnie, jaki był odbiór wśród fanów, ale myślę, że obaj byli zadowoleni, hehe. Ale z recenzjami naprawdę bywało różnie - zaskoczył nas nieco rozrzut tych opinii.
Czasem po prostu nie trafiamy w gust recenzenta, ale na to już nie mamy wpływu. Wtedy z recenzji wynika, że co prawda nie ma się do czego przyczepić, ale "nie podchodzi mi więc dam 6,5 na 10". Ale to jeszcze nie najgorsze.
Przykładowo, nasz "znak rozpoznawczy", jeżeli mogę się tak wyrazić - czyli mieszanka stylów - dla jednego recenzenta jest zaletą (bo "ciągle coś się dzieje") ale dla innego wadą (bo "nie mogą znaleźć własnego stylu"). Dla jednych gramy dojrzale i świadomie, dla innych - powinniśmy poszukać jakieś określonej formuły. Albo teksty; raz nie są za specjalne, innym razem wyróżniają na tle ogólnej tematyki "metalowej".
I bądź tu mądry i dogódź każdemu. Nie da się, więc bierzemy to na klatę i robimy swoje. Być może ta muzyka jest zbyt skomplikowana - zakładam, że jeżeli kilku "życzliwych" recenzentów doradza zdecydowanie się na jeden, wybrany styl muzyczny, coś musi być na rzeczy. Dlatego obiecujemy, że na kolejnej płycie
niczego takiego nie zrobimy.
Ogólnie jednak panowały zgodne opinie o świetnym brzmieniu płyty, w anglojęzycznych zine'ach pojawiały się nawet, sporo przesadzone, porównania do Behemotha. Ale jak się już do kogoś porównywać, to do najlepszych.
"We Are The Hunt" to dosyć krótki materiał... no ja wiem, że "Reign In Blood" jest krótsze (śmiech)... A serio to nie chcieliście na siłę upychać kolejnych numerów i postawiliście na "jednorodność" materiału? W recenzji napisałem: "Na "We Are The Hunt" mamy kontynuację grania znanego mi z EP'ki. Dla mnie te dwa materiały brzmią bardzo jednorodnie i nie zdziwiłbym się gdyby okazało się, iż te utwory powstawały w zbliżonym czasie". To jak to było? (śmiech)
Kształt i długość tej płyty są konsekwencją tego, jak wygląda wcześniejsze demo. "EP2012" miało być dłuższe, mieliśmy na nim zmieścić 10 numerów a nie pięć. Ale jak tak posłuchaliśmy zarejestrowanego materiału, to zdecydowaliśmy że na demo wybierzemy to, co wyszło najlepiej, a resztę nagra się ponownie w przyszłości. Dlatego wrażenie jednorodności materiału wcale nie jest przypadkowe - utwory na obu tych krążkach są mocno chronologicznie wymieszane. Przykładowo, zamykające demo "Symphonies Of Suffering" to trzeci napisany przez nas wspólnie numer, a "We Are The Hunt" kończy kawałek "Warspite", który zrobiliśmy jako czwarty.
Na "WATH" nie chcieliśmy upychać kolejnych numerów, bo w tym czasie nie mieliśmy kolejnych gotowych, ogranych, nadających się do zarejestrowania. Zresztą, wiesz jak to jest z rozpychaniem albumów. Wiele zespołów to robi, ale niewiele to potrafi.
Sporo w Waszej muzyce się dzieje, nie boicie się czerpać garściami z różnych "szufladek". W związku z tym mam pytanie o to jak wygląda komponowanie muzyki w Loathing. Macie jakiś schemat działania?
Schemat? Mam nadzieję, że nie - schematy zabijają kreatywność, że tak to górnolotnie ujmę. Ale głównym naszym kompozytorem jest Mariachi, tj. zgodnie z pseudonimem, gitarzysta. Tworzy mnóstwo riffów, które nakłada na jakieś wstępne ramy kompozycji, a potem ja mu większą część aranżacyjnie przestawiam, za co mnie już pewnie znienawidził (śmiech) i dorabiam bębny. Na próbach sprawdzamy, czy dana aranżacja "siedzi", a jak nie, szukamy wyjść alternatywnych - na tym etapie każdy stara się dodawać coś od siebie. Mamy w "karierze" numery, które porzuciliśmy po np. kilku miesiącach prób, bo nie "siedziały" albo wiedzieliśmy, że trzeba coś poprawić, ale nie mieliśmy pomysłu jak.
Sami zresztą utrudniamy sobie zadanie - decyzje w Loathing podejmowane są w większości wypadków w sposób demokratyczny. Często któryś z nas kręci nosem, bo stanęło na czymś nie po jego myśli, pojawiają się spory. Ale to dobrze - konflikt stymuluje kreatywność i szukanie optymalnych rozwiązań. Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdyby ktoś przynosił gotowy, skończony numer. Łatwiej, ale czy lepiej dla muzyki? Nie sądzę.
Przez lata zauważyłem pewną regularność - zespół mocno "kombinuje" w swoim graniu gdy muzycy słuchają na co dzień przeróżnej muzyki. Jak to wygląda w przypadku Loathing? Jakie są Wasze ulubione zespoły?
Wasze serwery nie mają tyle miejsca, żeby zmieścić pełną listę (śmiech)
Hehe... Jak na początku stwierdziłem - dosyć szybko uporaliście się z pierwszą płytą. A skoro ona już ma ponad roczek, to nasuwa się pytanie czy pracujecie nad nowym materiałem.
A jak ja wyjaśniłem, byłeś w błędzie
(hehe). W zasadzie cały czas nad czymś pracujemy. Materiału na kolejny krążek już się zdążyło uzbierać, mamy 10 utworów, z których większość jest już ukończona tak kompozycyjnie, jak i aranżacyjnie. Jest szansa, że pod koniec tego roku, lub na początku kolejnego znowu wejdziemy do studia.
Następny album na pewno będzie utrzymany w dużo cięższym, "gęstszym" klimacie - to wynik pewnego rodzaju "konceptu" Mariachiego. Nazwanie tego "koncept albumem" to za dużo powiedziane, ale jednak teksty są integralną częścią kompozycji i dotyczą m.in. manipulacji jednostką przez władzę, rozdarciem między światem mediów a rzeczywistością, potrzebą powrotu człowieka do natury i odcięcia się od sztucznego świata wykreowanego przez megakorporacje.
No i najważniejsze, tym razem różnice w charakterze kompozycji będą znacznie mniej zauważalne. Nadal staramy się do pewnego stopnia różnicować stylistycznie utwory, ale tak, by dawało się w nich znaleźć pewne wspólne, rozpoznawalne elementy. O zawartości "We Are The Hunt" nie dałoby się tego powiedzieć. Ponadto, o ile na "WATH" przeważały wątki thrash i death metalu, to dla odmiany teraz skręciliśmy w stronę stylistyki black i doom. No, więcej blastów będzie, o!
Hmm... zapowiada się smakowicie. Jakie są najbliższe plany zespołu? Gdzie zagracie koncerty w najbliższym czasie?
Nigdzie. Jakoś tak naturalnie sprawy potoczyły się w tym kierunku, że skoncentrowaliśmy się na pracy studyjnej. Co prawda, czasem brakuje nam grania na żywo i nie chcemy tego całkowicie porzucić, ale podchodzimy do tego metodycznie - każdy koncert wymaga przygotowania i kilku prób. Z uwagi na inne nasze obowiązki zawodowo-życiowe czy wypadki losowe, tych prób nie gramy tak często, jak byśmy chcieli. Powstaje więc pytanie, czy lepiej zagrać koncert dla kilkunastu osób czy posunąć do przodu prace nad płytą. First Things First.
Gdyby jednak coś się pojawiło na horyzoncie w temacie koncertowym, nie omieszkamy cię powiadomić. Potrzebujemy do kolekcji pozytywnej recenzji naszego występu na żywo (negatywną już mamy). (śmiech)
Ok - załatwione (śmiech). Nie widziałem jeszcze Was na żywo, więc zapytam - jak się czujecie na scenie? (śmiech). Lubicie grać na żywo?
Na scenie czujemy się wyśmienicie, poza tym, że Mariachiemu zdarza się losowo włączać efekty gitarowe, ja raz spadłem ze stołka w czasie numeru, Kubie dwa razy spalił się wzmacniacz, a nasz najlepszy koncert to podobno ten, w którym Kuba nie grał na gitarze (jest też wokalistą). Fajnie jest zobaczyć na żywo, że komuś podoba się to co grasz, i że ten ktoś daje temu wyraz machając głową pod sceną. To dla nas informacja zwrotna, widząc to jeszcze bardziej nam się chce. Z drugiej strony, publiczność "statyczna" demotywuje i zniechęca do wysiłku. Wiem, że muzyk aspirujący do miana profesjonalisty nie powinien się tym zasłaniać, niemniej jednak tak się właśnie dzieje.
Który z dotychczas zagranych koncertów był tym najważniejszym? Z którego macie najciekawsze wspomnienia?
Ja osobiście najcieplej wspominam koncert w Bielsku-Białej, w czerwcu 2012 r. Tłukliśmy się z Warszawy sedanem w pięciu chłopa, na miejscu popiliśmy i pochorowali, a w drodze powrotnej dostaliśmy mandat za prędkość. Ale było warto, głównie dzięki świetnemu przyjęciu miejscowej publiki. Dobrze mi się grało rok później w Czarnej Białostockiej oraz w marcu 2014 na białostockim Brutal East Festivalu, na który nas zaproszono. Pewnie takich udanych sztuk znalazłoby się więcej, ale każdy z nas ma swoje ulubione i decyduje tzw. "dyspozycja dnia" - o spieprzonym występie może u mnie zadecydować za niski stołek do perkusji, którego za nic nie da się wyregulować. Albo znudzony akustyk, który na sugestie "głośniej stopa" stwierdza "ja słyszę". Ale zapytasz np. Masława, basistę i okaże się, że jemu tego dnia grało się wybornie.
A z jakim zespołem chcielibyście zagrać wspólny koncert? Jakie macie muzyczne marzenia?
Nasze muzyczne marzenia obracają się wokół tworzenia ciekawych i przemyślanych utworów, bo z marzeń o zarobieniu "dużo pesos" na naszej twórczości już się raczej wyleczyliśmy. Nie ma w zasadzie znaczenia, z jakimi zespołami gramy koncerty. Oczywiście, mamy składy tzw. "zaprzyjaźnione" lub takie, w których mamy dobrych znajomych i kilka sztuk wspólnie zrobiliśmy. Jednak jeżeli już gramy na żywo, w pierwszej kolejności interesuje nas to, żeby było nas dobrze słychać, co pozwoli nam dobrze wypaść, a ludziom pod sceną - coś z koncertu wynieść i zapamiętać nazwę Loathing.
Jakich macie swoich muzycznych Mistrzów? Kto wpłynął na Was najbardziej i od kogo się uczyliście?
Z wpływami jest tak, że z grubsza odpowiadają kolejnym ulubionym zespołom - w twórczości każdego można znaleźć określone, unikatowe lub dominujące, rozwiązania muzyczne. Ja osobiście zabrałem się za perkusję dzięki AC/DC. Niby proste granie, ale takie dynamiczne, że "nóżka chodzi" - a jak nóżka, to i rączka (śmiech). Nie twierdzę, że perkusiści tego zespołu to najlepsze wzory do naśladowania, jeżeli chce się uczyć bardziej zaawansowanej gry na instrumencie, jednak jeżeli chodzi o inspirację do gry, rock'n'rollowy beat w moim wypadku nie miał sobie równych.
Pomału zbliżamy się do końca wywiadu, więc proszę "zareklamujcie" się na łamach MetalSide (śmiech). Zachęćcie czytelników którzy Was nie znają, żeby zapoznali się z muzyką Loathing.
Jeżeli, tak jak my, cierpisz na "muzyczne ADHD", słuchając płyty nie możesz doczekać się, co się zdarzy za chwilę, nuży cię monotonia, lubisz krótkie i intensywne kompozycje z wykopem, daj szansę Loathing. Nie gramy najszybciej ani najbardziej technicznie na świecie, jesteśmy starzy i - w większości - brzydcy, ale nie idziemy na łatwiznę i wkładamy w granie mnóstwo pasji. Jeżeli poczujesz się zawiedziony(a) i oszukany(a), możesz naszą płytę, po ściągnięciu ze strony www.facebook.com/loathingpl, ostentacyjnie wrzucić do torrentów.
I to byłoby tyle z mojej strony. Dziękuję za poświęcony czas i udzielone odpowiedzi. Na koniec tradycyjnie poproszę o kilka słów dla czytelników serwisu MetalSide.pl!
"Always Look On The MetalSide Of Life!" (śmiech)
zdjęcia: Katarzyna Gołąbska
|