Katla - "Będzie dobrze. Będzie świetnie"


Lubicie gruz? Debiutancki album duńskiego trio Katla jest więc czymś dla Was! Grupa z Kopenhagi najpierw dała się poznać fanom stoner/sludge/doom metalu trzema EP-kami, by w marcu tego roku walnąć ludzi w potylicę pierwszym "długograjem". "Scandinavian Pain" ukazał się za pośrednictwem Napalm Records. Posiada mięsiste brzmienie, smoliste riffy, jak również i... odrobinę humoru. Postanowiliśmy podpytać kapelę nie tylko o ten najnowszy materiał, ale również o Mystic Festival - w końcu jest to jeden z zespołów, który pojawi się w Gdańsku w ramach "Duńskiej inwazji". A na nasze pytania odpowiedział basista/wokalista Theis Roed Stenberg Thorgersen.





MetalSide: Cześć! Mimo iż Katla to stosunkowo młody zespół, to już zdążył narobić trochę szumu na tym stoner/sludge/doom metalowym poletku. Jaka jest jego historia?

Theis Roed Stenberg Thorgersen: Cóż, taką romantyczną wersją powstania grupy jest to, że jej koncept narodził się na wzgórzu metalowego festiwalu Copenhell - tutaj w Danii. Trójka osób - poprzedni basista, gitarzysta Marc oraz perkusista Rasmus - postanowiła założyć zespół grający doom metal. Reszta jest już historią. Wydaje mi się, że zaczęli gdzieś w 2017 roku i szybko ogarnęli pierwsze koncerty. Później jednak uderzył Covid który wszystko zatrzymał. No ale odhaczyli swoją porcję siedzących koncertów i tego typu rzeczy. Nie było wówczas żadnych alternatyw. W 2022 roku basista David postanowił opuścić formację. I wtedy pojawiłem się ja! Tak się w skrócie przedstawia historia Katla.

Znaliście się już wcześniej?

Poznaliśmy się wcześniej. Tuż przed tym jak David opuścił zespół zapytano mnie czy nie zastąpię go na paru koncertach, ponieważ miał zostać ojcem. Jego dziewczyna była w ciąży więc zapytano mnie, czy będę w stanie zagrać za niego - jeśli on nie będzie mógł. Była to okazja do tego by poznać Marca i Rasmusa. Kiedy David postanowił odejść z zespołu bardzo łatwe okazało się powiedzenie: "Tak, jestem z wami. Podoba mi się to co robicie".

Co ciekawe w Kopenhadze działała już inna grupa o nazwie Katla. Też grająca stoner/doom metal. Wasze ścieżki się przecięły?

Nie wiem... Jeśli myślisz o tej duńskiej kapeli to teraz nazywają się Gaia.

Dokładnie tak!

Tak, tak. Myślę, że nie było żadnego konfliktu. Jest jeszcze szwedzka Katla oraz islandzka Katla. A że tak się nieszczęśliwie złożyło, że islandzka Katla była atakowana za każdym razem jak tylko wrzucaliśmy jakiś post, albo byliśmy gdzieś wspominani to myślę, że nas nie lubią. Myślę, że nie podoba im się również to, że wykorzystujemy nazwę islandzkiego wulkanu. Ale prawda jest taka, że wzięliśmy ją z książeczki dla dzieci: "The Brothers Lionheart". To właśnie od smoka z niej pochodzi nasza nazwa - nie od wulkanu.

W tym roku na rynku ukazał się debiut Katli. Dlaczego musieliśmy tak długo czekać po serii EP? Chcieliście zrobić dobre, pierwsze wrażenie?

Pojawiały się rozmowy na temat tego, żeby poczekać z naszym pierwszym albumem na odpowiedni moment. I jeśli się przyjrzysz... Gdy spojrzysz na dwie części "Warmongering Luciferians" to one mogłyby stworzyć pełny krążek. Nie sprawdziłoby się to jednak pod względem koncepcyjnym. Dlatego skończyły jako EP-ki. Myślę, że kiedy dołączyłem do grupy i zaczęliśmy wspólnie pisać muzykę to jasne stało się, że zrobimy album. Kiedy dołączyłem to tworzyliśmy nowe dźwięki by pokazać ludziom, że Katla ciągle żyje. Że nic się nie skończyło z odejściem basisty. Pierwszym kawałkiem który zaczęliśmy pisać był "Taurus" - pierwszy singiel ze "Scandinavian Pain". Myśleliśmy, że wypuścimy go osobno - jako po prostu znak życia od zespołu. Nagraliśmy go, zmiksowaliśmy, zmasterowaliśmy i zrobiliśmy teledysk. I kiedy tylko zakończyliśmy prace nad wideo to zaczęły się rozmowy z Napalm Records. Mówili, że dobre to jest i powinno znaleźć się na płycie. Musieliśmy więc ponownie przemyśleć naszą strategię i pójść w stronę LP. To wszystko nieco przeciągnęło cały proces pisania materiału.

Jak się zaczęła ta cała współpraca z Napalm Records? Bo to taka waga ciężka jeśli chodzi o wydawców.

Tak, zaczęło się zaraz po moim dołączeniu. Zaczęliśmy rozmawiać o tym co chcemy robić w zespole, w jaki sposób ruszyć do przodu. Wszyscy zgodziliśmy się co do tego, że chcemy grać koncerty. Skontaktowaliśmy się z Thorstenem Harmem z Napalm Events. Miał taką agencję Rodeostar. Zapytaliśmy się czy nie zechciałby z nami współpracować. Na szczęście się zgodził. Zaczęliśmy rozmawiać i powiedzieliśmy, że pracujemy nad nową muzyką, że robimy to i to. Bardzo chciał pomóc dotrzeć naszej muzyce do pewnych ludzi. Latem 2023 roku pojawił się w Danii by zobaczyć jak gramy na żywo. Nagrał podczas niego telefonem 10-minutowy filmik, który wysłał później Sebastianowi z Napalm Records. Sebastian odpowiedział: "Podoba mi się to! Chcę tego!". Wtedy zaczęły się rozmowy które doprowadziły do powstania albumu i podpisania kontraktu.

Ten debiutancki album nagraliście pod okiem Lasse Ballade'a. Jak wyglądała praca w studio? Obyło się bez żadnych problemów?

Tak. Choć było trochę zimno. Ale to tyle. Pracowaliśmy już z Lasse przy okazji naszych występów na żywo - jest on również świetnym technicznym. Zrobiliśmy razem trochę koncertów i wszyscy zgodziliśmy się co do tego, że Lasse jest odpowiednim gościem by wykręcić nam takie popaprane brzmienie. Nigdy nie usiedliśmy razem by o tym porozmawiać - że robimy album i chcemy żeby sprawił by brzmiał tak czy inaczej. Po prostu przyszliśmy z gotowymi numerami, a on powiedział: sprawmy, żeby był ogień! Całe doświadczenie było bezbolesne. Było jednak parę kawałków, których zamysłu nie do końca rozumiał. Np. "Hunab-Ku". Mówi: "Cooo? Chcecie mieć mówiony utwór?". Żeby nie było: nie mieliśmy żadnej wersji demo z wokalem. Było to więc niemal 9 minut zloopowanego riffu gitarowego. "Chłopaki. Nie róbcie tego". Nagraliśmy całość, a kiedy w zasadzie cały proces nagrywania się zakończył to zaprosiliśmy Dale'a Smitha, który odpowiada za mówioną partię. I kiedy Lasse usłyszał jak Dale wciela się w narratora to wtedy przyznał: "Tak, teraz rozumiem. No". Generalnie było bezproblemowo, a Lasse rozumiał naszą wizję. Nie trzeba było robić żadnych korekt. Bardzo, bardzo dobra i owocna współpraca.

Dlaczego właśnie wybraliście Dale'a Smitha jako narratora?

Dwa powody. Pierwszym jest to, że mieszka na łodzi obok naszego perkusisty: Rasmusa. Są więc sąsiadami. Drugim powodem jest to, że jest po prostu niesamowitym gościem z niezwykle bogatą przeszłością. Przeprowadził się ze Stanów do Danii w latach 70. Był częścią duńskiej sceny punkowej, jest muzykiem jazzowym, grał z Jimmym Hendrixem. Całe dnie może ci opowiadać niezwykłe historie. Już na wczesnym etapie Rasmus mówił, że trzeba go ściągnąć. Że to musi być właśnie Dale. Muszę się z tym teraz zgodzić. To może być tylko Dale. Świetnie pasuje z tym swoim głębokim głosem. To wszystko jednak narodziło się w głowie Rasmusa.


To w ogóle fascynujący kawałek. Ścieżka dźwiękowa do angażującej opowieści. Kto to w ogóle wymyślił?

Ponownie: Rasmus. W zasadzie stworzył cały szkic tej kompozycji i historię w niej opowiadaną. I to jakieś 10 lat temu. "Hunab-Ku" to odniesienie do tego, że może być tylko jeden bóg. Nie pamiętam jednak kiedy dokładnie przedstawił nam ten pomysł w odniesieniu do albumu.

W wersji promo albumu tytuł tego kawałka to "Hunab", ale w serwisach streamingowych mamy "Hunab-Ku". Wiem, że obie nazwy mogą być stosowane w odniesieniu do tego bóstwa, ale który tytuł jest wydrukowany na fizycznych egzemplarzach?

Powinno być "Hunab-Ku". Chcieliśmy mieć w ogóle krótszą wersję ponieważ oryginalnie utwór trwał około 12 minut. Musieliśmy go jednak nieco skrócić, aby zmieścić go na jednego winyla. Inaczej mielibyśmy 2xLP, ale jeden z nich miałby całą stronę pustą.

Za mastering odpowiada z kolei niezwykle doświadczony Alan Douches. To był Wasz wybór czy wydawcy?

To był nasz wybór. Jestem wielkim fanem niektórych zespołów z którymi współpracował - np. Converge. Podczas procesu nagrywania płyty mieliśmy w głowie kogoś innego, ale słuchałem wtedy dużo Converge. I myślałem sobie: "Jasna cholera jakież to dobre". Porozmawialiśmy i reszta chłopaków powiedziała: "Stary jeśli tak czujesz, to dawaj". Skontaktowaliśmy się więc z Alanem i zapytaliśmy. A on na to: "No jasne, wchodzę w to". A że jest wspaniałym rzemieślnikiem to w zasadzie zrobił wszystko za jednym podejściem. Nie musieliśmy wracać do tego materiału. Trafił w sedno. Współpraca z Lasse i Alanem był dla tego krążka idealna.

Okładkę "Scandinavian Pain" zaprojektował Rasmus. Dlaczego właśnie coś takiego? Mi przypomina ona plakaty starych horrorów, np. tych z Borisem Karloffem.

Wydaje mi się, że bazował na "Psie Baskervillów" o Sherlocku Holmesie. Chcieliśmy czegoś co miałoby odniesienie do warstwy lirycznej albumu. Jednocześnie musiało to przyciągać wzrok - gdy np. przeglądasz płyty na półce. Myślę, że Rasmusowi się udało. Gdy przyjrzysz się dokładniej fizycznej kopii to zauważysz, że jest tam wiele easter eggów. Umieścił tam wiele fajnych, małych detali. Gdy wysłaliśmy ją do Napalm to powiedzieli, że przypomina im okładki starych wydawnictw black metalowych. Miło. Ale nie mieli żadnych zastrzeżeń, nie kazali niczego zmieniać czy poprawiać. Od razu kupili tę wizję.

Intro "Don't Let the Fuckers Get You Down" czytane jest przez Cassandrę Moase. Skąd ją wytrzasnęliście?

Ach tak, intro. To ponownie był pomysł który wyszedł od Rasmusa. Później go przegadaliśmy i uznaliśmy, że śmiesznie byłoby mieć taką metalową wersję mowy motywacyjnej. Bo wiesz jest mnóstwo wydawnictw na których jest mnóstwo gniewu, nienawiści, na których każą ci pierdolić to czy tamto. Pomyśleliśmy, że wręcz anty-metalowe byłoby mówienie, że jesteś ważny, że masz swoje miejsce w świecie - czymś takim otworzyć ten album. Rasmus ma przyjaciela który pochodzi z Australii, ale obecnie mieszka we Francji. I Cass jest jego żoną lub dziewczyną - nie wiem dokładnie. Rasmus zapytał po prostu Jacka czy mogliby nagrać takie właśnie przemówienie. Wyszło idealnie. Brzmi jak coś co można puścić podczas jogi.


"Ciesz się życiem. I miłością. I Szatanem". To ważne przesłanie (śmiech)

(śmiech) Dokładnie!

Na pierwszym singlu promującym płytę pojawia się Ole Luk - Afsky. Jak doszło z kolei do tej współpracy?

Ole to przyjaciel zespołu. Dzielimy ze sobą salę prób. Jak już mówiłem na początku myśleliśmy, że "Taurus" będzie samodzielnym wydawnictwem. Czymś co wypuścimy samemu. Gdy napisaliśmy tę kompozycję i umieściliśmy w niej taką black metalową partię - co zresztą było dla nas nowością - to Rasmus, ja i Marc uznaliśmy, że musimy iść na całość i umieścić odpowiednie dla takiej muzy krzyki. Na szczęście miał czas nie tylko na to, ale też by znaleźć się w teledysku. Mieliśmy mnóstwo szczęścia, że udało się to w taki sposób ogarnąć. Nawet udało nam się wykonać z nim tę kompozycję na żywo podczas sobotniego koncertu w Danii.

Afsky był bohaterem małej dramy z antyfaszystowskim, black metalowym ruchem. Co sądzisz o tym cyrku?

Słyszałem o tym ale nie znam za bardzo szczegółów. Rasmus mógłby się na ten temat wypowiedzieć. Ole to miły gość, więc nie rozumiem tego skąd ten cały hejt. Wiesz, czasami pewne rzeczy po prostu wymykają się spod kontroli. Ja tej całej sytuacji nie ogarniam, ale też i zbytnio się w to wszystko nie zagłębiałem.

Ja się zagłębiłem i dalej nie ogarniam.

No właśnie. Ja próbowałem ale skończyłem w tym samym miejscu. Ciężko mi być obiektywnym bo znam Ole i wiem, że to fajny gość. Hołduje tym samym, pozytywnym wartościom. No ale wiesz: to polityka. Przez nią można dostać po dupie. Pewnie narobię sobie kłopotów przez takie gadanie, no ale cóż.

A o co chodzi z Kevinem Sharpem? Ten króciutki, punkowy numer przypomina trochę Napalm Death.

Tak, numer "Eating Grapes with Kevin Sharp". Zabrzmię trochę jak zdarta płyta, ale to ponownie pomysł Rasmusa. Tekst bazuje na prawdziwych wydarzeniach. W 2023 roku wyruszyliśmy w trasę z amerykańską Brujerią. Ich tour managerem był Kevin Sharp z Brutal Truth. Zawsze na trasie spędzamy czas przy stanowisku z merchem, a podczas tej sporo przesiadywaliśmy z Kevinem. Pewnego dnia w Dϋsseldorfie graliśmy dość wcześnie ponieważ była niedziela i nie można było hałasować po danej godzinie. Graliśmy więc szybciej niż zwykle. To był dzień w którym była fala gorąca, a po niej burza. I po prostu siedzieliśmy sobie z Kevinem Sharpem jedząc winogrona (śmiech). Zabawne bo Rasmus napisał do mnie na Messengerze: "Hej, stary! Mam nowy numer!". Wysłał mi wiadomość głosową jak gra, a później śpiewa ten tekst. No i pytam się: "To tyle? Chcesz mieć na albumie taki grindowy kawałek?". "Tak, tak, tak!". "No dobra, to zróbmy to" (śmiech). Sporo żartowaliśmy o tym czy powinniśmy grać go na żywo, bo wiesz: razem z intro trwa coś koło 9 sekund (śmiech).

Teledyski promujące Wasz debiutancki album były dość humorystyczne. Co chcieliście nimi przekazać? Że czasami społeczność metalowa powinna wyjąć kij z dupy i po prostu dobrze się bawić?

Tak, dokładnie. Ale one pokazują też jacy jesteśmy. Pierwsze wideo było pomysłem Rasmusa. Chciał mieć klip w stylu Red Fang. Mieć ten swój własny świat, stworzony na potrzeby ciężkiego kawałka traktującego o śmierci i w ogóle. Jednocześnie jest też druga, zabawniejsza strona medalu. Sprowadziliśmy naszego kumpla - Louisa Gretlunda - który uznał, że cały pomysł był zabawny. Poszedł za nim. To właśnie on załatwił nam skutery. Umówił się z gościem z centralnej Danii który postanowił nam je pożyczyć za darmo. Poświęciliśmy cały dzień na to by dojechać na Zachód, a następnie kolejny dzień na jeżdżeniu skuterami, by nagrać materiał do heavy metalowego teledysku (śmiech). To była kupa frajdy. Ale tak, chcieliśmy stworzyć coś luźniejszego, wprowadzić do tego wszystkiego odrobinę humoru.

Premierę albumu mieliście świętować w trasie. Niestety ta została odwołana. Byliście zaskoczeni? W końcu zespół 1914 jakiś czas temu w końcu zaczął dawać koncerty poza Ukrainą...

Tak, masz rację. Mieliśmy wyruszyć razem w trasę. Mieliśmy nawet zaplanowaną trasę w zeszłym roku, ale została odwołana właśnie z uwagi na to, że nie mogli opuścić kraju. Kiedy została ustalona tegoroczna to nawet zapytaliśmy się naszego promotora, czy nie będzie powtórki. Czy to możliwe by ponownie spotkało nas coś takiego. Od razu otrzymaliśmy odpowiedź, że nie ponieważ już wszystko ustalone, a chłopaki mają już pozałatwiane sprawy wizowe. W styczniu zagrali nawet dwa koncerty i wszystko było w porządku. I wtedy dostaliśmy telefon. W Warszawie byliśmy dzień wcześniej, bo nie chcieliśmy jechać dziesięć godzin w dniu koncertu. Wyjechaliśmy więc 26, a godzinę przed wejściem do klubu dostaliśmy telefon od Dimitro z 1914. Był załamany. Płakał przez słuchawkę, że to nie tak miało być, że wszystko było już załatwione. Stało się to o czym zapewniano nas, że się nie stanie: nie dostali zgody na wyjazd. Byliśmy w szoku. Najpierw przez anulowanie trasy, a później przez to jak eskalowała sytuacja na Ukrainie. Trudno się tego słuchało. Próbowaliśmy... Bo wiesz: wiedzieliśmy, że nie będzie 1914, ale my jechaliśmy już do klubu. Chcieliśmy się skontaktować z promotorem, ale akurat był na konferencji. Kiedy udało się go złapać to już parkowaliśmy przed klubem. A on mówi do nas żebyśmy jechali do domu. Tłumaczymy mu, że przecież jesteśmy na miejscu, że możemy sami zagrać. A on, że nie - wszystko jest odwołane. Dzięki Trump.


W jednym z wywiadów czytałem, że muzycy Katla lubią polski Dopelord. Prawda to?

To chyba mówił Rasmus. Wiesz, ich muza jest ciężka. Doomowa. Ziarnista. Same dobre rzeczy. Swoją drogą dzisiaj robiliśmy też wywiad dla duńskiej telewizji i rozmawialiśmy również o grupie Behemoth. Bo mają nowy album. To też bardzo dobry zespół.

Miałem okazję widzieć Dopelord na Mystic Festival. Rąbnęli tak, aż nagłośnienie padło. Wy będziecie na tegorocznej edycji częścią Duńskiej Inwazji - razem z m.in. Plaguemace. Czego będzie można się spodziewać? Ściany wytrzymają?

Jak dobrze pójdzie to zostaną tylko zgliszcza. Jesteśmy strasznie podjarani. Przede wszystkim samym faktem wzięcia udziału w tej imprezie. Nigdy wcześniej nie byliśmy na Mystic Festival ale wygląda zajebiście. Miejscówka jest niesamowita. To tego świetny line-up. Przyjedziemy z Cabal, Plaguemace, John Cxnnor i Embla - będzie zajebiście. Mam nadzieję, że będzie sporo osób bo wiem, że wszystkie zespoły są podekscytowane. Będzie dobrze. Będzie świetnie.

Wybieram się na Mystic, więc może spotkamy się twarzą w twarz.

No pewnie!

I to wszystko, co przygotowałem! Na koniec poproszę o kilka słów dla polskich wielbicieli stoner/doom metalu!

Ode mnie? Mam nadzieję, że sprawdzicie nasz album. A jak będziecie w okolicy Mystic Festival to wpadnijcie nas zobaczyć! Wypijmy razem piwko, a następnie szerzmy wspólnie miłość. I Szatana.

Jeszcze raz dzięki! No to co? Widzimy się na Mystic?

Mam nadzieję! Pa, pa!

zdjęcia: Nikolaj Bransholm


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 02.06.2025 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!