Uniform - "To jest choroba psychiczna"


Wydany w sierpniu 2024 roku przez Sacred Bones Records "American Standard" zespołu Uniform to nie jest łatwy krążek. Michael Berdan postanowił zmierzyć się na nim z chorobą, która wyniszcza go zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Bulimia u mężczyzn to temat tabu. Lider formacji postanowił jednak stawić czoło własnym demonom, w czym pomagają mu zresztą nie tylko koledzy z zespołu - swoje trzy grosze dorzucili B. R. Yeager oraz Maggie Siebert. "American Standard" jest ciężki, brudny, miejscami wręcz nieprzyjemny. Jednocześnie ta podróż do jądra ciemności fascynuje. Postanowiliśmy porozmawiać o nim z Michaelem, który okazał się wyjątkowo ciepłym, sympatycznym człowiekiem. Nie unikał trudnych pytań, na chłodno opowiadając o swoich przeżyciach. Oto przed Wami lider tej łączącej noise i industrial grupy: Michael Berdan!





MetalSide: Hej!

Michael Berdan: Cześć! Jak leci?

Całkiem nieźle. U nas w Polsce jest już prawie środek nocy (śmiech). Między nami jest 6 godzin różnicy.

Jezus Maria, rzeczywiście! Widzę właśnie, że jest u Ciebie ciemno i wychodzi na to, że to nie dla stworzenia odpowiedniego klimatu!

Nie ma co więc przedłużać! Zacznijmy od Twojego nowego albumu. "American Standard" Uniform to concept-album o zaburzeniach odżywiania. To concept-album o... Tobie. Dlaczego właśnie teraz postanowiłeś zmierzyć się z tym tematem?

Cóż... Poczekaj chwilę, podniosę mojego starego pieska... (podnosi na kolana małego psiaka) to było tak, że jako zespół znaleźliśmy się na rozdrożu. Nasz ostatni krążek ukazał się na początku pandemii. Gdy sytuacja się uspokoiła i pojawiła się możliwość ponownego koncertowania, to nasza płyta miała już dwa lata. Daliśmy serię takich... Nie powiem złych tras, ale takich z którymi niezbyt dobrze się czuliśmy. Ben był zajęty swoja pracą, dodatkowo miał pewne problemy zdrowotne. Ben to mój wieloletni muzyczny partner - to "ten drugi w Uniform". Działamy razem od samego początku. Ja też byłem zajęty pracą i zaczęliśmy sobie zadawać pytanie: czy w ogóle komuś jeszcze zależy? Czy w ogóle powinniśmy dalej to ciągnąć? Uznaliśmy, że to w sumie bez znaczenia czy kogoś jeszcze to wszystko obchodzi i jeśli mamy się rozpaść, to z hukiem. A jedyną możliwością odejścia z hukiem jest stworzenie czegoś, co będzie miało znaczenie. Dla mnie oznaczało to otworzenie się na ostatni temat o którym chciałem rozmawiać. Pisaliśmy o moich problemach z uzależnieniem, pisaliśmy o religii, pisaliśmy o społeczeństwie, pisaliśmy o depresji. Wszystko inne byłoby odwiedzeniem tego samego terytorium. A tego nie chcieliśmy. Nadszedł czas na to, by... dla mnie nadszedł czas na to by zmierzyć się z czymś, z czym wcześniej się nie mierzyłem. Jeśli to ma być ostatnia rzecz jaką zrobimy, to chcę odejść z najmocniejszą rzeczą jaką jesteśmy w stanie zrobić. Miałem poparcie reszty zespołu i to doprowadziło nas do tego miejsca.

Teraz stoisz przed nami mówiąc: tak, cierpię na bulimię. Czujesz się lepiej po zrzuceniu tego ciężaru?

Nie wiem czy "lepiej" to dobre określenie. To dziwne, bo to stało się bardziej... mechaniczne. To było coś, o czym nigdy nie rozmawiałem. Moja żona wiedziała, moja rodzina także, muzycy którzy byli przy mnie przez dłuższy czas, moi byli współlokatorzy. Jeśli przebywasz obok mnie to nie potrafię tego zbyt dobrze ukrywać. Nigdy jednak nie był to temat do rozmów. Teraz z kolei to jest tak, że... jeśli wydajesz płytę to przechodzisz przez ten cały proces wydawniczy, od początku do końca. Piszesz muzykę, nadzorujesz proces produkcji, tłoczenia, tworzenia okładki. Masa takiego przyziemnego gówna. Kiedy opowiadasz o tych wszystkich podstawowych rzeczach, skupiasz się na surowych informacjach to w jakiś sposób obdzierasz całość z tej mistycznej otoczki. Do czasu kiedy album wyszedł, to już zdążyłem się przyzwyczaić do rozmowy na ten temat. W takim rozumieniu klinicznym. I w tym miejscu to zostało. Nie powiedziałbym, że czuję się przez to lepiej, ale czuję się od tego... oderwany. Niemal obojętny. To już po prostu dla mnie zwykły fakt.

Przed premierą albumu wypuściłeś w social mediach długie oświadczenie wyjaśniające zamysł stojący za "American Standard". Bałeś się tego, że ludzie Cię źle zrozumieją?

Nie. Bałem się tego, że ludzie źle by to zrozumieli jeśli bym tego nie zrobił. To jedna z tych rzeczy, że... Wiesz, to concept-album, ale choć wiele rzeczy podanych jest wprost, to jednocześnie sporo w nim głęboko ukrytych alegorii. Część mnie nie chciała być źle zrozumiana. Czułem, że to ważne by wypuścić coś takiego i zająć się sprawami w skali mikro. Wypowiedzieć się tak jasno jak tylko się da. Przedstawić swoje intencje wraz ze szczegółami donośnie procesu powstania tego krążka. No i jest też to, że... Jedyną negatywną reakcją na to wszystko były teksty paru osób, które mówiły, że w zasadzie przepraszam za tworzenie sztuki. Ja tego tak w ogóle nie odbieram. W zaburzeniach odżywiania istnieje coś takiego jak fat-fobia. A przynajmniej w takim zaburzeniu na jakie ja cierpię - i w pokrewnych rodzinach jak np. anoreksji. Chciałem jasno powiedzieć, że ten album nie jest o strachu przed byciem otyłym - że to nie jest żadna wada u innych. To po prostu efekt choroby psychicznej na którą cierpię. Ostatecznie tak: odbija się to wszystko na mojej kondycji fizycznej, ale... ale to jest choroba psychiczna. Jest na to wiele dowodów. No i chyba jedyny raz gdy ktoś mnie w tym wszystkim źle zrozumiał, to właśnie tych kilka osób uważających, że przepraszam za coś co stworzyłem. Tak, to część tego co stworzyłem - wyjaśniam to, piszę o tym i to wszystko jest tego nadrzędną częścią. To nie jest przepraszanie za moją sztukę - to jest właśnie ona.

Z reguły utożsamiamy bulimię z dziewczynami zatrutymi tym standardem piękna kreowanym w telewizji. Bardzo rzadko mówi się o mężczyznach cierpiących na tą przypadłość. Co sprawiło, że wpadłeś w tę spiralę obżerania się/wymiotowania?

Nie wiem. To jest coś co właśnie przepracowuję z terapeutą i innymi mężczyznami, którzy mają podobne problemy. Myślę, że w moim przypadku... W szkole byłem trochę przy kości, przez co inne dzieciaki się ze mnie wyśmiewały. Zanim zacząłem rosnąć, gubiąc ten mój dziecięcy tłuszcz, to już to wszystko siedziało w mojej głowie. Byłem szczuplutki w wieku nastoletnim, szczuplutki po 20-tce, ale jak patrzyłem w lustro to widziałem swój zniekształcony obraz. Myślę, że wiele z tego wiążę się z poczuciem kontroli. Kiedy byłem bardzo młody to pewne czynniki sprawiły, że moje życie rodzinne było dość chaotyczne. Miałem w pewnym sensie jakąś autonomię, miałem jakieś poczucie kontroli. Ale oczywiście tę kontrolę straciłem i już nie byłem w stanie jej odzyskać. Myślę, że to wszystko wiąże się z tym w jaki sposób... to wszystko wiąże się z moją niepewnością. To wszystko wiąże się ze strachem odnośnie tego w jaki sposób widzą mnie inni. Ale to też jest niczym jakaś zabawa w "tchórza", tj. czy jeśli zjem sobie kufel lodów, to czy dam radę go pokonać przez regurgitację. No i jest też ta strona związana z wpadnięciem w używki. Miałem problem z poradzeniem sobie z tym, że nie czułem niczego innego prócz euforii. Odczuwałem albo euforię, albo kompletnie nic - totalną pustkę. Kiedy czuję się źle i np. sięgam po jedzenie to kończy się to obżarstwem. Uwielbiam to jak jedzenie smakuje. Potrafię uciec w jedzenie. Potrafię zapomnieć o reszcie świata: jestem wtedy tylko ja i np. moje ciasteczka. Ale później oczywiście przesadzam, zaczynam się źle czuć, albo pojawia się poczucie winy lub strach - robi mi się niedobrze. Jak więc widzisz, ten cały problem jest bardzo złożony i prawdopodobnie będę to wszystko rozkładał na czynniki pierwsze do końca mojego życia.


Przez lata nauczyliśmy się rozmawiać o depresji, alkoholizmie, otyłości. Bulimia ciągle jest jednak takim tematem tabu. Dlaczego?

Myślę, że już coraz częściej zaczynamy o tym mówić. Widzę, że ten temat pojawia się w rozmowach. Myślę, że ludzie, a w szczególności mężczyźni boją się o tym mówić ponieważ wyjdą na słabeuszy. Jesteśmy niejako uczeni, że to kobiecy problem. A to w jakiś sposób później się na nas odbija. U mnie podważa tę moją męskość. To samo w sobie jest przerażające. Poza tym ludzie po prostu nie lubią mówić o wymiotach. To nie jest coś ładnego. To nie jest coś przyjemnego. To nie jest coś ładnie pachnącego. Wymioty są kojarzone z wieloma chorobami, zarówno wywoływanymi przez nas samych, jak i np. rakiem czy zwykłą grypą. Wymioty zawsze są czymś złym. I ludzie nie chcą na nie patrzeć.

Wyjaśnijmy może teraz tytuł nowego albumu. Na początku myślałem, że "American Standard" odnosi się do idealnego obrazu kobiet/mężczyzn w telewizji. Ale okazało się, że to nie o to chodzi.

Chodzi o to, że przynajmniej w Stanach Zjednoczonych to jest powszechna marka toalet. Jeśli więc spojrzysz na swoją toaletę, na jej pokrywę, to często trafisz na papierową naklejkę z napisem American Standard. Oczywiście można ten tytuł interpretować jako "kanon piękna", "Zachodnie standardy piękna", ale tak naprawdę to w głowie miałem właśnie toaletę. Wiesz jak wypuszczasz album, pokazujesz światu swoją pracę artystyczną to od razu przestaje ona być już tylko twoja. Jeśli ludzie coś tego wynoszą - w porządku. No ale dosłownie to jest po prostu pierdolony kibel.

A skąd taka okładka "American Standard"? Po takim concept-albumie spodziewałbym się czegoś bardziej... organicznego.

Wiąże się ona z subtelną degradacją. Chcieliśmy krajobraz związany z zanieczyszczeniem lub zaniedbaniem. Chcieliśmy by odzwierciedlał on moją powolną, fizyczną degradację, jak również każdego kto przechodzi przez to co ja. Te wszystkie zaniedbane, zarośnięte, zaśmiecone, zniszczone miejsca odzwierciedlają mój związek z samym sobą. Pokazują co się działo z moim ciałem na przestrzeni lat. Mam na przykład wrzody. Mam też inne problemy zdrowotne, które są potęgowane przez moją chorobę psychiczną. Chcieliśmy by okładka się do tego odnosiła. Nasi przyjaciele - Joshua Zucker Pluda i Sean Stout - odpowiadali za zdjęcia do albumu oraz stworzyli teledysk do "Permanent Embrace". Kochamy i szanujemy ich prace. Chcieliśmy przedstawić im nasz pomysł i zobaczyć, co będą w stanie do niego stworzyć. I to jest właśnie efekt.

Przy tworzeniu fabuły do "American Standard" pomagały Ci dwie osoby. Zacznijmy od B. R. Yeager. Jak się poznaliście?

Cóż, jestem wielkim fanem niezależnych horrorów. Dużo kupuję i czytam niezależnych powieści grozy. Od dłuższego czasu byłem fanem Yeagera. Pewnego dnia zacząłem go śledzić na Twitterze, a on odezwał się do mnie pisząc, że lubi nasz zespół. No i po prostu zaczęliśmy rozmawiać. Tak samo było z tą drugą osobą: Maggie Siebert. Pomogła mi ona również z tekstami utworów. Byłem fanem jej twórczości. U Yeagera podoba mi się ten surowy sposób w jaki patrzy do wewnątrz. Jak nikt inny pisze o depresji, o jej korzeniach i tym w jaki sposób doprowadza do chaosu na zewnątrz. Maggie Siebert pisze swoje body-horrory wręcz na odwrót. Skupia się na tym co na zewnątrz. Jej opisy są bardzo konkretne, wyraziste. Jej słowa opisują jak wewnętrzne cierpienie przeradza się w autodestrukcję i dysmorfię.

Trudny w odbiorze album najlepiej rozpocząć trudnym w odbiorze kawałkiem. 21 minut. Bez żadnych cięć. Nie myśleliście o tym by podzielić to np. na dwie czy trzy kompozycje? Czy może rozrzedziłoby to przekaz? To coś, co trzeba przesłuchać "na raz"?

To zabawne. Większość instrumentów zarejestrowaliśmy już z rocznym wyprzedzeniem. A później osobiście siedziałem nad tym przez rok. Bo wiesz, graliśmy koncerty, chcieliśmy zobaczyć jak to wszystko mogłoby się sprawdzić na żywo, gdzie powinniśmy coś dodać, jak to poukładać. Utwór "American Standard" oryginalnie był trzema oddzielnymi kompozycjami. Trzy sekcje miały być osobnymi bytami. Nie mogliśmy ich jednak ułożyć w przekonujący sposób. Po roku takiej zabawy Ben i ja usiedliśmy nad nimi i po prostu połączyliśmy je tak, by to wszystko działało. Pierwsza część ustala przebieg zdarzeń. To wewnętrzny dialog skupiony na nienawiści do samego siebie. Przechodzi on w sekcję w której to choroba staje się bohaterem - opowiada o tym w jaki sposób kontroluje swojego nosiciela. Jest jak pasożyt. Na końcu pojawia się ten przebłysk kiedy zdaję sobie sprawę z tego co robię. Tak - ciągle nie jestem w stanie tego przerwać, ale zaczynam spoglądać na pewne rzeczy w moim życiu które doprowadziły mnie do tego miejsca. Jak np. sytuacje z dzieciństwa, kiedy czułem się bezbronny i które ostatecznie zasiały to ziarno prowadzące do ścieżki ku autodestrukcji.

A skąd ta musztra na początku?

To pomysł Bena. Chciał zrobić cały numer w formie a capella - tylko wokale. Ale skończyło się na jednej sekcji. Nigdy nie zrobiliśmy czegoś takiego, żeby były tylko i wyłącznie czyste wokale. Postanowiliśmy więc nie tylko to zrobić, ale też i zrobić to najmocniej jak się tylko da. To wszystko jest zasługą Bena.

Krążek składa się z czterech kawałków, a promowany był przez dwa: "This Is Not a Prayer" i "Permanent Embrace". Dlaczego właśnie te utwory? Bo były najkrótsze?

Tak, to na pewno miało wpływ. Wydawca chciał by wiodącym singlem był "Permanent Embrace" ale czułem, że ten utwór ma sens zamykając cały album. Opowiada w końcu o tym w jaki sposób choroba wpływa na innych. O braniu emocjonalnych zakładników. Jeśli słuchałeś albumu to wiesz, że ma to sens w kontekście całej fabuły. Kompozycja nie opowiada jednak o samej chorobie. Dlatego właśnie poszliśmy w "This Is Not a Prayer" - bo bezpośrednio odnosi się do zaburzeń odżywiania. Nie chcieliśmy by pojawiły się jakieś niejasności.

Album jest ciężki, trudny w odbiorze, miejscami wręcz nieprzyjemny. A jednak w niektórych momentach pojawiają się melodyjne partie. To takie przebłyski optymizmu w walce z chorobą?

Tak, jak najbardziej. Nie chcieliśmy, by... Cóż, osobiście nie użyłbym słowa "optymizm". Chcieliśmy jednak, by pojawiały się momenty takiego subtelnego piękna. Bo tu nie chodzi tylko o brzydotę. Kiedy jesteś chory to zdarzają się takie klarowne momenty, kiedy może nie widzisz wszystkiego wyraźnie, ale wydaje ci się, że jesteś na dobrej drodze. Pojawia się myśl, że to coś pięknego. Gdy zestawiliśmy to z tymi raczej bolesnymi, chaotycznymi momentami to poczuliśmy, że jest to niezbędna przeciwwaga.


"American Standard" posiada wydawnictwo towarzyszące w postaci "Nightmare City". Skąd pomysł na instrumentalną wersję? Bo już wcześniej mieliście "Ghosthouse in the Nightmare City" z wczesną wersją "Clemency".

"Nightmare City" to w swym rdzeniu to samo co "American Standard". Mieliśmy na płycie wiele elektronicznych partii. Mamy dużą ilość zróżnicowanych synthów, mamy coś takiego jak glockenspiel - mnóstwo zwariowanych pomysłów ukrytych pod gitarami, basem i wokalami. No wiesz pod tą całą typowo rockową warstwą. Chcieliśmy po prostu to wszystko wytłuścić - wygrzebać na powierzchnię. A zrobiliśmy to poprzez usunięcie standardowych elementów i pozwolenie, żeby to wszystko ciągnęły hałas oraz syntezatory. Co do "Ghosthouse": to była nowa wersja kawałka który napisaliśmy w 2016 roku. Chcieliśmy do niego powrócić bo oryginalnie nagraliśmy go we dwójkę, a chcieliśmy zobaczyć jak wyjdzie z całym zespołem. I dużo bardziej lubimy właśnie tę wersję.

Ciekawym zbiegiem okoliczności było to, że oryginalnie ten wywiad mieliśmy zrobić już parę miesięcy temu, ale akurat ruszyliście w trasę. W Wasze miejsce w moim grafiku wskoczył Tangerine Dream - zespół który widnieje jako jedna z inspiracji przy "Nightmare City". Jakie wydawnictwa tej legendy najbardziej lubisz?

O kurde! Powiedziałbym, że moim ulubionym jest prawdopodobnie soundtrack do "Thief". Jeśli z kolei chodzi o albumy studyjne, to wybrałbym "Force Majeure", ale naprawdę, naprawdę kocham ich ścieżki dźwiękowe. "Thief", "The Sorcerer", co tam jeszcze?

Ja uwielbiam soundtrack do "The Keep", choć sam film był trochę kiczowaty (śmiech).

Ścieżka dźwiękowa do "The Keep" jest fantastyczna! Film jest piękny, choć tak: jest strasznie chaotyczny. Bardzo mi się podobał soundtrack "Miracle Mile". Lubię też ten z "Firestarter". Sporo tego jest!

"Nightmare City" pojawił się w swej wersji fizycznej na kasecie. A co z innymi nośnikami? Będą?

Nie jestem tego pewien. To już zależy od Sacred Bones Records.

Za Wami też trochę koncertów promujących "American Standard", w tym ten z Poznania. To nie była Wasza pierwsza wizyta w naszym kraju. Był sukces?

Tak! Polskie koncerty były świetne! Byliśmy z zespołem A Place to Bury Strangers, który tworzą nasi starzy znajomi. No i z... z... o mój Boże! (śmiech) Ze Stella Rose! Przepraszam za te chwilowe zaćmienie! (śmiech) Stella Rose również jest z okolicy i jest fenomenalną artystką. Publiczność żywo reagowała - to były świetne występy. Energia była niesamowita. Kochamy Polskę.

A jakie plany Uniform na przyszłość?

Być może zagramy parę festiwalowych koncertów latem w Europie, ale jeszcze musi się to wszystko formalnie zmaterializować. Na razie więc czekamy. Mieliśmy pracowitą jesień - było bardzo fajnie. A w grudniu trasę po wschodnim wybrzeżu Stanów z Pharmakon.

I to by było wszystko, co przygotowałem! Bardzo dziękuję za poświęcony czas! Na koniec proszę o parę słów zachęty dla naszych czytelników - by znaleźli odwagę na to, by sięgnąć po najnowsze dzieło Uniform!

Również bardzo dziękuję za to, że postanowiliście poświęcić mi swój czas! Chciałbym powiedzieć, że zdaję sobie sprawę z tego, że moglibyście w tym momencie robić milion ciekawszych rzeczy niż czytać te moje wypociny. Dziękuję, że jednak zechcieliście zapoznać się z moimi przemyśleniami. Jestem wdzięczny Tomku, że dałeś mi tą przestrzeń. Jeśli jesteście skłonni to rzućcie na nas okiem. Jeśli nie macie ochoty - to też spoko. Wszystkim Wam jestem wdzięczny, że dotarliście ze mną do tego miejsca!




Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 16.03.2025 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!