Tides from Nebula - "Ta płyta jest mroczna"


Troszkę się na ten nowy album Tides from Nebula naczekaliśmy - w końcu poprzedni krążek tej prezentującej instrumentalny post-rock formacji ukazał się w 2019 roku. No ale nareszcie jest! "Instant Rewards" wydany został przez sam zespół (premiera 8 listopada) i zawiera jeden z najcięższych materiałów w jego historii. W związku z premierą postanowiliśmy zadać grupie kilka pytań. Od naszej ostatniej rozmowy troszkę się podziało: w końcu była pandemia i przerwa w koncertowaniu, którą gitarzysta wykorzystał do tego, by... zostać youtuberem! A że to właśnie on zgłosił na ochotnika do wywiadu, to nie zabrakło pytań również i o tą jego działalność. O procesie powstawania "Instant Rewards", tworzeniu filmów i teledysków, singlach oraz koncertach opowiada muzyk, producent, reżyser, youtuber i w ogóle człowiek-orkiestra: Maciej Karbowski!





MetalSide: Hej! Ostatnim razem rozmawialiśmy jeszcze przed pierwszym koncertem promującym "From Voodoo to Zen". Sporo się podziało od tamtego czasu. Stałeś się chociażby YouTuberem. Jak się zaczęła ta przygoda?

Maciej Karbowski: Cześć! Wiele osób podczas pandemii znalazło się w takiej sytuacji, że wpadli w taką swoistą dziurę czasową. U mnie akurat było tak, że nasze studio nagraniowe, które mamy z naszym bębniarzem zaczęło już normalnie działać. Pomyślałem więc, że mogę zacząć tworzyć jakieś materiały, które będą fajne, przyjemne do robienia i przy okazji będą promować studio. Taki był plan na początku, ale rozwinęło się to tak, że... cóż, ciągle się to kręci wokół studia, wokół muzyki, ale też i pojawiły się różnego rodzaju wyjazdy i vlogi. Mocno się wbiłem w ten klimat nagrywania. Zawsze o tym marzyłem, ale jakoś nigdy nie miałem możliwości, a i brakowało też tego zapału, by zabrać się do tego na poważnie. Plusem pandemii było więc to, że w końcu wziąłem się za filmowanie. I jakoś się to rozwija od tego momentu.

Teraz można o Tobie powiedzieć: muzyk, jutuber, reżyser - bo masz już na swoim koncie teledyski, jak i pełne filmy dokumentalne - o Arturze Rumińskim i zespole happysad. Z którego filmu jesteś najbardziej dumny?

Lubię to formaty bardziej dokumentalne. Gdzie nie ma bezpośredniej narracji, nie ma hosta przeprowadzającego za rękę przez film - trzeba to umiejętnie zrobić montażem. Z tego filmu o happysad jestem bardzo zadowolony. Uważam, że jest to coś, co ma już jakąś wartość. A że jakoś tak podpasowała nam współpraca z chłopakami z Nocnego Kochanka, to będziemy robić teraz całą serię teledysków (śmiech). Jesteśmy w trakcie. No i mogę przemycić też informację, że skoro od ostatniej płyty nauczyłem się w miarę coś tam kręcić, to będziemy próbować zrobić teledysk dla Tides from Nebula (śmiech). No bo głupio by było jakbym robił teledyski innym ludziom, a nie zrobił dla własnego zespołu, nie? (śmiech) Tym razem próbujemy to zmienić i do drugiego singla będziemy samodzielnie robić klip.

Jak w ogóle wspominasz ten czas po "From Voodoo to Zen"? Nowy album, duży wydawca, zaklepane koncerty - jedną trasę nawet udało się zrobić (bo byłem!). A tu nagle pandemia i wszystko się pięknie rozsypało.

Ogólnie to było to dość stresujące doświadczenie - tak na poziomie artystycznym. Mieliśmy wrażenie - i cały czas zresztą je mamy - że ostatnia płyta została bardzo dobrze przyjęta. To się przekładało na koncerty - widzieliśmy, że zarówno w Europie jak i w Polsce tych ludzi jest trochę więcej. Widzieliśmy też po liczbach na streamach i po ilości sprzedanych płyt, że coś się ruszyło. No i wszedł hamulcowy w postaci pandemii i mówiąc brzydko: wszystko się zesrało! (śmiech) Mieliśmy taki moment... W sumie każdy w branży artystycznej miał wtedy taki moment, że musiał zrobić te dwa kroki do tyłu. Mam nadzieję, że w tym roku z tą nową płytą będzie przynajmniej tak jak w tym 2019.

Wielu artystów narzekało po pandemii, że zrobił się taki natłok tych koncertów, że publiczność zaczęła się rozrzedzać. Odczuliście to?

U nas nie było ciśnienia z tymi trasami. Do 2019 roku graliśmy dużo więcej. Po pandemii graliśmy na jesień taką krótszą trasę - żeby się przypomnieć, żeby nie zapomnieć jak się trzyma instrument w ręce. Dopiero teraz zaczniemy tak naprawdę cisnąć. My tego nie odczuliśmy ale wiem, że tak rzeczywiście było. No bo jak nagle wszyscy wrócili na scenę, to siłą rzeczy było bardzo ciasno. Ale też te trasy post-pandemiczne nie były dla nas wyznacznikiem tego co się dzieje - po prostu robiliśmy swoje. Teraz jest dla nas taki moment, że bardzo się skupiamy na tym, by te trasy fajnie wyszły, by dostarczyć ludziom jak najlepsze show. Teraz tak naprawdę zobaczymy jak ta rzeczywistość dla nas wygląda.

"From Voodoo to Zen" w 2019 roku, mowy album: 8 listopada 2024 roku. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na to wydawnictwo?

Cały czas krążmy wokół tego tematu pandemii - ona na pewno dorzuciła swoje trzy grosze. Trudno też utrzymać to dwu, trzyletnie tempo wydawania kolejnych krążków. Jesteśmy bowiem dość wymagający wobec samych siebie. Coraz trudniejsze jest sprawienie byśmy wszyscy byli czymś "zajarani". Trudno o taką świeżość jak kiedy mieliśmy po 25 lat - teraz mamy po 40. A dla nas najważniejsze jest to, byśmy dalej jarali się tym co robimy. To przychodzi już trochę wolniej. Pojawiły się też perturbacje w życiu osobistym - to też na pewno nie pomagało. Stąd właśnie te pięć lat. Mam nadzieję, że to ostatnia tak długa przerwa w naszej karierze. Liczę na to, że na następną płytę nie trzeba będzie tyle czekać.

Wspomniałeś, że na te obsuwy wpłynęły także zmiany w życiu osobistym. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w muzyce? Bo ten nowy materiał jest dość ciężki.

To fajnie, że mówisz, że jest ciężki. Zasadniczo się z tym zgadzam. Jest też ciężki pod względem emocjonalnym - nie tylko brzmieniowym. Nam ciężko jest powiedzieć czy to się przełożyło, bo generalnie wszystko przekłada się na tą naszą twórczość. Film który się obejrzy, książka którą się przeczyta, czy właśnie wydarzenia z życia osobistego. A że nie jesteśmy zespołem który posługuje się warstwą liryczną, to nie ma to takiego bezpośredniego przełożenia jak np. w przypadku wokalisty, który przelewa swoje przeżycia na teksty. U nas tego nie ma. Dlatego jest to mniej namacalne. Na pewno ma to wpływ, ale bardziej podświadomy.

Nowy album Tides from Nebula nosi tytuł "Instant Rewards". Skąd on się wziął? Czym są te "nagrody"?

Dla mnie to coś oczywistego. Mamy 2024 rok i wszyscy jesteśmy niejako ofiarami tego co się dzieje w kwestii np. używania social mediów. Tego, że wszystko ma być "teraz" i "natychmiast". Model konsumpcyjny na który de facto jesteśmy wpychani jest taki, że niby jesteśmy bogatsi, niby mamy łatwiejszy, szybszy dostęp do wszystkiego, a ostatecznie jesteśmy mniej szczęśliwi. Myślę, że wszyscy to czujemy i pomimo świadomości istnienia tego procesu, to trudno nie paść jego ofiarą. Trzeba wejść na wyżyny samodyscypliny, by postarać się choć na moment wypaść z tego grajdołu. To jest coś co nam doskwiera. Coś co będzie się pogłębiać. Mam jednak wrażenie, że niedługo czeka nas ten moment, kiedy z wanny uleje się ten nadmiar wody.


Jeszcze w 2022 roku pojawiły się single "The Sweetest Way to Die" i "Fearflood". Na nowym albumie te utwory różnią się od tamtych wersji?

To jest delikatny remaster. Mikro zmiany w niektórych numerach jeśli chodzi o ślady. Są to jednak de facto te same numery aczkolwiek na pocieszenie mogę dodać, że w zasadzie wyszła nam chyba druga najdłuższa płyta w naszej dyskografii. Albo może i najdłuższa? Bo nie pamiętam ile miała "Earthshine". Chyba powyżej 50 minut. A ta nowa to bodajże 52 z kawałkiem. Sporo nowego materiału. A single, które wyszły na przestrzeni tych kilku lat raczej nie są odczuwalnie inne - to są te same ślady. Przez te wszystkie lata od kiedy mamy studio udało nam się wypracować takie brzmienie, dzięki któremu nagrywając singiel... Cóż, to nie jest demo. Nie jest to coś gorszego. To wszystko jest robione na sto procent. Nie mam wrażenia by te single odbiegały od płyty. Powiedziałbym, że nabrały wręcz nowych barw w kontekście albumu.

Co się w ogóle stało, że dostaliśmy te dwa single i nagle wszystko utknęło w takim martwym punkcie. Odpuściliście temat?

Nie, nie odpuszczaliśmy. Żeby napisać muzykę to musisz odejść na chwilę od tych wszystkich komplikacji - odciąć się od tego wszystkiego. Zagraliśmy trasę z Bokka - byliśmy więc cały czas obecni. Czasami trzeba się jednak trochę zaszyć. By zrobić później coś bez rozglądania się na boki.

Biorąc pod uwagę fakt, że pełnego albumu jeszcze na horyzoncie nie było: nie chcieliście ich wypuścić w wersji fizycznej, jak np. "Dopamine/Paratyphoid Fever"? To fajna rzecz dla kolekcjonerów.

Raczej nie. Ja wiem, że nasi słuchacze to są średnio ludzie w naszym wieku - to nie dzieciaki. Single jednak już od dłuższego czasu nie mają racji bytu. To była bardziej taka jednorazowa akcja. To fajna, prawdziwa pamiątka dla osób, które ten singiel mają w swojej kolekcji. Ale to nie jest jakiś taki super opłacalny pomysł by wydawać fizyczne single.

W listopadzie 2023 roku dostaliśmy z kolei dość mocny "The Haunting". Znów: będą różnice na "Instant Rewards"?

Te same ślady i tylko lekki remaster. Żeby zniwelować różnice brzmieniowe - ale to już są naprawdę takie na poziomie technicznym. To nie ma znaczenia, że to było nagrywane rok później. Oczywiście nie ma co się wbijać w utarte torowiska, ale mieliśmy pomysł na brzmienie tej płyty. Ktoś kto nie słyszał wcześniej tych singli nie będzie w stanie się zorientować, że to rzeczy nagrywane na przestrzeni dwóch lat.

Dlaczego w ogóle to ten najnowszy numer - "Burned to the Ground" - nazywasz pierwszym singlem?

Bo generalnie zaczynamy taki cykl promocyjny nowej płyty. Dwa lata temu jeszcze nie wiedzieliśmy w jakim kontekście ta muzyka była ujawniana. Tu już chodzi o cykl życia albumu: jest krążek, piosenki są ułożone w danej kolejności i przechodzą jedna w drugą, mają sens, teraz mamy pierwszy singiel, później drugi i w końcu wychodzi pełny album. W tym przypadku to po prostu kwestia marketingu - co ci będę makaron na uszy nawijał, co nie? (śmiech)

Mamy więc ten pierwszy singiel, a wspominałeś, że nakręcisz teledysk do drugiego. Do którego?

Nie mogę jeszcze powiedzieć. Ale będzie w październiku.

Fajnym takim kawałkiem na singla byłby "Rhino". Chyba najmocniejszy numer Tides from Nebula od czasu "Josepha Merricka".

No to proszę byś tego nie rozpowiadał, ale to będzie właśnie "Rhino"! (śmiech) Też jest inaczej jak numer trwa 4 minuty, niż jak trwa 7 czy 8 i pół. Na tej płycie pojawiło się sporo kawałków które są bardzo długie i wielowątkowe. Trudno coś takiego ubrać w obraz. "Rhino" natomiast jest już takim numerem który ma scenariusz. Będzie dobrze.

To kiedy celujecie z premierą?

Niech no pomyślę... 11 października.

W trackliście intryguje mnie ten "Ashes (reprise)" - o co tutaj chodzi?

Jestem ciekaw na ile się ludzie zorientują bo ten "dzwoneczkowy" początek to coś, co zostało użyte w "Burned to the Ground". U nas czasami jest tak - i to wychodzi samo z siebie - że jak robimy utwór, to idzie on w jakimś kierunku i okazuje się, że zrobiliśmy 5 minut, ale ostatnie dwie minuty są super, ale jednak kawałek skręca w taką stronę, że nie pasuje do początku. I czasami te pozostałości przeobrażają się w kolejne numery. I jak gdzieś w połowie wiosny tego roku składaliśmy ten materiał to zwróciliśmy uwagę na ten odrzut z "Burned to the Ground". Bo on jest dosyć fajnym motywem, ale był dla niego zbyt dużą zmianą w klimacie. Pomyśleliśmy żeby zrobić właśnie coś na zasadzie "reprise", co jest takim dość old-schoolowym zabiegiem. Najbardziej nam się on kojarzy z Dredg. Mieli taką płytę "El Cielo" - to była dla nas jedna z większych inspiracji. Mieli taki album koncepcyjny, na którym było wiele tego typu przerywników. Przyszli nam oni do głowy i pomyśleliśmy, że to świetny motyw tylko trzeba go fajnie umieścić w kontekście całej płyty. Na zasadzie "reprise" można było go gdzieś wcisnąć tworząc taką miniaturę.


W jednym z Twoich wideo mogliśmy usłyszeć, że ten nowy materiał nagrywaliście tym razem na wzmacniaczach cyfrowych - nie na lampach. Skąd ta zmiana?

Musiałem zastosować jakiś skrót myślowy, bo wszystko nagrywaliśmy na wzmakach. Chodzi o to, że pewne tracki demówkowe musiały wejść na płytę - bo trudno było powtórzyć wykonanie danej partii. No i wchodziło to z demówki - i to są ślady cyfrowe. Jest to w paru miejscach, ale nie ma tego za dużo. To są takie dość charakterystyczne brzmienia - ale nie wynikające ze wzmaka, tylko od tego w jaki sposób zostało to zagrane. Bo czasami nie da się... Wiesz, teoretycznie gra się to samo, ale jednak już tak samo nie brzmi. To bardziej o to chodziło. 95% gitar to żywe gitary analogowe.

Jesteś producentem, zajmujesz się miksowaniem, ale jednak ten nowy materiał powierzyłeś komuś innemu. Dlaczego?

Jestem ostrożny jeśli chodzi o robienie własnych rzeczy. Potrzebny jest duży dystans i szybkie podejmowanie decyzji. Tak jak potrafię to robić w przypadku innych zespołów i szybko łapię co jest fajne dla danego numeru, tak przy własnej muzyce jest to o wiele trudniejsze. Bo zna się DNA numeru, zna się każdą nutę, wszystkie warstwy. Utrudnia mi robotę ten natłok informacji. To, że niemal pod mikroskopem znam każdy aspekt utworu a nie jego ogólny obraz. Miksuje się utwór - musisz zrobić z tych wszystkich ścieżek muzykę, a nie zbiór śladów. To wymagające ze względu na brak dystansu do materiału. Dlatego nie miksujemy własnych rzeczy. Poza tym to brzmienie które dla nas Jacek wykręca nie odbiega tak bardzo od tego, co jest na surowych śladach. Potrafi on jednak to tak fajnie... dosolić. I nam to pasuje!

W jednym z wideo na kanale Nebula Studio pojawił się u was Adam Waleszyński. Będzie on na nowym albumie?

Nie, on prostu przyszedł nas odwiedzić, pionę przybić. Nie ma ani jednej nuty. Wpadł po prostu z synem i żoną. To była taka towarzyska wizyta, bo jesteśmy w regularnym kontakcie. Muzycznie jednak nic wspólnie nie robimy.

Ja ten nowy album już słyszałem. Na "Voodoo" były smyczki, były dęciaki - co może zaskoczyć fanów TFN na "Instant Rewards"?

Trudno mi powiedzieć. Teraz też są smyczki, też są rhodesy, też są instrumenty dęte jak na "From Voodoo to Zen". Na pewno ta płyta jest mroczna, na pewno jest bardziej gitarowa i na pewno więcej w niej jest takiej wściekłości. Czy będzie ona zaskakująca? To zależy od tego, kto na jakim etapie nas poznał. Jeśli ktoś jest słuchaczem "Earthshine" to może się zdziwić. Jeśli ktoś lubi "Aurę" to już mniej. Jeśli "Voodoo" to znów już bardziej, bo jest zdecydowanie bardziej gitarowo. Ilu słuchaczy tyle może być obrazów tego naszego zespołu. Na pewno nie ma rewolucji, że np. gramy teraz EDM lub metal! (śmiech) Na pewno ta płyta jest szczera, jest autentyczna, jest wściekła i... nie jest łatwa! (śmiech)

A skąd w ogóle pomysł by ją wydać samemu - pod szyldem Nebula Records?

Czekaliśmy na ten moment. Mamy w końcu swoją społeczność, w zasadzie wiemy też jak się wydaje płyty - w dzisiejszych czasach nie jest to nic skomplikowanego. Dysponujemy już platformą, żeby to wszystko dystrybuować. Choć oczywiście będzie też dystrybucja fizyczna - będzie można sobie np. pójść do Empiku i kupić płytę. Zasadniczo jednak, mówiąc brzydko umowa z wytwórnią to jest trochę jak kredyt w banku. A my nie lubimy kredytów.

A zamierzacie pod szyldem Nebula Records wypuszczać płyty innych artystów?

Nie, to jest tylko na nasz użytek.

Tuż przed szczegółami nowego albumu udostępniłeś film z sesji zdjęciowej promującej "Instant Rewards". Gdzie była ona zrealizowana? Cóż to za opuszczone osiedle?

Teraz to mnie złapałaś, bo nie pamiętam jak to się nazywa. To jest jednak dość znana miejscówka na Pradze. To był taki projekt, że to miały być bloki komunalne, ale ostatecznie jakoś nie "pykło". Były tam dość duże kłopoty i teraz to całe osiedle jest opuszczone. Jest taką naszą małą Prypecią. Ciekawe miejsce, surowe. No ale to są dosłownie tylko dwa bloki koło torów.


W ostatnim filmie na swoim kanale powiedziałeś, że TFN nie wróci do grania na dwie gitary, ALE... Ale kurła co? (śmiech)

No to właśnie nie mogę powiedzieć nic teraz. Chociaż wiem! (śmiech) Wiem, ale nie powiem! (śmiech)

A kiedy powiesz? (śmiech)

Jeszcze nie w tym roku. Na razie cisza zapada! (śmiech)

Jest już ogłoszona trasa. Są miasta mniejsze i większe. A gdzie jest Koszalin? Rozpoczynaliście tam trasę "Safehaven" i "From Voodoo to Zen", fajna frekwencja, dobra zabawa. A tu ni ma.

Bo my lubimy sobie utrudniać życie starając się mieć w miarę fajną oprawę tych koncertów. W związku z tym rosną koszty. Zespoły, które mają tę oprawę mniejszą mogą sobie pozwolić na zagranie w miejscu, gdzie przychodzi np. 100 osób - i to już im się spina. U nas niestety jest tak, że jak jest 150 osób to może nie stracimy. Granie więc w mniejszych miejscowościach jest super - w 2019 roku chyba zagraliśmy trasę składającą się z 20 koncertów w Polsce. Teraz uznaliśmy, że zagramy w tzw. głównych ośrodkach miejskich (śmiech). No i zobaczymy jak będzie. Jeśli będzie tak, że tych ludzi będzie więcej, no to bardzo chętnie zagramy w mniejszych miastach - nawet jeśli miałoby to wyjść na zero. To wszystko więc kwestie organizacyjno-logistyczne.

"Instant Rewards" będzie na winylu i CD. Rozumiem więc, że temat kaset został odpuszczony?

Na razie tak. Zobaczymy. Wszystko teraz jest w naszych rękach. Jesteśmy kapelą ukształtowaną, mamy jakąś tam ilość płyt, nie młodniejemy, ale teraz w końcu po raz pierwszy wzięliśmy wszystko we własne ręce. Mamy własny sklep internetowy, sami się wydajemy, sami się nagraliśmy, wszystkie decyzje należą do nas, sami będziemy sobie robili teledysk. Jedynym założeniem było to, żeby to wszystko było na jak najwyższym poziomie - żeby nie było widać, że to DIY. Jednocześnie nie wstydzimy się tego, że to DIY - jesteśmy mega-dumni, że robimy to sami. Żeby nie było, że zbaczam z tematu: mamy własny sklep, są dostępne kasety z poprzednimi albumami, zobaczymy czy jest w ogóle zainteresowanie tym nośnikiem. Jeśli tak, to nie widzę przeciwwskazań do tego, ażeby tę płytę też zrobić na kasecie. Bo możemy. Bo sami decydujemy.

Był gdzieś taki moment, że pojawiło się przerażenie tym ogromem pracy jaka Was czeka? No bo poza samym wydaniem fizycznym tej płyty jest też promocja, układanie trasy itp.

Wiesz co? Ostatnio na naszych socialach zrobiliśmy taką sesję Q&A. Ludzie często interesują się tym czy my żyjemy z muzyki. I to jest pytanie na które trudno odpowiedzieć, bo generalnie tak - żyjemy z muzyki. To jest taki multitasking: mamy studio, sprzedajemy płyty, koncerty... Jest dużo aspektów, spora dywersyfikacja sposobów monetyzacji bycia w zespole. Gdzieś po drodze pomiędzy pandemią a dniem dzisiejszym, każdy z nas założył coś w rodzaju firmy. Przemek np. wyprodukował i sprzedaje takie leśne karty z medytacjami - w dużym uproszczeniu. Zrozumieliśmy co oznacza stworzenie czegoś od zera - ze wszystkimi konsekwencjami. Łącznie z rozliczaniem tego wszystkiego, produkcją, logistyką. Wiedzieliśmy na co się piszemy i to jest fajne, bo... nie lubię tego słowa, ale to taki projekt wydawniczy. Zespół robi swoje, tworzy muzykę i ją nagrywamy. Mamy produkt w postaci płyty i teraz musimy zrobić samemu to wszystko co wokół tego produktu się dzieje. Jest to dość ekscytujące. Jest to swego rodzaju satysfakcjonująca gra, zabawa. Nie mam czegoś takiego, że patrzę i wzdycham: "O Boże! Znowu muszę odpisać na maile!" (śmiech) Bardziej się jaramy tym. Chcemy żeby informacja o tej płycie dotarła do jak największej ilości ludzi. Działamy!

I to wszystko, co przygotowałem! Dzięki za poświęcony czas i na koniec tradycyjnie poproszę o kilak słów dla naszych czytelników.

Co ja mogę powiedzieć? Bardzo dziękuję za poświęconą energię i czas na przeczytanie tego wywiadu. Bardzo doceniam i zapraszam do odsłuchu "Instant Rewards"! Bardzo dziękuję też za te kilkanaście lat wsparcia od słuchaczy. Mam również duże przeczucie, że poświęciłeś chwilę na to żeby się do tego wywiadu przygotować. Za to również dziękuję!

zdjęcia: Filip Klimaszewski


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 20.10.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!