MetalSide: Masz za sobą kilkadziesiąt płyt nagranych w różnej stylistyce. Jednak Twoja najnowsza solowa płyta jest, jak sam określiłeś – dziewicza. Dlaczego?
Grzegorz Kupczyk: Dlatego, że do tej pory jak wydawałem jakieś płyty to były one albo retrospektywne, albo płyty, jak w wypadku "Moje Urodziny - 15 Lat" - z utworami starymi nagranymi na nowo. Czy też płyty "kowerowe" jak "Memories" 1 czy 2. A ta płyta jest całkowicie premierowa, czyli utwory na płycie są absolutnie nowe, niezaczerpnięte z żadnych innych wydawnictw. Dlatego uważam, że ta płyta jest całkowicie dziewicza.
Skład zupełnie inny niż w CETI, czyli Grzegorz Kupczyk oraz Grzegorz "Ornette" Stępień (którego znałeś już wcześniej), a także Paweł "Gunsess" Oziabło. Obydwaj z Oddziału Zamkniętego. A także perkusista Łukasz Marek. A gdybyś miał porównać pracę z nimi do pracy z muzykami z CETI, nie tylko pod względem czysto zawodowym ale i prywatnym, pod kątem różnych relacji, etc.
Wiesz co to jest zupełnie inny świat. Ja już gdzieś kiedyś mówiłem, że ludzie z tego rejonu zarówno artystycznego jak i rejonu obszarowego, to jest zupełnie inna bajka. To są inni ludzie, bardziej pozytywni, uśmiechnięci, zadowoleni, oddani, gotowi do poświeceń. Natomiast w kwestii relacji poza tym rejonem to bywa różnie. Często jest roszczeniowo. Jest inne podejście do spraw związanych ze sceną i twórczością. Tu i tam to bardzo dobrzy instrumentaliści. W CETI mam doskonałych muzyków. Wszystko się zgadza oprócz smutnego faktu, iż nie ma z nami aktualnie Marysi Wietrzykowskiej. Muzycy z którymi miałem przyjemność nagrać płytę firmowaną moim nazwiskiem to rzeczywiście jest inny skład. My to nazywamy szyfrem "NZB", to nasz wewnętrzny skrót. Tutaj dobraliśmy się jak w korcu maku. Jest naprawdę świetnie. Bardzo odpoczywam podczas spotkań z tymi ludźmi podczas prób czy podczas koncertów. Dla mnie to są zawodowe wakacje. Tak bym to określił.
W wioseczce na Podlasiu, w Narewce pracowaliście nad płytą. 10 utworów przygotowywanych w 4 dni, w bliskim klimacie Puszczy Białowieskiej. Dlaczego akurat tam?
Bardzo prosta przyczyna: proza życia. Paweł mieszka w pobliżu w Michałowie i jako, że urodziły mu się niedawno dzieciaki. To zrobiliśmy ukłon w jego stronę, by po próbach mógł być z rodziną. By całkowicie nie urwał się z domu. A Paweł jest tam również człowiekiem bardzo znanym. Jest dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury w Michałowie. I na tej kanwie dostaliśmy do dyspozycji Gminny Ośrodek Kultury w Narewce. Tam mogliśmy próbować. Również otrzymaliśmy tam noclegi. Te cztery dni, które tam spędziliśmy podczas prób były jednymi z najwspanialszych w ostatnim czasie. Bo nie dość, że przepiękna przyroda to wspaniali ludzie. To jeszcze wiele innych, naprawdę rewelacyjnych momentów i sytuacji.
Paweł Oziabło skomponował prawie całą muzykę do tego albumu, przy której wszyscy nieco pomajsterkowaliście by wydobyć z tego ostateczną wersję. Czy podczas pracy nad utworami było czasami ostro między Wami?
Absolutnie nie. To jest właśnie zastanawiające, wręcz zdumiewające, że każdy utwór podany przez Pawła był w takich połowicznych aranżacjach. My doskonale wiedzieliśmy co chcemy grać, co chcemy zmienić. Wówczas sugerowaliśmy, rozmawialiśmy o tym. Tych zmian było naprawdę bardzo niewiele. Bo Paweł te utwory przyniósł w znakomitej oprawie i jakości - że tak powiem. Mieliśmy oczywiście jakieś tam swoje widzimisię ale to nie było absolutnie na zasadzie jakiejkolwiek kłótni, czy wymiany zdań. Tylko - spróbujmy. Dobra, to spróbujemy. To będzie dobre. To sprawdźmy - na tej zasadzie. I ani razu nie było jakiegoś podniesionego głosu czy różnicy. To jest zadziwiające, to są przecież czterej ludzie prawie z innej bajki. I powinniśmy się nie rozumieć. A myśmy się praktycznie od pierwszych sekund rozumieli jak łyse konie - jak to się mówi.
Muzycznie podobno miał to być podręcznikowy hard rock i jest. Chociaż klimat albumu miejscami jest podobny do początków CETI i Turbo. Na przykład utwór "Sowa" jest bardzo dynamiczny, wręcz heavy metalowy. Ale te podobieństwa stylistyczne nie były raczej zamierzone?.
Nie, nie, nie. To są utwory Pawła, który przedtem nie miał ze mną styczności. Pawła poznałem jakiś czas przed tymi próbami. Także nie mieliśmy okazji pograć razem czegoś "turbowego". Dopiero taki koncercik inauguracyjny naszego składu odbył się 9 grudnia ubiegłego roku w Kostrzynie pod Poznaniem. To były jakieś Andrzejki rockowe. Oni zrobili parę kawałków Turbo i CETI z wczesnych lat. Wyszło to kapitalnie. I już wiedzieliśmy, że inaczej być nie może. A te wszystkie ewentualne, jak mówisz podobieństwa, to jest zupełny zbieg okoliczności.
Z kolei pierwszy singiel "Myśli i Chmury" to już rzeczywiście rasowy hard rock. Hard rock chyba jest najbliższy Twemu sercu. Czy masz jakiś ulubiony utwór z tej płyty?
Wiesz co, zaskoczę Cię. Moim ulubionym utworem który pokochałem od pierwszych akordów to jest ballada "Mówiąc o miłości". Jest przepiękny. Ma wspaniały tekst. Bardzo ładnie to wyszło.
O nim jeszcze porozmawiamy.
No, ale tam jest parę utworów... Właściwie trudno mi powiedzieć, ponieważ tak naprawdę każdy utwór z tej płyty jest przebojem. Ma bardzo nośne, bardzo świeże i śpiewne refreny. Ale gdybym miał je jakoś klasyfikować to pewnie "Emigrant", właśnie "Sowa", "Sexysen". Ale trudno mi tak to ostatecznie powiedzieć.
Niestety nie znam całej płyty ale wiem, że Twoja żona (Magdalena Kupczyk) zaśpiewała pewne kwestie. Który to utwór?
Właśnie w "Mówiąc o miłości". Tam moja żona zaśpiewała w chórkach. Ale również należy zauważyć, że partię solową (wokalizę) stwarzającą kapitalny nastrój zaśpiewała Maria Marihuana Wietrzykowska, keyboardzistka zespołu CETI i wokalistka.
O Marii również za chwilę porozmawiamy. Ale wracając jeszcze do Twojej żony. Dlaczego nie chce udzielać się bardziej wokalnie? Naprawdę dobrze śpiewa. Co można było też usłyszeć w utworze "W żółtych płomieniach liści" do teksu Agnieszki Osieckiej, który kiedyś wspólnie wykonaliście.
Trudno powiedzieć, czy ona nie chce. Może by i chciała. Ale tutaj też jest proza życia. Ona jednak pracuje. Być może praca zawodowa, którą pełni nie pozwoliłaby jej na taką dyspozycyjność, więc tutaj jest ten problem. Ale ja już jej parę razy mówiłem, że może byśmy razem gdzieś zaśpiewali, czy coś takiego. Kto wie, wszystko jest kwestią przyszłości. Wszystko się może zdarzyć. Bardzo też liczę na powrót na scenę Marysi.
Skoro poruszyliśmy temat "Mówiąc o Miłości" i o tym, że także Maria Wietrzykowska miała tam swoje wokalne, przysłowiowe 5 minut, kontynuujmy. Piękna akustyczna ballada. Harmonijka ustna nadała wręcz tonu poezji śpiewanej. A wokaliza Marii wprowadziła ten utwór w przepiękne, bardzo melancholijne rejony. Maria ma piękny głos. Szkoda, że to była tak ulotna chwila. Przypomniał mi się "Ostatni Wojownik". Czy to przypadek?
Tak... Wiesz co parę osób mi to powiedziało. Tylko, że na "Ostatnim Wojowniku" była jeszcze bardzo młoda. Bo przecież na płycie "Ostatni Wojownik" miała 17 lat. Jednak ten czas upłynął. Zresztą ja od początku ten utwór tak słyszałem. I od początku wiedziałem, że tam powinna zaśpiewać Marysia. No i zaśpiewała. I wyszło to kapitalnie. Zresztą nagrywała to w zupełnie innym studio, gdyż nie miała możliwości podjechania do stadia nagrań do Częstochowy, więc nagrała tę wokalizę w poznańskim studio Wiesia Wolnika. Ale w tej chwili są takie czasy, że to można tak naprawdę zrobić wręcz korespondencyjnie.
Ale tego utworu pierwotnie nie było w planach. Chociaż chyba od razu miałeś dobre przeczucie, że kawałek się sprawdzi.
Tak, złożyliśmy właściwie wszystkie graty. Już chłopaki się rozjeżdżali do domu. Zostałem tylko ja i Paweł Oziabło. No i Paweł mówi - mam jeszcze jedną rzecz i ci pokażę. Przyniósł mi właśnie ten akustyczny utwór. I jak tylko zaczął grać to mu natychmiast powiedziałem, że ten utwór robimy, bo jest przepiękny w samej swojej harmonii. Zaśpiewałem go od razu. Z punktu - jak to się mówi. Z buta. Tak jak on jest zaśpiewany na płycie. Paweł miał napisany tekst do refrenu, ale nie miał pomysłu co dalej, no więc ja do tego refrenu niejako napisałem całą resztę. Ten refren był jakby drogowskazem do reszty tekstu. No i wyszło naprawdę wspaniale. Naprawdę ja bardzo, bardzo lubię ten utwór.
A teledysk do niego... Niby banalny temat. Ognisko, przyjaciele, gitary i śpiew. Ale działa bardzo emocjonalnie, bardzo nostalgicznie. Przypominają się czasy młodości i ogniska nad jeziorem... Czy zdarza Ci się obecnie, że spędzasz jeszcze tak czas z przyjaciółmi?
Rzadko. Kiedyś to było praktycznie normą. Szczególnie jak było się gdzieś nad morzem, czy pod namiotem, czy coś takiego. Ale czasy się zmieniły. Wszyscy są tak zagonieni, zabiegani, że to jest naprawdę bardzo trudne do osiągnięcia. Ale jeżeli mowa już o tym teledysku. Ten teledysk nie był w ogóle reżyserowany. Poprosiliśmy tylko operatora Dominika Czecha - reżysera by tylko filmował. I nic nie robił. Na tym teledysku jest oddana całkowicie szczerze atmosfera jaka panuje między nami, między muzykami, którzy tę płytę nagrywali. Tam jest pokazane wszystko. No i wyszło rzeczywiście fajnie. Tak to właśnie widziałem, żeby to było ognisko. Zachodzące słońce z tyłu. Gdzieś tam jest bardzo ciemno jak nad jeziorem. No i sprawdziło to się bardzo dobrze. Bardzo liczę na to, że ten utwór być może stanie się przebojem lata. Choć lato mamy w połowie. Ale jakby nie było utwór już jest i swoją rolę spełnia. Nawet ludzie przysyłają mi filmiki jak ich dzieci to śpiewają. A podczas pierwotnego wykonania tego utworu w miejscowości Narewka gdzie daliśmy fajny, duży koncert, cała publiczność praktycznie śpiewała refren, co mnie bardzo zaskoczyło. To już o czymś świadczy. Także naprawdę fajnie było.
 Aż wstyd przyznać, że dopiero w tamtym roku zauważyłem gdzieś na YouTube, że potrafisz grać na gitarze.
Tak, nie tylko.
Czy także nauczyłeś się tego w szkole muzycznej, podobnie jak śpiewu na wydziale wokalnym?
Nie, jestem samoukiem. Podobnie jak gram jeszcze na paru innych instrumentach. Bo gram i na perkusji. Gram na gitarze basowej. Musiałem w szkole muzycznej siłą rzeczy grać na fortepianie. To idzie mi trochę gorzej. Bo jakoś tak nie mogę się z tym instrumentem zgodzić. Gram też na harmonijce ustnej. Trochę tych instrumentów przez całe lata się uzbierało.
Byłeś też nauczycielem muzyki. A konkretnie?
Nadal uczę śpiewu. Tylko, że to jest szkoła bardzo elitarna - tak bym to nazwał ponieważ ja nie uczę każdego. Do mnie jak ktoś przychodzi na przesłuchanie to musi się zdeklarować. Ja muszę zobaczyć co on umie i tak dalej. Ja nie przyjmuję uczniów na przykład dziesięciu, tylko dwóch, trzech najwyżej. I tym uczniom poświęcam czas. Uczę ich i przekazuję im wiedzę. Na więcej nie miałbym siły. Poza tym bardzo bym się rozdrabniał. Myślę, że nie byłbym w stanie w pełni przekazać tej wiedzy, którą chciałbym przekazać. Jest też jeszcze jedna kwestia, a mianowicie moi uczniowie nie mogą palić. Jeżeli palą to ich dyskwalifikuje na samym starcie (śmiech)
Czy gdyby ktoś chciałby się u Ciebie uczyć śpiewu to tylko z koneksji? O cenę nie zapytam, hihi...
Raczej tak (śmiech)
A jak Twoje gardło? Dbasz o nie jakoś specjalnie? Bo o kondycję fizyczną dbasz regularnie.
(śmiech) Tak, o gardło też bardzo dbam. Nigdy nie przebywam w miejscach gdzie by ewentualnie palono. Teraz już na szczęście nie ma takiego problemu. Ale był taki czas, że przecież wolno było palić w każdej knajpie, w każdym lokalu. Ale opuszczałem je. To nie było absolutnie dla mnie. Chodzę regularnie do kontroli. Mam swojego foniatrę. Bardzo wybitnego lekarza, który kontroluje nie tylko takich jak ja, ale i również znanych tenorów europejskich. I ma swoje konsylia w Stanach Zjednoczonych. Ja jestem jego podopiecznym i chodzę do niego raz na rok. A jeżeli coś czuję, że jest ewentualnie nie tak, to idę do niego raz na pół roku do kontroli. On wtedy sprawdza czy wszystko jest w porządku. No zwykle jest w porządku, więc tutaj też nie ma problemu. Ale przyznam szczerze, że bardzo dużo dają mi ćwiczenia fizyczne czy siłowe oraz bieganie ale też i to, że oczywiście nie piję, nie palę. To jest jedno z ważniejszych podstaw działania mojego głosu.
Całkowicie zrezygnowałeś z alkoholu? W środowisku artystycznym to jest chyba trudne?
Owszem jest trudne lub może bardziej niewygodne, ale mam wokół siebie ludzi niezwykłych i bardzo tolerancyjnych, wyrozumiałych (smiech)
Wróćmy do albumu. Najnowsza płyta jest inna lirycznie niż Twoje poprzednie wydawnictwa. Teksty pisało aż trzy osoby. Ty, Grzegorz Stępień i Tomasz Staszczyk (znany z liryk do CETI). To też okazało się dobrym patentem. Ale czy teksty kolegów przeszły w 100%, czy może je trochę modyfikowałeś? Wiem, że udzielałeś też sugestii jak do utworu "Edi" o Eddiem Van Halenie.
Powiem Ci, że jak był już tekst napisany to nie wtrącałem się w ogóle tylko omawiałem tematykę, na przykład w utworze "Zaklinacz deszczu" zaproponowałem żeby tekst był właśnie o tym, o czym jest. Czyli gaz, samochód, bieg życia i tak dalej. Jedynie co zmieniłem to dodałem jedno zdanie. Za zgodą oczywiście autora, za zgodą Tomka. Chodziło wyłącznie o wyrównanie frazy wokalnej. Pozostałe jak "Sexysen" czy "Edi" w ogóle nie były kompletnie zmieniane. To jest niesamowite. Przecież podobna sytuacja dotyczy tekstów na przykład Grzegorza Stępnia, który napisał "Sexysen". I to jest niesamowite, bo po prostu wpasował się idealnie. Albo tekst do "Myśli i chmury" - to jest mój wiersz z 2017 roku, który leżał sobie w szufladzie tak długo. Aż sobie spróbowałem, że zaśpiewam ten wiersz do tej muzyki. I siadło tak nieprawdopodobnie, że aż się wierzyć nie chce, że ten tekst nie był nigdy pisany do żadnej muzyki. To jest coś nieprawdopodobnego. Ale zdarzają się czasem takie fajne wyskoki. Takie fajne zbiegi okoliczności.
A o czym jest "Emigrant"? Czyżby utwór na czasie? Tym bardziej, że byliście blisko granicy z Białorusią.
Wiesz co to jest zbieg okoliczności. Bo ten utwór miał taki roboczy tytuł "Emigrant" i ja zostawiłem wolną rękę Grzegorzowi Stępniowi, żeby napisał tekst. Jak zaśpiewałem ten tekst to mi wszystko pasowało. Mimo, że zawartość tego tekstu nie jest przekazana dosłownie. Ale w kontekście tytułu jest idealny wręcz. I wydaje mi się, a wręcz jestem pewien, że spełnia idealnie swoje zadanie.
Jak ludzie w Narewce odebrali Wasz koncert z tym materiałem?
To był już drugi koncert. Wiesz co to jest zwycięstwo. Trzeba to sobie szczerze powiedzieć. Zarówno miejscowość Krynki (to było dzień przed Narewką) jak i Narewka to są takie stolice disco polo. Także zdajesz sobie sprawę, że wręcz byliśmy jakby zupełnie - nie w temacie. Ale ludzie przyjęli nas znakomicie. Co uważam za bardzo, bardzo duże zwycięstwo. Bo gdybyśmy grali dla publiczności metalowej, rockowej to wiadomo, że przyjęliby nas ekstra. Cała publiczność wzięła nas naprawdę bardzo dobrze. Czyli przy ich gustach, przy ich podejściu do muzyki, do zabawy to było ogromne zwycięstwo. Także musiało się jednak podobać tym ludziom.
A słyszałem, że na koncercie w Szamotułach nie było lekko. Zwłaszcza z tym pękniętym płucem.
Tak, o tym dowiedziałem się dopiero parę dni później. Przyjechałem na koncert, byłem po przeziębieniu, dość przykrym. I zaśpiewałem próbę. Ale w czasie próby coś się bardzo złego zaczęło dziać z moim gardłem. A ja nieprzyzwyczajony do tego typu dyskomfortu byłem trochę przestraszony. Ale poradziłem sobie podczas koncertu. Mniej lub bardziej. A raczej bardziej. Bo później jak słyszałem te nagrania to fajnie wszystko było. No ale potem, po koncercie, dzień, drugi, trzeci okazało się, że nie mogę wejść na swoje piętro do mieszkania, że się duszę i męczę. Poszedłem na badania i okazało się, że na skutek kaszlu i oderwania miałem nadpęknięte prawe płuco co powodowało, że nie mogłem nabrać odpowiedniego oddechu. I to płuco było niewydolne w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale na szczęścicie było to zauważone w porę. Nie ma żadnych zwapnień i zrostów. Wszystko się dobrze złożyło. I dzięki Bogu - czy jako kto powie. Wszystko jest ok.
Jako fan ballady "Dorosłe Dzieci" czy "Jaki Był Ten Dzień" nigdy mi się nie znudzą. Zawsze czuję przy nich te same emocje ekscytacji. Ale jak to jest z Twojej strony? Był okres, że wręcz znienawidziłeś kawałek "Dorosłe Dzieci". Potem jak kiedyś powiedziałeś - przeprosiłeś się z tym utworem. Ale gdy obecnie śpiewasz ten utwór na scenie to czy zawsze czujesz ten sam feeling?
Tak. To już tak weszło we mnie, że aż nie potrafię tego określić. Z tym, że jestem ostrożny, ponieważ nie chciałbym podzielić losu Felicjana Andrzejczaka i być kojarzony tylko z "Jolką", więc ja robię swoje. I owszem mogę zaśpiewać "Dorosłe Dzieci". Ale jeżeli ktoś mnie gdzieś zaprasza to muszą być w repertuarze jakieś inne utwory. Nie jestem wokalistą jednej piosenki. W związku z czym bardzo tego pilnuję.
 Niestety w Twoim przypadku tego nie da się już uniknąć. Oczywiście w kręgu rockowo-metalowym wszyscy Ciebie kojarzą z wielu innych utworów, czy zespołów. Natomiast w rozumieniu ogółu społeczeństwa które siedzi sobie chociażby przed telewizorem oglądając jakiś ogólnodostępny, komercyjny kanał to rzeczywiście tak jest. Pytając o piosenki Grzegorza Kupczyka, pada odpowiedź - Kto to jest? - To ten od "Dorosłych Dzieci". - Aha, to znam!
(śmiech) Tak, tak. To prawda. Już się z tym spotkałem. Ktoś na przykład mnie nie kojarzy - Grzegorz Kupczyk, Ale kto to jest Grzegorz Kupczyk? - No jak to, nie wiesz? To jest ten co śpiewa "Dorosłe Dzieci"! - A, to wiem. No tak się dzieje czasem.
Niedawno wyjawiłeś, że gitarowo macie już prawie gotowy kolejny materiał.
Tak. Jest już zrobiony. Paweł ma kompozycje. Ja też już coś mam. Grzegorz też. Ale to jest plan na 2026 rok. Także my to sobie spokojnie w 2025 roku będziemy jakoś skubać. I w 2026 chciałbym nagrać materiał gdzieś późną wiosną najlepiej. Tak żeby mógł się ukazać, no załóżmy we wrześniu, czy w listopadzie. Później już nie ma co, gdyż on i tak do sklepów nie trafi. Ponieważ o ile się orientuję w październiku, listopadzie są zamykane magazyny ze względu na Wigilię. Dlatego chciałbym żeby się ukazał w 2026 lub zaraz na początku 2027 roku. Tutaj nie ma pośpiechu, bo nie chciałbym stwarzać precedensu. Nie chciałbym stwarzać manufaktury z mojej muzyki.
A czy będzie podobny stylistycznie?
Myślę, że tak. Płyta w swojej warstwie muzycznej bardzo się sprawdziła. Trzy utwory trafiły na czołówki list przebojów. Nadal jeszcze w Antyradiu utwór "Edi" jest na pierwszym miejscu. A to mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło przez wszystkie lata jak występuję, ani z Turbo, ani z innymi zespołami, żebym z jednej płyty i też z debiutanckiej - tak to nazwijmy - miał aż trzy superhity. A z tego co wiemy, jak wcześniej rozmawialiśmy o tym, to "Mówiąc o miłości" tak naprawdę jest przebojem. Może nie aż z list przebojów, ale jednak. Także jest to dość miłe i wręcz bardzo pozytywnie zaskakujące, więc będziemy się raczej trzymać tego klasycznego stylu.
Oczywiście stale jesteś bardzo aktywny na scenie. Ale czy w wakacje masz przerwę, jakiś urlop?
Ja mam ciągle urlop. Jeżeli tak mogę powiedzieć. Ponieważ całe lato, a praktycznie od wiosny, od maja do bardzo późnych momentów jesiennych siedzę na swoim ranczo. Tu spędzam całe dnie i noce z psem, z kotami, z rodziną. I tu bardzo wypoczywam. Także każdy mój wypad na koncert jest jakby takim zastrzykiem dodatkowej energii. Oczywiście od potrzeby, raz po raz, pozwolę sobie wyjechać nad morze. Czy coś takiego. Nie mam parcia na wyjazdy za granice. Egipt, Grecja, takie rzeczy. Może bym i chciał. Ale zawsze sobie mówię w takiej sytuacji, że - no kurcze, nie byłem jeszcze na przykład w głębokich Bieszczadach. Bardzo chciałbym tam pojechać. Wiesz, ja mam Polskę bardzo, bardzo zjechaną. Ale są jeszcze miejsca białe na mapie. I chciałbym tam pojechać. Kiedy już będę wiedział, że mam naszą Polskę zjechaną wszerz i wzdłuż do oporu, to wtedy będę myślał poważnie o jakichś wyjazdach poza granice kraju.
Podejrzewam, że znasz się z Janem i Ireną Bol z nieistniejącej już starej kapeli Stos.
Oczywiście!
Zauważyłem, że oni bardzo często podróżują, praktycznie cały rok, niczym nomadzi, ale w stylowym kamperze.
No i bardzo dobrze. Prze-kochani ludzie. My się przyjaźnimy od wielu lat. Praktycznie od 1986 roku, czyli od pierwszej Metalmanii. Cały czas utrzymujemy ze sobą kontakt. Piszemy, rozmawiamy. Bardzo sympatyczni ludzie. Bardzo ich lubię.
Podziwiam ich za to. Czasami na ich profilu facebookowym obserwuję ich podróże. To jest wspaniałe co robią.
Tak, to jest bardzo fajne.
Ok. Wróćmy do muzycznych tematów. Czy coś jeszcze kroi się z Non Iron?
Jakieś tam palny są. Ale mamy też takie problemy troszkę zdrowotne w zespole, o których nie jestem upoważniony żeby mówić. Nie dotyczące mnie, więc musimy też obserwować co się będzie działo dalej. Zespół jest sprawny koncertowo, więc jeżeli będzie taka potrzeba i ktoś tam zaproponuje, no to pewnie takie koncerty się odbędą. Ale też nie ma jakiegoś takiego nacisku, żeby robić to na siłę. Ja nie chce tak jak niektóre zespoły grać w roku dwadzieścia, trzydzieści koncertów. To się absolutnie mija z celem.
Czy podczas koncertów z Non Iron jesteś jednym z wokalistów, czy jedynym?
Jedynym.
Zapytałem gdyż widziałem jakieś zdjęcie z koncertu z Leszkiem Szpigielem jako wokalistą.
Tak. To był taki koncert powrotu Non Iron. I tam śpiewał zaproszony Leszek Szpigiel, pierwszy wokalista Non Iron.
A co się obecnie dzieje ciekawego w CETI?
Wiesz co. Nic. Chłopaki mają jakiś projekt i sobie grają. A ja jestem bardzo zajęty różnymi koncertami, czyli Legendy Rocka, Orkiestry Dorosłych Dzieci, promocją swojej płyty. W CETI musimy też troszkę od siebie odpocząć. Ostatnio natłukliśmy tych płyt. Zagraliśmy koncertów. I damy sobie trochę spokoju. Być może 2025 roku podejdziemy do przygotowania jakiegoś nowego materiału. Zobaczymy jak to będzie.
Czy w Orkiestrze Dorosłych Dzieci masz wpływ na funkcjonowanie tego projektu? Czy może tylko odśpiewujesz swoje i nieswoje utwory?
Tak oczywiście, że mam. Bo praktycznie ten projekt. ten zespół montowaliśmy wspólnie z Kubą Płuciszem (z IRA - przyp. red.). Dopiero potem dołączali inni ludzie. I my w tej chwili to już wspólnie wszyscy ustalamy jaki ma być repertuar. Ale nie ma w ogóle ciśnienia na to, kto co ma śpiewać, bo wszyscy kopiemy do tej samej bramki. Nie ma pomiędzy nami żadnej konkurencji, żadnego współzawodnictwa. Jest nas tam kilka dobrych osób. W tej chwili już chyba nawet dochodzi do dwunastu. Na Pol'and'Rock Festival mieliśmy jeszcze swoich gości. Ale nie ma między nami czegoś takiego, że ja chcę więcej piosenek. A ja chcę mniej. Absolutnie w ogóle nie ma takich rzeczy. Nawet jak coś aranżujemy, jak przygotowujemy, to o tym dyskutujemy razem.
Kto przychodzi na koncerty Orkiestry Dorosłych Dzieci? Mam na myśli też to jak młode pokolenia odbierają - zdawałoby się - nieśmiertelne przeboje ich rodziców?
Z tym bywa różnie. Podczas koncertów które do tej pory odbywały się, to powiem Ci, że był dość spory przekrój. Bo widziałem z przodu pod sceną bardzo dużo, bardzo młodych ludzi w wieku - myślę, że - między nawet piętnastym, szesnastym a dwudziestym czy dwudziestym piątym rokiem życia. A widziałem też i starszych. No i widziałem też oczywiście osoby w wieku tych dorosłych dzieci. W związku z czym myślę, że magia tych starych utworów... tych starych przebojów... jak i niejako ciekawość, jak ci starsi panowie wypadają na scenie powoduje, że ci ludzie przychodzą. Przyjmowane to jest zawsze doskonale. Zawsze kończy się bisem lub dwoma, więc jest naprawdę bardzo fajna zabawa.
 A czy koncertowa akcja The Legend of Rock Symphonic o której wspomniałeś i w której uczestniczysz, ma chwilową przerwę?
Tak. Teraz jest przerwa. Dopiero od 30 listopada spotykamy się ze specjalnym gościem, z Tarją (Turunen – przy. red.). To będzie w Spodku (w Katowicach – przyp. red.).
No to będzie bardzo ciekawe wydarzenie!
Zapraszam. Bo jest co posłuchać i obejrzeć.
Ostatnio słuchałem Twojego wywiadu z Klubokawiarni Radiowęzeł. Opowiadałeś tam bardzo starą historię, jak wraz z innymi kolegami muzykami mieliście takie parcie na granie, że często wykorzystywaliście sposobność do zagrania na scenie i wówczas na jakiejś zabawie tanecznej poprosiliście zespół by pozwolił Wam zagrać. I zagraliście jakiś utwór Smokie. Podobno wyszło tragicznie (śmiech). A wiesz, że w latach 90. w szkole średniej, na choince szkolnej zrobiliśmy podobnie z moim zespołem - Smoke.
O, proszę (śmiech).
Po jednym utworze uczniowie z sali byli przerażeni jak usłyszeli w wersji unplugged szybki punkowo-metalowy kawałek (z automatem perkusyjnym, bo wtedy zespół choinkowy miał taki zestaw do muzyki "umpa-umpa"). I zobaczyli pogo na sali. To wy (rockowcy) tak tańczycie? - zapytał potem kolega z klasy (śmiech). Dzisiaj chyba młodym zespołom jest za lekko, zbyt łatwo wszystko przychodzi i się tego nie docenia.
Oczywiście. Oni tracą tą energię takie coś wewnętrznego przez tą łatwość nabywania wszystkiego, posiadania wszystkiego. To jest tragedia. To nie jest wcale takie dobre. Bo muzyka rockowa, szczególnie muzyka i talenty rodzą się z trudem bólu. A tutaj już naprawdę bólu nie ma.
Opowiadałeś też, że zdarzały się sytuacje gdy headliner miał układ z akustykiem, by przypadkiem support nie miał lepszego brzmienia na scenie.
Nie wiem czy teraz tak jest. Na pewno tak się dzieje jeżeli chodzi o zespoły polskie z zachodnimi i tak dalej. To jest dość powszechne. Ja na szczęście zawsze jeżdżę ze swoim akustykiem. A i tak coś takiego się zdarzało - teraz już może nie - że nie mogliśmy dostać pełnej zawartości stołu mikserskiego, że tak się wyrażę. Ale tak było rzeczywiście. Tak bywa, że zespoły które mają supportowć są traktowane dużo gorzej niż te, które są gwiazdą wieczoru.
Ja ze wspomnianym wyżej zespołem miałem podobne sytuacje. Na jednym z pierwszych WOŚP'ów na Sali gimnastycznej LO. Mieliśmy grać przed gwiazdą wieczoru (lokalnym cover-bandem) ale od samego początku sporo osób z publiczności skandowało naszą nazwę. Małe miasto to nas znali. I jak przyszła nasza kolej zaczęliśmy grać to okazało się, że akustyk odciął nas od głównych kolumn i gitary były tylko słyszalne na piecach gitarowych na scenie. A na sali tylko unosił się wokal i zamazane dźwięki gitar. Po dwóch utworach mieliśmy honorowo zejść ze sceny, ale skoro publiczność i tak szalała do naszej muzyki to kulturalnie dokończyliśmy set (wkurzeni totalnie). Ta sytuacja wywołała wzburzenie w publiczności, że jak schodziliśmy ze sceny to niektórzy pchali się by zdemolować scenę i by uniemożliwić granie gwieździe wieczoru. Całe szczęście postraszenie młodzieży policją poskutkowało i "headliner" zagrał z bardzo dobrym (jak na tamtejsze szkolne warunki) brzmieniem. A i my potem nie mieliśmy problemów (śmiech). Kilka lat później, na kolejnej orkiestrze, ale z innym zespołem było podobnie. Akustyk wyciszył wszystko (o tyle dobrze, że chociaż równomiernie). To nas nauczyło, że już nigdy więcej nie zagramy w naszym mieście chyba, że sami zorganizujemy koncert (śmiech).
Przyszli sobie chłoptasie, niech sobie pograją. Niech spieprzają. Na tej zasadzie.
Jak myślisz, czy w obecnych czasach nadal coś takiego się praktykuje?
No niestety niewielu ma odwagę to powiedzieć. Ja akurat nie mam czego się bać. To są rzeczy naturalne. Na całym świecie tak jest. Bardziej lub mniej, ale jednak.
I na zakończenie chciałbym byś coś opowiedział o swoim psie. Ponieważ gdy byłem młodzieńcem w szkole średniej mieliśmy w domu rodzinnym również owczarka szkockiego długowłosego - collie.
O proszę!
Piękna rasa. Mój pies nazywał się Aron - na cześć wokalisty My Dying Bride (śmiech).
Ten koluś, którego mam w tej chwili to jest trzeci mój kolak. Pierwszego miałem będąc jeszcze w szkole zawodowej. Bardzo długo żył. Niestety ktoś to źle wymyślił, że pasiki żyją tylko taki okres, a nie inny. On i tak żył bardzo długo, bo miał siedemnaście lat.
Rzeczywiście jak na rasowego psa to dużo.
Potem miałem kolusia mojego ukochanego, którego miałem prawie od ślepego psiaczka. Niestety miał raka tarczycy i zmarł w wieku dwunastu lat. Przeżyłem to straszliwie. No i fani niejako namówili mnie, zmobilizowali i nawet częściowo sfinansowali nabycie tego psiaka, którego mam w tej chwili. To był jeden z najmądrzejszych ruchów w moim życiu. Bo byłem w tak totalnej depresji, zdołowany po śmierci mojego poprzedniego psa, że obawiam się, że mogłoby być niedobrze. I z pełną odpowiedzialnością zawsze powtarzam, że ten mój nowy koluś, czyli Parys - nie wahałbym się użyć określenia - że kto wie, czy nie uratował mi wręcz życia. On był moją mobilizacją. I jest nadal moją motywacją. Jest nieprawdopodobnie mądry, cudowny. Nie oddawałem go do żadnych szkół. Do żadnych behawiorystów. Sam go wszystkiego nauczyłem. Jest naprawdę cudny. Teraz też na mnie patrzy jak rozmawiamy (śmiech). I to jest cudowne. Nawet chciałem mu kupić żonkę. Ale na razie przez te moje koncerty to chyba zrezygnuję. Nawet miałem dla niej imię - Helena. By było Parys i Helena Trojańska. Jeszcze będzie musiał poczekać (śmiech). Mam jeszcze dwa koty w domu. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że koty które mamy to jest rodzeństwo, dziewczynka i chłopak - Sylwester i Rafi. Ale do domu do nas trafiły dokładnie tego samego dnia. Tak nam doradzono. I to było bardzo mądre, ponieważ nie było walki o teren. Od początku są razem. Kochają się. Tulą się do siebie. Bawią się. To czasem są wspaniałe widoki.
Skoro już mówimy o zwierzętach to wspomnę, że obecnie mamy psa i kota. Rok temu zmarł w wieku siedemnastu lat nasz ukochany pies (nasze pierwsze "dziecko") - Nemo, kundelek zbliżony do rasy Jack Russell terrier. I obecnie pozostała nam kundelka Mimi, którą dziesięć lat temu na oczach żony potrącił samochód. Opłaciliśmy operację w klinice weterynaryjnej i została z nami. No i dziewiętnastoletnia kotka Miśka, wręcz babcia z lekką demencją, ale nadal sprawna fizycznie.
O kurcze!
Ok. I na tym zakończymy... Bardzo dziękuję za rozmowę!
Ja również.
Ostatnie słowa należą do Ciebie!
Zapraszam wszystkich na moje koncerty. Pierwszy odbędzie się, jeżeli chodzi o nową płytę 15 września w Poznaniu w klubie 2progi. Odsyłam na stosowne strony. Będzie mi bardzo miło jeżeli przybędziecie posłuchać tego wszystkiego na żywo.
zdjęcia: Tlen Foto Blues & Grażdan
|