MetalSide: Aż siedem lat minęło od ostatniego albumu. W końcu, w marcu bieżącego roku pojawił się Wasz najnowszy album "Labirynth". Dlaczego na premierę czekaliśmy aż tak długo? W tamtym roku wspominałeś, że miała być jeszcze w Halloween…
Tomasz "Skaya" Skuza: Generalnie robienie nowej płyty to jest złożony proces. Od powstawania numerów i od samego pisania to jest jedno. A potem jest kwestia inżynierii finansowej żeby to sfinansować. Nagranie w studio to są jakieś tam grube koszty. I w to wszystko jeszcze nam się wplotła taka sytuacja trochę związana z pandemią, która z jednej strony może była pomocna w pisaniu numerów. Bo było trochę czasu i człowiek był zamknięty. I muszę przyznać, że trochę numerów napisałem, właśnie w tym okresie. Ale nałożyła się sytuacja z Jankiem, z naszym gitarzystą, Brazylijczykiem, który miał jakieś kłopoty zdrowotne, takie tam depresyjne. I jak przyszła pandemia to jego totalnie wystrzeliło w kosmos. Wiadomo, że jak masz skłonności depresyjne to taka sytuacja jest psychozogenna, więc wkręcił sobie taką sytuację, że słabo zna język polski lub wcale go nie zna, a jak zachoruje na covid i jak go wezmą do szpitala, to go nie podłączą pod respirator i on umrze. I takie coś mu generalnie towarzyszyło, więc to spowodowało, że zamknął się w ogóle. Gdzieś zniknął nam z oczu. A jako, że jest absolutnie genialnym gitarzystą z jakim wcześniej nie miałem okazji współpracować, więc pomyślałem sobie, że warto poczekać. I przeczekamy ten jego trudniejszy okres. I trochę to się przeciągało. Aż w końcu tak się przeciągnęło, że on wrócił do Brazylii. Także to nam taki kijek w szprychy poszedł, bo trzeba było odtworzyć skład. Natomiast to, że się potem ta nasza premiera prześlizgnęła z planowanego Halloween, to też było spowodowane tym, że nagrywaliśmy to w różnych studiach nagraniowych. Po części też i trochę w chacie. Dlatego termin omsknął nam się o te dwa tygodnie i wypadliśmy z kolejki Hertza, gdzie wysyłaliśmy wszystkie materiały, czyli tam gdzie było zaczynane nagrywanie i kończone w postaci miksu i masteringu. I zaczęło się jakieś tam łatanie terminu. Bo jakiś tam zespół nagrywał pełną sesję. Studio wynajęli na miesiąc czy na dwa i jakby nie było możliwości tam wskoczyć. No a potem jak już minął nam ten Halloween to pomyśleliśmy sobie, że w takim układzie płyta musi być tak dopieszczona, że mucha nie siada, więc warto poczekać chwilę dłużej żebyśmy byli zadowoleni. A nie, że teraz na coś przymkniemy oko, a za dwa miesiące nie będziemy mogli tego słuchać.
Obecnie możemy już nawet posłuchać tego materiału on-line. Ale też wiem, że jest bardzo duże zainteresowanie płytami CD. I jest naprawdę sporo pracy z wysyłką.
Powiem Ci, że jest ruch. Płyta fajnie brzmi, fajnie jest odbierana. Około 95-98% głosów jest pozytywnych, więc faktycznie jest dużo zamówień i mamy wysyłki. Także rozprowadzamy na koncertach, więc jest ruch i jestem zadowolony.
A dlaczego tytuł albumu nie jest po polsku skoro teksty są polskojęzyczne?
To jest przewrotny zabieg. Do polskiego "labirynt" jest dodane "h". A w rzeczywistości teksty są po polsku.
Moje wrażenia po pierwszym przesłuchaniu albumu. Muzycznie to nadal jest stary dobry Quo Vadis. Jednak jakby dojrzalszy i bardziej odważnie wprowadzający pewne nowości aranżacyjne. To już nie jest zwykły thrash/death metal. Zbyt dużo w nim wpływów z innych gatunków metalu, a nawet pozametalowych smaczków. A zatem jak wyglądała praca nad komponowaniem?
Cieszę się, że tak mówisz. Ale jak robię nowe numery to nie kalkuluję, że teraz wykorzystam coś takiego. Albo, że będę się inspirował tym. Po prostu robię tak jak one mi wychodzą z serca, z palców, z głowy. Natomiast jedyny zabieg jaki zrobiłem absolutnie świadomie to jest coś, co uważam za podstawę muzyki. To jest melodia. A uciekanie od niej jest jakby zgubnym zaułkiem. I postanowiłem teraz, że tam gdzie będzie to możliwe, na przykład przy refrenach. Bo nie mówię, żeby to wszystko było na lalala. Ale przy refrenach zostawiałem trochę więcej przestrzeni na możliwość wprowadzenia melodii. Czyli nie były to jakieś tam super gęste riffy pod refrenami. Tylko bardziej takie, do których mogę coś fajnego wymyślić, jakaś fajną melodię. Jakby samym wokalem. I to się właśnie okazało tym kluczem, że tej całej płyty nieźle się słucha. Bo jest po prostu melodyjna. Oczywiście nie jest zmiękczona. Bo jest tam napylanka. Taka przepisowa. Jak mówiłeś - stary Quo Vadis. Bo tempa są i blasty. Tam nie bierze się jeńców. Ale przy okazji właśnie jest trochę melodii. Jest jakoś lepiej. I to jest jedyny taki świadomy zabieg, który zrobiłem.
Rzeczywiście już na samym początku albumu utwory "Universum" i "Watykan" pokazały, że poza ciężkim i dynamicznym thrashowym graniem usłyszymy wręcz chwytliwe, pełne patosu power metalowe melodie. Zwłaszcza w refrenach, o czym wspomniałeś. Niczym Sabaton w thrash metalowym wydaniu.
Tak. Dziękuję.
A z tym brzmieniem a'la In Flames, to poważnie mówiłeś na profilu Facebooka'a?
Tak. Zmieniliśmy instrumentarium. To jest nowość w naszym wydaniu, czyli gramy teraz na siedmiostrunowych gitarach. Ja używam piątki na basie, więc to brzmienie jest samo z siebie ciemniejsze i niższe, więc siłą rzeczy to też ma wpływ. Ale dla mnie nowa płyta In Flames jest cudna. Ja lubię In Flames. Szczególnie ten szybki pierwszy numer. To jest dla mnie kwintesencja fajnego grania i brzmienia zarazem. Bo zawsze praca w studiach zaczyna się od tego żebyśmy określili sobie kierunek, w jakim zamierzamy zmierzać. Wiadomo, nie jest tak, że oni włączają preset In Flames i brzmimy jak In Flames. Albo preset Rammstein i brzmimy jak Rammstein. Ale do czegoś tam się kierujemy. I w tym przypadku moją rekomendacją brzmieniową było In Flames.
A jeśli chodzi momenty niemetalowe, to przyznam szczerze, że wprowadzenie do pierwszego utworu - "Universum" jest naprawdę świetne. Coś w stylu wprowadzenia do poprzedniego albumu "Born to Die".
To wprowadzenie do "Uniwersum" skomponował Daniel Potasz, czyli mózg zespołu Moonlight. Tak samo zrobił nam intro i trochę klawiszy do poprzedniej płyty: "Born to Die". Podoba mi się jego styl. Taki odrobinę "moonlightowy". Wysłałem mu utwór "Uniwersum". A on jakby wiedząc, że to jego intro będzie poprzedzało właśnie ten utwór, to przesłał mi najpierw swoją propozycję. Ale za bardzo to mi się nie podobało, więc przegadaliśmy temat jak ja bym to widział. Powiedziałem żeby to było w żywszym duchu. I on zrobił właśnie to, co powinno poprzedzać utwór "Universum". Także jestem zadowolony.
Kobiece śpiewy w tle dość często gościły na tej płycie. Kto był odpowiedzialny za żeński wokale?
Pojawiła się nowa twarz, Maja Mędrek. Oczywiście mamy nasze dwie sprawdzone przyjaciółki. Może i więcej ich jest. Maja Konarska - też znana między innymi z Moonlight. Asia Lacher z zespołu Percival Schuttenbach. Na "Born to Die" wszystkie dziewczyny z "percivala" nam też pomagały w chórkach. Ale jakoś w tym roku, przy tej płycie, okazało się, że są gdzieś rozproszone po Polsce. I z czasem u nich było średnio, więc już pogodziłem się z tym, że nie będzie po prostu żeńskich wokali na płycie. Po czym Przemek nasz gitarzysta mówi - "Czekaj, czekaj. Ale ja mam taką koleżankę Maję. I ona zdaje się, że "umi", i daje radę". W trakcie sesji nagrywaliśmy gitary. Artur nagrywał akurat swoje partie. A Przemek w tym czasie napisał do tej Mai. No i ona mówi: "Dobra, to okej. To prześlij mi utwory". W trakcie gdy Artur nagrywał gitary to mu już wysyłaliśmy utwory do Mai. Bo miałem taki koncept w dwóch utworach. A ona dosłownie jeszcze w trakcie całej tej sesji, od razu, gdzieś za pół godziny odesłała swoje próbki, czy to jest taki kierunek. Tak to jest taki. A potem w studio nagrała jeszcze trzeci kawałek. I też jestem zadowolony, gdyż one nie są takie mocno inwazyjne. Ale nadają fajnego charakteru.
A czy chór, który słyszymy w tle to Chór Akademicki im. Prof. Jana Szyrockiego Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie?
Niestety, nie (śmiech)
Zapytałem, gdyż widziałem, że w przeszłości z nimi współpracowaliście nad jakimś projektem. Ale później o tym wspomnimy.
Ok. Ale jeśli chodzi o orkiestracje i klawisze do utworu "Czarnobyl" i do kilku innych utworów to zrobił je Marcin Bal, który był za to odpowiedzialny.
Z kolei "Gwoździ Wór" to wręcz doom metalowy kawałek. Bardzo posępny i klimatyczny. Czy ten spokojny śpiew należy do Ciebie? Podobnie różne wokale są w utworach "Labirynth" i "Wybrałeś".
Tak. Śpiewam ludzkim głosem.
Tematyka liryczna na "Labirynth" powinna zadowolić fanów Quo Vadis… Już same tytuły mówią za siebie: "Watykan", "Diabeł Stróż", "Czarnobyl", czy "Cyrk". Czyli tematy religii i polityki wciąż towarzyszą Quo Vadis.
Tak. Podzieliłem się swoimi przemyśleniami zarówno w kwestii religii jak i politycznej. Jestem obserwatorem tego wszystkiego, co dzieje się i zniesmaczam się na każdym kroku. Miałem takie przemyślenie, że utwór "Cyrk" miał dotyczyć samego procesu wyborów. Tego całego szału, tych plakatów wyborczych, obietnic... do plus nieskończoności. A potem wycofywania się z tego i udawania nieżywego. I mam takie wrażenie, że Polska klasa polityczna jest brakiem klasy politycznej. Doszedłem do wniosku, że my dokonujemy wyboru - co wolimy mieć: syfilis czy kiłę. To jest nie przypadkowo. Wybieramy najmniej zgniłe jabłko z koszyka. I zdałem sobie sprawę, że idąc do wyborów nie mam w zasadzie żadnego kandydata. Ale muszę wybrać takiego, który mnie najmniej wkurwia! I to mi się nie podoba!
Czyli mniejsze zło...
No, mniejsze zło! Ale co to jest za wybór, kurwa, mniejszego zła?! Czyli większego dobra trzeba, a nie mniejszego zła! Od tego wychodziłem pisząc ten tekst. Ale jeszcze wpadłem na pomysł żeby zrobić takie intro, by wybrać kilka charakterystycznych cytatów. I sidłem do komputera na YouTube i chciałem większe fragmenty przeznaczyć dla Gomułki. Ale jeden fragment, który przypisałem Gomułce okazał się Cyrankiewicza: "Każdemu, kto podniesie rękę na władzę, władza tę rękę odrąbie". Potem znalazłem jeszcze kilku polityków, którzy tam są zacytowani. Oczywiście chciałem żeby w tle był tam charakterystyczny Jaruzelski ze stanu wojennego. Chciałem też Kwacha na końcu z "Nie idźcie tą drogą". I zdałem sobie sprawę, że zrobiłem z tego zlepek. Bo nie siedziałem nad tym 12 godzin i dobierałem tematycznie. Tylko po prostu brałem to - ciach, ciach, ciach! I tak słucham tego Gomułkę. I myślę, ja pierdziu! Przecież to przed chwilą mówił Jarosław Kaczyński o podwyżkach dla wszystkich, którzy je nagle dostali. O tym, że ci skompromitowani nie mogą być na odpowiedzialnych stanowiskach. I mi się włos zjeżył, że wtedy był 1956 rok, a mamy 2023 i to samo się dzieje. To samo się gada. I zdałem sobie sprawę, że bez względu na to, kto mówi, i z której opcji politycznej, to pierdolą wszyscy to samo! Ale mało tego. Jak się cofniesz w czasie, to pierdolą to samo! No i to było przerażające.
Wszyscy wiemy, że Quo Vadis lubi przygody z coveram Tym razem padło na "Mordercę" Kata. Dlaczego?
"Morderca" jest jednym z moich ulubionych utworów Kata. A od wielu lat chciałem nagrać jakiś utwór Kata. I teraz ma to już podwójne dno. Odszedł Roman, z czym też mi jest ciężko muzycznie się pogodzić. I pomyślałem, że to jest doskonały moment na złożenie hołdu Romanowi Kostrzewskiemu. Akurat to była druga rocznica jego śmierci. I tak to się ułożyło.
Jak przebiega trasa z koncertami promującymi najnowszy album? Czy fani już wybaczyli Wam tą awarię busa?
(śmiech) Tak, wybaczyli. Oni nas też wspierali. Nie było tak, że - wy tacy, owacy... No, szkoda, że tak się stało. Wszyscy żałujemy. Te pierwsze koncerty, Kraków i Sosnowiec zostały przełożone. Są nowe terminy i wszystko dojdzie do skutku. Na trasach są trudne początki. W Bydgoszczy i Grudziądzu zagraliśmy pierwsze dwa koncerty. Nie mieliśmy rozpracowanej do końca płynnej logistyki - czyli rozkładanie sprzętu, ile to czasu, kiedy obiad, kiedy coś tam. Żeby nie za wcześnie. Żeby nie za późno. Ile czasu potrzebujemy fizycznie na rozwinięcie tego wszystkiego, na zrobienie prób? W Bydgoszczy motaliśmy się jak młodzi. Ale już w Grudziądzu było trochę lepiej. No a teraz w piątek jedziemy do Słupska. I myślę, że wszystko będzie z górki. Wszystko będziemy ogarniać. A tak naprawdę główne uderzenie, główna trasa będzie od października.
Jak przeprowadzałem z Tobą wywiad w 2017 roku to wówczas wspomniałeś, że planujecie wydać 10 płytowy box ze wszystkimi dotychczasowymi płytami. Szkoda, że nic z tego nie wyszło.
No nie. Oczywiście wszystkie wznowimy je po kolei. Ale nie będzie to jako box.
Tak. Fajnie, że wydaliście reedycje albumów "Quo Vadis" i "Politics" u Eryka w Old Temple.
Tak. Właśnie u Eryka będziemy teraz wydawać dwie pierwsze demówki na CD.
A w Underground Front Records są też winyle do tych albumów.
Tak. Idziemy po kolei. Najbliższy winyl to będzie "Test Draizea" i będzie też winyl "Labirynth".
Z kolei z okazji Waszego jubileuszu 35-lecia istnienia zespołu Quo Vadis, przygotowaliście pierwszą oficjalną książkową biografię Quo Vadis - Twojego autorstwa. Książka o wymownym tytule: "Historia Quo Vadis - 666 opowieści" zawiera 312 stron podanych w estetycznej formie i twardej oprawie. A treść? Podobno bardzo soczysta i przesiąknięta złem!
(śmiech) To jest historia spisana przeze mnie. Ale nie chciałem by była ona podana na zasadzie - urodził się w 45 i potem coś tam. I wziął gitarę. I tak po kolei jak było, itd., itd. - to jest po prostu nudne. Dlatego wymyśliłem sobie, że tę historię Quo Vadis opowiem przez pryzmat anegdot, jakichś krótkich historyjek, które są ułożone mniej więcej chronologicznie. Jednak to nie jest relacja dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. To są różne nasze historie, które uważałem, że są ciekawe, zabawne. Które też mówią o nas. O tym jakie mieliśmy podejście w danych okresach. I o tym mówi pierwszy rozdział. Potem by uhonorować tych, którzy tym mocniej się interesują, jest rozdział o wszystkich płytach. Tam już leci chronologicznie, jak nagrywaliśmy. Co było ciekawe od strony technicznej, technologicznej podczas nagrywania. Bo inaczej wyglądało nagrywanie pierwszego demo. A inaczej teraz "Labirynthu". To wszystko zmieniało się na przestrzeni lat. Potem zachowując chronologię Quentina Tarantino, trzeci rozdział jest o samych początkach. Czyli właśnie o tym '45, jak to wyglądało. Potem jest o wszystkich ludziach z Quo Vadis. O ważniejszych koncertach, jakichś wydarzeniach, o naszych utworach. To jest wszystko podzielone na podrozdziały, więc to nie jest żaden miszmasz. Jest dużo bardzo fajnych zdjęć - starych i nawet takich, które zrobiłem jako print screen z wideo, gdyż z tego okresu nie miałem takich zdjęć… Myślę, że powstała całkiem dobrze czytająca się nasza historyjka.
Podobnie Wojtek Lis, Jarek Szubrycht czy Piotr Dorosiński w swoich książkach opisywali tamte czasy, jednak każdy ze swojej perspektywy. Ale Ty poszedłeś dalej! Do zestawu dołączony jest audiobook czytany przez Ciebie. Naprawdę czytałeś te 300 stron? Długo Ci to zajęło? Pomyłki, duble, itd.
Oczywiście! (śmiech) Pomyłki, duble! Tam jest ponad pięć godzin czytania. Generalnie wychodziło tak, że jedną godzinę czytania nagrywałem dwie i pół godziny. Jak się pomyliłem, czy przejęzyczyłem to oczywiście cofałem. Ale ten audiobook nie jest jeden do jednego, gdyż czasami treść jeszcze okraszałem swoimi drobnymi przemyśleniami, które nie pojawiły się w książce, a coś tam mi się przypomniało. I jakieś dorzuty z mojej strony.
No i okolicznościowa kostka do gry to już wisienka na torcie! Zamawiać można tylko u Ciebie?
Tak, u mnie. Może gdzieś tam zostało w jakichś dystrybucjach po kilka sztuk. Ale czekam teraz na końcówkę tego nakładu, więc będzie można tylko u mnie pod adresem mailowym t.skaya666@wp.pl. Pod tym adresem można także zamawiać nasz cały merch.
A jakie jest zainteresowanie książką?
Prawie poszedł cały pierwszy nakład, 80%. A zamówienia jeszcze spływają. Jestem bardzo zadowolony.
Kto wie, może w przyszłości będziesz tak jak Szubrycht jeździł - nie koncertować - a rozmawiać o swojej książce?
(śmiech) Na jednym takim spotkaniu już byłem.
W międzyczasie wydaliście album kompilacyjny "My Portowcy - Pogoń Szczecin Wita Was". Ukazuje on niezmienną miłość zespołu do piłki możnej, zwłaszcza do drużyny ze Szczecina. Skąd pochodzą te kawałki? Czy po prostu z trybun i zostały prze-aranżowane na dyskotekowo-punkowo-metalową modłę?
Ponieważ w 1999 i 2000 roku pracowałem w Pogoni jako zastępca dyrektora to w tamtym okresie korciło mnie by nagrać takie piosenki stadionowe. I taka była historia, że umówiłem się z szefem klubu kibica, że do mnie zadzwoni. A jeszcze wtedy był tam taki telefon z sekretarką automatyczną. I wówczas, gdy on do mnie dzwonił to ja oczywiście nie odebrałem. Włączyła się sekretarka. I zaśpiewał wszystkie te piosenki stadionowe, które znał. A potem je przearanżowaliśmy w większości na wersję metalową. Ale był też kawałek pod nutę Pet Shop Boys "Go West". Dołożyliśmy jeszcze jeden swój numer, właśnie "Pogoń Szczecin Wita Was". To było w 2000 roku, a później kolejne nasze muzyczne spotkanie z Pogonią było w roku 2008, kiedy klub obchodził swoje 60-lecie. Wtedy Stowarzyszenie Kibiców Pogoni Szczecin "Portowcy" z okazji tego jubileuszu szukało kogoś, kto by napisał hymn. Najpierw miał to napisać zespół Pogodno. Jednak jakoś się nie kwapili, a zbliżał się deadline, więc zrobiono burzę mózgów. I stwierdzili, że po co wywarzamy otwarte drzwi, skoro mamy Quo Vadis, który przecież już coś tam zrobił i jakby jest szansa, że oni to czują, nawet bardziej. A zatem taki temat został mi zadany, więc ja to sobie wrzuciłem na swój twardy dysk, czyli mózg. I tak chodziłem, chodziłem, chodziłem, aż w końcu wychodziłem ten pomysł na melodię. No i przede wszystkim na tekst, z którego jestem arcy dumny. Technicznie tam są cztery zwrotki. A każda z tych zwrotek ma cztery wersy. Ale pierwszy i ostatni wers w każdej zwrotce jest taki sam. Czyli jest "My, Portowcy, my, Portowcy". I na końcu "Pogoń Szczecin MKS". I tak naprawdę zostało osiem wersów, żeby zmieścić całą symbolikę, całego ducha Pogoni. I to mi się udało, gdyż do dzisiaj to jest oficjalny hymn, który jest śpiewany na stadionie. I jak jestem na meczu to tak samo drę twarz jak wszyscy pozostali.
A co to była za akcja na mieście w Szczecinie, w 2023 roku, z udziałem Chóru Akademickiego im. Prof. Jana Szyrockiego Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie pod batutą Szymona Wyrzykowskiego?
Tak, to było z chórem akademickim. Akurat tak się złożyło, że w roku 2023 było kilka wspólnych jubileuszów. Czyli 75-lecie Pogoni, 35-lecie Quo Vadis, 70-lecie chóru i któreś tam pięciolecie Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie (ZUT). Wówczas pracownik ZUT-u - Aurelia Kołodziej, pani od PR ZUT-u, też nasza przyjaciółka, która robi nam klipy, zdjęcia, która właśnie wpadła na pomysł, co zrobić żeby bardziej rozpropagować dobre imię ZUT-u... Bo co może być bardziej szczecińskiego jak Pogoń, jak hymn? No i w tej sytuacji, Quo Vadis. A zatem zrobił się taki konglomerat, trzech podmiotów - Pogoń, Chór ZUT-u, jako twarz ZUT-u oraz Quo Vadis. I właśnie ten hymn zaaranżował Szymon Wyrzykowski, szef chóru, z którym dyskutowaliśmy na temat formy utworu. Gdyż musiała to być inna forma hymnu niż oryginału, więc oddałem pole Szymonowi żeby to zrobił pod chór, by go bardziej wyeksponować. I to się udało. A Pogoń była włączona w proces promocyjny. I też udostępnili nam murawę do kręcenia klipu. Ostatecznie powstała inna wersja tego hymnu, która mi też bardzo się podoba.
W 2022 roku zastąpiłeś Titusa w House of Death. Jak tam trafiłeś? Sajmon wkręcił Cię?
(śmiech) A właśnie, że nie, wkręcił mnie Adaś! (przyp. red. - Adam Bielczuk). Czyli mózg zespołu. Bo z Adasiem gram jeszcze w jednym projekcie, Amsterdam. To jest takie rockowe granie spod znaku T.Love, Farben Lehre. Coś w takim stylu. I tam gramy razem od 2021, więc troszkę wcześniej niż w House of Death. I jak była ta sytuacja z Titusem to zrobili burzę mózgów. Szukali kogoś z podobnej półki. I w pewnym momencie oświeciła ich eureka - "Halo, znowu chcemy wywarzać otwarte drzwi, jak mamy Skayę na podorędziu! Wow, no przecież!" - No i tak to się stało.
A co się obecnie dzieje w House of Death po wydaniu albumu "Bienvenido a La Casa De La Muerte"?
No właśnie gramy wspólnie tą trasę. To jest trasa Labyrinth of Death Tour 2024.
Czy w House of Death masz jakiś wpływ na komponowanie?
Na razie, nie. Jedyny mój wkład był taki, że nagraną wcześniej przez Titusa ścieżkę basów do tej płyty zastąpiłem basami, które ja zrobiłem.
Przejdźmy może teraz w bardziej ekstremalne rejony… A jak Ci się gra w Spółce Pana Górskiego? To całkiem inna muzyka i bez wątpienia - publiczność. Tam raczej soczewek nie zakładasz, (śmiech) Ja to odbieram jak jakiś rodzaj muzyki biesiadnej połączonej z poezją śpiewaną. I nawet całkiem przyjemnie tego się słucha.
Zdecydowanie wolałbym, żeby to była poezja śpiewana, gdyż nie jest to taka czysta poezja śpiewana. Bo to jest jakby coś takiego trochę z przymrużeniem oka. Trochę też takiego komentarzu. Takich jakby uzewnętrznień, wewnętrznych przemyśleń Sebastiana Górskiego. I faktycznie to jest dla mnie ekstremalna odmiana. Zawsze to mi się podobało, ale teraz umiem się przestawić. Bo jak byłeś na jakimś koncercie Quo Vadis, to widziałeś, że mam wtedy raczej ADHD sceniczne. A tutaj nagle muszę siedzieć.
Musisz być statyczny!
Tak, dokładnie. Półtorej godziny większego skupienia. Tym bardziej, że gra na instrumentach akustycznych jest trochę innym rodzajem. Bo to jest podane jakby na talerzyku i wszystko jest słyszalne.
Ale czy ten bas podczas koncertów Pan Górski i Spółka to przypadkiem trzymasz "po metalowemu"?
Tak. Trzymam po metalowemu. Dokładnie tak. Już z tym nie będę walczył.
To jest silniejsze od Ciebie.
Tak. Jest mi tak wygodnie. Ale jest OK. To jest super muzyka, która też się świetnie sprawdza na koncertach. Siłą jest to, że we trójkę jesteśmy przyjaciółmi. Lubimy ze sobą przebywać. I jest jeszcze taki plus, że jest dużo łatwiejsza logistyka. Wsiadamy w samochód osobowy. Bierzemy ze sobą swoje trzy instrumenty. Jeżeli potrzeba to mamy też i nagłośnienie, takie, że jesteśmy w stanie jakiś tam nie za duży klub nagłośnić, to idzie to też do bagażnika. Jesteśmy po prostu samowystarczalni. Bo wiadomo jak jedziemy z House of Death i Quo Vadis to przecież jedzie bus. A już wiemy, co może stać się z busem. I jeszcze jest cała zabawa - realizator dźwięku, technika i tak dalej. To jest większe przedsięwzięcie.
I w tej Spółce zaintrygował mnie tytuł albumu "Kamasutra Niewinności". Brzmi intrygująco.
(śmiech) Jest on przewrotny. Nie powiem. Ale to z autorem trzeba by było porozmawiać (śmiech).
To czego ostatnio słuchasz? Możesz coś polecić?
Oczywiście słucham nowego Judas Priest. Bardzo podoba mi się ta płyta. No, In Flames to wiadomo. Wiesz co, ostatnio miałem kilka pozycji, które mnie zaskoczyły. Bo nie znałem tych zespołów. A okazało się, że w ogóle to jest prze-petarda. Oba skandynawskie zespoły. Omnium Gatherum - taki fajny melodyjny death metal. Oni mają już kilka płyt. Potem Mors Principium Est - takie techniczne granie, thrashowo-deathowe, z ryczącym wokalem ale z melodyjnym klawiszem w tle. Też mają, kurcze, "x" płyt. Doskonała muza. Też natrafiłem na taki nowy dla mnie gatunek muzyczny - epic music. To jest połączenie muzyki poważnej, orkiestry, chórów i tak dalej. Ale z jakby muzyką filmową. Czyli przede wszystkim są piękne melodie. I nie ma takiej nowoczesnej muzyki poważnej, że nie wiadomo, co tam brał autor. Tylko to jest bardziej w stylu Hansa Zimmera. To jest genialne. I nawet teraz otwieramy nasze koncerty Quo Vadis jednym z takich numerów, takiej grupy Two Steps from Hell. Polecam. To jest coś, co mnie zmiata z planszy. To jest wszystko to, co lubię. Jest melodia, jest pierdolnięcie wielkiej orkiestry, pierdolnięcie wielkiego chóru. I do tego to jest podane w stylu Hansa Zimmera. Jest dużo tego. Hasło - epic music - i jestem stracony, więc to jest to, co słucham z takich rzeczy dla mnie nowszych. Podoba mi się ostatni Destruction "Diabolical", który objawił mi się w takim starym stylu. Bo w pewnym momencie gdzieś tam jakoś przestał mi się podobać. A ta płyta jest super. Oczywiście zawsze mi się podoba Kreator. Uważam, że Kreator jest zespołem, który jest jak wino. Im starszy tym lepszy. I też ostatnia płyta "Hate Über Alles" jest świetna.
Wiem, że Twój syn - Mikołaj - jest basistą i wokalistą w kapeli The Materials. Co to za kapela?
To jest taki thrash death metal. Oczywiście tam jest darta twarz. No i widzę w nim siebie sprzed tych 40 lat, więc bardzo się cieszę. Na razie póki co jeszcze jestem jego idolem, więc staram się żebym nie przepłoszył ptaszyny, bo wiem, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Ale na razie bardzo się cieszę tym co jest, że możemy pogadać, wymieniać się. Podbiera mi tylko gitary, czym mnie irytuje. Bo nagle się okazuje, że w moim pomieszczeniu na klucz jest mniej gitar niż w jego pokoju.
A myślałeś by w przyszłości zabierać ich kapelę z Quo Vadis na wspólną trasę koncertową?
Na razie jeszcze nie. Nie myślałem o tym, ponieważ na trasie prowadzimy niehigieniczny tryb życia. A to by mi się jakoś gdzieś tam kłóciło. Natomiast na koncercie w Szczecinie, który będziemy grali 29 czerwca, Mikołaj zagra z nami jeden utwór.
Super! A zatem życzę mu co najmniej takich sukcesów jakie Ty osiągnąłeś!
A nawet większych!
Oczywiście! A Tobie życzę dalszego spełniania się na polu muzycznym. Dziękuję za rozmowę i ostatnie słowa zostawiam Quo Vadis.
Przede wszystkim cieszę się, że podoba się Wam płyta "Labirynth". Kto nie słuchał to zachęcam do posłuchania. Przychodźcie na nasze koncerty. Bo naprawdę zostawiamy na scenie dużo serducha. Z przyjemnością poczęstujemy was zarówno książką jak i fajnym nowym merchem i nowymi koszulkami. Także czekamy na Was na koncertach. I do zobaczenia!
Zdjęcia: Aurelia Kołodziej
|