Cemetery of Scream - "Zawsze jest dekadencki okres"


Cemetery Of Scream to jeden z pierwszych zespołów tworzących na początku lat 90. doom death metalową scenę w Polsce. Po pierwszych albumach "Melancholy" i "Deeppression" wielu określało ich mianem polskiego My Dying Bride lub Crematory. I nie bez powodu! Klimat jaki tworzyli był ciężki, mroczny i zarazem bardzo melancholijny. W 2023 roku, po 14 latach Cemetery Of Scream wydał najnowszy album "Oceans", który tak mocno poruszył moje wspomnienia i starą miłość do ich muzyki, że postanowiłem powspominać stare czasy zespołu i omówić ich najnowsze wydawnictwo wraz z gitarzystą Marcinem Piwowarczykiem.





MetalSide: Przyznam szczerze, że Cemetery Of Scream na początku lat 90. był dla mnie bardzo ważnym zespołem. Jednak kontakt z Waszą muzyką straciłem gdzieś po wydaniu "Deeppression" w 1997 roku. Dlatego zanim dojdziemy do teraźniejszości chciałbym pokazać młodym pokoleniom Waszą przeszłość i przy okazji nadrobiłem zaległości.

Marcin Piwowarczyk: Miło nam słyszeć, że zapoznałeś się także z naszymi późniejszymi płytami - są one dla nas tak samo ważne jak te pierwsze.

Pamiętam jak będąc zbuntowanym nastolatkiem, na początku lat 90. pojawiła się kaseta "Sameone" Cemetery Of Scream. Miażdżący doom death metal z growlingiem, klawiszami i wstawkami czystych gitar oraz żeńskich deklamacji! Ależ to były emocje! Wówczas właśnie taki nastój bardzo mnie wkręcał. Jak myślisz dlaczego niektórzy młodzi ludzie wówczas lgnęli do takiej atmosfery, zamiast do sielskich emocji?

Wrażliwi młodzi ludzie zawsze poszukiwali dla siebie czegoś uduchowionego, metafizycznego i odmiennego od panujących mainstreamowych trendów. Tak było zawsze. I teraz znowu tak jest. Powraca mroczny, gniewny Romantyzm przez duże "R"!!!

W tamtym okresie tego typu muzyka zdobyła znaczne grono fanów, gdyż obok panującego już death metalu i przejmującego metalowy tron black metalu istniała raczkująca doom death metalowa scena. Wszyscy kochali zagranicznych My Dying Bride, Paradise Lost, Anathemę, Theatre of Tragedy i im podobnych, ale w Polsce tą scenę tworzyło dosłownie kilka kapel (przynajmniej tych, które ówcześnie dały o sobie znać). I właśnie do nich zaliczamy Cemetery Of Screeam... Pamiętasz jak to się z Wami zaczęło?

Mieliśmy na osiedlu taką jedną salkę, gdzie spotykały się różne ówczesne zespoły grające popularne wtedy thrash i death metal - zespoły o zmiennym składzie. Ja wraz z perkusistą Grzegorzem też się tam regularnie meldowaliśmy jako kapela pod nazwą Atrox. W każdym razie zawsze ciągnęło mnie do wolnego, walcowatego grania a'la Black Sabbath. Jednak dopiero pierwsze spotkania z My Dying Bride, Cathedral, Dead Can Dance, Samael, Candlemass czy Paradise Lost ukształtowały nasz kierunek muzyczny i dobór składu.

Wówczas także zaczęły pojawiać się kobiety w składach metalowych kapel. I najczęściej jeśli to nie były jakieś wokalne zadania, to kobiety obejmowały klawisze (zdarzało się, że też i skrzypce). Sam wówczas miałem doom deathową kapelę z dziewczyną na klawiszach. Były też niewiasty na wokalach. W Waszym przypadku za keyboardem stała Katarzyna Rachwalik, która w zespole jest do dzisiaj. Jak wówczas zwerbowaliście Katarzynę? Była fanką metalu czy po prostu kimś kto umiał grać na klawiszach?

Jak chodzi o Katarzynę - to i jedno i drugie, a przede wszystkim była Ona siostrą dziewczyny naszego gitarzysty i oczywiście mieszkała na tym samym osiedlu (Piaski Wielkie rządzą!)

Jej baśniowe intra, outra, interludia, czy klawiszowe tła były naprawdę zajebiste! Śmiało mogę powiedzieć, że dzięki takim krótkim momentom metalowcy w przyszłości zaczęli przyswajać klawiszowe projekty w stylu muzyki dark ambient. Potem pojawił się Mortiis, a jeszcze później klawiszowy Burzum i kilku innych ambientowych graczy. Co prawda za bardzo grać nie umieli (poza Xytrasem), ale grunt pod ich muzykę był przygotowany (śmiech)

Dzięki (śmiech) To też potroszę robota współpracującego z nami na każdej płycie inżyniera dźwięku, zajmującego się również muzyką klawiszową oraz samplingiem - Piotra "Buzera" Łabuzka.

Pierwszy album "Melancholy" z 1995 roku, który do dzisiaj przyprawia mnie o ciary to ogromny krok w przód. Monstrulany growl, czysty męski i żeński śpiew, melodeklamacje, miażdżące gitary i czyste pasaże oraz nastrojowe klawisze. No i miejscami ten progresywny bas! Coś pięknego! Tego typu muzyka odkryła, że metalowcy są bardzo wrażliwi, potrafią odczuwać coś więcej niż tylko gniew. Są wrażliwi na piękne melodie a także na poezję (zwłaszcza mroczną). Wówczas coraz częściej wśród metalowych tłumów wyłaniały się osoby w czarnych płaszczach, z melancholijnym spojrzeniem, ze skłonnościami do filozofowania, refleksji nad sensem istnienia. Czyżby to ostanie dziesięciolecie zwiastowało kolejny dekadentyzm?

Ogólnie tamten czas zbiegał się również z rockiem gotyckim i wyłaniającymi się z niego nowymi odmianami metalu, z czego tworzyły się kolejne nowe połączenia i muzyczne metamorfozy.

W 2021 roku włoska wytwórnia Avantgarde Music wydala reedycję "Melancholy". To nie jedyna reedycja tego albumu, ale ta jest jakaś dłuższa...

Jest dłuższa o jeden specjalny utwór bonusowy, którym jest tytułowy "Melancholy" w wersji symfoniczno-elektronicznej, stworzonej przez naszego zaprzyjaźnionego ukraińskiego kompozytora Paula Dubrovsky'ego. Ukazała się zarówno na CD, jak też na pięknie wydanym, podwójnym winylu.

A pamiętasz jeszcze inne kapele z tamtego okresu, które grały w podobnych klimatach i tworzyły tą scenę, jak na przykład The Other Side, Shade, Wintershadows? Obie ostatnie kapele powróciły po latach na scenę. A Wintershadows nawet z totalnym albumem z 2022 roku "Planes of Perception".

Tak, pamiętam... Podobnie jak niezapomniane Mordor czy Sirrah. Powroty cieszą, bo stara kadra wciąż pamięta o swoich korzeniach i jak by nie patrzeć - są to niezwykle wartościowe zespoły.

O tak, Mordor, Sirrah! Wiele osób w tamtym okresie określało Was mianem polskiego My Dying Bride. Nie uwierzę jak powiecie, że nie dotarły te wieści do Was?

Oczywiście, że tak - ciężko uciec od porównań (szczególnie dziennikarskich), ale jest to zupełnie naturalne i czasem nawet miłe. Z tamtych czasów pamiętamy najbardziej, że aż nazbyt często nazywano nas polskim Crematory.


W 1997 roku wydajecie drugi album "Deeppression". Niby ten sam klimat ale jakby bardziej progresywnie, z gotyckim pierwiastkami. Czy ten album spełnił Wasze oczekiwania i fanów?

Był naturalną konsekwencją muzycznej ewolucji zespołu i spotkał się (ku naszej radości) z bardzo dobrym przyjęciem. Jest tam dużo naszych ulubionych utworów, które przetrwały próbę czasu i po dziś dzień gramy je na koncertach.

W 1999 roku EP "Fin de siècle" jeszcze bardziej potwierdziła Wasze inklinacje do muzyki progresywnej. Zaskoczeniem okazał się cover Porcupine Tree. Nikt by się nie zdziwił, gdyby to był cover My Dying Bride, którego piętno stale Wam towarzyszyło.

I właśnie dlatego zrobiliśmy coś innego, co perfekcyjnie pasowało do koncepcji liryczno-muzycznej tego mini-albumu.

Końca świata nie było i w 2000 roku wydaliście album "Prelude to a Sentimental Journey". Cóż to była za sentymentalna podróż? Miejscami słychać bliskowschodnie solówki i klimaty?

Od początku konsekwentnie realizowaliśmy naszą podróż, idąc za Księgą Przeznaczenia poprzez ścieżki i bezdroża mrocznego metalu, po drodze zatrzymując się w krainach Orientu.

Potem coś musiało się zadziać, że na kolejny album "The Event Horizon" musieliśmy czekać aż sześć lat? Zmieniło się logo. Także zmienił się skład, co głównie słychać w wokalizach. Także naleciałości My Dying Bride wyraźnie się zmniejszyły.

Nie mieliśmy wokalisty ani perkusisty, którzy by nam odpowiadali po ich wyjeździe za granicę. Stąd nieznaczny przestój. Częstość wydawania nie była nigdy naszą mocną stroną.

A kto wtedy ściągnął do zespołu Tomasza Rutkowskiego? Poza grą na perkusji wniósł trochę więcej.

Spadł nam z nieba, a raczej z porządnego piekła, czyli zespołu Retribution - a tak naprawdę poleciła go Kasia, która podówczas była już jego dziewczyną i potajemnie zdradziła nam, że Tomek jest nie tylko gitarzystą, ale też w swojej przydomowej salce (w wolnych chwilach oczywiście) całkiem zawodowo tworzy niebanalne rytmy na perkusji.

Czyli miłość Kasi Rachwalik do niego już kwitła wcześniej. A myślałem, że może zaczęła się właśnie w zespole. Wspominam o tym, gdyż w przypadku wcześniej wspomnianego mojego zespołu ta nasza keyboardzistka jest obecnie moją żoną.

Zaczęła się już wcześniej, gdy spotykali się na koncertach - jak to bywa - najpierw przypadkowo, później już zupełnie nieprzypadkowo... aż w końcu zawiązali węzeł małżeński!

Kolejna zmiana wokalisty i w 2009 roku pojawia się album "Frozen Images". Album tematycznie bardzo rozbudowany. Chwilami klasycznie doom metalowy, innym razem gotycki czy doom deathowy, ale chyba wszystkich zaskoczyły wściekłe wokalno-gitarowe przyśpieszenia oraz industrialne momenty. Kto tak się ostro wydzierał? Chyba nie Olaf Różański?

Wydzierał się wspaniale (w duecie z Olafem) Tymek Jędrzejczyk - był to utwór "Cat's Grin"! Sam Olaf ma bardzo szerokie spektrum wokalne, co dosyć zasadniczo wpłynęło na różnorodność tej płyty.

Ale wieńczący album cover utworu "Night in White Satin" The Moody Blues z 1967 roku w moim odczuciu okazał się lepszy niż oryginał, co bardzo rzadko się zdarza. Ten utwór mnie dosłownie zmiażdżył emocjonalnie. Skąd pomysł na ten cover?

Pomysł wyszedł od Olafa i gitarzysty Pawła "Gólarego" Góralczyka. Nierozerwalne pęta sentymentów do przeszłości.

I tym utworem niejako pożegnaliście się z fanami na wiele lat. Gdzie byliście do 2023 roku?

Zespół cały czas istniał i był aktywny koncertowo przez te wszystkie lata, tyle tylko, że nagrane ślady do utworów na nową płytę zmieniały się albo wręcz znikały z twardego dysku w studio ku uciesze Demona Czasu. Nie był to więc stracony czas, a przy okazji w tamtym okresie wzięliśmy udział w trzech projektach z cyklu "Tribute to My Dying Bride", "Tribute to Lake of Tears" oraz "Tribute to Paradise Lost". Ponadto w 2017 roku ukazał się oficjalny teledysk do najnowszego albumu "Oceans" - utwór pt. "It Is Full of Stars".

I nagle dostaję wiadomość, że zapomniany przeze mnie zespół wydał album "Oceans"! Nie mogłem przejść obojętnie i poszedłem za ciosem. "Oceans" jest bardzo różnorodny tematycznie. Mam wrażenie, że to jest jakby przekrój Waszej dotychczasowej twórczości. Są doom death metalowe motywy (jak kiedyś w stylu My Dying Bride), gotycko metalowe patenty (a'la Paradise Lost czy Type'O'Negative), dark metalowe akcenty (niczym Moonspell) i rozbudowane klawiszowe momenty, od klimatów ambient po industrial, a także orientalne akcenty. Oczywiście nie mam na myśli kopiowania muzyki a trzymanie się pewnych kanonów stylistycznych. Ale są też nowości muzyczne. Syntezatorowe sample, klawisze w stylu techno. Długo pracowaliście nad tym albumem?

Masz absolutną rację! Album jest zasadniczo przekrojem przez całokształt ewolucyjnych etapów muzyki Cemetery Of Scream i jednocześnie sumą wypadkowych kompozycyjnej struktury naszego stylu. Syntezatorowe sample, czy nowoczesne klawisze pojawiały się już dużo wcześniej, ponieważ zawsze byliśmy zespołem otwartym na wszelkie brzmieniowe eksperymenty, ale w granicach rozsądku.

Rozpiętość wokalna na tym albumie jest imponująca. Od potężnych growli, przez gotyckie wampirze wokalizy, po delikatne śpiewy. Ktoś jeszcze udzielał się wokalnie poza Olafem Różańskim?

Fakt, wokale to niewątpliwie bardzo mocna strona tego albumu. Gościnnie zaś zaśpiewała z nami Marta Mucha w utworze "September Folk".

Czy i tym razem teksty snują się po bezdrożach melancholii albo apokalipsy?

Olaf pisze dużo rzeczy z życia wziętych, zamykając wszystko w swoich poetyckich obrazach i nie pozostając obojętnym na literackie wpływy swoich ulubionych autorów. Od początku istnienia jesteśmy dziećmi melancholii i apokalipsy.

Na marginesie dodam, że obecnie zauważam ponownie zwiększone zainteresowanie młodych ludzi melancholijnymi emocjami w ekstremalnym metalu. Co może mieć na to wpływ? To nie jest dekadencki okres.

Zawsze jest dekadencki okres, aczkolwiek zauważają i doceniają go jedynie nieliczni.


Właśnie sporo młodych kapel upaja się tymi pesymistycznymi emocjami, jednak bardziej pojawia się to w kręgu post-black metalu, czy ogólnie post-metalu. Kojarzycie jakieś kapele z tej sceny?

Nie bardzo. Jakoś nie jestem w stanie zrozumieć tej muzyki. Sorry.

Po wydaniu albumu, przydałoby się teraz jakieś fajne wideo. Kiedyś mówiliśmy na to teledysk.

Tak, mamy już konkretne plany nakręcenia obrazów wideo (zwał jak zwał) do dwóch utworów. Odpowiedzialny za cały proces będzie ponowie - jak poprzednio - krakowski reżyser Marcin Halerz z jego ekipą z "Red Pig Production".

A dlaczego przesiedliście się z Metal Mind Records na Sleaszy Rider Records?

Z prostej przyczyny. Metal Mind po długim namyśle finalnie nie było zainteresowane wydaniem tego albumu; Sleaszy Rider z kolei wykazał duże zainteresowanie zespołem oraz zaoferował bardzo fajne warunki kontraktowe.

Jakie to uczucie wrócić na scenę?

Tak jak już wspomniałem wcześniej - nie mieliśmy jakiegoś poczucia przerwy koncertowej, więc pozostaje tylko aktualna radość z samego grania i z każdego następnego występu na żywo!

W grudniu ubiegłego roku graliście koncert z okazji XXX-lecia zespołu, w VooDoo Club, na December's Doom II. Jak wspomnienia?

Bardzo pozytywne emocje, fajni ludzie, doskonała organizacja, a nade wszystko profesjonalne podejście do promocji eventu przez fachowców z grupy Schema!

Nightly Gale grało przed Wami. Zaczęli swoją przygodę nieco później niż Cemetery Of Scream. Ja ich pamiętam jeszcze z męskimi wokalami ale Aneta Romańczyk bardzo dobrze wpasowała się w ich stylistykę.

Na pewno tak, ciekawie to wyszło, choć sporo ludzi było trochę zdziwionych.

Z kolei reszta 2024 roku przyniesie Wam kilka koncertów. Pod koniec kwietnia, 10-lecie Metal Music Attack w Krakowie. Uważam, że to co robi Michał Gajewski dla metalowej sceny jest godne podziwu. Mimo młodego wieku oddaje się swojej pasji z pełną parą. Chociaż wiem, że niektórzy się z tego naśmiewają.

Nie jest sztuką naśmiewać się z tych, którzy coś zaczynają robić, zwłaszcza kiedy na początku trochę błądzą. Michał - działając aktywnie i po swojemu - nieustannie się rozwija.

Potem w maju czeka Was V lecie Music Wolves połączone z Bloodstock Metal 2 the Masses. Czy to będzie po prostu koncert czy rywalizacja?

I jedno i drugie. Jest to dość ciekawa formuła, a my występujemy tylko w jednej - koncertowej.

Gdzie jeszcze będzie można Was zobaczyć w 2024 roku?

Kto to wie? Na pewno zagramy w Bielsku Białej (klub Rude Boy 18.05.2024) oraz w Zabrzu (klub Wiatrak 28.09.2024).

A z kim chcielibyście zagrać na jednej scenie?

Och, dużo by wymieniać, bo każdy z zespołu ma swoje własne upodobania i preferencje, tym niemniej udało nam się w życiu zagrać na niejednej scenie ze znakomitymi zespołami z naszej prywatnej "top-listy".

A zatem życzę by to się spełniło! Zawsze ostatnie słowa zostawiam dla zespołu...

Dziękujemy za sympatyczny, dogłębny i doprawdy bardzo pozytywny, super ciekawy wywiad!

I ja dziękuje!

Cat's Grin:



It is Full of Stars:




Autor: Paweł "Pavel" Grabowski

Data dodania: 17.04.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!