Greg Rosenstahl - Godz Ov War Productions - "Piwnice czy garaże wciąż tętnią własnym życiem"


Jest to skromna namiastka spowiedzi człowieka, który oddał swoją duszę dla tej jedynej, niepokalanej, dziewiczej muzy. Tej, która potrafi upodlić do granic swojego jestestwa, a zarazem wprowadzić na nieboskłon odwiecznej ekstazy. Nie przedłużając, będzie to rozmowa z człowiekiem, który otworzył mi pewne horyzonty... z Gregiem Rosenstahlem, właścicielem Godz ov War Productions – polskiej niezależnej wytwórni dedykowanej muzyce ekstremalnej z głębin undergroundu.





MetalSide: Che Greg! Trochę zeszło, ale co ma wisieć nie utonie. Powiedz mi ile już istniejesz na tym specyficznym "rynku", bo śmiało można tak to nazwać. To podwórko to nie jest zwykły sklep z butami. Tutaj trzeba mieć charyzmę ducha i silną wolę, a przede wszystkim miłość do tego, co się robi.

Greg Rosenstahl: Uszanowanko! Pod aktualnym szyldem "walczę" mniej więcej od 2010 roku, chociaż pierwsze 3-4 lata były stosunkowo niemrawe pod względem wydawniczym. Poważniej, w sensie regularniej oraz na większą skalę Godz Ov War Productions ruszyło od 2015 roku. Pierwsze wydawnictwa wychodziły głównie w kooperacji z innymi labelami, jednak jako "mówiły jaskółki, że niedobre są spółki", w okolicach 2016 roku odciąłem różne pępowiny i poszedłem własną drogą. Owszem, na przestrzeni kolejnych lat pojawiły się wydawnictwa we współpracy z kilkoma polskimi i zagranicznymi labelami, ale w zupełnie innej niż wcześniej formie, a przede wszystkim na moich zasadach.

Moje zawodowe doświadczenie pokazało mi, że każda branża funkcjonuje według podobnych schematów, wszędzie działają pewne, niezmienne mechanizmy przyczynowo-skutkowe i jak dla mnie rynek muzyczny niczym wyjątkowym się nie wyróżnia. Natomiast fakt faktem, ten "sklep z butami" czasami przypomina targowisko pełne roszczeniowych, wszechwiedzących i rozkapryszonych przekupek zrzeszonych w kółkach wzajemnej adoracji, niż normalnie funkcjonujący biznes. Może rzeczywiście permanentne stąpanie po kruchym lodzie w tym środowisku jest bardziej odczuwalne, ale wiedząc na co się piszesz, nie możesz udawać zaskoczonego. Dlatego oprócz silnej woli i samozaparcia, nie mniej istotnymi zdają się być dystans, zdrowy rozsądek, wyczucie oraz pasja, od której tak naprawdę wszystko co związane z muzyka zaczęło się u mnie grubo ponad 30 lat temu.

Czyli można Ciebie nazwać jednym z Ojców Chrzestnych tego naszego grajdołka muzycznego wśród wydawców, którzy zaczynali od zine & distro (ale o tym później) a potem przeradzali się w prężnie działające wytwórnie? Oczywiście nie biorąc pod uwagę MMP i wszelkie inne formy przed Dziubińskim.

Nie przesadzajmy. Scena metalowa takich inicjatyw na przełomie lat 80/90 miała całe mnóstwo i moja Kassandra naprawdę nie była niczym wyjątkowym. Ot, fascynacja muzyką, nadpobudliwość oraz zwykła ludzka ciekawość sprawiły, że chciałem sprawdzić jak smakuje chleb po drugiej stronie barykady. Dorzucić swoje 5 groszy do muzycznego podziemia, które wówczas wchłonęło mnie na ładnych kilka lat. Natomiast z braku możliwości, determinacji, a w pewnym momencie też motywacji, nic szczególnego nie osiągnąłem na tym poletku, dlatego daleki jestem od przypisywania sobie jakichkolwiek zasług w rozwoju czy historii sceny. Ok, fajnie, że ludzie pamiętają, okazjonalnie przywołują i ciepło wspominają tamten okres, lecz dla mnie do kompletnie osobny rozdział. Trupy zamknąłem w szafie, nie asekuruję się laską sentymentu, nie dopisuję sobie "since 1989". Zbudowałem nowy okręt, postawiłem żagle i choć wypłynąłem na stare, znajome wody, wcale nie jestem pewien dokąd dopłynę, bo jednak wody wzburzone i czasy niepewne. Owszem, spotykam znajome okręty, starych wilków morskich, czasami rozbitków dryfujących w szalupach, lecz ten rejs tworzy zupełnie nową historię.

A widzisz chodzi o to, że istniejesz, że jesteś na rynku od naście lat i nie ma zmiłuj abyś zakończył! Zresztą enigmatyczna zapowiedź wydawnictw na A.S. 2024 dobitnie daje do zrozumienia, że się rozkręcasz, z roku na rok GoW coraz więcej wypuszcza. Może nie wszystko mi podchodzi...

Szczerze mówiąc raczej z premedytacją funkcjonuję na najdalszych orbitach tegoż rynku i pewnie nieprędko GoW zostanie jego integralną częścią. Dopóki tylko będą możliwości, ten label będzie rządził się własnymi zasadami, w duchu undergroundu oraz niezależności. Zdaję sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji takiego podejścia do "biznesu" we współczesnym świecie, lecz wbrew obiegowym opiniom, naprawdę nie mam parcia na robienie kariery wydawniczej. A kolejne zapowiedzi nie są niczym szczególnym chcąc zachować określony cykl wydawniczy, zwłaszcza, że nie będzie tych pozycji ani więcej, ani mniej niż w ostatnich kilku latach. Czy wniosą coś do rozwoju lub pozycji labelu, nie mam pojęcia i prawdę mówiąc nawet się nad tym nie zastanawiam? Może niektóre ponownie wywołują trochę emocji, jednym przypadną do gustu, innych odrzucą. No cóż, wszystkim nie dogodzę.


W Twoich wydawnictwach zauważyłem, że lubujesz się w Ameryce obu kontynentów, ale bardziej rajcuje Ciebie południowa, czy chodzi tutaj o to, że jest bardziej ekspresyjna, żywiołowa? Taka, która wnosi pomimo bliskości US nadal powiew świeżej krwi? Ja rozumiem, że to Latynosi i są ognistego temperamentu, hehehe

Owszem, mam pewną słabość do egzotycznego, w tym latynoskiego metalu, jednak nie ona finalnie determinuje moje wydawnicze wybory i generalnie kraj pochodzenia danego zespołu ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Jasne, mam w katalogu wydawnictwa kapel z Peru, Kostaryki, Bangladeszu, Chile, Turcji, Meksyku, Kuby czy Alaski, jednak w decydującej mierze to muzyka oraz ludzie ją tworzący, a nie rejon geograficzny, zdecydowały o chęci podjęcia współpracy. I uwierz mi, niejednokrotnie z uwagi na różnice kulturowe, mentalne czy chociażby rzeczony temperament nie jest to wcale łatwa kolaboracja, ani nie przynosi znaczących profitów z racji rzeczonej egzotyki.

A co do samej muzyki z tych mniej popularnych rejonów globu, w moim odczuciu różnice są coraz mniej wyczuwalne. Wszystko co było do zrobienia w metalu (i nie tylko) zostało już zrobione, wachlarz inspiracji wszędzie jest podobny, tak samo jak możliwości oraz zaplecze sprzętowe. Pozostają niuanse, które może czasami robią różnicę, ale nie są już wyróżnikiem, ani czynnikiem decydującym. Pozostaje jeszcze kwestia wyobraźni samych twórców, jednak tutaj, niezależnie od części globu, wciąż mało kto chce lub ma odwagę wyjść przed szereg, dlatego metal sam w sobie jest coraz bardziej skostniały, zachowawczy, a momentami wręcz karykaturalny. Metal przestał również szokować i nawet Ameryka Południowa nie da nam drugiego Sarcofago, Północna drugiego Blasphemy, a Japonia drugiego Sabbat.

Natomiast w Europie to kraje iberyjskie, poniekąd rozumiem... Kolonizowali Amerykę, wnieśli swój wkład w tamtą mentalność, ale też i mroźna Skandynawia nie jest Ci obca, jak Womit Angel. Bo wiesz chodzi mi tutaj o to, że niektórzy nakręcają swój przemysł poprzez wydawanie kapel z orientalnych krajów aby nakręcić popyt.

Tutaj mógłbym odwołać się do poprzedniej wypowiedzi i zamknąć temat, ponieważ w moich wyborach nie ma żadnych zależności ani tym bardziej kalkulacji, czy fiński metal sprzeda się lepiej od francuskiego, a hiszpański od greckiego. Nic z tych rzeczy, albo coś mi siądzie, albo nie, bo głównie kieruje się własnym gustem, a od strony biznesowej własną intuicją. Niejednokrotnie serce obstawia dany zespół, zaś rozum krzyczy, że na bank tenże tytuł i tak idzie na wtopę.

Z tym nakręcaniem popytu czy elitaryzmu na określoną niszę też różnie bywa i chociaż czasami mam podobne wrażenie, jestem daleki od ferowania wyroków. Każdy orze jak może, każdy szuka sposobu na siebie, każdy też próbuje stworzyć unikalną ofertę. Tylko pamiętaj, to wciąż jest nisza, a czasami wręcz nisza niszy i wszystko obraca się w bardzo wąskim środowisku. Przez fakt, że metal się starzeje, przełamanie metalowego mamonizmu przypomina walkę z wiatrakami. Ponadto samo zainteresowanie metalem drastycznie spada, szczególnie tym podziemnym. I zazwyczaj jest tak, że im bardziej udziwniasz, tym więcej ryzykujesz i jeszcze więcej tracisz, gdyż wbrew pozorom czy deklaracjom, środowisko metalowe jest cholernie hermetyczne i zamknięte na nowości. "Slayera słucham od przed wojny i co mi zrobisz?" lub "Dawniej to był metal, teraz to nie ma metalu." to wciąż dominujący głos odbiorców.

Tak, możesz na chwilę czymś ludzi zaintrygować - image, okładka, nazwa, tytuł, chłop z kutasem... Tylko to jest jak z pijanym rowerzystą, który wyrżnął się na pysk przed ogródkiem piwnym. Kilka osób wstanie, popatrzy, ktoś zadzwoni na policję, ktoś inny splunie lub przeklnie, i nim przyjedzie pogotowie, wszyscy już siedzą z powrotem przy swoich kuflach snując te same opowieści. Ktoś tam był, chyba człowiek... I jak umarł to jeszcze przez kilka godzin "świat tym żyje", a potem zapomina. Podobnie jest obecnie z nakręcaniem koniunktury w metalu (i nie tylko). Ona jest, działa przez krótki okres, a potem i tak zdecydowana większość wraca do klasyki, czego chyba najdobitniejszym dowodem jest doskonale prosperująca sekcja reedycji.

I w tym momencie zgodzę się z Twoją wypowiedzią, bo ja osobiście wolę siedzieć w podziemiu. Nie wiem czy dobrze Ciebie zrozumiałem, ale nowe kapele to powiew świeżości, to coś co daje motor napędowy do dalszego istnienia. Ty kumulujesz tą energię i szukasz "perełek" jak choćby Hereza.

Poniekąd tak, gdyż każdy zespół wnoszący odrobinę świeżości daje nadzieję, że można jeszcze coś wykrzesać z tej wyświechtanej metalowej formule i motywuje do działania. Według mnie piwnice czy garaże wciąż tętnią własnym życiem, tam w czterech ścianach ludzie działają bardziej spontanicznie, są bardziej kreatywni i puszczają hamulce. Dlatego w muzycznym kotle cały czas jest mieszane. W tym wszystkim przychodzą też kolejne pokolenia, z własnym punktem widzenia, z nowymi pomysłami i mniejszymi oporami oraz większą odpornością na krytykę. Wiadomo, nikt już koła nie wymyśli i śmiem twierdzić, że żadnej muzycznej rewolty też nie doczekamy. Chociaż paradoksalnie, wydawniczo wcale nie uciekam od rzeczy oklepanych, wtórnych czy do bólu klasycznych, o ile dają mi odrobinę radości. Wywołana przez Ciebie Hereza jest tego doskonałym przykładem, acz wolę młodych udających starych, niż starych udających, że jeszcze im się chce.


No, ale jakby nie patrzeć bardziej wybierając kapele kierujesz się taką brutalniejszą stroną, niż tą łagodniejszą. Nie trawisz takich dźwięków jak heavy? Chociaż poniekąd masz w swoim "menu" parę spokojniejszych formacji, aczkolwiek nadal to są Demony. Tak jak Jarun, Wicher. Dziwny zbieg?

Kręgosłup stylistyczny katalogu GoW stanowi death metal oraz pochodne, ponieważ odkąd na dobre zakolegowałem się z metalem, właśnie ta formuła jest najbliższa mojemu sercu. Jednocześnie nie mam żadnego problemu z innymi odmianami w obrębie metalowej stylistyki, począwszy od klasycznego heavy, a na wynaturzonym grindcore skończywszy. Co nie oznacza, że pomimo stosunkowo szerokich upodobań muzycznych, gwoli jasności nie ograniczających się tylko do ekstremalnych szarpidrutów, oraz z założenia mocno zróżnicowanej oferty wydawniczej, wrzucę do jednego wora wszystko, co śmierdzi metalem.

Przytoczone przykłady, zresztą nie jedyne, które są mniej lub bardziej oddalone od wspomnianego kręgosłupa, ale to wciąż integralna i w moim odczuciu dość spójna składowa wizji mojego katalogu wydawniczego. Jasne, dla konserwatywnej czy radykalnej części sceny są to ciężkie pigułki do przełknięcia, ale z tym również nie mam problemu - czasami warto pogrzebać w mrowisku lub wyjąć kij z dupy. Uważam, że wydaję rzeczy ciekawe, wartościowe, z charakterem, chociaż wcale nie wybitne, bo na takowe zwyczajnie mnie nie stać, a z drugiej strony, jak wcześniej wspomniałem, to co w metalu przełomowe i najlepsze powstało już dawno. Teraz można tworzyć dowolne wariacje, poszerzać instrumentarium, mieszać inspiracje, udoskonalać formułę, dodawać smaczki lub stawiać wisienki na torcie.

Szanuję artystów odważnych, kreatywnych, eksperymentujących, nie tylko w obrębie gatunku, ale przez to w jakiś sposób ten gatunek ożywiających. Nie wszystkim wychodzi to dobrze, też nie wszystkim musi się to podobać, ale nie o gustach tutaj rozmawiamy, tylko o łamaniu utartych schematów, stopniowym wychodzeniu ze strefy komfortu. Jeśli ten gatunek ma przetrwać, jeśli jeden na sto lub tysiąc zespołów wniesie coś intrygującego, nawet niekoniecznie burzącego mury, warto iść w tym kierunku i właśnie to robię. Nie, nie czuję się ani kreatorem, ani mesjaszem sceny, tej sceny, ale nie mam też zamiaru do usranej śmierci żreć codziennie zupy pomidorowej, tylko dlatego, że lubię ją od zawsze albo, aby komuś sprawić przyjemność.

Lubię pisać pytania pod dobrą muzę i w tym momencie szlifuje to pod Wilczycę. Masz kilka kapel, które wydajesz notorycznie, tak jak Profeci, Truchło Strzygi, etc. Powiedz mi jak to wszystko wygląda? Dany zespół stwierdza, że u Ciebie jest fajnie i zostajemy?

W sumie to bardziej pytanie do samych zespołów, dlaczego decydują się na kontynuację współpracy? Chyba tutaj nie ma żadnej reguły i mój label nie jest żadnym ewenementem. Zazwyczaj kapele wpadają na jedno wydawnictwo, a potem już różnie bywa. Albo uważają, że spełniam ich oczekiwania, albo rozczarowane własnymi wyobrażeniami, tudzież napompowanymi ambicjami pakują walizki i szukają szczęścia gdzie indziej lub zaczynają działać na własną rękę. Nikogo na siłę nie zatrzymuję, nie podpisuję wielopłytowych kontraktów, nikogo nie uszczęśliwiam. Bywa też tak, że sam nie widzę sensu dalszej współpracy i odpuszczam kolejne propozycje od danej kapeli. Nie zawsze też muzyka jest czynnikiem decydującym o dalszej współpracy, bo niejednokrotnie brakuje chemii w relacjach z muzykami lub zwyczajnie widzę stos płyt z danego tytułu na regale i wiem, że nie stać mnie już na dalsze pompowanie czasu i hajsu w ten czy inny zespół. Szczególnie kiedy sam zespół bez większego entuzjazmu podchodzi do promocji własnej twórczości i sam fakt wydania płyty jest szczytem spełnionych marzeń.

Cofnijmy się chwilowo w przeszłość. Zróbmy "Back to the Future". Kassandra - kiedyś miałem okazję spotkać się z flyersami, ale jest to do dnia dzisiejszego wielka niewiadoma w mojej pamięci. Szablonowe pytanie. Pamiętasz czas, dzień kiedy stwierdziłeś, że posuniesz się krok dalej? Ze zwykłego fana przeobrazisz się w człowieka, który będzie brał czynny udział w tym grajdołku.

Tak jak wcześniej wspomniałem, to był bardzo naturalny proces - w pewnym momencie wsiąkasz tak mocno, że nawet nie wiesz kiedy i hop hyc, jesteś po drugiej stronie barykady. Nie wiem, dla mnie to nie było i chyba nadal nie jest to nic szczególnego, nie czuję się ani namaszczony, ani wyjątkowy. Tym bardziej, że są momenty, kiedy wolałbym nie wiedzieć jak wygląda druga strona, ale chęć zrobienia czegoś dla siebie i dla potomnych jest silniejsza. Po prostu kocham to co robię i nadal jestem fanem, bo jedno drugiego nie wyklucza. Kupuję płyty, chodzę na koncerty, oddycham tym na co dzień.

Może tamto logo nie było krzykliwe, ale rzucało się w oczy. Ale było też coś takiego jak Kicha'zine. I tutaj nasuwa się pytanie retoryczne, co było pierwsze? Ty zaczynałeś swoją przygodę w połowie lat 80.. Sugerując się nazwą pisma bliżej było Ci wtedy do punka?

No było, ale tutaj nie ma właściwie o czym pisać, ani czym się chwalić. Pierwsze dwa numery to coś kompletnie lokalnego dla znajomych, bez pomysłu i polotu, zwyczajna kicha. Tak, klimatem bliżej punka i hc, choć o samej muzyce było niewiele. Dopiero ostatni numer miał już znamiona stricte muzycznego zine'a, przy czym pod żadnym względem dupy nie urwał. Niemniej nauczyłem się sporo na tych trzech numerach, nawiązałam sporo kontaktów w podziemiu i mogłem już spokojnie popracować nad pierwszym numerem Kassandry, który zresztą okazał się ostatnim.


Jak patrzysz na ten okres? Zakończyć Wieszczkę aby stworzyć jak ja to określam "Godzinę Wojny". Przecież to było i jest wielkie logistyczne przedsięwzięcie, idziesz do głębokiej wody. Poniekąd już nie raczkujesz, ale jednak były pewne obawy?

Jak już mówiłem, nie łączę tych dwóch rozdziałów, a wręcz odcinam grubą krechą. Zbyt duża luka czasowa w mojej aktywności w żaden sposób, poza moją osobą i muzyką, nie łączy obydwu etapów. Było minęło... A to, że wcześniej czy później ponownie wejdę do tej samej rzeki było dla mnie więcej niż oczywiste, bo to jest jak nowotwór. Nawet jak go uśpisz, zostaje z Tobą do końca życia, choć nie powiem, znam cudowne przypadki uleczenia. Generalnie lubię wyzwania i choć wiem, że nigdy nie jest łatwo, zawsze ochoczo je sobie rzucam. Czasami wyskakuje z motyką na słońce, potem zbieram zimny prysznic i dalej idę do przodu. Obawy? Zawsze są, ale z drugiej strony, czego tutaj się bać? Albo wyjdzie, albo nie, jak z każdym innym przedsięwzięciem. Dopóki zdrowie dopisuje oraz jest determinacja będę pchał ten wózek, nawet jak po drodze rozbiję sobie głowę.

Jeździsz po festiwalach, koncertach. Nie odczuwasz takiego wrażenia, że kiedyś było fajniej? Wbijałeś się do pociągu, spałeś gdzie popadło aby zobaczyć Imperator, Pandemonium, Armagedon, Guardian i nie było ważne jak wrócisz, i w jakim stanie.

Teraz, kiedy jestem 35 lat starszy i patrzę na to z zupełnie innej perspektywy, wcale nie dostrzegam wielkiej różnicy. Zmieniły się środki, możliwości, zespoły, natomiast koncerty same w sobie, wciąż są esencją tej muzyki i nadal sprawiają mi mniejszą lub większą frajdę. Ludzie mentalnie też niewiele się zmienili, zwłaszcza, że na większości koncertów gros fanów stanowią moi rówieśnicy, więc czuję się stosunkowo dobrze i swobodnie w tym wehikule czasu. Z drugiej strony, trochę wyleczyłem się z sentymentów i choć zachowałem wiele fajnych wspomnień z młodości, nie mam zamiaru ciągle do niej wracać, ileż można. Wolę skoncentrować się na tym co jest tu i teraz, pesel ewidentnie wyprowadził mnie na ostatnią prostą i zwyczajnie szkoda mi życia na grzebanie w starych kartonach.

2024 zapowiadasz intrygująco, zero konkretów tylko, iż będzie na bogato, będzie się działo? Czyżbyś planował wstrząsnąć naszą sceną na rynku wydawniczym?

Scena jest już wystarczająco wstrząśnięta, nie tylko muzycznie, ja dorzucę kolejne mniej lub bardziej wartościowe wydawnictwa. Czy kogoś zaintrygują? Czy okażą się spektakularnym sukcesem czy równie spektakularną porażką, nie mam bladego pojęcia i nie ja o tym decyduję, tylko odbiorcy!? Pierwsze konkrety już wkrótce - pojawi się kilka nowych nazw w katalogu, które od jakiegoś czasu były w kręgu moich zainteresowań, lecz wcześniej nie udało się skrzyżować mieczy. Jednak większość stanowią zespoły lub muzycy, z którymi już współpracowałem i cieszy mnie fakt, że ponownie wsiadamy do jednej łódki.


Autor: AmhVg

Data dodania: 28.03.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!