DSL Dire Straits Legacy - "To geniusz Marka Knopflera wykonany na żywo"


Dire Straits to jeden z najważniejszych zespołów w historii rocka. Ta działająca w latach 1977-1988 i 1990-1995 formacja wydała 6 albumów studyjnych, które sprzedały się w kilkudziesięciu milionach egzemplarzy. Single okupowały listy przebojów, trasy biły rekordy popularności, a zespół kolekcjonował kolejne nagrody (w tym cztery statuetki Grammy). O powrocie grupy nie ma co marzyć, ale jej byli członkowie oddają hołd geniuszowi Marka Knopflera występując pod szyldem DSL Dire Straits Legacy. 9 marca 2024 roku zespół ten pojawi się w Bydgoszczy. Uznaliśmy, że zbliżający się polski koncert to dobra okazja do zadania kilku pytań jego przedstawicielom. Kto został wytypowany? Mamy wokalistę i gitarzystę DSL: Marco Caviglię. Mało? To dodajcie gitarzystę Phila Palmera, którego zobaczymy chociażby na koncertówce "On the Night" Dire Straits. Ciągle mało? No to jeszcze klawiszowiec Alan Clark, który został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame i którego usłyszymy na wszystkich wydawnictwach Dire Straits od "Love over Gold" (1982) do "Live at the BBC" (1995)!





Hej! Gdzie udało się Was złapać? Bo widziałem, że cały czas jesteś bardzo zajęci! Ciągle w trasie?

Phil: Tak, to był dla nas pracowity rok. Złapałeś nas akurat w trakcie kilkutygodniowej przerwy. Po niej lecimy z występami aż do Gwiazdki: odwiedzimy Włochy, Niemcy, Chiny, a następnie Australię i Nową Zelandię.

Alan: Ja miło spędzam czas w moim domu. Jestem także w trakcie planowania solowego koncertu fortepianowego w Manchesterze w Wielkiej Brytanii - gdzie mieszkam. Nie mogę się go doczekać.

Marco: Tak, rzeczywiście to był dla nas bardzo pracowity i piękny rok. Tak jak powiedział Phil: mamy teraz kilka tygodni wolnego przed ostatnią trasą koncertową, która zabierze nas do Niemiec, Włoch, Chin, Australii i Nowej Zelandii... Jestem bardzo podekscytowany tym, że możemy zabrać tę muzykę przez cały świat... To jest nasza "4U World Tour"... "4U", czyli "dla Ciebie"... To dla naszego ukochanego menadżera Riccardo Locatelliego, który zmarł kilka miesięcy temu. Ale też to "4U" jest również dla "was wszystkich" - naszych fanów na całym świecie.

Zacznijmy może od historii zespołu. Bo przed DSL - Dire Straits Legacy był zespół Legacy, który nagrał album z w pełni autorskim materiałem: "3 Chord Trick". Jak doszło do narodzin tej grupy i debiutanckiej płyty?

Phil: DSL istniał jeszcze przed albumem "The Legacy". Zdecydowaliśmy się - Alan i ja - na zrobienie tego albumu podczas wizyty u naszego przyjaciela w Los Angeles: Steve'a Farrone'a. Miał on studio w swoim domu, więc tam właśnie nagrywaliśmy... Pino Palladino jest nie tylko sąsiadem Steve'a, ale kolejnym z naszych bliskich przyjaciół, więc wpadł do nas zagrać na basie. Od tamtego momentu projekt zaczął się rozrastać i kontynuowaliśmy prace nad tym materiałem w mieszczącym się niedaleko Rzymu Forward Studios, gdzie Marco dołożył swoje wokale oraz inne elementy.

Myślałem, że Dire Straits Legacy powstał po The Legacy.

Phil: DSL istnieje już w różnych wersjach od 13 lat. Czasami działał z gośćmi. Obecnie na basie gra z nami Trevor Horn, ale John Illsley również był zaangażowany na różnych etapach naszej ewolucji. W pewnym momencie także i Pick Withers oraz nieżyjący już Jack Sonni byli zaangażowani.

Marco, a jak wspominasz pierwsze spotkanie z Alanem i Philem? W końcu byłeś wielkim fanem Dire Straits! Był stres?

Marco: W ogóle nie byłem zdenerwowany. Wszystko wyszło bardzo naturalnie. Pierwszy raz zagraliśmy razem w grudniu 2009 roku na szczycie Piz de Plaies w San Vigilio Marebbe/Plan de Corones. Pamiętam, że było wtedy -10 stopni i wszyscy mieliśmy zmarznięte dłonie... Byliśmy tam z Johnem Illsley'em, Alanem, Melem Collinsem oraz kilkoma włoskimi muzykami - od tego wszystko się zaczęło... Phil dołączył do nas jako ostatni, mimo że mieszkał w Rzymie. Pamiętam, że był maj 2010 roku, a my z Johnem i Alanem oglądaliśmy turniej tenisowy ATP w Rzymie na Foro Italico. I John zapytał mnie, czy moglibyśmy zaprosić również jego drogiego przyjaciela. I był nim właśnie Phil (śmiech).

Miałeś w ogóle okazję zobaczyć Dire Straits na żywo jak jeszcze grali?

Marco: Byłem prawdziwym szczęściarzem. Widziałem Dire Straits w 1991-1992. Trasa "On Every Street Tour". Piękne wspomnienia. Widziałem 5/6 koncertów. To było jak sen!!!!


Wracając do "3 Chord Trick": sporo tam świeżych pomysłów. Mając muzyków Dire Straits w składzie nie chcieliście kopiować stylu Dire Straits? Chcieliście zobaczyć, dokąd zaprowadzi Was doświadczenie?

Alan: Album zrodził się z muzycznych doświadczeń moich i Phila. Później pojawił się także wkład innych muzyków. Phil i ja całkiem sporo wtedy razem pisaliśmy.

Kto w ogóle śpiewa w przepięknym "Magdalene"? Ta kompozycja mocno się wyróżnia się krążku.

Alan: Jamie Squire śpiewa tę piosenkę. Jamie jest sesyjnym członkiem zespołu The 1975 i moim wieloletnim przyjacielem - poznałem go, gdy miał 7 lat. Napisałem "Magdalene", kiedy odwiedzałem Tel Awiw w Izraelu. Byłem zafascynowany teorią, że Maria Magdalena była żoną Jezusa i gdy zaczął być on prześladowany przez Rzymian, to uciekła z ich dziećmi do południowej Francji. Wyobraziłem sobie, jak opuszcza kraj z plaży w Tel Awiwie.

Pobawmy się w mały "Wybór Zofii". Ulubiony utwór z "3 Chord Trick", to...

Phil: Dla bardzo interesującym numerem jest "Epiphany"... Inspirowany prawdziwymi wydarzeniami.

Alan: "Two Days Off". To kawałek opowiadający o imprezie, którą zrobiliśmy na plaży w Brazylii przy hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Trwała ona kilka dni.

Marco: Dla mnie... "Epiphany" oraz "Tell Me Why".

Doczekamy się kiedyś następcy tego albumu?

Phil: Może kiedyś. Nie wykluczamy tego.

Koncerty Dire Straits Legacy oczywiście skupiają się na znanych i lubianych kawałkach Dire Straits. Dlaczego coraz mniej jest autorskich numerów The Legacy? Niektóre fajnie by pasowały do setlisty!

Phil: To była świadoma decyzja, by skupić się na katalogu Dire Straits. Raz na jakiś czas graliśmy jednak "Jesus Street" i ten utwór bardzo dobrze wpasowywał się do koncertowej setlisty.

Skoro jesteśmy przy koncertowej setliście: macie jakiś numer, który za każdym razem łapie Was na płaszczyźnie emocjonalnej?

Phil: Dla mnie takim utworem jest "Private Investigations". Za każdym razem mam na nim ciarki.

Alan: Wszystkie tak na mnie działają, ale moim ulubionym również jest "Private Investigations".

Marco: "Telegraph Road".


W setliście nie może zabraknąć kawałków z ostatniego albumu Dire Straits: "On Every Street". Jak patrzycie na ten materiał po latach? No bo dla każdego był wyjątkowy. Alan był współproducentem tej płyty, dla Phila było to pierwsze spotkanie z zespołem, a dla Marco: ostatni krążek jego ukochanej grupy.

Phil: Ja mogę się podpisać tylko wzięciem udziału w trasie promującej "On Every Street". Mimo iż były to tylko dwa lata w mojej trwającej 50 lat karierze, to jednocześnie był to jeden z najważniejszych jej momentów.

Alan: "On Every Street" to w ogóle świetna kompozycja. W tamtym czasie Mark był zauroczony Nashville, co wyraźnie widać w tekstach i instrumentach (elektryczna gitara stalowa). Podczas tej trasy zespół rozrósł się jak nigdy wcześniej i czułem, że zbliża się jego kres. Wiedziałem, że się rozpadnie, by później już nigdy się nie reaktywować. Stał się ogromną maszyną do zarabiania pieniędzy. Mark zaczął rozwijać swoją solową karierę jeszcze przed nagraniem tej płyty i być może myślał, że osiągnie tak duży sukces jak z Dire Straits.

Marco: Ja kocham wszystkie albumy Dire Straits. Z pewnością na "On Every Street" znajdziemy znakomite kompozycje. Moimi ulubionymi są "Planet of New Orleans" i "On Every Street".

To powiedz, Marco, który album jest Twoim ulubionym?

Marco: Dla mnie... "Making Movies" i "Love over Gold" to prawdziwe arcydzieła.

Teraz gracie na całym świecie. Mnóstwo koncertów jest wyprzedanych. Co sprawia, że muzyka Dire Straits nawet po tylu latach jest tak popularna i ciągle przyciąga nowych, młodszych fanów?

Phil: Tak, to zawsze miła niespodzianka jak się widzi wśród naszej publiczności młodszych ludzi. Obok tych, którzy żyli już w latach 80. I 90. Piosenki Marka są ponadczasowe, myślę, że to stanowi część ich atrakcyjności.

Alan: Miło jest widzieć, jak trzy pokolenia przychodzą na nasze koncerty. Mamy ludzi, którzy kupili płyty, gdy zostały wydane po raz pierwszy, plus ich dzieci, które słuchały płyt swoich rodziców, a także ich dzieci!

Pamiętam jak poszedłem na koncert The Orchestra myśląc sobie: "bez Lynne'a nie ma ELO". Wróciłem zachwycony. Rozumiem, że też spotykacie się z tekstami, że bez Marka nie ma muzyki Dire Straits?

Phil: Zawsze będzie jakaś niewielka liczba fanów Dire Straits, którzy nie będą chcieli zaakceptować takiego pomysłu jak Dire Straits Legacy. Rozumiem to, ale to niesamowite jak zmieniają oni zdanie, gdy jednak zobaczą nasz zespół na żywo. To geniusz Marka Knopflera wykonany na żywo z precyzją i pasją oraz z całkowitym szacunkiem dla niego.

Alan: Rzeczywiście dla niektórych to świętokradztwo, ale są oni w mniejszości. Pamiętajmy, że choć był on ogromną częścią zespołu, to Dire Straits nie składał się tylko z Marka Knopflera. A w naszym zespole mieliśmy niemal każdego muzyka grającego w Dire Straits. Chyba najlepiej to opisałem na naszej stronie internetowej: "Jeśli masz nadzieję zobaczyć Marka Knopflera, to go tam nie będzie. W jego miejscu pojawi się Włoch Marco Caviglia, którego emocjonalna, oddana, szczera, znakomita gra sprawi, że będziecie chcieli więcej".

A które koncerty najbardziej zapadły Wam w pamięć? W końcu graliście na całym globie!

Alan: Wszystkie. Szczególnie kocham jednak Brazylię. Gramy tam dla największej ilości osób, prawdopodobnie dlatego, że Dire Straits nigdy nie zagrało w tym kraju. Ludzie doceniają więc to, że przyjeżdżamy. No i to, że jesteśmy bardzo dobrzy. Bo fakt, że znakomicie bawimy się na tych koncertach to już coś oczywistego.

W przyszłym roku zagracie z kolei w Polsce. W marcu odwiedzicie Bydgoszcz!

Phil: I z niecierpliwością wyczekujemy tego, by dać w Polsce znakomite show.


Widziałem też, że pojawił się nowy box Dire Straits: "Live 1978-1992". Alan, miałeś coś z nim wspólnego czy to tylko produkt od Universal Music Group?

Alan: Nie, nie miałem z tym nic wspólnego.

W tym roku, 30 sierpnia, pożegnaliśmy Jacka Sonniego. Graliście z nim przez wiele lat. Co przychodzi Wam do głowy jak o nim myślicie?

Alan: Kiedy Dire Straits grało w Australii w 1986 roku, to daliśmy sporo występów w Sydney's Entertainment Center. Ja chodziłem uprawiać windsurfing u wybrzeży Sydney, Jack z kolei surfował. Często pojawialiśmy się na koncertach w naszych mokrych kombinezonach - prosto z plaży. Jack znakomicie się wówczas bawił. Był dobrym człowiekiem.

Marco: Strata Jacka była dla mnie niezwykle ciężkim ciosem. Byliśmy w Lublanie na próbie dźwiękowej, gdy otrzymaliśmy wieści. Byliśmy w szoku, nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Jack był wspaniałym człowiekiem, pełnym chęci do życia, mimo tego, że jego życie nie było usłane różami - pełno w nich było złych chwil. Mimo to był zawsze uśmiechnięty, radosny, pełen dobrego samopoczucia. Mam z nim fantastyczne wspomnienia, które zawsze będą bliskie mojemu sercu...

Straciliśmy też inną legendę: Tinę Turner. Alan i Phil, mieliście okazję z nią współpracować. Jak ją zapamiętaliście?

Alan: Wspominam ją bardzo ciepło. Kiedy ludzie pytają się mnie jaka naprawdę była Tina, w przeciwieństwie do Tiny, którą znali np. z telewizji, to zawsze odpowiadam: "Tina była taką osobą, jaką chciałbyś żeby była, a nawet i więcej". Poznałem ją podczas nagrywania "Private Dancer". Weszła do studia i jej uśmiech był wręcz odurzający. Natychmiast się zaprzyjaźniliśmy. Poprosiła mnie, bym pojechał z nią w trasę i zostałem jej dyrektorem muzycznym.

Phil: Kochałem Tinę. To Królowa Rock'n'Rolla.

I to wszystko co przygotowałem! Dzięki za poświęcony czas! Słówko na koniec dla fanów w Polsce?

Phil: Do zobaczenia wkrótce!


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 18.12.2023 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!