Silent Skies - "Oczywiście, że musiałem się zgodzić!"


Silent Skies to duet, który tworzą Tom S. Englund (Evergrey) oraz Vikram Shankar (obecnie Redemption). Panowie, pomimo dzielącego ich oceanu, eksplorują razem spokojne, melancholijne muzyczne krainy, mogąc już sobie zapisać na koncie trzy albumy studyjne. Ten najnowszy nosi tytuł "Dormant" i ukazał się 1 września 2023 roku za pośrednictwem Napalm Records. Jako że mieliśmy już okazję podpytać Toma o ten projekt, to przy okazji premiery wydawnictwa postanowiliśmy tym razem porozmawiać z Vikramem. I to nie tylko o początkach współpracy, najnowszym krążku czy coverze Iron Maiden, ale także i o pracy nad ścieżkami dźwiękowymi do gier - w tym "W40k: Space Marine 2". Zapraszamy do lektury!





MetalSide: Miałem już okazję porozmawiać z Tomem na temat Silent Skies i zdradził, że wszystko zaczęło się od Twojego coveru "Missing You". Jak to się stało, że postanowiłeś nagrać właśnie tę kompozycję?

Vikram Shankar: Rzeczywiście coverem, który zaczął to wszystko był "Missing You", ale co zabawne: właściwie nie było w nim nic szczególnego. Uczyłem się wtedy w konserwatorium i po zajęciach po prostu poszedłem do sali prób, ustawiłem telefon i nagrałem coś do kamery. Nie było to nic zaplanowanego z wyprzedzeniem, to nie było wiesz, dobre nagranie: z poustawianymi mikrofonami czy coś. Nic wymyślnego. Dużo słuchałem wtedy tego albumu - "Hymns for the Broken". To było w 2014 roku. Dużo dla mnie znaczył. Nigdy bym nie przypuszczał, że ta wersja - która ma już dziewięć lat - zapoczątkuje coś takiego. Zrobiłem wcześniej parę coverów - teraz już za bardzo ich nie nagrywam, ale wtedy sporo. I to był jeden z tych najsłabiej wyprodukowanych. Nie spodziewałem się tego, że Tom w ogóle go zobaczy. Nie mówiąc już o wyjściu z propozycją założenia zespołu, który będzie miał na koncie trzy albumy i parę innych rzeczy. Jestem zadowolony z tego, jak to wszystko się potoczyło.

Jaka była Twoja reakcja, gdy zobaczyłeś na skrzynce mailowej wiadomość od lidera Evergrey z propozycją stworzenia czegoś wspólnie?

Musiałem dwa razy sprawdzić czy rzeczywiście był prawdziwy. Początkowo myślałem, że ktoś robi sobie ze mnie żarty (śmiech) Oczywiście, że musiałem się zgodzić - nie było co do tego żadnych wątpliwości! Ciągle chodziłem na uniwersytet, kończyłem ostatni rok nauki. Nie mogłem niczego zapisać na swoim koncie, żadnego albumu - nie miałem reputacji jako muzyk. To było niesamowite, że napisał właśnie do mnie - do nieznanego dzieciaka z koledżu, bez żadnego doświadczenia - proponując zrobienie płyty. To dużo mówi o jego... wierze. Wierzył w to, że połączyło nas przeznaczenie. Że to ono kazało mu napisać tą wiadomość. Co zabawne, później dowiedziałem się tego, że naprawdę bał się mojej odmowy. A przecież za cholerę bym tego nie zrobił! To przecież wokalista jednego z moich ulubionych zespołów! Ale to zabawne, że każda ze stron miała właśnie takie lekkie obawy. W końcu w ogóle się nie znaliśmy, a większość tego typu projektów tworzą ludzie, którzy są przyjaciółmi i po prostu chcą zrobić coś razem. Nasza przyjaźń zaczęła się dopiero po tym, jak zaczęliśmy tworzyć wspólnie muzykę. Ot tak, zrobiliśmy razem album. Nie było rozmowy o tym, by "może spróbować razem coś zrobić". Nie, od razu robimy pełny album i już. Było więc trochę obaw, zwłaszcza z mojej strony, bo nigdy wcześniej nie zrobiłem niczego tak... poważnego. Zdobyłem stopień naukowy z muzyki, grałem na fortepianie przez 15 lat - wiedziałem, że będę muzykiem. Ale nie spodziewałem się takiego startu. Ale cieszę się z tego, jak to wszystko się potoczyło. Dzięki Tomowi nie tylko narodziło się coś tak pięknego jak Silent Skies, ale również mogłem nawiązać mnóstwo kontaktów. Od razu jak zaczęliśmy Silent Skies, to zostałem członkiem Redemption, w którym również śpiewa Tom. Wszystko zaczęło się dziać tak szybko - jakby ktoś otworzył śluzę w tamie. Dzięki niemu zaczęła się cała moja kariera.

Co się w ogóle zmieniło względem nagrywania "Nectar"? Tom mówił, że wtedy on pracował po kilka godzin nad danym fragmentem, następnie Ty, a później wymienialiście się pomysłami. Wszystko przez Zoom. A jak z "Dormant"?

Jeśli chodzi o nasz sposób pracy, to... Było bardzo podobnie. Powiedziałbym jednak, że tym razem pracowaliśmy bardziej wspólnie, ta praca bardziej zbliżyła nas do siebie jako współtwórców. Niech przykładem będą wokale, ich linie melodyczne i teksty - tutaj więcej było wspólnej pracy niż przy poprzednich wydawnictwach. Siedzieliśmy nad melodiami, refrenami, nad tekstami - zmieniałem pewne słowa, żeby wszystko brzmiało właściwie. Z jednej strony bardzo podobnie jak przy "Nectar", ale jednak ta współpraca była teraz bliższa. Więcej było właśnie tego wspólnego siedzenia. Dla mnie osobiście to było zupełnie inne doświadczenie, bo pracowałem więcej ze sprzętowymi syntezatorami - część z nich możesz zobaczyć za mną. To była duża część mojej pracy. Bardzo duża część procesu komponowania odbywała się na tych instrumentach. Poszczególne kompozycje dojrzewały na nich, były przez nie inspirowane. Nigdy wcześniej tak bardzo na nich nie polegałem - teraz stały się czymś, co definiowało tę muzykę. Zawsze inspirowały mnie instrumenty. Na "Nectar" taką inspiracją był filcowy fortepian, na którym zresztą nagrałem również i ten nowy album. Usiadłem przy nim, włączyłem nagrywanie na swoim Iphonie i pięć godzin później mogłem mieć już cały album - naprawdę, jak do niego siadam, to dzieje się magia. Odkrywanie nowych instrumentów stało się motywem przewodnim nowego krążka. Jest mnóstwo instrumentów, muzycznych barw, których wcześniej nie wykorzystywaliśmy. Po raz pierwszy mamy gitarę, w jednym numerze gram na shakuhachi - japońskim flecie, gram na mandolinie, Tom po raz pierwszy korzystał w vocodera, by modulować swój głos, ja znów korzystałem z modularnych syntezatorów. Chodziło o znalezienie nowych, świeżych sposobów na wyrażenie siebie. Do wyrażenia melancholii i tego mroku, o którym przecież zawsze opowiadamy. A można tego dokonać na wiele sposobów - i ich odkrywanie było ekscytujące.

Wszystkie partie instrumentów (oczywiście poza skrzypcami, za które odpowiadał ponownie Raphael) zostały nagrane przez Ciebie?

Wszystkie instrumentalne partie nagrałem ja. Wyjątkiem jest utwór "Construct", na którym Tom grał na gitarze. To on także napisał tę partię, która rozciąga się za drugim refrenem. Pozostałe partie gitar to już ja - zresztą, nawet w tym kawałku również gram na tym instrumencie. No i tak jak wspomniałeś: instrumenty smyczkowe to Raphael Weinroth-Browne, który pojawił się tutaj w swojej najbardziej kreatywnej roli - że tak się wyrażę. Na pierwszym albumie ja napisałem poszczególne partie, a on je po prostu odegrał. Na tym najnowszym krążku napisałem tylko część - w "Light Up the Dark", ponieważ miałem w głowie bardzo specyficzny aranż. Pomijając ten jeden numer, to wysłałem mu kompozycje mówiąc: "posłuchaj ich i dodaj od siebie cokolwiek, jeśli uważasz, że one tego potrzebują". Mógł popuścić wodzy fantazji. Jako muzycy i kompozytorzy mogliśmy cieszyć się z jego wkładu kreatywnego. Podsumowując więc: Tom gitara, Raph skrzypce, a cała reszta to już ja.



Rozszerzenie tej warstwy instrumentalnej było czymś, co wyszło na samym początku? Od razu wiedzieliście, że będzie tego wszystkiego więcej?

Wydaje mi się, że od początku delikatnie przyjęliśmy, że tym razem chcemy więcej syntezatorów. Ale tak naprawdę cała reszta wyszła z tego, że po prostu bawiłem się różnymi rzeczami i podążałem za inspiracjami. I zabrały mnie one w miejsca, których się nie spodziewałem. Przez cały proces tworzenia albumu staraliśmy się być bardzo otwarci: staraliśmy się podążać za tymi inspiracjami, rzeczami, które były dla nas ekscytujące. Uznaliśmy, że nie ma sensu tworzyć przed nami ściany - nie robić czegoś, co byśmy chcieli. Nie było takich hamulców - jak chcieliśmy czegoś spróbować, to próbowaliśmy. I dzięki temu wyszło mnóstwo dziwnych rzeczy. Niech jednym z przykładów będzie "Dancing in the Dark", który jest coverem Bruce'a Springsteena. Grałem na nim na flecie prostym. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że kolejny raz na nim zagram - bo ostatnim razem było to chyba w szkole podstawowej! A tym bardziej na albumie Silent Skies. No ale miałem go, więc uznałem, że można spróbować. Podłączyłem wszystko do modularnego syntezatora i zacząłem wykręcać dźwięki na różne sposoby. I tak powstało ambientowe tło w tym numerze. I na całym albumie znalazłbyś takie historie - jak coś mnie ekscytuje, to idę w tym kierunku. Syntezatory kupiłem w trakcie pandemii i granie na nich było dla mnie sposobem na relaks. Mam takie skrzywienie, że nie mam żadnego hobby. Gram muzykę, jest ona moją pracą, zajmuje cały mój czas - jest dla mnie wszystkim. Nie jest to zdrowe i nie polecam (śmiech) Ale posiadanie syntezatorów modularnych stało się takim moim muzycznym hobby w świecie zdominowanym przez muzykę. Świetnie się przy nich bawiłem i było oczywistym to, że w pewnym momencie wedrą się do świata Silent Skies. W "The Last on Earth" cała warstwa ambientu, która - jeśli słuchasz w słuchawkach - kręci się wokół głowy została zrobiona właśnie na nich. Wszystko rodziło się w locie, wychodziło z tego, że nie stawialiśmy żadnych granic. Coś było ekscytujące? To szliśmy w to!

Powiedziałeś kiedyś o graniu z głowy na klawiszach, że "to brak perfekcji sprawia, że muzyka wychodzi perfekcyjnie". Tym razem jednak grałeś z nut. Dlaczego?

Partie na fortepianie grałem z nut, ponieważ... Cóż, to interesujący proces. Powiedziałbym, że nasza praca kreatywna dzieli się na dwie fazy. Poprzednio było podobnie, ale tym razem przyjęło to bardziej ekstremalną formę. Pierwsza faza jest bardziej organiczna, skupia się podążaniu za inspiracją - płyniemy z falą i wszystko idzie bardzo szybko. Kompozycje powstają w ekspresowym tempie - od zera do czegoś, co można już nazwać utworem. Druga część pracy jest już bardziej... wymagająca. Ale nie w złym sensie: to nie jest tak, że się męczymy, że to coś nieprzyjemnego. To ciężka praca, ale z miłości. Obsesyjnie czepiamy się każdego, najmniejszego szczegółu, próbując sprawić, by był perfekcyjny. I nie chodzi o to, że np. odegrany jest bez żadnych błędów, czy brzmi krystalicznie. Zależy nam na tym, by brzmiał tak jak my tego chcemy. I ta faza produkcyjna płynnie wchodzi w fazę miksu. Wracając teraz do grania z nut. Partie klawiszy tworzę zawsze stosunkowo wcześnie. Chodziłem do domu moich rodziców grać na filcowym fortepianie i po kilku godzinach potrafiłem wrócić z sześcioma kompozycjami dziennie. Płynąłem z falą improwizacji. Później przenosiłem to za pomocą odpowiedniego oprogramowania na komputer, by stworzyć plik MIDI. A następnie mocno przy nim dłubaliśmy, mając na uwadze wokal. Jeśli Tom ma w głowie linie wokalu i jedna nuta zazębia się z nią - to musimy mieć możliwość jej poprawienia. Wszystkie części układanki muszą do siebie pasować. Nasza muzyka jest tak intymna, tak naga, że jeśli któraś z nut przeszkadza, to od razu jesteś w stanie to wyłapać - to nie są więc żadne fanaberie. Układamy dokładnie każdy dźwięk, a później wracam do fortepianu, odgrywam to wszystko na żywo - tak jak podczas improwizacji - ale z poprawkami. Wszystko rodzi się organicznie, później przenosimy to do świata cyfrowego, a następnie znów powracamy do naturalnego środowiska, by ponowić proces. Nigdy nie będzie perfekcji, bo jednak jesteśmy ludźmi. Mogę grać z nut najlepiej jak tylko potrafię, ale czasami robię nieprzewidywalne rzeczy. Jeśli nie zmienię nuty, to zmienię sposób jej grania. Na kompie wszystko było grane lekko, na żywo mogę zmienić tempo, albo zagrać coś głośniej. Na końcu procesu wraca więc element niedoskonałości. Lubimy jak muzykę robią prawdziwi ludzie na prawdziwych instrumentach. Tak więc wypada moja długa odpowiedź na to krótkie pytanie (śmiech)

Na demówkach to ty kładziesz wokale. Czy kiedyś usłyszymy Twój głos na albumie Silent Skies?

Nie zrobiłem nic pełnego - całej, oryginalnej ścieżki. Kiedy rozmawialiśmy o liniach, melodiach, to robiliśmy to na żywo - przez Zooma. Bywało, że wpadała mi do głowa melodia i ją śpiewałem. A Tom od razu mógł ją wypróbować samemu w swoim studio. Taka jest magia Zooma: mogę coś zaproponować, a on od razu zareagować. Gdybyśmy po prostu wysyłali sobie mailowo "empetrójki", to zajęłoby to zbyt dużo czasu. Musisz odebrać, przesłuchać, przetrawić to wszystko, odesłać swoje sugestie - to już nie przejdzie. Może dałoby radę obgadać jakieś pomysły przez Messengera, ale jednak ominęłaby nas cała interakcja. Cały pierwszy album zrobiliśmy w taki sposób. To nie były sprzyjające warunki dla tworzenia sztuki (śmiech) Teraz mogę mieć w głowie jakiś pomysł, zaśpiewać go na żywo, Tom może go wypróbować, a ja zareagować na to, w jaki sposób Tom go śpiewa - czy coś poprawić, bo wiesz, Tom to nie ja. Nie ma żadnej wersji, w której śpiewam główne wokale, ale są numery, w których odpowiadam za pewne harmonie. Pod koniec "Churches" robię jakieś 32 ścieżki wokalu, które siedzą pod jego partią, żeby... Może nie zrobić chóru, ale dodać taką warstwę w stylu Enyi. Obydwoje kochamy Enyę - często myślimy nad jej koncepcją wokali. Tego jak je układa i aranżuje w taki sposób, że nigdy nie tracisz kontaktu z utworem, pomimo tego, że składa się z wielu warstw, bywa ambientowy czy eteryczny.

Jak się spytałem Toma co sprawia, że tak dobrze się dogadujecie pod względem muzycznym, to odpowiedział: "obydwoje wiemy, jak to jest osuwać się w ciemność i ostatecznie wyrwać się z jej objęć". Co miał na myśli?

To... Obydwoje mieliśmy problemy natury psychicznej. Powiedziałbym, że u większości ludzi czasami coś dzieje się w głowach. Życie bywa trudne, a niektórzy mają ciężej niż inni. Nie tylko razem z Tomem walczyliśmy z własnymi demonami, ale i były one do siebie podobne - nie identyczne, ale jednak podobne. I choć Tom jest ode mnie prawie dwa razy starszy, to mamy za sobą podobne doświadczenia. Wiele z rzeczy, przez które musiał przejść przytrafiły się również i mnie. Kiedy pojawia się pomysł na tekst czy nawet muzykę - bo nie musi być słów, wystarczy uczucie - to rozumiemy to wszystko w podobny sposób. To chyba jedna z rzeczy, która zbliżyła nas w 2017 roku, gdy wysłał mi wiadomość. Rozumiał przez moją interpretację "Missing You", że zrozumiałem ten kawałek, wiedziałem, co chce przekazać pod względem emocjonalnym. Zawsze tak było - obydwoje wiemy i rozumiemy jakie emocje chcemy zawrzeć w naszej muzyce. Podobne doświadczenie życiowe, podobne uczucia, podobne perspektywy. A przecież jesteśmy innymi ludźmi: jest starszy, w przeciwieństwie do mnie ma dzieci - tego typu rzeczy robią różnice. Ale to także sprawia, że Silent Skies jest bardziej interesujący - bo jesteśmy inni i czasami myślimy w nieco odmienny sposób. Tak samo z muzyką: jest z Evergrey od ponad 25 lat. Ja jestem po konserwatorium, gdzie studiowałem muzykę klasyczną. Jesteśmy z dwóch różnych światów, ale spotkaliśmy się w połowie drogi i ten punkt spotkania to nasze wspólne doświadczenia, przemyślenia na temat tego, co czyni nas ludźmi.

Zanim otrzymaliśmy w pełni autorskie numery, to postanowiliście przedstawić nam parę coverów. Ciekawym jest "The Trooper", bo oryginał skupiał się na chaosie bitwy, a Wy jakbyście chcieli przedstawić jej tragedię, bezsens. Taki był zamiar?

Tak. Przy każdym z coverów skupiamy się emocjach zawartych w oryginalnej kompozycji. Każdy z trzech utworów, które wzięliśmy na warsztat nie brzmi jak my - inne instrumentarium, klimat, energia. Były w nich jednak emocje, które nas urzekły. Przykład "The Trooper" jest interesujący, bo jak usuniesz potężne gitary, harmonie, mocny, prowadzący głos Bruce'a Dickinsona i skupisz się tylko na poezji Steve'a Harrisa... To naprawdę piękny tekst. I tragiczny. Świetnie uchwycił wszystkie niuanse. Bruce wziął ten tekst i poszedł w jednym kierunku, a my w drugim. On skupił się na chaosie, intensywności, natomiast my - tak jak powiedziałeś - na tragedii i bezsensie całej sytuacji. Chcieliśmy zabrać gitary, perkusję i odbudować to wszystko na nasze podobieństwo - tak jakbyśmy my napisali "The Trooper" mając ten tekst, te melodie i akordy. I tak zrobiliśmy wszystkie trzy covery - zrobiliśmy ja tak, jakby były nasze, by zobaczyć czy efektem będzie inny wydźwięk emocjonalny.



Było release party nowego albumu, a czy myśleliście o wersji na żywo Silent Skies? Fajnie byłoby usłyszeć tego typu muzykę na mniejszym, bardziej intymnym koncercie.

Od dawna myślimy o koncertach. Po raz pierwszy chyba w 2019 roku zaczęliśmy rozmawiać o takiej możliwości. Zawsze były jednak jakieś problemy. Najpierw nasze grafiki, ponieważ obydwoje jesteśmy bardzo zajęci, później trafiła się pandemia, następnie znowu napięte grafiki. Teraz nasza muzyka wniosła się na wyższy poziom, nawet najprostsze kawałki mają koło sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu ścieżek - a taki "The Real Me" na chyba ich ze 140. Aby to się udało na żywo - przy minimalizacji użycia ścieżek z odtworzenia... Teoretycznie we dwóch dalibyśmy radę, ale żeby oddać tym kompozycjom sprawiedliwość, to potrzebowalibyśmy perkusisty, basisty, klawiszowca lub dwóch, osobnej osoby do syntezatorów, przynajmniej jednego gitarzysty, sekcji smyczków - bo jeden muzyk, to byłoby za mało. Chcielibyśmy Rapha, ale on bardzo często nakłada na siebie wiele ścieżek - do utworu "Dormant" wysłał mi chyba ze 32 partie. Potrzebowalibyśmy mnóstwa osób, by to zadziałało na żywo. Odkładając na bok wymówki: bardzo chcielibyśmy występować na żywo, to nasze marzenie. Rozmawiamy o tym, pojawiają się oferty - czekamy jednak na tą właściwą. Są też oczywiście problemy natury geograficznej... Myślę jednak, że w niedalekiej przyszłości coś się w tym temacie wydarzy. A przynajmniej taką mam nadzieję.

Razem z Tomem pracujecie także przy tworzeniu ścieżek dźwiękowych. Macie na swoim koncie takie gry jak np. "World War Z" czy "Evil Dead". Jak szukacie odpowiedniego klimatu? Oglądacie filmy? Czy developerzy przysyłają screeny, fragmenty rozgrywki, abyście lepiej się wczuli?

Zawsze jest tak, że im więcej rzeczy dostajemy tym jest łatwiej. Czasami obejrzenie filmu nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza jeśli studio chce popchnąć daną franczyzę w innym kierunku. W "Evil Dead" chcieliśmy, by całość była bardziej szalona, bardziej wykręcona względem oryginalnej ścieżki dźwiękowej - postawiliśmy na przykład na mocne ścieżki automatu perkusyjnego. Im więcej informacji dostajemy tym lepiej - pomaga nawet jakiś szkic fabularny. Bardzo często pracujemy mając przed sobą screeny z bardzo wczesnych wersji danych gier. Często to zaledwie szkielety tego, co ma ostatecznie wyjść - grafiki potrafią nie być nawet do końca wyrenderowane. Mimo wszystko jest to bardzo pomocne. Najlepszą rzeczą w tworzeniu ścieżek dźwiękowych do gier jest to, że jest to tak... inne doświadczenie. To coś świeżego - dzięki temu mamy więcej sił wracając do pracy przy Silent Skies. Nie czujemy się wypaleni. Siedzimy w swoim własnym świecie, a dzięki soundtrackom możemy przenieść się do światów innych twórców. Pracujemy próbując urzeczywistnić czyjś inny projekt - ożywić ich wizję. Z tego samego powodu kocham pełnić rolę producenta. Pracujesz nad wizją kogoś innego, pomagasz ją urzeczywistnić. Teraz pracujemy nad kilkoma tytułami. Teraz kończymy ścieżkę dźwiękową do tytułu ze świata "Warhammera": "Space Marine 2". Nie wiem kiedy dokładnie wychodzi, ale za kilka tygodni cały proces produkcji muzyki będzie zakończony. To super praca: każdy soundtrack to inny świat, w który się zanurzasz. W "Warhammerze" musisz zrozumieć czym jest ta franczyza, co sprawia, że jest tym czym jest - jak zrobić muzykę, by pasowała do tego świata. Spędzam mnóstwo czasu zastanawiając się dokąd teraz poniesie mnie moje muzyczne ADHD, a praca przy ścieżkach dźwiękowych to coś zupełnie innego.



"Space Marine 2" to ta strzelanka TPP w stylu "Gears of War"?

Tak, można tak powiedzieć. Mogę tylko dodać, że... Stary, to piękna, piękna gra!

Grałem w jedynkę!

To dość stary tytuł!

Tak. Widziałem zapowiedź dwójki i robi to wrażenie. To akurat gra, w którą na pewno zagram, bo uwielbiam świat "W40k".

Stary, zrobili niesamowitą robotę! Pod względem wizualnym aż szczęka opada. Dosłownie wznieśli to na wyższy poziom. Mnóstwo muzyki, nad którą oprócz nas pracowało również dwóch innych kompozytorów - tyle tam tego będzie. Bogata, epicka historia - jak ją ukończysz, to będziesz się czuł tak, jakbyś właśnie wyszedł z Mordoru. To jest tak WIELKIE (śmiech) Fajnie być tego częścią!

Na pewno zagram! To by było na tyle! Dzięki za poświęcony czas i życzę miłego popołudnia! Bo która tam u Was godzina? 15?

Tak, 15:30. Również dziękuję! Świetnie się z Tobą gadało! Przygotowałeś bardzo ciekawe pytania! Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja pogadać - szybciej niż później!

zdjęcia: Patric Ullaeus




Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 25.10.2023 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!