MetalSide: W przyszłym roku zobaczymy Cię na czterech koncertach. Jako że Chris Slade Timeline to takie muzyczne podsumowanie całej Twojej kariery, to trochę ją prześledźmy. Zacząłeś w Tommy Scott and the Senators, a więc grupie, w której śpiewał wokalista, który później objawi się światu jako Tom Jones. Jak zaczęła się Twoja przygoda z tą kapelą?
Chris Slade: To był lokalny zespół, grający w pobliskich klubach i pubach w południowej Walii - gdzie mieszkałem. Usłyszałem, że dzień wcześniej wywalili swojego perkusistę. Pracowałem wówczas w sklepie obuwniczym. Jedna kobieta powiedziała, że była na ich na koncercie. Następnego dnia w sklepie pojawił się ich gitarzysta, by kupić jakieś buty (śmiech) Poznałem go, bo był kimś w rodzaju lokalnego celebryty. Ja miałem szesnaście lat, a on dwadzieścia-parę. Byłem więc trochę stremowany. Powiedziałem: "Cześć! Słyszałem, że szukacie perkusisty, a ja jestem perkusistą!". I to tyle - tak się to zaczęło. Później udało się ściągnąć grupę do mojego domu, by wszyscy zobaczyli jak gram. I tak właśnie to wyglądało.
Usłyszymy Cię na wielu hitach Toma Jonesa, w tym "Delilah". Jak zareagowałeś na wieść o tym, że Walijski Związek Rugby zakazał tego kawałka za "gloryfikowanie przemocy wobec kobiet"?
(śmiech) To zabawne, bo na koncertach zapowiadam ten numer mówiąc, że teraz zagramy narodowy hymn Walii (śmiech) Tak ten kawałek jest traktowany. Mogą zakazać zespołowi i chórowi wykonywania tej kompozycji, bo to oni ich zatrudniają. Ale nie mogą powstrzymać samych fanów przed jego śpiewaniem. Gramy go też z Timeline i naprawdę... To zaskakujące, że nawet członkowie klubów motocyklowych... Wiesz, wielcy, owłosieni motocykliści śpiewają razem: "aaaa-aa-aaa, Delilah!" (śmiech) Coś wspaniałego! A gdy kompozytorzy przedstawili Tomowi po raz pierwszy ten utwór, to pomyślał, że to jakiś żartobliwy kawałek (śmiech)
Nie usłyszymy Cię jednak na największym hicie Jonesa, a więc "It's Not Unusual". Co nie pasowało w Twojej grze, że skończyłeś tylko na demówce?
Nawet nie jestem pewien tego, czy gram na wersji ostatecznej. Było chyba z dwanaście podejść do "It's Not Unusual". Zrobiłem wersję demo, a później zrobiliśmy taką ilość wersji, bo... Cóż, producent nie był zadowolony z tego, jak idzie nagrywanie. Cały czas czegoś brakowało. Wtedy pojawił się motyw na mosiądzu: "pap-pa-rap, pap-pa-rap". To on to tam umieścił. I wtedy zażarło. Myślę, że dobrze wyszło. Myślę, że na ostatecznej wersji gra Alan White... Zaraz, nie Alan, bo to perkusista Yes...
Tak.
Andy White! Jeden z najlepszych sesyjnych perkusistów. To facet, który zastąpił Ringo w The Beatles. Ale też do końca pewny nie jestem (śmiech)
Znałeś Toma Jonesa zanim stał się sławny jako Tom Jones, poznałeś też Eltona Johna, gdy był jeszcze Reginaldem Dwightem...
Tak! Nagrywaliśmy wtedy demo dla The Squires! (śmiech) A z Tomem grałem przez 7 lat, więc przed tym i po tym już jak stał się sławny. Były więc i trasy po Ameryce i cała reszta. Poznałem Reginalda, gdy był młodym gościem - jest w tym samym wieku co ja. Mieliśmy wtedy po 19 lat.
Ten numer z Reginaldem istnieje? Bo w sumie nikt nie jest pewny.
Dla The Squires? Nie mam pojęcia co się z nim stało - nie wydaje mi się, by został wydany. Chyba mieliśmy wtedy jakieś problemy wydawnicze. Ale samo nagranie istnieje. Musiałbym je poszukać, bo gdzieś powinno jeszcze być. W sumie wcześniej o tym nie pomyślałem.
Mieliście okazję w późniejszych latach powspominać z Eltonem swoją krótką współpracę?
Nie, nie. To była zaledwie godzina z jego życia - pewnie nawet by tego nie pamiętał. Zabawne, bo była taka kawiarnia w Londynie, która była znana z tego, że przesiadywali w niej różni muzycy. A my byliśmy w budynku naprzeciwko. Okazało się, że nie pojawił się nasz klawiszowiec, więc przebiegłem przez drogę i wpadłem do kawiarni krzycząc: "Czy ktoś tu potrafi grać na klawiszach?!". I wtedy wstał ten chudziutki rudzielec. "Ja gram na klawiszach". To był właśnie Reg! (śmiech)
Podczas tras koncertowych z Tomem Jonesem miałeś okazję parę razy spotkać się z Elvisem. Jaką osobą był on poza sceną?
Był przemiłą osobą. I co zaskakujące: cichą. Czytałem wywiady z nim, w których zwracał się do kobiet per Pani - był kulturalny i taki trochę staroświecki. Nawet nie wiem czy wtedy w ogóle pił. To było jeszcze zanim sięgnął po narkotyki. Tom, ja i cały nasz zespół - nigdy nie braliśmy narkotyków. To nie było w naszej naturze. Piliśmy piwo, ale trzymaliśmy się z dala od prochów. Byliśmy zaskoczeni, gdy Elvis poszedł tą drogą. Z pewnością zszokowało to Toma, bo byli dobrymi przyjaciółmi. Prywatnie Elvis był przemiły i zaoferował mi nawet posadę perkusisty. Po czterech koncertach po Comeback Special chciał bym do niego dołączył. Ale trasa z Tomem cały czas się rozrastała i ostatecznie Tom oraz jego menedżer mi nie pozwolili. Byłem zakontraktowany, nie mogłem odejść nawet jeśli bym chciał - skończyłoby się to pewnie w sądzie. Ale powinienem był wtedy odejść. Tak... Żałuję, że tego nie zrobiłem. To było drugie największe rozczarowanie w całej mojej profesjonalnej karierze.
Co w takim razie było tym największym?
Prawdopodobnie danie się wywalić z AC/DC za pierwszym razem! (śmiech)
Moment! Myślałem, że to Ty odszedłeś! Gdy powiedzieli, że chcą sprawdzić, czy Phil Rudd jeszcze potrafi grać! (śmiech)
(śmiech) Bo tak w sumie było. I było to chyba dość głupie z mojej strony! (śmiech) Malcolm powiedział do mnie, że chcą mnie zatrzymać. Ale powiedziałem, że nie - odchodzę. "Jeśli coś działa, to nie ma sensu tego naprawiać" - dodałem. "Ale nie wiemy nawet, czy Phil dalej potrafi grać!". "Cóż, to teraz Wasz problem" - odpowiedziałem (śmiech)
A jak to było z Toomorrow, w którym śpiewała Olivia Newton John? Bo tym głównym perkusistą był Karl Chambers, tak?
Był perkusistą, ale był także i aktorem. Potrafił grać, ale głównie był aktorem.
Więc to Ciebie usłyszymy na albumie?
Nie, to ktoś inny. Co ciekawe, ja zrobiłem fragmenty ścieżki dźwiękowej na tym albumie. Całość skomponował albo Hugo Montenegro, albo Sergio Leone - już nawet nie pamiętam. Na pewno jakiś Włoch (to był Montenegro - dop. Tomek). Zupełnie przypadkowo - nie miało to wpływu na zatrudnienie mnie do tego materiału - wcześniej jako muzyk sesyjny pracowałem przy kilku ścieżkach dźwiękowych. W latach 60-tych - i nienawidziłem tego!
Później byłeś współzałożycielem Manfred Mann's Earth Band. Dziś klasyczne albumy, kultowe numery, ale dość długo musieliście czekać na przełom? Dlaczego?
Wierz lub nie, ale generalnie to w muzyce ciężko się wybić (śmiech) To były czasy, w których startowało chociażby Yes. AC/DC też koncertowało latami, zanim udało im się przebić. Oczywiście ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że to dobra kapela, no ale jednak latami czekała na jakiś przełom w karierze. To trudne - no chyba, że masz menedżera z dużą ilością kasy. I nic się pod tym względem nie zmieniło - jeśli masz kogoś z głębokimi kieszeniami w roli menedżera, to trafisz do telewizji, wiesz? Pink Floyd harowali latami zanim zrobili się wielcy. Z "Blinded By the Light" to był bardziej fuks. Earth Band był znakomitym zespołem - na żywo byliśmy bardziej jak Cream. A na pewno nie mieliśmy nic wspólnego z Manfredem Mannem z lat 60-tych - aczkolwiek sam Manfred dalej grał na klawiszach. Ogólnie to jednak każdej grupie ciężko się przebić. Według mnie każdy artysta, który osiągnął sukces, to na niego zasługiwał. Bo to wymagało naprawdę ciężkiej pracy.
Dlaczego później zdecydowałeś się opuścić Manfred Mann's Earth Band?
Manfred zapowiedział, że zamierza przejść na emeryturę i że zespół nie będzie już działał. Mieliśmy spotkanie z nim i udało mi się go przekonać do tego, by pozwolił by zespół dalej funkcjonował. On uznał, że już idzie na emeryturę - a miał wtedy 50 lat! (śmiech) Dzisiaj ciągle koncertuje mając 82 czy 83! (głośny śmiech) Zgodził się, by Colin Pattenden - basista - oraz ja założyli Earth Band - bez dodatku "Manfred Mann's". Zapytaliśmy o zgodę, od razu ją otrzymaliśmy - on miał być Manfred Mann a my Earth Band. Nagraliśmy album, złożyliśmy do kupy skład - wokalistą był Pete Cox z Go West. I wtedy wytwórnia nałożyła na nas nakaz prawny. Nie mogliśmy być Earth Band. Zmieniliśmy nazwę na Terra Nova i zrobiliśmy album, który nigdy się nie ukazał.
Ciągle masz te nagrania?
Tak, tak.
Więc BYĆ MOŻE kiedyś zostanie wydany?
Może kiedyś. Być może wykorzystam coś z tego na nowym albumie Earth Band... Przepraszam, na albumie TIMELINE. Trochę mi się miesza, bo muzycy na Timeline są po prostu fantastyczni. Gdybyś zobaczył ich w akcji to byś zrozumiał. Z pewnością oglądałeś ich na YouTube, ale to jednak nie to samo. To jedni z najlepszych muzyków, z którymi kiedykolwiek współpracowałem. Niektórzy z nich mają zaledwie po trzydzieści-parę lat. A muzycznie pracują ze sobą już prawie 20! Bo znają się jeszcze z czasów szkolnych. Tylko wokalista jest trochę starszy (głośny śmiech)
Po Manfred Mann's Earth Band zagrałeś na "Conquest" Uriah Heep. Mick Box i Ken Hensley nazwali ten krążek najgorszym w dyskografii. Co o tym sądzisz?
Mówisz, że nazwali go najgorszym? To dlatego, że nie podobał im się wokal Johna Slomana. Ja uważam, że to wokalista pierwszej klasy. To mój przyjaciel i uważam, że nie byli w stanie wykorzystać jego umiejętności. Oraz jego numerów, które były czymś nowym i świeżym. Chcieli się trzymać - co zrozumiałe - starych patentów. Wiadomo: to dobry zespół, ma na koncie znakomite numery, no i ciągle działa!
Tak, widziałem ich parę lat wcześniej na żywo. Mają świetnego perkusistę. Jak go zobaczyłem, to od razu pomyślałem sobie, że wygląda i ciśnie jak Slade w AC/DC (śmiech)
To zabawne, bo widziałem go lata temu... Lata temu. Mieszka całkiem niedaleko. W tym samym hrabstwie co ja: Kent w Anglii. Śmieszne, bo jak go pierwszy raz zobaczyłem to pomyślałem sobie, że to bardzo, bardzo dobry perkusista, ale też i - tak jak powiedziałeś - wygląda zupełnie jak ja! (śmiech) Teraz potwierdziłeś, że to nie jakiś mój wymysł (śmiech) Ale to rzeczywiście wyśmienity muzyk. Jak on się nazywał? Mieliśmy okazję się poznać, ale nie mam pamięci do nazwisk (śmiech)
Poczekaj, bo wyleciało mi z głowy... Russell Gilbrook!
Tak, Russell Gillbrook. Znakomity pałker. Jestem pewien tego, że obecnie jest jeszcze lepszy niż kiedy go widziałem. Na pewno lepszy niż ja obecnie (śmiech) A z Timeline robimy parę numerów Uriah Heep. Przemycamy do setlisty niektóre ich hity.
Ciekawym zespołem w Twojej karierze był The Firm. Jimmy Page, Paul Rodgers, Tony Franklin i Ty. Dwa albumy, skupienie tylko i wyłącznie na autorskim repertuarze podczas koncertów... To nie miał być tylko projekt. Dlaczego więc na dłuższą metę nie wyszło?
Tak. Szczerze, to wydaje mi się, że to było przez starcie silnych osobowości: Page'a i Rodgersa. To był znakomity zespół. Ale wydaje mi się, że po prostu nie byli się w stanie dogadać. Franklin to kapitalny basista - bardzo, bardzo dobry. Pierwsza klasa. Dobrze się wtedy bawiłem, a Jimmy - podobnie jak Elvis - okazał się wyjątkowo spokojną osobą. To nie jest tak, że mu się cały czas gęba nie zamyka. To było fajne doświadczenie.
Propozycję dołączenia do Page'a otrzymałeś zaraz po rozmowie z innym bogiem gitary: Davidem Gilmourem. Ruszyłeś z nim w trasę i zobaczymy Cię na "Live 1984" z Hammersmith Odeon. Jaki jest David prywatnie?
To prawdopodobnie jedna z najmilszych osób jakie można poznać. Naprawdę... Jak zobaczysz w jaki sposób udziela wywiadów, jak się podczas nich zachowuje - taki sam jest prywatnie. Jest przemiły. I bardzo hojny - i nie mówię tylko o pieniądzach. Kiedyś sprzedał swój dom w Londynie za kilka milionów funtów i całą sumę przeznaczył dla bezdomnych. Bardzo miły gest, nie? (śmiech) Bardzo pozytywna postać.
W 1989 roku dołączyłeś do AC/DC. Ponad setka perkusistów ubiegała się o to stanowisko. Ty miałeś okazję zagrać prawdziwą próbę z chłopakami i nie wyszedłeś z niej zadowolony. Dlaczego?
Och, wydaje mi się, że każdy myśli, że dał ciała jeśli od razu nie dostał roboty. Jak po skończonej grze nie usłyszy: "Jesteś przyjęty!". Siedzisz i zadręczasz się myślami w stylu: "dlaczego zrobiłem to czy tamto?", "dlaczego nie zagrałem tak lub inaczej?"..."Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?". Byłem rozkojarzony. Mój dom był godzinę drogi od sali prób. Jedną godzinę, a i tak się zgubiłem.
(śmiech)
To dlatego, że aż tak się zadręczałem. Podjechałem pod dom... Oczywiście moja żona wiedziała gdzie byłem, więc od razu się pyta jak mi poszło. "Niezbyt dobrze. Zaraz Ci wszystko opowiem". Wyszła do mnie i spytała: "Co? Nie poszło?". "Nie, nie bardzo" - odpowiedziałem. "Acha, bo właśnie zadzwonili i powiedzieli, że dostałeś tę robotę" (śmiech) Wtedy nie było komórek, więc musieli zadzwonić na domowy.
Grałeś klasyki jazzu, rock'n'rolla, muzykę progresywną, a z Garym Numanem nawet new wave. Czy trudno było się przestawić do gry w AC/DC?
Nie, w ogóle nigdy nie miałem z tym problemu. Z Tomem Jonesem grałem nawet w big bandzie: wiesz, takim na trzydziestu muzyków - trąbki, saksofon, czasami skrzypce. Dla niektórych przejście z grającego jazz/swing big bandu do AC/DC byłoby niemożliwe, ale miałem to szczęście być pobłogosławionym umiejętnością odnalezienia się w każdym ze stylów. Zaczynałem od jazzu - słuchając chociażby Buddy'ego Richa. Ale też i lubiłem muzykę rockową. Z Earth Band połączyliśmy te dwa muzyczne światy - wyszła fajna, nieco progresywna mieszanka. AC/DC to był z kolei gaz do dechy - musiałeś napędzać tę kapelę. Jej kierowcą zawsze był jednak Malcolm Young. Sterował zespołem swoją gitarą rytmiczną. Jeśli chodzi o granie i komponowanie, to Malcolm był prawdziwym geniuszem.
A mimo to zawsze chował się z tyłu sceny.
I tak zostało. (śmiech) Przypomniało mi się, że zanim dołączyłem do zespołu, to Malcolm i Angus czasami się kłócili. I Angus potrafił rzucić w gniewie coś w stylu: "To w takim razie teraz Ty załóż ten głupi strój!" (śmiech)
(śmiech)
(śmiech) Cała ta przebieranka zaczęła się w ogóle od tego, że gdy zaczynali, to Angus przyszedł prosto ze szkoły. Z tornistrem i gitarą. I jak zobaczysz stare zdjęcia czy filmy, to rzeczywiście miał tornister i szkolną czapkę jak grał. Która zawsze spadała po pierwszych nutach. Takie były początki tego wszystkiego.
Moim pierwszym numerem AC/DC, który usłyszałem jako dziecko był "Thunderstruck"...
Serio?
Wideo do tego kawałka jest dziś ikoniczne. Jak wspominasz proces nagrywania tego kawałka?
To całe "THUN-DER" przykuwa uwagę. A nie było tego na... Jak to nazwać? "Demówce", którą zrobili chłopacy. Było oczywiście skandowanie słowa "thunder", ale nie było one podbite perkusją - nie było tego podwójnego "jeb!". To był dodatek, który ja mogłem nanieść. I myślę, że bardzo pomogło tej kompozycji (śmiech)
Byłeś już doświadczonym muzykiem, gdy dołączyłeś do AC/DC. Nie miałeś więc problemu z odnalezieniem się na koncertach. No ale jedna sprawa zagrać dla 80.000 ludzi, a inna: dla 1,6 MILIONA. 1991 rok, Moskwa. Jak wspominasz wyjście na scenę Monsters of Rock?
O taaak... To było coś! Nigdy wcześniej nie widziałem... Cóż, mało kto widział wcześniej tylu ludzi w jednym miejscu! Nie do uwierzenia. Ciągnęli się aż za linię horyzontu. I wszędzie były ustawione głośniki i ekrany. To było fajne doświadczenie - zagrać dla takiej ilości fanów. Często jeździłem do pracy w Rosji - oczywiście teraz już nie. Mam tam wielu przyjaciół i pracowałem z rosyjskim zespołem. I wszyscy doskonale pamiętają ten koncert. Jeśli dobrze pamiętam to było lotnisko Tuszyno. Wielki, płaski teren w środku Moskwy. Przyszło morze ludzi.
Na filmie koncertowym dokumentującym to wydarzenie możemy zobaczyć, że atmosfera była wtedy wyjątkowa napięta. Dochodziło do wielu aktów przemocy a sam koncert niemal został odwołany. Wiedzieliście co się dzieje?
Na backstage'u? W ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego co się dzieje. W ogóle. I na szczęście. Przed wyjściem na scenę w ogóle nic się nigdy nie działo - poza zwykłymi rozmowami. Wtedy nic nie piłem - podobnie jak reszta grupy. Po prostu siedzieliśmy i sobie gadaliśmy. Nie robiliśmy też żadnej rozgrzewki - zawsze po prostu wchodziliśmy na scenę i graliśmy. Dla mnie to było normalne, bo też nigdy specjalnie się nie rozgrzewałem przed występem. Tak to wyglądało w Moskwie, i tak to również wyglądało w takim Paryżu czy Edynburgu. Czyli: nic ciekawego (śmiech)
Po odejściu z AC/DC zrobiłeś sobie przerwę od grania. Jak wyglądało Twoje życie bez perkusji? Co porabiałeś?
Poszedłem do szkoły plastycznej. Na trzy lata. Uczyłem się rysowania, malowania i rzeźbienia. To był cudowny czas. Chodziłem tam sześć dni w tygodniu - tak bardzo mi się to podobało. Od 9 do 18. Aż tak to było satysfakcjonujące.
Dalej malujesz? Lub rzeźbisz?
Cóż... Tak, miewam pomysły, które zapisuję sobie w notesie i być może jak będę starszy, to się za nie zabiorę (śmiech)
W końcu jednak wróciłeś z muzycznej emerytury. Dlaczego Asia?
Wysłali mi list! Uwierzysz? List! Od jakiegoś czasu próbowali mnie znaleźć. Zobaczyli "Thunderstruck" i powiedzieli: "Chcemy właśnie tego gościa!". To prawda! Nie mieli mojego numeru telefonu, żadnych namiarów, ale trafili na kogoś, kto z jakiegoś dziwnego powodu wiedział gdzie aktualnie mieszkam. Więc wysłali mi list - być może gdzieś go nawet ciągle mam - w którym zapytali, czy nie chcę dołączyć do Asia. Dziwaczne (śmiech) Siedziałem w domu, patrzyłem na drzwi wyjściowe, a tam przez otwór wpada list! Jak go otworzyłem, to aż nie mogłem uwierzyć. Nie dostaję listów, a już tym bardziej z propozycją pracy. No ale otworzyłem, a tam: "Chcielibyśmy, abyś dołączył do zespołu Asia". Podpisano: Geoff Downes i John Payne. Spędziłem z nimi parę lat - chyba z siedem.
Po paru innych projektach i trasie z Michaelem Schenkerem postanowiłeś stworzyć Chris Slade Timeline. Skąd pomysł na coś takiego? Większość muzyków w trakcie koncertu woli się skupić raczej na jednej formacji. A tutaj: ogromny przekrój i różne gatunki.
Tak. To dlatego, że widziałem tych muzyków - a przynajmniej większość z nich - grających w zespole w pubie. Mieli grupę grającą covery. To było już po moim powrocie ze Stanów - mieszkałem już w Wielkiej Brytanii. Po tym jak zobaczyłem ich szósty raz... Chciałem założyć zespół, a oni byli świetni. Grali różne kawałki: Genesis, Kansas - wszystko. Wiedziałem, że są bardzo dobrymi muzykami - odgrywali te wszystkie progresywne kompozycje bez zarzutu. Zacząłem się zastanawiać, czy byliby w stanie zagrać coś AC/DC - czy w ogóle chcieliby grać kawałki AC/DC. Zapytałem, a oni odpowiedzieli, że jak najbardziej. Mówię do nich, że będziemy musieli znaleźć drugiego gitarzystę, bo nie da się grać AC/DC na jedną gitarę, a Mike - klawiszowiec - na to: "gram na klawiszach, ale zaczynałem na gitarze grając numery AC/DC!" (śmiech) Pomyślałem, że lepiej być nie może. Znakomity muzyk. Zresztą jak i reszta grupy.
W 2015 roku Timeline musiał poczekać, bo powróciłeś do AC/DC. Byłeś zaskoczony reakcją fanów na wieść o tym, że to właśnie Ty zastąpisz Phila? Wszyscy byli zachwyceni!
Tak! Przede wszystkim byłem jednak zaskoczony tym, że w ogóle dostałem zaproszenie dołączenia do grupy. Ludzie ciągle mnie pytali: "I co? Dzwonili już?". A ja odpowiadałem: "Słuchajcie: oni do mnie nie zadzwonią! Zapomnijcie o tym! Pewnie zaproszą jakiegoś bratanka Angusa czy coś. Pewnie ma kogoś, kto gra na bębnach". Ale zadzwonili. Byłem w trasie z Timeline. W Szwajcarii. Odebrałem i pomyślałem: "wow". To był ich menedżer i w trakcie rozmowy musiałem zapytać: "czy to zespół poprosił Cię byś do mnie zadzwonił?". "Oczywiście, że tak! Przecież nie dzwoniłbym bez ich zgody!" - odpowiedział. Aż tak byłem zaskoczony. To był wielki zaszczyt.
To podczas tej trasy Brian postanowił odejść. Jak zareagowałeś na wieść, że dokończycie z Axlem z Guns N'Roses? W końcu to muzyk znany ze swojego nieprzewidywalnego zachowania.
Tak... Cóż, zareagowałem... Zacznijmy może od tego, że spytałem Dicka - technicznego od bębnów - "czy mamy jutro dzień wolny". Bo nie byłem pewny - byliśmy w sali prób i już wcześniej w różnych miejscach przesłuchaliśmy parę osób. Odpowiedział, że nie, bo będzie niespodzianka. "Mieliśmy mieć wolne, ale jutro będzie Axl Rose". Ja na to: "Cooo?! Axl Rose?! Wow!". Byłem bardzo zaskoczony, bo oczywiście słyszałem te wszystkie straszne historie o nim. A okazało się, że to miły facet. No i wspaniały wokalista. Cały czas żartował i w ogóle. Był bardzo, bardzo miły. Być może w końcu wydoroślał czy coś (śmiech)
Teraz skupiasz się na Timeline. Jak fani reagują na tak zróżnicowany set? W końcu na jednym występie mamy kawałki AC/DC, Toma Jonesa czy Manfred Mann's Earth Band.
Publiczność jest zachwycona! Nawet po dwugodzinnym występie jak zapowiadam ostatni kawałek to słychać jęk zawodu. Serio, za każdym razem! Każdy narzeka, że tak szybko się to wszystko kończy. Oczywiście cieszę się z tego, że nie mają dość, że podoba im się ta mieszanka gatunkowa. Bo to takie klasyczne rockowe show, w którym niejako śledzimy rozwój muzyki: od lat 60-tych do czasów obecnych. Bo Timeline posiada także parę własnych kawałków. Na naszym koncercie każdy znajdzie coś dla siebie (śmiech)
Już parę lat wcześniej zapowiedziałeś album z Timeline. Jak wygląda sytuacja w tym temacie?
Pracuję nad nim w tym momencie. Byłem w studio zaledwie cztery dni temu. Za dwa tygodnie tam wracam. Sporo rzeczy już jest gotowych, a teraz pracuję nad zupełnie nowym kawałkiem - takim, którego jeszcze nigdy nie graliśmy. Zobaczymy jak wyjdzie - ja jestem z niego bardzo zadowolony. Uważam, że jest znakomity, no ale wiadomo: brakuje mi dystansu. Uważam, że pokaże zespół z najlepszej strony.
W setliście widziałem numer nazwany "Vengeance". To też coś nowego?
"Back with the Vengeance". Tak, to jedna z naszych nowszych kompozycji. Chyba jedyna, którą wykonywaliśmy na scenie. Pasuje do grupy, do jej koncertowego repertuaru. Gramy AC/DC i masę innych rzeczy, a ta kompozycja idealnie do nich pasuje. Chcę by w setliście znalazło się także miejsce dla tego nowego kawałka. Na razie jednak jeszcze nie jest zmiksowany. Jakbyś znał jakiegoś zainteresowanego wydawcę, to daj znać (śmiech) Proszę! (śmiech)
Może jakieś koncertowe DVD/BD żeby pokazać czym jest Chris Slade Timeline na żywo?
Taaa... To nie jest głupi pomysł... Pewnie wypuścimy coś takiego, ale najpierw chciałbym stworzyć album studyjny, wiesz? Zespół Pink Floyd wykonywał na żywo materiał zanim go zarejestrowali w studio, ale uważam, że lepiej... Cóż, może "lepiej" to złe słowo. Chciałbym po prostu żeby na początku pojawił się normalny album.
Jak w ogóle udaje Ci się ścisnąć całą trwającą przeszło 60 lat karierę do dwugodzinnego show?
To bardzo, bardzo trudne! A przecież są miejscówki, w których słyszysz, że nie możesz zagrać dwie godziny tylko półtorej. Wtedy dopiero musisz podejmować trudne decyzje. Musisz wyciąć ten czy inny kawałek - aż serce boli. W końcu masz świadomość tego, że wiele osób może być zawiedzonych, że czegoś nie zagramy. Dobrze, że na końcu często słyszymy, że ludzie fajnie się bawili. Nie zdając sobie sprawy z tego, że musieliśmy wyciąć z pięć kawałków (śmiech)
Czy podczas układania setlisty bierzesz pod uwagę kraj, w którym gracie? Np. Earth Band miał hity w Stanach, więc wiadomo, że muszą one być. Ale w innych krajach już ten zespół może nie być tak popularny.
Tak, bierzemy to pod uwagę. Ale akurat Manfred Mann's Earth Band jest bardzo popularny w całej Europie. Nawet w Rosji. Tak samo z The Firm - byłem zaskoczony tym, jak wiele osób potrafiło mi powiedzieć, że to ich ulubiony album. Bo wiesz, czasami po występie podpisuję różne rzeczy, w tym płyty. I ludzie często przynoszą albumy The Firm czy Earth Band. Graliśmy np. na Węgrzech i reakcja publiczności była niesamowita. Sold-out, entuzjastyczne reakcje, wszyscy - łącznie z nami - świetnie się bawili. A nie spodziewałem się tego.
Podczas koncertów z Timeline używasz specjalnego zestawu perkusyjnego nazwanego "Rock or Bust". To wszystko robione pod zamówienie?
Tak, wszystko robiła na zamówienie firma DW Drums. Dla mnie najlepsza firma zajmująca się sprzętem perkusyjnym na świecie. Bardzo droga, więc niestety nie wszystkich na nią stać (śmiech) Ale wiele osób chciałoby grać na jej sprzęcie. Pomalowali wszystko to jak chciałem, wygrawerowali to, co chciałem - wszystkie szczególiki. Zrobili mi czarne blachy - bo tak sobie wymyśliłem. Jestem bardzo dumny z tego zestawu. A brzmi on niesamowicie!
I to wszystko co przygotowałem! Dzięki za poświęcony czas! Zwłaszcza, że trochę nam się przedłużyło! Na koniec poproszę o słówko dla fanów z Polski!
Tak! Pamiętam jak grałem w Katowicach z AC/DC. Fajne czasy! Chciałbym poprosić fanów, by w przyszłym roku przyszli zobaczyć mój zespół. Nie będą rozczarowani! Bo jest kapitalny - wiele osób twierdzi po koncertach, że najlepszy jaki widzieli. Nie każdy potrafi na jednym występie przedstawić zarówno numery AC/DC, jak i kawałki spod znaku klasycznego rocka - już to dobrze o nich świadczy. Przyjdźcie i nas zobaczcie! Bardzo, bardzo proszę (śmiech)
(śmiech) Może się skuszę i zahaczę Poznań. W sumie nie aż tak daleko.
Byłoby super. Jak to się wymawia?
PoznaŃ.
Ach, dzięki. Bo ta nazwa dziwnie wygląda na papierze (śmiech)
Język polski w ogóle jest dziwny dla obcokrajowca...
Wiem! Próbowałem! Wymową przypomina trochę język rosyjski. Mówię po rosyjsku i trochę po japońsku, ale polski to zupełnie inna liga.
Chociaż nasze odpowiedniki "Hi" lub "Thank You" trzeba będzie ogarnąć (śmiech)
Czeszcz! (śmiech) Czeszć... Cześć. Nie jest łatwo! (śmiech)
"Dziękuję" wcale nie lepiej (śmiech)
Dziękuje (śmiech)
No to podstawę już mamy! Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas i życzę miłego wieczoru!
Również dziękuję! Miło się z Tobą, Tomku, rozmawiało! Na razie! Mam nadzieję, że się zobaczymy na koncercie!
|