The Hellfreaks - "Wschodnie zespoły są interesujące"


Ukraina ma swój Jinjer z charyzmatyczną Tetianą Shmailyuk. Mołdawię reprezentuje Infected Rain z Leną Scissorhands. Teraz swoją przedstawicielkę wystawiają Węgry. The Hellfreaks to założona w 2009 kapela, której przewodzi Zsuzsa Radnóti. Początkowo poruszała się ona w stylistyce psychobilly, jednak wraz z kolejnymi krążkami w jej muzyce pojawiało się coraz więcej mocniejszych dźwięków. W tym roku światło dziennie ujrzał piąty studyjny krążek formacji, na którym elementów metalu jest jeszcze więcej. Postanowiliśmy skontaktować się z grupą i porozmawiać o historii The Hellfreaks oraz najnowszym "Pitch Black Sunset". W gradzie naszych pytań znalazła się oczywiście wokalistka Zsuzsa, która okazała się przesympatyczną, kipiącą humorem dziewczyną. Zapraszamy do lektury!





MetalSide: Nowy album The Hellfreaks już na rynku i wydaje mi się, że sporo nim zaryzykowaliście - w końcu mocno wyróżnia się w Waszej dyskografii. Muzycznie weszliście z "Pitch Black Sunset" na wyższy poziom?

Zsuzsa Radnóti: Dla nas nie był aż tak ryzykowny, ponieważ osoby, które śledzą nas od wielu lat zdają sobie sprawę z tego, że każdy z naszych albumów różnił się od poprzedniego. Dla mnie był to po prostu kolejny krok w naszej ewolucji jako zespołu. Dla porównania: nasz trzeci album - "Astoria" z 2016 roku - był bardziej punk-rockowy, natomiast na "God on the Run" z 2020 pojawiły się już agresywniejsze elementy. Dla mnie to naturalny, niewymuszony proces. Zawsze coś zmienialiśmy, eksperymentowaliśmy, czego wynikiem jest teraz to, że "Pitch Black Sunset" jest jeszcze mocniejszy, bardziej metalowy. Tak jak mówisz: jest inny, ale jednocześnie każda z naszych płyt taka była.

Który album uważasz za taki punkt zwrotny? Wspomniałaś "God on the Run": mamy tam punkowe kawałki, nieco bardziej rock'n'rollowe, ale też i ciężkie numery jak "Witches Heal" czy "Clear Water".

Myślę, że jako zespół mieliśmy dwa punkty zwrotne. Technicznie działamy już od 14 lat, co jest już dla mnie sporym okresem czasu (śmiech) Pierwszy miał miejsce w 2014-15 roku, gdy w zasadzie się rozpadliśmy. Zakończyliśmy działalność i byliśmy pewni tego, że to już koniec (śmiech) Wcześniej graliśmy muzykę określaną jako psychobilly, a na pierwszych dwóch albumach były inspiracje punkiem i rockabilly, z naciskiem na to drugie. W 2014 poczułam, że ciasno mi w tej stylistyce. Czułam, że moja kreatywność jest ograniczana, że nie mogę spróbować rzeczy, których bym chciała. Po powrocie nagraliśmy album "Astoria", który był punk rockowy - pierwszy nieco "inny" album. Natomiast kolejny punkt zwrotny nastąpił już na kolejnym krążku: "God on the Run". Nie tylko pod względem muzycznym. Nauczyliśmy się jak pisać i nagrywać kawałki. Pracowaliśmy ze wspaniałymi ludźmi... To był dla nas bardzo duży krok na przód. Był to także album, który otworzył dla nas drzwi do Napalm Records.

Tak jak wspomniałaś, na początku poruszaliście się po stylistyce rockabilly. Wiem, że dawno, dawno temu pracowałaś w barze rockabilly. Zbieg okoliczności czy może praca zainspirowała zespół?

Wiesz co? Nie. Gdy zakładaliśmy zespół, to... Nie mieliśmy żadnych większych planów: nie chcieliśmy rządzić muzycznym światem czy coś (śmiech) Po prostu chcieliśmy spędzać ze sobą czas, głośno się zachowywać i fajnie się bawić - i ciągle jesteśmy przyjaciółmi. Wtedy byłam też wkręcona w węgierską scenę psychobilly - to było wieki temu, bo 14 lat. No i tak, pracowałam w tego typu barze, bo wiesz: wszyscy się znaliśmy i przesiadywaliśmy w tych samych miejscach. Głównie chodziło o to, by spędzać czas z przyjaciółmi, a ta cała scena była czymś, co nas jednoczyło. Gdy przyszło do grania razem muzyki, to nawet nie trzeba było dyskutować o tym, co w ogóle będziemy grać - to było oczywiste. Natomiast później... (śmiech) Zdałam sobie sprawę, z tego, że robienie muzyki jest całkiem zabawne i, że chcę to robić częściej i bardziej... (śmiech) Nie chcę użyć słowa "profesjonalnie", bo do tego było daleko. Chciałam jednak podejść do tego bardziej na poważnie i zobaczyć dokąd mnie to doprowadzi. Gdy zaczęłam poświęcać więcej uwagi grupie, sposobie jej zarządzania i samemu procesowi komponowania, to zdałam sobie sprawę z tego, że tak: chciałabym jeszcze więcej, ale żeby to osiągnąć muszę opuścić ten gatunek. Czułam, że osiągnęłam już w nim wszystko i teraz mogę się tylko powtarzać - a nie lubię tego.

Dlaczego w ogóle po "Circus of Shame" zespół się rozpadł?

Było milion powodów. Cóż... (myśli) Uff! Postaram się podać chociaż kilka, ok.? Wybierzesz sobie co Ci się spodoba! (śmiech) Tak jak mówiłam: czułam się ograniczona i chciałam spróbować nowych rzeczy. Poza psychobilly słuchałam dużo punku, hardcore'u i metalu - muzyczny świat był zbyt duży, by zamknąć się w tej jednej szufladzie. Gdy zakładaliśmy zespół, to byłam studentką - niemal nastolatką. Życie było wtedy dużo prostsze - jak zawsze, gdy się jest młodym, nie? (śmiech) Nie martwisz się jeszcze o pracę, nie masz tylu obowiązków (śmiech) Reszta grupy była w podobnym wieku, a tym samym w podobnej sytuacji życiowej. Gdy zaczęło się robić poważniej, gdy zaczęliśmy ruszać w trasy, to zobaczyłam, że to może być coś więcej niż hobby. Wtedy sprawy zaczęły się komplikować, bo okazało się, że pozostali muzycy mieli inne priorytety - nie dla każdego zespół był tak samo ważny. Przez to zaczęły się pojawiać problemy, narastały konflikty - niektóre były proste do rozwiązania, ale inne były z gatunku tych rujnujących przyjaźnie. Teraz inaczej bym do nich podeszła, bo oczywiście mam już większe doświadczenie, ale wtedy nie wiedzieliśmy jak się zająć takimi sprawami.


Kolejnym powodem było to, że scena psychobilly była... bardzo mała. A przynajmniej wtedy była. I było w niej sporo osób broniących do niej dostępu. Zmęczyło mnie to. Bo nawet jeśli wypuściłam dwa albumy spod znaku psychobilly, to i tak ciągle musiałam słuchać i mierzyć się z tymi staruchami (serio, już wtedy byli starzy), że "to nie jest prawdziwe psychobilly, bo słychać w nim wyraźne inspiracje punkiem i rockabilly". Nienawidzę czegoś takiego - uważam, że to głupie. Miałam tego dosyć. Uważałam, że scena powinna się trzymać razem, wspierać wzajemnie, a nie, że jakaś wystylizowana na złą, amerykańską cheerleaderkę dziewczyna stoi sobie w rogu z ręką na biodrze biadoląc, że "nie jesteś jedną z nas, bo nie jesteś taka, jaką uważam, że powinnaś być". W końcu nie wytrzymałam. Ale przynajmniej teraz mogę Cię zabawiać! (śmiech)

Bo świetnie ją przedrzeźniasz! (śmiech) Ciągle masz kontakt z członkami pierwszego składu The Hellfreaks?

Tak, z niektórymi dalej się przyjaźnię. Dla przykładu, nasz były basista jest ciągle aktywnym muzykiem - gra na gitarze w punkowej kapeli. Spotykamy się podczas koncertów. Niektórzy ciągle mieszkają w tych samych miastach, więc widzimy się od czasu do czasu.

Teraz zajmijmy się "Pitch Black Sunset". Jak wyglądała praca nad tym wydawnictwem? Dalej pracowaliście zdalnie jak w przy "God on the Run", czy może spotykaliście się w studio?

Nie wiem jak inne zespoły to robią, ale my nie jesteśmy "studyjnym zespołem". Wszystko piszemy w domach, sporo eksperymentujemy i szczerze? Pandemia w czasie tworzenia "God on the Run" w zasadzie nic nie zmieniła. Naszym głównym kompozytorem ciągle jest Gabi - basista. Nie tylko pisze partie basu, ale także i gitar oraz perkusji. Kiedy kawałek muzycznie już jest prawie skończony, to zaczynam nad nim siedzieć próbując rozgryźć melodie, a gdy mi się to uda: zaczyna się proces pisania tekstu. Tworzymy mnóstwo demówek, a tutaj mogę nawet nagrać swoje wokale. Właśnie tutaj, w tym małym mieszkanku. Lata temu była tu komórka, w której normalnie trzymało się jedzenie - malutkie pomieszczenie, jakieś dwa metry kwadratowe. Jako że nie jesteśmy normalni, to zamieniliśmy je w kabinę akustyczną - mogę tutaj nawet krzyczeć o 1 w nocy, a Gabi to nagrywać. Możliwość nagrywania w takim miejscu, w takich komfortowych warunkach wiele zmieniła. Sam proces pisania materiału w porównaniu do "God on the Run" się jednak nie zmienił - no, może tym razem mogliśmy bardziej zaangażować w to naszego gitarzystę: Jozsefa. Miał po prostu więcej czasu. I tyle! (śmiech)

Kiedy w ogóle zaczęły się prace nad nowym materiałem?

To było... Niech no pomyślę... Ciągle szalał wtedy COVID... Pierwszy kawałek, który miał trafić na "Pitch Black Sunset" to "Old Tomorrows" - a to był numer, który niemal znalazł się na "God on the Run". Zaczęliśmy go tworzyć właśnie podczas prac nad "God on the Run", ale uznaliśmy, że stylistycznie jest to coś innego, więc zostawimy go na później. Wydaje mi się, że napisaliśmy ten utwór na początku 2021 roku. Album skończyliśmy, nagraliśmy, zmiksowaliśmy i zmasterowaliśmy zeszłego lata w czerwcu. Wydanie krążka zajmuje nam więc caaaałe wieki! (śmiech) Prawie rok minął od stworzenia tego materiału.

Kiedyś grałaś na perkusji. Czy to doświadczenie pomaga np. w tworzeniu demówek?

(głośny śmiech) NIE! Nie! (śmiech) To jest... Ugh! Nie wiem jak, ale chciałabym usunąć tę informację o mnie! Bo w każdym wywiadzie pada pytanie o moją grę! I taaaak, trochę nauczyłam się grania na perkusji, a i nawet miałam zespół, w którym grałam na bębnach, ale wierz mi: byłam najbardziej gównianą perkusistką w historii! (śmiech) Jasne, chciałabym to robić, bo wiesz: jest fajnie, jest głośno, jest rock'and'rollowo, jest to cool, no ale nie siedziałam za zestawem od... Taaa, jakichś 13 lat. Po takim czasie nie byłabym w stanie nic zagrać. Poza tym nasz perkusista jest jednym z najlepszych perkusistów na Węgrzech, więc... (śmiech) NIE MA SZANS! (śmiech) Z pewnością nie wygryzę go ze stanowiska! (śmiech) Wyśmiałby mnie i miałby przy tym rację!

Na "Pitch Black Sunset" zmienił się Twój sposób śpiewania. Jesteś bardziej agresywna, mamy wysokie i niskie screamy... Nauczyłaś się tego wszystkiego sama, czy korzystałaś z pomocy trenerów wokalnych?

Tak, pracuję z trenerami wokalnymi od 2015 roku. Przedtem... (śmiech) Nie miałam kasy, więc nie było mnie stać na wynajęcie kogoś takiego. Środki pojawiły się w momencie gdy poszłam do pracy. I cały czas korzystam z ich pomocy. Od trzech, czterech lat chodzę na zajęcia co tydzień lub dwa. Zainteresowały mnie techniki wokalne spotykane w metalu. Zaczęłam zgłębiać temat już w trakcie prac nad "God on the Run", ale wtedy jeszcze nie czułam się zbyt pewnie. Nie było dla mnie łatwym nauczenie się tych technik śpiewania - nie było to dla mnie coś naturalnego. Musiałam ciężko pracować, poświęcić wiele czasu, wykonać wiele szalonych ćwiczeń. Dużo czasu minęło zanim zaczęło to brzmieć... akceptowalnie. Jest jeszcze dużo rzeczy, których muszę się nauczyć - ale się ich nauczę, bo to świetna zabawa. Lubię dawać koncerty, są one wyzwalające. Takie krzyki doskonale obrazują emocje.

Pod względem tekstów to dla Ciebie najbardziej osobisty album? W końcu wzięłaś na warsztat sytuacje z własnego życia, jak chociażby tkwienie w toksycznej relacji.

Tak, ale wiesz... Odkąd nie gramy psychobilly, to zawsze piszę z własnego doświadczenia: o swoich smutkach, uczuciach, lękach. Gorąco wierzę bowiem w to, że sercem i duszą undergroundowej muzyki jest szczerość. To jest różnica... (w tym momencie przed kamerę wskakuje kot wokalistki) Przepraszam za kota! Chciałam powiedzieć, że to pierwszy raz... (kot zaczyna wchodzić na kamerę) Ups! (śmiech) Widzisz? Cały czas mnie terroryzują! (śmiech) Wracając do tekstów: już na "God on the Run" pojawiło się sporo mroku, ale zawsze staram się znaleźć jakieś pozytywy. Że nawet jak jest mega-gównianie, to w końcu będzie lepiej - tak można streścić tamten krążek. Przy "Pitch Black Sunset" jestem bardziej szczera, bardziej bezpośrednia. Nie chciałam mówić ludziom jak żyć, bo sama przecież nie wiem. Chciałam być jak najbardziej prawdziwa, by ktoś kto słucha moich tekstów wiedział, że nawet jeśli znalazł się w podobnej sytuacji, to nie jest i nie będzie sam. Po to właśnie tworzę muzykę i sztukę.


W teledyskach do większości singli promujących album mamy po prostu grający dany kawałek zespół. Ale "Weeping Willows" to już zupełnie inna bestia. Co sądzisz o końcowym rezultacie?

Uwielbiam ten teledysk! Na ten moment to mój ulubiony teledysk w całej historii The Hellfreaks. No ale został zrealizowany na bazie mojego pomysłu, więc było dziwnie, gdyby powiedziała, że mi się nie podoba! (śmiech) Cieszę się z końcowego rezultatu - uważam, że wyszło świetnie. Pomimo tego, że samo kręcenie klipu było bardzo wymagające, szargające nerwy, a momentami nawet i bolesne. Bo wiesz, to nie jest fajne uczucie, gdy ktoś próbuje Cię udusić w wannie. Jesteś wpychany pod wodę i musisz tam zostać (śmiech) A jest ona kurewsko zimna! (śmiech) Nie było łatwo, ale ostatecznie warto było zagryźć zęby.

Masz już jakiś pomysł na kolejne wideo?

Przez cały poprzedni rok kręciliśmy jakieś teledyski. Jeden za drugim. Było wideo przed albumem, wideo na premierę albumu, a po premierze jeszcze jedno. Na wszystkie musieliśmy mieć jakiś pomysł. Dlatego na ten moment nie chcę nawet myśleć o zrobieniu kolejnego (śmiech) Starczy na jakiś czas. Teledysk to obecnie, czy się to komuś podoba czy nie, konieczność. Jeśli dany singiel nie będzie poprzedzany żadnym wideo, to w większości przypadków nie wzbudzi zainteresowania. Z pewnością więc będą kolejne, ale to dopiero w przyszłości.

Przed albumem pojawiły się akustyczne wersje utworów, w których na gitarze wspomagał Cię Joe. Miał się pojawić na albumie, stąd też pytanie: udało się?

Tak. Joe to nasz dobry znajomy. Robił już chórki w "God on the Run", a teraz zrobił także z nami "Pitch Black Sunset". Za kulisami jest ważną częścią The Hellfreaks. Współpracujemy ze sobą już od bardzo długiego czasu. Wcześniej wspomagał nas w inny sposób. Uznaliśmy, że nadszedł czas na to, by wreszcie pokazał swoją twarz. Dlatego chcieliśmy, by wziął udział w nagraniu tych akustycznych numerów. Fani znali głos, a my chcieliśmy, by poznali kto się za nim kryje. Fajnie, że to zrobiliśmy.

A po singlu "Old Tomorrows" dostaliśmy cover Beastie Boys. Skąd pomysł na coś takiego?

Tutaj nie ma żadnej większej opowieści. Nigdy nie nagraliśmy żadnego coveru. Również i w secie raczej nie znajdziesz numerów innych artystów. Uznaliśmy jednak, że raz w życiu można coś takiego zrobić - coś, czego nigdy wcześniej nie robiliśmy. "Czemu nie? Zróbmy to i sprawdźmy jak wyjdzie! Co złego może się stać?". Tym bardziej, że był to jeszcze czas covidowy. Nie było więc możliwości, by np. ruszyć w trasę. Skupiliśmy na interakcji z fanami i chcieliśmy dać im coś wyjątkowego. Początkowo miało to być coś do wrzucenia na nasze social media - nie myśleliśmy o tym, by opublikować to chociażby na YouTube. Napalm Records zasugerowało jednak, by zrobić to "porządnie". Co do samego kawałka, to pojawiło się sporo propozycji, ale żadna nie sprawiła, żeby wszyscy od razu się zgodzili. Chłopaki np. bardzo chcieli nagrać cokolwiek z repertuaru Motörhead, ale uznałam, że z moim głosem będzie to brzmieć absurdalnie. W końcu pojawił się numer Beastie Boys i od razu wszyscy uznali, że "jasne. Zróbmy go! Już teraz!".

Nie chciałaś by pojawił się jako bonus na "Pitch Black Sunset"?

Nie, nie. Każdy album to wycinek z naszego życia. Gdy wracamy myślami do jakiegoś krążka, to od razu wiemy, co się z nami wówczas działo, jak się wtedy czuliśmy. Ważne było dla nas to, by zachować tę "czystość" naszej muzyki - by była tylko nasza. Nie chcieliśmy, by znalazło się na albumie cokolwiek, co nie wyszło od nas. Chcieliśmy czuć, że to wszystko jest efektem tylko i wyłącznie naszego procesu twórczego.

Powoli zbliżamy się do finiszu, więc pozwól, że dotknę jeszcze jednego tematu. Co sprawia, że wydawcy obecnie coraz śmielej sięgają po zespoły ze wschodniej Europy? Mamy Jinjer z Ukrainy, Infected Rain z Mołdawii, teraz do tego grona dołączacie Wy. Co takie grupy mogą wnieść do gatunku?

To bardzo dobre pytanie! (śmiech) Dziękuję! To naprawdę dobre pytanie! Zawsze powtarzam, że zespołom ze Wschodu trudniej jest robić muzykę niż grupom z Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Zawsze podaję taki najbardziej oczywisty przykład: wyobraź sobie, że chcesz kupić gitarę. Musisz zapłacić podobną ilość pieniędzy - bez względu na to, czy mieszkasz w Niemczech czy w Rumunii. Dobra gitara wszędzie będzie kosztować tyle samo. Możesz oczywiście kupić słabą rumuńską gitarę, no ale będzie ssać. Wszyscy jednak wiemy, że jest ogromna różnica w wysokościach płac pomiędzy poszczególnymi krajami. W takich Niemczech przepracujesz - tutaj strzelam - trzy czy cztery miesiące i już stać Cię na porządny instrument. Na Wschodzie żeby kupić tę samą gitarę, to musisz pracować z rok czy dwa. Jestem przekonana o tym, że... Nie, jestem PEWNA tego, że zespoły ze wschodu - z uwagi na warunki - na swój sukces musiały pracować ZNACZNIE ciężej. Dlatego mam ogromny szacunek dla takich grup jak Jinjer i Infected Rain. Pochodzą one z beznadziejnych miejsc - jeśli chodzi o rock'n'roll. Dlatego tym większy szacunek, że udało im się przebić i teraz są tak znane. Dla mnie wschodnie zespoły są interesujące, bo wiem, że muszą bardzo ciężko pracować. Jestem jednak ciekawa tego, czy reszta świata też patrzy na to wszystko w ten sposób. Nie mogę bowiem spojrzeć na to wszystko z boku.

To było wszystko! Na koniec proszę o kilka słów dla naszych czytelników i polskich fanów!

Tak jak mówiłam: obecnie wiele się dzieje w The Hellfreaks. Chciałabym więc, aby WSZYSCY zawitali na nasze social media. Mam też nadzieję, że dane nam będzie się zobaczyć na żywo! No i bardzo dziękuję za wywiad i bardzo ciekawe pytania!

Dziękuję bardzo! Trzymaj się!

Również dziękuję! Pa pa!


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 16.08.2023 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!