Månegarm - "Opowiadać o nordyckiej mitologii"


Månegarm działa już od 27 lat. Przez ten czas zdążył wydać 10 albumów, na których prezentuje swoją wersję viking metalu: muzykę, która łączy black i folk metal, całość doprawiając sporą dawką historii. Najnowsza płyta - "Ynglingaättens öde" - ukazała się w kwietniu tego roku. Postanowiliśmy porozmawiać sobie o niej ze współzałożycielem i frontmanem formacji: Erikiem Grawsiö. Jak powstawał album? O czym opowiada? Jak doszło do zwerbowania lidera Raubtier? Jak wyglądała współpraca z dziećmi? No i czy Erika nie kusiło nigdy, by poeksperymentować z wypracowanym wiele lat temu stylem? Zapraszamy do lektury! Zwłaszcza że pomimo groźnej aparycji muzyk okazał się przesympatyczną osobą!





Cześć! Gotowy? To już dziś ostatni wywiad?

Erik Grawsiö: Hej! Tak, przed chwilą właśnie skończyłem rozmowę z twórcami pewnego duńskiego podcastu - zostałeś jeszcze tylko Ty (śmiech)

To dobrze, będę mógł Cię na spokojnie pomęczyć (śmiech) Zacznijmy od tego, że na rynku pojawiło się nowe dzieło Månegarm. Dzieło, którego front znów zdobi praca Krisa Verwimpa. Co najbardziej lubisz w jego stylu?

Jego styl jest bardzo charakterystyczny - uwielbiam go! Jest on też już częścią Månegarm - w końcu Kris stworzył okładki wszystkich naszych wydawnictw oprócz debiutu. Wiele grup idzie w komputerowe prace, natomiast my obraliśmy inny kierunek. Jego obrazy sprawiają, że wszystko wydaje się bardziej autentyczne, prawdziwe, mniej sterylne. Będziemy współpracować z nim tak długo, jak tylko będzie miał na to ochotę (śmiech)

Månegarm działa już na rynku od 27 lat. Na albumach ciągle trzymacie się obranego wiele lat wcześniej kursu: dostarczacie klimatycznego, podlanego folkiem metalu. Nie kusiło cię aby zrobić jakiś muzyczny skok w bok? Poeksperymentować?

Coś się zepsuło po drodze i nie usłyszałem końcówki... Mógłbyś powtórzyć?

Czy przez te 27 lat z Månegarm nie kusiło Cię by trochę poeksperymentować z brzmieniem?

Czy kusiło mnie? (śmiech) W ogóle! (śmiech) Serio! Gdy nagrywaliśmy nasze dwie pierwsze demówki i dwa pierwsze albumy, to graliśmy szybciej, bardziej black-metalowo. Na wydanym w 2003 roku "Dödsfärd" zaczęliśmy odkrywać nasz własny styl. Nieco zwolniliśmy tempo, zaczęliśmy wprowadzać więcej elementów folku, w tym partii skrzypiec. Wokalnie również wiele się zmieniło, ponieważ pojawiło się więcej czystych śpiewów. Uznaliśmy, że tak właśnie powinno to wszystko brzmieć. Lubimy ten styl, kochamy grać w taki sposób, dlatego zamiast coś zmieniać, to bardziej to wszystko dopieszczamy. Chcemy, żeby ludzie sięgając po nasze albumy od razu mogli powiedzieć: o tak, to jest właśnie Månegarm!

Pierwszym kawałkiem zapowiadającym wasze nowe dzieło był "Ulvhjärtat". Epicki i jednocześnie wyjątkowo przebojowy. Dlaczego właśnie na taką kompozycje postawiliście?

Pierwszym powodem było to, że wszyscy w zespole lubią ten kawałek. I również uważamy, że szybko wpada w ucho: po mocnej zwrotce mamy w końcu epicki, melodyjny refren. Dla nas ma wręcz taki rock'n'rollowy wydźwięk. Od razu pomyśleliśmy również o tym, że moglibyśmy do niego zrobić fajny teledysk - to też wpłynęło na naszą decyzję.

Jak się w ogóle kończy historia Ingjalda? Jaki ostatecznie los go spotkał?

Ingjald zjadł wilcze serce, przez co stał się silny i nieustraszony. W tekście zaznaczamy jednak fakt, że równocześnie zrobił się bardziej agresywny. W końcu ta wilcza natura wygrała. Zabił pozostałych władców, palił ich żywcem, tylko po to, by rozszerzyć swe królestwo - stał się zły. Przez lata zyskał wielu wrogów i gdy w końcu go osaczyli, to podpalił swój dom. Spłonął razem ze swoją rodziną... Był szalonym człowiekiem.

I spotkał go taki los, jak innych szaleńców...

Dokładnie tak (śmiech)

Na krążku mamy w ogóle dwie wersje tej opowieści. Skąd pomysł na bonusowy, angielski "Wolfheart"?

Na początku pojawił się w ogóle pomysł, by cały materiał nagrać również po angielsku. Ostatecznie jednak zabrakło nam na to czasu. Razem z wydawcą doszliśmy do wniosku, że powinniśmy jednak zrobić "Wolfheart" oraz dwa inne utwory. Mamy więc "Vitta vettr" oraz "Auns söner", który ukazał się jako "The Sons of Aun". Oba kawałki trafiły na specjalnego 7-calowego winyla dodawanego do drewnianego boxa "Ynglingaättens öde". To prawdziwa ozdoba tej edycji.

Pojawią się one cyfrowo?

Kiedyś być może. Na razie jednak nie ma tego w planach. Wydawca chciał, by były one dostępne wyłącznie jako część boxu. W przyszłości może się to jednak zmienić.


Głównym językiem Månegarm jest jednak szwedzki. Uważasz, że bardziej pasuje on do tych klimatów?

Tak. Kiedy zaczynaliśmy naszą przygodę z Månegarm te 27 lat temu, to cały zamysł był taki, aby opowiadać o nordyckiej mitologii i kulturze wikińskiej w naszym ojczystym języku. Oczywiście przez lata pojawiło się dość sporo kawałków po angielsku, ale ciągle jednak szwedzki zdecydowanie dominuje. Brzmi bardziej twardo, szorstko w porównaniu do angielskiego. Myślę także, że śpiewanie w ojczystym języku dodaje autentyczności.

Teksty na nowym albumie pisane są w ogóle współczesną wersją języka?

To współczesny szwedzki, choć pojawia się kilka starszych słów i wyrażeń.

Te teksty oparte są na "Ynglingatal". Cóż to w ogóle jest?

To stary poemat. Nikt nie jest pewny, ale szacuje się, że pochodzi z X wieku. Może być jednak jeszcze starszy - np. z VI lub VII wieku. Istnieje kilka teorii... W każdym bądź razie całość opowiada historię starej królewskiej dynastii: Ynglinga. Po szwedzkiej stronie było dwudziestu królów i ten poemat opowiada o ich życiu, uczynkach, sposobie rządzenia. A także o ich śmierci, ponieważ wielu z nich zginęło w dość brutalnych okolicznościach. Co ciekawe, rządzili oni niedaleko nas - istnieje więc połączenie geograficzne między Månegarm a Ynglingatal. Ten region to Uppsala, a więc jakieś 50 minut drogi stąd. Ci władcy utrzymywali, że są boskiego pochodzenia - są synami Freji. Myślę, że miało to spory wpływ na sposób ich rządzenia... To w ogóle ciekawa historia, ale niestety nie zachowana w całości. Dawniej wszystko przekazywało się drogą ustną: opowiadano o danych wydarzeniach, albo śpiewano o nich. Nie spisywano ich, dlatego wiele ze starych poematów przepadło. Mam nadzieję, że nasza muzyka jest sposobem na to, aby chociaż niektóre z tych opowieści przetrwały.

Dbacie o własną historię...

Tak!

Sam album rozpoczynacie od razu z grubej rury, bo 10-minutową, epicką kompozycją. Skąd pomysł by od razu zaatakować takim kolosem? (śmiech)

(śmiech) Tak, jest konkret! (śmiech) Nie wiem czy to dobry pomysł, aby zaczynać czymś tak długim (śmiech) Jest to jednak kawałek, który od razu wali po mordzie. Głównym powodem było jednak to, że jest to także kompozycja zawierająca większość charakterystycznych elementów naszego stylu. Mamy szybsze partie, blasty, potężny refren z kilkoma liniami wokalu, jak również spokojny, akustyczny fragment w środku, który daje słuchaczowi odetchnąć. Dla mnie to 10 minut czystego Månegarm. To kompozycja pokazująca czym się zajmujemy i czym się zajmowaliśmy przez ostatnie lata.

Od razu możemy usłyszeć piękne partie skrzypiec. Kto zajął się nimi na albumie?

To nasz dobry znajomy: Martin. Martin Björklund. To już czwarty album, na którym odpowiada za partie tego instrumentu - pierwszym krążkiem na którym z nami zagrał był "Legions of the North". Jest również naszym koncertowym gitarzystą - podczas występów zmienia instrumenty. Jest fenomenalnym skrzypkiem i świetnym gitarzystą - cieszę się, że mamy go w składzie.

Jakie jeszcze folkowe instrumenty usłyszmy na "Ynglingaättens öde"? Rzuciła mi się na przykład w ucho drumla.

Tak, a za te partie odpowiada z kolei Tobias, a więc kolejny muzyk wspierający nas na żywo. Oprócz tego nie ma chyba nic więcej... Pomyślmy: drumla, skrzypce, ewentualnie parę bębnów z krowiej skóry - te możesz wyłapać na początku "Stridsgalten". Co dalej? (myśli) Akustyczne gitary... I to by było chyba na tyle jeśli chodzi o bardziej tradycyjne instrumenty.

Wracając do tekstów: w "Vitta vettr" pojawia się mara, którą w niemal identycznej formie znajdziemy także w słowiańskiej mitologii. Są na albumie jeszcze jakieś nadnaturalne elementy?

Nie, mara jest tutaj wyjątkiem, choć odgrywa także pewną rolę w trzecim kawałku na płycie: "Adils fall". Numer ten opowiada o królu Adilu, który według poematu nie tylko znał się na sztuce wojennej, ale pełnił również rolę przywódcy duchowego. Uwielbiał konie i pewnego dnia wjechał na jednym z nich do swej sali. Koń nagle stanął dęba i przewrócił się, miażdżąc czaszkę swojego pana. Według sagi to właśnie mara wystraszyła zwierzę - również więc i tej śmierci towarzyszy wątek nadnaturalny. Innych tego typu istot jednak na albumie nie spotkamy.


W "En snara av guld" na wokalu pojawia się twoja córka: Lea. To było wyjątkowe uczucie nagrywając jej wokale na nowy album Månegarm?

(uśmiecha się) Tak, to było coś fantastycznego. Kiedy tylko pojawił się pomysł, by w kawałku znalazły się żeńskie wokale, to początkowo chciałem poprosić Ellinor - jej głos pojawia się w ostatnim numerze na płycie. Kiedy jednak skończyłem pisać, to chciałem jak najszybciej nagrać tę kompozycję, bo nie mogłem doczekać się sprawdzenia tego, jak to będzie brzmieć (śmiech) W tamtym czasie moja córka - Lea - była po kilku lekcjach śpiewu - i żeby było ciekawiej: uczyła ją właśnie Ellinor. Ładnie więc poprosiłem: "Możesz mi pomóc? Tak bardzo chcę coś wypróbować! Proszę!" (śmiech) Przewróciła oczami, pewna nie była, ale jednak się zgodziła (śmiech) Najpierw sprawdziliśmy tekst, a jak go później zaśpiewała, to aż mnie zatkało. Okazało się, że ma zupełnie inny głos niż Ellinor. Ellinor posiada piękną, ciepłą barwę, natomiast głos mojej córki był bardziej kruchy, niewinny. Jak usłyszałem efekt końcowy, to pomyślałem tylko: "wow". To był brakujący element układanki. Tego właśnie ta kompozycja potrzebowała. Co ciekawe, na płycie usłyszysz efekt pierwszej sesji. Nie udało nam się jej przebić, choć później kilka razy próbowaliśmy. W teledysku z kolei pojawia się moja druga córka: Tuva. Wyszedł więc mały rodzinny interes (śmiech)

Jak wyglądała praca na planie z rodziną? Jesteś zadowolony z efektów?

Było super! Była znakomita i dzielnie walczyła! W ogóle cała ekipa dzielnie walczyła - bo było wtedy wyjątkowo zimno i wietrznie. W teledysku tego nie widać, ale przemarzliśmy na kość. Jej stopy były zimne jak lód! Każdy świetnie się spisał. A jak smutno wyglądała... (śmiech) Wiadomo, miała grać smutną kobietę, ale... (śmiech) Ale gdy ją zobaczyłem, to aż mi serce pękło! (śmiech)

(śmiech) Na "Stritsgalten" pojawiają się równie ciekawi goście.

Tak!

Rozumiem Jonne (bo folkowy Korpiklaani), rozumiem Robse (gdyż Equilibrium na pierwszych płytach poruszał temat mitologii nordyckiej). Skąd jednak pomysł na Pära? Bo byłem na koncercie Raubtier. Dalej od folku uciec się nie da! Grają niczym Rammstein!

(śmiech) To prawda! Pär posiada jednak drugi zespół, który zresztą nazywa się tak jak jej lider: Hulkoff. I w nim skupia się właśnie na mitologii nordyckiej. Mocno siedzi w tym temacie i jest nim zafascynowany. Rozmawiałem z nim wielokrotnie i mogę potwierdzić, że zna się na rzeczy. W każdym bądź razie, wybrałem Pära, ponieważ zaśpiewałem gościnnie na jego poprzednim albumie: "Pansarfolk". Przyszedł więc czas odebrać dług! (śmiech) Uwielbiam jego sposób "śpiewania": posiada głęboki głos, którym bardziej melorecytuje. I pisząc tę partię wręcz słyszałem go w mojej głowie. "Jasne, stary! Nie ma problemu! Zrobię to!" - nie trzeba było go namawiać (śmiech) Reszta chłopaków zresztą również zgodziła się od razu, co jest dla mnie prawdziwym zaszczytem.

Jak już wspomniałeś wcześniej, w wielkim finale mamy Ellinor Videfors. Gdzie możemy ją usłyszeć oprócz Månegarm?

Och, trudne pytanie (myśli) Wiem, że nagrywała wokale również dla innych zespołów, także i takich z naszego miasta... Razem z dwoma koleżankami tworzy również zespół grający country - i są naprawdę bardzo dobre. Nie jestem jednak w stanie przypomnieć sobie żadnych nazw... Dodatkowo uczy śpiewu. Generalnie śpiewa przez całe swoje życie. Podejrzewam, że na rynku znajdzie się wiele albumów z jej gościnnym udziałem.

Chociażby dwa poprzednie krążki Månegarm. Jak się w ogóle poznaliście?

Jesteśmy starymi przyjaciółmi. Pochodzimy z tego samego miasta i chodziliśmy do jednej szkoły. Tam się właśnie poznaliśmy, choć jest ode mnie rok młodsza. A to miasto to Norrtälje - nie jest zbyt duże, więc wiesz jak to jest: każdy każdego zna. Znamy się więc od kiedy byliśmy nastolatkami, choć później na jakiś czas straciliśmy ze sobą kontakt. Kiedyś wpadłem jednak na nią na mieście, pogadaliśmy trochę i od razu spytałem czy nie chce nam pomóc w nagrywaniu albumu. To było przy okazji tego "czerwonego" krążka: "Månegarm". Pamiętam jak mówiła: "Ale ja nigdy nie robiłam przy tego typu muzie!" (śmiech) Wyszło jednak bardzo dobrze.

Månegarm to opowieści o czasach przeszłych: o królach, wielkich bitwach. Skąd więc wziął się na "Dödsfärd" cytat z "Alfred Hitchcock przedstawia"?

(śmiech) Nie pamiętam! To było... (śmiech) To było tak dawno temu! Wydaje mi się, że był to pomysł Pierre'a - naszego byłego basisty. Ale pewny nie jestem.

Oglądałem ten serial za dzieciaka - choć jak teraz pomyślę, to chyba nie powinienem (śmiech)

(śmiech) Pierre był właśnie wielkim fanem Hitchcocka, dlatego właśnie jego stawiałbym w roli głównego podejrzanego.


To jak jesteśmy w temacie przeszłości: jak doszło do narodzin akustycznej EP-ki?

Och, pomysł na to wydawnictwo chodził za nami przez jakiś rok, może nawet dłużej. Myślę, że... Kiedy w ogóle to wypuściliśmy? 2006?

Jakoś tak.

Byliśmy wtedy związani z Displeased Records i do wypełnienia kontraktu brakowało nam jednego albumu. Nie mieliśmy żadnego metalowego materiału, a chcieliśmy już od nich odejść. No i pojawił się pomysł, aby w końcu zrealizować akustyczny krążek. Spytaliśmy się wytwórni czy możemy zrobić coś takiego i czy przystaną na EP - bo nie mieliśmy zbyt dużo akustycznego materiału. Zgodzili się i tak właśnie narodził się ostatni krążek dla Displeased Records. To była fajna sesja. Pamiętam, że było to ciekawe doświadczenie, coś zupełnie innego od tego, co robiliśmy do tej pory. Mieliśmy sporą ilość tradycyjnych instrumentów, była pomoc przy nagrywaniu perkusji - super. Chciałbym zrobić część drugą. Mam parę gotowych akustycznych kawałków, ale to jeszcze za mało - przydałoby się napisać ich jeszcze więcej. Może pewnego dnia zobaczysz "Urmines hävd, Part II" (śmiech)

Ale EP czy album? (śmiech)

Mam nadzieję, że album! (śmiech) Wszystko zależy od tego ile numerów napiszę (śmiech)

(śmiech) I to by było na tyle! Dzięki za poświęcony czas, przepraszam za problemy techniczne na początku i tradycyjnie na koniec poproszę o kilka słów do czytelników MetalSide i fanów Månegarm w Polsce!

Spoko Tomasz - takie rzeczy się zdarzają! Cóż mogę z kolei powiedzieć fanom? Mam nadzieję, że odpalicie nasz nowy album. Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni i mamy nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu. A jeśli macie chwilkę wolnego czasu, to wpadajcie do Norrtälje na nasz Månegarm Open Air. Na razie!

Dobra, dobra - kiedy Polska ja się pytam (śmiech)

Oby jak najszybciej! Stanowczo za dużo czasu minęło od naszej poprzedniej wizyty - a fajnie się u Was grało.

Może z Einherjer? Dwie doświadczone kapele viking-metalowe z Napalm Records.

To by było dobre!

Liczę na to! Dobra, jeszcze raz dzięki za rozmowę! Trzymaj się!

Dzięki! Na razie!

zdjęcia: Isak Skagerström


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 14.12.2022 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!