Lindy-Fay Hella - "Lubię Polskę"


Lindy-Fay Hella. Artystka solowa, wokalista bijącej popularności grupy Wardruna. Na zdjęciach jest chłodna, poważna, nieco mroczna? Jak się jednak okazało pod tą maską kryje się... ciepła, przezabawna, mająca do siebie spory dystans kobieta - o czym mogłem się przekonać dzięki uprzejmości Iron Realm Productions i AISA Music. Podczas długiej rozmowy z nią poruszyliśmy nie tylko temat Wardruny, ostatnich wydawnictw zespołu czy nadchodzących (aż pięciu!) koncertach w Polsce, ale również postanowiliśmy zanurzyć się w jej solową działalność. Mnóstwo śmiechu po drodze, ale ostatecznie udało się wyciągnąć sporą ilość ciekawostek! I tak, coś się pichci w "wardrunowym" piekarniku, ale ciiii...





MetalSide.pl: Cześć! Słychać mnie? Raz dwa trzy...

Lindy-Fay Hella: Hej! Tak wszystko jest OK. Dobrze Cię słychać.

O, widzę, że jesteś na zewnątrz?

Tak! Siedzę sobie na moim podwórku.

U nas byś nie wytrzymała: na dworze znacznie powyżej 30 stopni (śmiech)

Oj, dla mnie to zdecydowanie za dużo - nie lubię takiej pogody! U nas jest za to bardzo przyjemnie: jest jakieś... bo ja wiem? Z 17 lub 18 stopni.

Zazdroszczę! Z tego co się orientuję, to właśnie wróciłaś z pierwszej, normalnej trasy koncertowej z Wardruną. Jak było?

Fantastycznie! Uwielbiam podróżować i występować na żywo. Strasznie mi tego brakowało. Aż szkoda, że trasa trwała ledwo dwa i pół tygodnia.

Który koncert najbardziej zapadł w pamięć?

Trudne pytanie! Muszę pomyśleć... Kocham naturę, a w Niemczech występowaliśmy na scenie zlokalizowanej w leśnej scenerii. To był bardzo duży las i przed koncertem spędziliśmy mnóstwo czasu spacerując sobie po nim. Półtorej godziny, a i tak zobaczyliśmy ledwo mały jego wycinek. To miejsce szczególnie zapadło mi w pamięć. Ogólnie jednak wszędzie było bardzo fajnie.

W czerwcu mogliśmy Cię zobaczyć na solowym występie w Polsce. Dzięki Iron Realm Productions pojawiłaś się na Mystic Festival! Jak podobała Ci się taka nieco "industrialna" lokalizacja?

Super wydarzenie! Znamy się z Michałem już od dawna - współpracuje z Wardruną od wielu lat. Organizacja wydarzenia stała na bardzo wysokim poziomie i chwalić trzeba nie tylko samych twórców festiwalu czy promotorów, ale także i ludzi pracujących później z grupami - wszyscy byli prawdziwymi profesjonalistami. Osobno muszę jednak pochwalić osobę zajmującą się oświetleniem naszego koncertu, bo to było coś spektakularnego!

Klub był tak upakowany, że ledwo się dało oddychać. Byłaś zaskoczona frekwencją? W końcu pod jego koniec musiałaś rywalizować z samym Mercyful Fate!

Bardzo! Gdy dowiedziałam się, że nasz koncert zazębi się z Mercyful Fate, to spodziewałam się garstki osób. Na pewno nie spodziewałam się aż takich tłumów (śmiech) Ale to był bardzo miły widok! Zespół świetnie się bawił. Lubię Polskę, a mój kuzyn - który jest jednym z naszych perkusistów - stwierdził nawet, że czuje się u Was jak w domu.

Pod koniec roku zobaczymy Cię na pięciu koncertach z Wardruną - część z nich to te przełożone przez pandemię. Co przygotowaliście fanom z Polski po tak długiej nieobecności? Czego można się spodziewać?

(myśli) Cóż mogę powiedzieć? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ z reguły staramy się trzymać takie rzeczy w tajemnicy. Nie chcemy zdradzać zbyt wiele. Myślę, że mogę jednak powiedzieć w imieniu całego zespołu Wardruna, że nie możemy doczekać się tych koncertów. Z pewnością możesz spodziewać się dużego entuzjazmu z naszej strony. Oczywiście koncerty zawsze dawały i będą dawać nam radość, ale po tak długiej nieobecności na scenie to będzie jednak coś szczególnego.

Najnowsze dzieło Warduna "Kvitravn" początkowo miało się ukazać w czerwcu 2020 roku. Kto zdecydował o tym, że premierę przesunięto aż o 7 miesięcy? Czy zgadzałaś się z tą decyzją?

Nie wiem do końca kto podjął taką decyzję - wydaje mi się, że wydawca. Nie interesuję się za bardzo tą biznesową stroną naszej działalności. Zawsze mówię, że ja to się zajmuję tylko muzyką (śmiech) Musiałabym się więc popytać (śmiech) Pamiętam jednak, że dotarły do mnie informacje, że ciężko będzie wypuścić album w pierwotnym terminie, ponieważ nie będziemy mogli go promować. I że ta sytuacja może trochę potrwać.

Z jednej strony fani mogli się czuć rozczarowani, ale z drugiej: czerwiec stanowił apogeum covidowej paranoi i zamknięto wówczas większość sklepów.

Tak. Wydaje mi się, że ktoś mógł przewidzieć taki rozwój sytuacji i stąd taka, a nie inna decyzja.

Kvitravn to oczywiście także pseudonim Einara. Jaka jest jednak rola białego kruka w mitologii nordyckiej? Co on oznaczał/zwiastował?

W mitologii nordyckiej przewija się wiele stworzeń. I jestem teraz trochę zakłopotana, ponieważ nawet tego nie sprawdziłam...

(śmiech)

(głośny śmiech) Nie mam pojęcia co symbolizuje biały kruk! (śmiech) Mnie zawsze bardziej interesowały konkretne historie. Gdyby pojawił się więc w jakiejś ciekawej opowieści ludowej, to pewnie bym się nim bardziej zainteresowała. A tak, to... no... (śmiech)

(śmiech) Przed "Kvitravn" pojawił się album Warduna inny niż pozostałe. "Skald" to jedyny krążek nagrany w całości przez Einara. Jak do tego doszło? Czy brałaś w ogóle udział w procesie pisania tego wydawnictwa?

Z procesem pisania tego albumu byłam w niewielkim stopniu związana. W przypadku najnowszego krążka mój wkład również był mniejszy niż na innych płytach z uwagi na to, że mieszkam w Bergen. Co nie oznacza, że nie pomagałam. Były fragmenty, które wyszły właśnie ode mnie. Niech no pomyślę... Mój wkład usłyszysz chociażby w kawałku o jeleniu. Czasami pomysł na jakąś partię wpada Ci do głowy dość niespodziewanie. Dzień przed moją wizytą w studio by nagrać ten kawałek wyszłam na dwór i... Bo zaraz obok mam las - widzisz?

(Lindy wstaje i pokazuje malowniczą okolicę)

No i kręci się tutaj dużo jeleni. Trzy z nich stały dokładnie za moim domem. W ogóle się mnie nie bały - nie myślały o ucieczce. To co wtedy czułam zainspirowało mnie. Ta energia płynąca od nich. Tym bardziej, że (zbiegiem okoliczności) numer, który miałam nagrać również opowiadał o jeleniu.

W czerwcu tego roku pojawiła się koncertówka "First Flight of the White Raven". Jak doszło do realizacji tego wirtualnego koncertu? Czyim pomysłem było stworzenie tego spektaklu i gdzie został on nagrany?

To był prawdopodobnie pomysł Einara. Koncert odbył się w Oslo. Zanim jednak do niego doszło, to przez dni przeprowadzaliśmy próby. Później nagraliśmy sam występ, który odbył się przed niewielką publicznością. W końcu mogliśmy więc zacząć się przyzwyczajać do tego, że ktoś może nas oglądać na żywo (śmiech)

Rzeczywiście był to pierwszy lot białego kruka? Nie udało się wcześniej zagrać żadnego koncertu?

Żadnego! To był rzeczywiście pierwszy występ od dłuższego czasu! Było trochę dziwnie, bo... Wiesz, ja prawie nigdy nie płaczę (śmiech) A wtedy było tak blisko! (śmiech) Oczywiście mówię o płaczu przy ludziach. Tak długo się nie widzieliśmy, że kilkoro członkom Warduny łzy napływały do oczu (śmiech) Znamy się od tylu lat, że jesteśmy niemal jak rodzina. Te kilka dni było wielce wzruszających.


A jakie były reakcje fanów na zmianę w wyglądzie? Ja aż się zaśmiałem, gdy zobaczyłem galerię zdjęć z jednego z signing sessions, a tam pierwszy komentarz: "coś ty zrobiła z włosami?".

(głośny śmiech) Powiem Ci, że spodziewałam się większej ilości komentarzy! Ludzie coś unikali tego tematu - chyba z grzeczności (śmiech) Tak bardziej na serio, to fani Wardruny są bardzo kulturalni - nie czepiali się mojej nowej fryzury. Byłam po prostu zmęczona ciągłym farbowaniem. Ten obecny kolor nie jest na stałe: już pojawiają się odrosty, a i mam także sporo siwych pasemek, które w końcu staną się białe. Obecnie bawię się właśnie trochę tym moim naturalnym ubarwieniem. Nie chcę farbować włosów co cztery czy pięć dni udając, że dalej są rudo-brązowe. Bo już nie są (śmiech) Niedługo będą jednak dłuższe, a ich naturalny kolor będzie przypominał sierść wilka.

Przejdźmy do Twojej solowej twórczości. W niej eksplorujesz zupełnie inne dźwięki. Już na "Seafarer" mamy kawałki bardziej popowe ("Two Sons"), więcej jest chociażby elektroniki. Nie obawiałaś się trochę reakcji fanów na "inną" Lindy-Fay Hellę?

Nie bardzo. Już w poprzednich projektach robiłam coś zupełnie innego. Muzycznie musisz zawsze robić to, co czujesz - inaczej będzie to tylko udawanie. Spodziewałam się tego, że nie każdemu takie granie podejdzie, ale to jest zupełnie w porządku. Ciągle jestem członkinią Wardruny i uważam, że zrobienie na własny rachunek czegoś "wardrunowatego" byłoby... żałosne. Nie byłoby to szczere, ponieważ styl Wardruny stworzył Einar. Osobiście natomiast zawsze uwielbiałam muzykę elektroniczną i potrafię grać na syntezatorach. Tak się zresztą zaczęła moja muzyczna przygoda... Niestety wiele lat temu straciłam instrument podczas przeprowadzki i dlatego postanowiłam skupić się na wokalach. I teraz właśnie skupiam się na operowaniu moim głosem, tworzeniem melodii i spokojnych aranżacji, a za instrumenty odpowiadają inni. I pasuje mi taki układ. Tak, niektórzy mogą się czuć rozczarowani, ale nie stresuję się tym za bardzo. Jest jak jest.

Na solowym debiucie usłyszymy Gaahla. Podobno to on zainteresował Cię historią i mitologią. Opowiedz proszę jak to było!

Z tym konkretnym projektem?

Nie, ogólnie. W jednym z wywiadów wspomniałaś, że to właśnie Kristian sprawił, że złapałaś bakcyla.

Tak, to prawda, choć chodzi tutaj o norweską historię - bo ogólnie sama historia interesowała mnie już wcześniej. Problem polegał na tym, że w szkole norweska historia i mitologia była szalenie nudna: wojna, za wojną, a za nią kolejna wojna... Kristian z kolei pokazał, że jest tam coś więcej. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, gdyż mamy bliski kontakt z naturą, widzimy tę energię, która z niej płynie. Jego też nie interesował aspekt wojenny, a bardziej ten "tajemny". Wiedział jak blisko mitologia nordycka związana jest z siłami natury i gdy mi to objaśnił, to sama zaczęłam zgłębiać temat. Nie pamiętam już dokładnie szczegółów, gdyż było to dawno temu, ale odbyliśmy wiele długich rozmów.

Utwór "Tilarids" powstał w ogóle z myślą o wspólnym projekcie z Kristianem. Co to miało być i dlaczego nie wypaliło?

Tak, "Tilarids" narodził się po tym jak dostaliśmy teksty od Larsa Magnara Enoksena. Początkowo chcieliśmy razem z Kristianem stworzyć projekt tylko i wyłącznie wokalny... I kiedyś nam się uda - do tej pory jednak cały czas zajęci byliśmy innymi rzeczami. W każdym bądź razie dostaliśmy teksty i jednym z nich był właśnie ten do "Tilarids". I gdy go czytałam, to od razu pojawiły mi się w głowie gotowe obrazy - te słowa tak silnie na mnie wpłynęły, że czułam się jakbym była zupełnie gdzie indziej. Natychmiast narodziła się melodia, którą od razu postanowiłam nagrać - bo akurat byłam w domu. Użyłam słów z przesłanego tekstu i całość zarejestrowałam w jakieś 10-20 minut. Później pojawiła się z kolei w mojej głowie kolejna, szybsza melodia. Same słowa są bardzo stare - pochodzą jeszcze sprzed wikińskich czasów.

Na "Seafarer" mamy w ogóle sporą różnorodność. "Tilarids", "Mars" czy "Seafarer" - folk, "Two Sons", "Three Standing Stones" i "Skåddo" - bardziej pop. Na końcu "Horizon", który jest zaśpiewany niemal a'capella. Skąd taki rozstrzał na tej płycie?

Ugh! (śmiech) To dlatego, że jestem strasznie niezorganizowaną osobą (śmiech) W ogóle nie myślałam o tym, by całość brzmiała spójnie, by poszczególne kawałki do siebie... pasowały. Co do "Horizon": wiesz, że mam teraz zespół Dei Farne, nie? No to ten kawałek nagraliśmy razem, na żywo. I to wtedy ich poznałam - właśnie w studio. No, nie licząc mojego kuzyna oczywiście. Zaczęliśmy sobie grać - tak dla zabawy - każdy ze słuchawkami na uszach. No i tak właśnie powstał. Próbuję znaleźć odpowiednie słowo... "Wymyśliliśmy" go w studio i postanowiliśmy zachować to nagranie. Dlatego tak bardzo różni się od innych kawałków.

Oryginalną edycję "Seafarer" zdobi klimatyczna, oniryczna praca, niezwykle pasująca do zawartej na krążku muzyki. Dlaczego na reedycji płyty znalazło się już tylko Twoje zdjęcie?

To dlatego, że wydawca się uparł - ja się z tym nie zgadzałam (śmiech) To było coś związanego z oryginalną okładką. Z jej... jak to się mówi? "Fakturą". Wydrukowanie jej w taki sam sposób jak na pierwszym wydaniu byłoby zbyt kosztowne. Oryginalnie krążek wydany został przez Ván, która w ogóle jest fenomenalną wytwórnią. Przeniosłam się gdzie indziej z czysto praktycznych powodów. W przypadku reedycji wszystko rozbiło się o pieniądze - ja chciałam tę oryginalną okładkę. Tak w ogóle, to powstała ona na bazie fotografii, na której byłam ja i Kristian, a którą zrobiono - o tutaj niedaleko w górach.


Po "Seafarer" dostaliśmy z kolei EP-kę z dwoma utworami. Jak narodził się "Taag"?

To już po tym jak zaczęłam współpracować z Dei Farne - zespołem, z którym jestem obecnie. To wydawnictwo, które powstało bardzo szybko - chcieliśmy wypuścić coś, co pokazywałoby czym się teraz zajmujemy. Bo to już przestał być mój solowy projekt - stworzyliśmy prawdziwy zespół. "Seafarer" powstał natomiast na bazie melodii, które napisałam wcześniej - muzycy doszli później. Od EP robimy już wszystko wspólnie.

Czego się nauczyłaś pracując z Dei Farne? Według mnie nowa płyta jest bardziej spójna brzmieniowo względem poprzedniczki - czy to właśnie zasługa zespołu?

Tak. Dodatkowo chciałam żeby nowy album był nieco mroczniejszy. Powiedziałam naszemu klawiszowcowi, że chcę aby taki był - cokolwiek przez to rozumie (śmiech) A że akurat lubi mroczne, elektroniczne dźwięki z lat 70-tych i 80-tych tak jak ja, to wiedział o co mniej więcej chodzi. Generalnie to robimy jednak wszystko razem i patrzymy po prostu co z tego wyjdzie. Lubimy jak mamy... jak to się mówi...? Przepraszam, że tak wolno myślę (śmiech) To chyba przez to, że byłam tak zajęta przez ostatnie dwa tygodnie (śmiech) Jakie to słowo?! (śmiech) No wiesz, lubimy troszkę luźniejszy sposób pracy.

Lubicie płynąć z prądem...

Dokładnie tak!

A gdzie teraz zabierze Cię muzyczna droga? Masz już w głowie pomysły na kolejny krążek sygnowany Twoim nazwiskiem?

Na razie ta droga prowadzi w nieco inne rejony. Pracujemy także nad kolejnym Dei Farne... Tak w ogóle jedynym powodem, dla którego na ostatniej płycie jest moje nazwisko, a nie tylko nazwa zespołu jest to, że wytwórnia się uparła (śmiech) Zgodziłam się, ale pod warunkiem, że dodamy Dei Farne, ponieważ to była już pełna kolaboracja - od pierwszych nut. Stąd trochę przydługa nazwa "Lindy-Fay Hella & Dei Farne". Napisaliśmy już sporą ilość materiału, który musimy tylko nagrać. Przez ostatnie lata dodatkowo pracowałam także z Gaahlem nad pewnym projektem, który już jest na ostatniej prostej - w fazie miksu i masteringu. Niedługo powinieneś go usłyszeć.

Czyli mówisz, że "Hildring" miał być oryginalnie wypuszczony tylko jako Dei Farne?

Tak, chciałam tylko nazwę zespołu. Wytwórnia jednak naciskała. Ja to nie znam się na tej biznesowej stronie - oni z kolei stwierdzili, że moja nazwisko musi się znaleźć, ponieważ ludzie je znają.

Czyli jesteś normalnym, pełnoprawnym członkiem Dei Farne?

Tak! (śmiech) I mam nadzieję, że w końcu będziemy mogli używać tylko tej nazwy. Osobiście tego właśnie bym chciała. Myślę także o albumie, na którym będą tylko i wyłącznie wokale - wtedy będę mogła wydać go pod swoim nazwiskiem. Bo wiesz - będę tam tylko ja (śmiech) Cały czas jestem czymś zajęta.

To może album elektroniczny z Twoimi wokalami i partiami syntezatorów?

Może i tak zrobię! Myślałam nad tym! Mam jednak dość małe mieszkanie, w którym nie ma miejsca na instrumenty... Mam dosłownie jeden - drugi został zniszczony podczas przeprowadzki. Musiałabym znaleźć jakieś studio, w którym mogłabym wszystko trzymać. Kiedyś wynajmowałam jedno z kilkoma innymi osobami... Może więc kiedyś znów siądę do klawiszy? Kto wie? Teraz jednak dobrze współpracuje mi się z innym muzykami, ponieważ jestem ciekawa tego, co są w stanie wymyślić. Możemy razem być kreatywni.

Kiedyś w jednym wywiadzie wspominałaś, że za młodu dużo słuchałaś zespołów w stylu Joy Division, New Order czy nawet Kraftwerk. Jestem ciekaw tego, jakby Twój głos zabrzmiał w tego typu muzie.

Tak... Przypomniałam sobie, że w sumie mam coś takiego. Nic nie zostało oficjalnie wypuszczone, ale Kristian jako jedyna osoba zachował sobie demo. Jest to w ogóle duet z jednym z członków Wardruny - dużo elektroniki i synthów. Oficjalnie jednak niczego nie ma (śmiech) Myślimy jednak żeby ten starszy materiał ujrzał światło dzienne.

To mogłoby być ciekawe!

Kristianowi bardzo się spodobało, dlatego zatrzymał to demo. Nie było jednak czasu żeby na poważnie przysiąść do tego materiału.

Teraz byłby dobry czas na wypuszczenie czegoś takiego, bo takie retro-brzmienia są popularne.

Tak. Większość z tego pochodzi sprzed jakichś 20 lat... Może więc...? (śmiech)


Wiele osób poznało zespół Wardruna, a przez to również Ciebie, dzięki ścieżce dźwiękowej "Wikingów" (w której zresztą Einar pełnił rolę konsultanta). W tym roku pojawił się pierwszy sezon sequela, a więc "Valhalla". Netflix nie próbował Was ściągnąć do prac nad muzyką?

Pomyślisz pewnie, że jestem jakaś nienormalna, ale nawet jeszcze nie oglądałam "Wikingów" (śmiech) Ani jednego odcinka! (śmiech) Ale praca nad muzyką do oryginalnej serii wyglądała tak, że Einar opisywał mi poszczególne sceny, aby wprowadzić mnie w odpowiedni nastrój. Ogólnie nie wiem jak doszło do tej współpracy - musieli usłyszeć którąś z naszych kompozycji, gdy zgłębiali temat norweskiej muzyki. Nigdy się jednak nie interesowałam szczegółami.

A jak z "Valhallą"? Były jakieś podchody?

Nie pytałam (śmiech) To znów ma związek z tym, że nie interesuję się tym aspektem biznesowym naszej działalności. Zajmuję się tworzeniem samej muzyki, a czy to trafi później do programu czy serialu, to nawet... To nawet nie wiem.

W Polsce pojawiło się mnóstwo głosów krytycznych - zwłaszcza pod adresem postaci jarl Haakon. Uważasz, że w takich serialach powinno się jak najwierniej trzymać realiów historycznych, czy jednak Netflix ma rację: powinno się zatrudniać przy takich produkcjach aktorów zróżnicowanych pod względem etnicznym?

Znaleziono w Norwegii wikiński statek, na którym były ciała dwóch kobiet. Jedna z nich miała pochodzenie... Cóż, nie kreolskie, ale gdzieś w tych okolicach... W przypadku drugiej z nich - mogła być czyjąś żoną lub kochanką (bo z pewnością nie była niewolnikiem) - stwierdzono po badaniach, że pochodziła z Bliskiego Wschodu. Musiała więc mieć ciemniejszy kolor skóry - na Północy było więc większe zróżnicowanie etniczne niż się ludziom wydaje. Norwegia posiada obok Chile jedną z największych linii brzegowych na świecie - zdarzały się, że przybywały tutaj zbłąkane statki chociażby z Portugalii. Dlatego mieszkańcy przybrzeżnych miejscowości mają nieco ciemniejszą karnację, niż ludzie w głębi lądu. Z pewnością zdarzali się również i mieszkańcy Afryki. To zróżnicowanie nie jest więc tak do końca wyssane z palca.

Czyli "Trzynasty wojownik" z Antonio Banderasem nie jest wcale tak nieprawdopodobny?

Nie widziałam tego filmu! (śmiech) Oczywiście jestem za równouprawnieniem, ale jednocześnie nie możemy bać się pokazać jak wyglądała wtedy WIĘKSZOŚĆ mieszkańców. Bo oczywiście nie wszyscy byli biali, ale jednak biali stanowili większość. Tak było i koniec - nie można tego faktu negować. Tak jak jednak mówiłam wcześniej: ani jednego, ani drugiego serialu nie widziałam, więc też i nie mogę się bardziej konkretnie do nich odnieść.

Zbliżamy się już do końca, nie mogę więc nie zapytać: co z nową płytą Warduny? W końcu materiał na "Kvitravn" powstał dość dawno...

(śmiech) Wiem, że coś się dzieje w tym temacie. Nie mogę jednak powiedzieć nic więcej - jeszcze na to za wcześnie.

Ale jednak coś się pichci? (śmiech)

Tak! (śmiech)

Dobre i to! (śmiech) I tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca! Dzięki wielkie za poświęcony czas i tradycyjnie proszę o słówko od Ciebie do naszych czytelników!

Również dziękuję! Niejednokrotnie odwiedzałam już Wasz kraj - szczerze kocham Polskę. Z Dei Farne także spędziliśmy u Was wspaniałe chwile. Mam nadzieję, że... Cóż, wiem, że na pewno będziemy u Was z Wardruną! I to już niedługo! Nie mogę doczekać się tej wizyty i mam nadzieję, że przybędzie Was jak najwięcej!

Jeszcze raz dziękuję i życzę miłego dnia!

Dzięki! Miłego dnia! Pa!




Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 23.10.2022 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!