Kissin' Dynamite - "Wracamy jeszcze silniejsi!"


Dawno temu w Niemczech kilku dzieciaków wymyśliło sobie, że wspólnie założą zespół. Lata później ciągle grają razem i jako Kissin' Dynamite mogą zapisać sobie na koncie siedem albumów studyjnych, europejską trasę u boku Powerwolf, współpracę z m.in. EMI (w wieku 15 lat!) i Metal Blade Records oraz liczne teledyski, z których niejeden przekracza liczbę 500.000 odtworzeń. Z okazji premiery płyty "Not the End of the Road" postanowiliśmy porozmawiać sobie z frontmanem grupy: Hannesem Braunem. O zmianie składu, pisaniu hitów, Yoko Ono i The Kelly Family. Między innymi.





MetalSide.pl: Cześć! Zacznijmy może od początków Kissin' Dynamite. Zespół założyliście jeszcze w czasach szkolnych. Ile lat wtedy mieliście? Jak wyglądały te pierwsze lata działalności?

Hannes Braun: Cześć! Historia Kissin' Dynamite zaczęła się dość wcześnie, bo jeszcze w 2002 roku. Rdzeń zespołu tworzyłem ja i mój brat oraz Steffen - nasz basista. Tworzyliśmy trio, które nazywało się Blues Kids (śmiech) Nazwa nieprzypadkowa, ponieważ graliśmy instrumentalnego bluesa. A bluesa graliśmy dlatego, że umiejętności nie pozwalały na nic innego. Po latach zaczęliśmy prezentować covery, ale zawsze chcieliśmy pisać i wypuszczać autorskie kompozycje. Kiedy mieliśmy te 15 i 16 lat, to nie dość, że nie byliśmy już dzieciakami, to jeszcze nie graliśmy także i bluesa. Musieliśmy więc wymyślić jakąś nową nazwę. Pojawili się także nowi członkowie. Za początek samego Kissin' Dynamite należy więc przyjąć rok 2007. Chodziliśmy wtedy do szkoły (co oczywiste) i podpisaliśmy swój pierwszy kontrakt: z EMI. Od tamtego czasu co dwa lata wypuszczamy nowy krążek. I tak się właśnie przedstawia nasza historia.

Muzyka Kissin' Dynamite może nasuwać na myśl Europe, Bon Jovi czy Mötley Crϋe. Jakich grup słuchałeś wtedy - za dzieciaka?

Moim ulubionym zespołem zawsze było Scorpions. Ich muzyka towarzyszyła mi w tych młodzieńczych latach. Jestem wielkim fanem Rudolfa Schenkera i Klausa Meine - również jeśli chodzi o sam aspekt pisania piosenek. Oczywiście kocham też Bon Jovi, Skid Row oraz wszystkie te zespoły, które tworzą takie stadionowe hymny - wiesz, z potężnymi refrenami, jak np. Def Leppard. Wiedziałem, że jeśli będę miał własny zespół, to będę chciał tworzyć właśnie tego typu muzykę. Kissin' Dynamite inspiruje się oczywiście latami 80-tymi, ale podaje to wszystko w taki nowoczesny sposób - od razu słychać, że to 2022 rok, a nie 1986.

Dziś premiera Waszego siódmego krążka. Jakaś impreza się szykuje z tej okazji czy restrykcje nie pozwalają?

Cóż, ja tam piwko mam! (pokazuje otwartego browara) I to już trzecie i na pewno nie ostatnie! (śmiech) Jeśli natomiast chodzi o jakieś większe spotkanie np. z zespołem i grupką znajomych, to przez Covida niestety nie da rady. Jest to podobno zbyt niebezpieczne. Jutro z kolei robimy live-stream, więc przynajmniej wszyscy wstaną wypoczęci by dać czadu.

Oj tam, oj tam. Ja miałem wesele w środku pandemii, więc mała impreza nikogo nie zabije (śmiech)

No to właśnie mam małą imprezę! Taką jednoosobową (śmiech) Nieco większa będzie jutro przy okazji streamu.

"Not the End of the Road" to pierwszy album Kissin' Dynamite bez Andreasa Schnitzera. Dlaczego opuścił on szeregi grupy?

Pragnął czegoś nowego od życia. Wyobraź sobie długi związek, w którym wraz z upływem czasu dwójka osób coraz bardziej się od siebie oddala. I nawet nie zdają one sobie z tego sprawy - po prostu tak się dzieje. W pewnym momencie ta przepaść robi się tak duża, że nie można już nic zrobić. Nie da się tego przegadać, ponownie się zbliżyć. Ciągle jesteśmy przyjaciółmi z Andreasem - rozstaliśmy się w zgodzie. Po prostu nie chciał już z nami grać, nie czuł się z nami komfortowo. Szanujemy jego decyzję i życzymy mu wszystkiego dobrego. Jeśli postanowi założyć nowy zespół, to z pewnością będę chciał go usłyszeć. Osobiście nigdy nie zrozumiałem tak w 100% dlaczego odszedł - po prostu powiedział, że nie czuje tego co kiedyś.

A jak doszło do zwerbowania Sebastiana Berga? Znaliście się wcześniej?

Nie. Po odejściu Andreasa postanowiliśmy kontynuować działalność. Wiedzieliśmy, że będziemy potrzebować nowego pałkera, więc ogłosiliśmy w social mediach nabór na to stanowisko. Otrzymaliśmy mnóstwo zgłoszeń - z nich wybraliśmy ścisłą ósemkę. W niej znalazł się właśnie Sebastian. Przesłuchania trwały jeden dzień. Wszedł do pomieszczenia i już od razu biło od niego pozytywną energią. No i grał jak szalony - ledwo udało nam się ukryć szerokie uśmiechy (śmiech) Zaprosiliśmy go później na pełną, 90-minutową próbę i cóż, wymiótł. Jeszcze zrobiliśmy sobie grilla, żeby wlać w niego nieco więcej piw i zobaczyć czy dalej będzie takim spoko gościem. Egzamin zaliczył śpiewająco, więc poprosiliśmy go żeby do nas dołączył. Teraz znów jesteśmy kompletnym zespołem.

W notce promocyjnej odnośnie nowego krążka perkusisty ciągle brakowało w składzie. Rozumiem, że to błąd?

Jeśli mówimy o samym składzie, to powinien już być uwzględniony - jest to więc zwykły błąd. Na zdjęciach promocyjnych jesteśmy natomiast jeszcze bez niego, ponieważ mieliśmy zaklepaną sesję fotograficzną zanim Andy postanowił nas opuścić. Zastanawialiśmy się w ogóle nad tym czy we czwórkę powinniśmy wziąć w niej udział. Nie spodziewaliśmy się tego, że uda się nam znaleźć w tak krótkim czasie kogoś, kto będzie pasował do Kissin' Dynamite. Myśleliśmy, że znalezienie świetnego perkusisty, który przy okazji jest fantastycznym człowiekiem zajmie nam wieczność. Pojawił się już nawet pomysł, aby na letnie koncerty zatrudnić muzyka sesyjnego - po to, żeby troszkę zwolnić z tym wszystkim, uspokoić sytuację. Nie chcieliśmy szukać na szybko kogoś tylko po to, aby postawić go przed obiektywem i później stwierdzić, że jednak do nas nie pasuje. No i ostatecznie zrobiliśmy tę sesję we czwórkę i teraz trochę żałuję, bo Sebastian świetnie uzupełnił nasz skład. Co zresztą widać na teledyskach zapowiadających wydawnictwo.

Materiał na Waszą nową płytę powstał jeszcze z Andreasem w składzie, czy może zaczęliście nad nim pracować dopiero później?

Częściowo tak, gdyż niektóre kawałki napisałem jeszcze zanim Andy się z nami pożegnał. On jednak nie komponował, a bardziej odpowiadał za teksty niektórych kompozycji. I na nowej płycie znajdzie się właśnie kilka numerów, które zawierać będą słowa napisane przez niego. Większość materiału napisałem jednak ja, a z tekstami pomagała mi Anna Brunner.

Na "Not the End of the Road" udało Wam się nagrać 12 hitów - jeden po drugim. Ile kawałków napisaliście z myślą o tym krążku? Mieliście większą ilość numerów, ale wybraliście tylko te najlepsze?


Dzięki wielkie - naprawdę fajnie to usłyszeć! Kiedy komponuję, to chcę mieć właśnie dwanaście hitów, a nie po prostu dwanaście piosenek, z których mogę złożyć album. I to wygląda tak, że siedzę sobie w moim studio przez cały rok - przez całe, kurwa, dwanaście miesięcy! - pisząc niemal codziennie. Bo takiego albumu nie da się napisać w dwa tygodnie. Ostatecznie mamy jakieś 50 czy 60 kompozycji, z których wybieramy te najlepsze. Muszą one spełniać kilka kryteriów. Przede wszystkim muszą wpadać w ucho i posiadać fajną, niezbyt skomplikowaną melodię, która można sobie zanucić - nie chcemy bowiem kawałków, które zaczynasz rozumieć dopiero po tym, jak przesłuchasz je ze dwadzieścia razy. No i ich przekaz musi płynąć prosto z serca. W przypadku "Not the End of the Road" udało nam się zachować te kryteria w przypadku każdej kompozycji.

Tytuł "End of the Road" powstał po zmianie w składzie żeby pokazać, że to jeszcze nie koniec Kissin' Dynamite, czy może chcieliście przekazać fanom, że przetrwamy te trudne, pandemiczne czasy?

Numer "Not the End of the World" napisałem rankiem następnego dnia po tym jak Andy odszedł. Powiedział nam w lutym zeszłego roku - byliśmy wstrząśnięci i rozczarowani. Następnego dnia jak tylko wstałem, to zacząłem się zastanawiać: nad tym co teraz mam zrobić, co mam o tym wszystkim myśleć. I powiedziałem sobie, że na pewno nie napiszę dzisiaj żadnego kawałka, bo nie mam do tego głowy. Ale frustracja spowodowana tą sytuacją przerodziła się w euforię - pomyślałem bowiem: "o nie! Kissin' Dynamite na pewno się nie podda!". "Pokażemy fanom, że Kissin' Dynamite nie odpuszcza!". I właśnie wtedy do głowy przyszedł mi tytuł: "To nie jest koniec naszej drogi". Napisałem ten utwór w ciągu kilku godzin, po czym wysłałem go reszcie zespołu. Wszyscy byli zachwyceni i twierdzili, że musimy go wypuścić jako swoiste oświadczenie: "wracamy jeszcze silniejsi!". Potem dotarło do nas jak bardzo ludzie cierpią: z powodu pandemii, przez depresję, czy z powodu różnego rodzaju katastrof. Słyszałeś pewnie o powodziach, które mieliśmy?

Tak.

Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić ilości wiadomości, które dostaliśmy po wypuszczeniu tego kawałka. Słyszeliśmy nawet jak niektórzy płakali dzwoniąc do rozgłośni puszczających "Not the End of the Road", ponieważ ten numer podniósł ich na duchu. Mocno nas to poruszyło. Wszyscy przeżyliśmy przecież kiedyś jakąś gównianą sytuację.

Płytę promowało aż 5 teledysków. Skąd ta liczba? Z reguły przed premierą poznajemy ze dwa czy trzy kawałki.

Kiedy planujemy nowy album, to siadamy wszyscy razem i zastanawiamy się nad tym, które kawałki będą singlami, do których z nich zrobimy teledyski. No i wiesz jak jest: jeden powie, że te trzy numery, drugi powie, że nie, bo inne trzy i ostatecznie na listę trafia cały album. Zdecydowaliśmy się zawęzić listę do pięciu kompozycji - to był taki nasz kompromis. Nigdy wcześniej nie mieliśmy aż tak dużej liczby singli - nie wiedzieliśmy więc czy to dobry pomysł. Ostatecznie nie możemy narzekać. Z uwagi na to, że mieliśmy długi okres przestoju (bo w końcu brak koncertów), to mogliśmy co jakiś czas dawać oznaki życia właśnie przy pomocy nowych klipów. Pokazać fanom, że mamy się dobrze. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że po prostu nie mogliśmy się zdecydować (śmiech)

Teledysk do "Coming Home" pokazuje Was w trasie. Jak bardzo brakowało Wam tego koncertowego życia?

Najwięcej wspomnień mam z 2019 roku, ponieważ byliśmy wtedy cały czas w trasie. Byliśmy w drodze przez niemal cały rok i zagraliśmy coś koło 100 koncertów. Przywykliśmy do czegoś takiego, dlatego też ostatnie dwa lata były dla nas dość trudne. "Coming Home" nie oznacza dosłownie powrotu do domu, a właśnie powrót na scenę, do tego uczucia mówiącego: "to jest twoje miejsce". To było coś pięknego móc zrobić klip do takiego stadionowego hitu w naszym tour-busie. Praca ta przypomniała nam bowiem o tych wszystkich pięknych chwilach, o tym, co kochamy najbardziej.

A jak się czułeś, gdy w końcu mogłeś pojawić się na scenie po tak długiej przerwie? Ile koncertów zagraliście?

Niezbyt dużo: w zeszłym roku zagraliśmy sześć koncertów. Takim najbardziej normalnym był ten w Czechach... No i może jeszcze jeden w Niemczech. Na większości jednak były miejsca siedzące i ludzie mocno oddaleni od sceny. Ciężko było przez to złapać odpowiedni klimat. Dwa lata temu z kolei udało się zagrać tylko dwa razy. Nie były to dla nas najlepsze czasy.

A jak wspominasz swoje wizyty w Polsce przed tym całym pandemicznym cyrkiem?

W Polsce było świetnie. Byliśmy u Was dwa razy. Pierwszy raz byliśmy wraz z zespołem Powerwolf...

Sold-out...

Tak. Znakomite show! Uwielbiam coś takiego: klub pękający w szwach, krzyczący fani, pot ściekający z sufitu - to był prawdziwy kocioł! W 2019 roku powróciliśmy podczas własnej trasy koncertowej. Wiadomo, ludzi było znacznie mniej, ponieważ nie jesteśmy tak znani w Polsce jak Powerwolf. Ale było fajnie! Była ta energia i chętnie do Was wrócimy. Gdy będziemy układać nową trasę, to z pewnością Polski na niej nie zabraknie.


A wracając do teledysków: przy produkcji którego najlepiej się bawiliście? "What Goes Up"?

(śmiech) Dokładnie! (śmiech) Możesz się domyśleć dlaczego! (śmiech)

Na "Good Life" mamy kilku znakomitych gości: Charlotte Wessels, Saltatio Mortis i Guemicę Mancini. Dlaczego zaprosiliście ich właśnie do tego kawałka?

Ponieważ to wyjątkowa kompozycja. Wszystkie pieniądze, które zarobiliśmy na tym singlu przekazaliśmy fundacji pomagającej dzieciom chorym na raka. Jej siedziba znajduje się niedaleko mojego domu. Od dłuższego czasu pomagamy tej placówce i tym razem chcieliśmy zrobić jeszcze więcej. Dlatego stworzyliśmy ten numer licząc, że dotrze on do większej ilości ludzi. Bo razem jesteśmy w stanie zrobić dużo więcej niż w pojedynkę. Do udziału w tym projekcie zaprosiliśmy naszych przyjaciół: Saltatio Mortis, Guernicę Mancini z Thundermother i Charlotte Wessels. Z radością przyjęli zaproszenie. Do udziału w teledysku zaprosiliśmy z kolei wszystkich zainteresowanych: nie tylko naszych fanów, ale w ogóle wszystkich, którzy chcieli po prostu pomóc. Miało to podkreślić przekaz utworu: razem jesteśmy w stanie zrobić więcej. Razem jesteśmy w stanie pomóc takim placówkom jak ta.

A dlaczego nie lubicie Yoko Ono?

(śmiech) To nie tak, że nie lubimy Yoko Ono. Nie chcieliśmy jej obrazić. Stanowi ona jednak pewien symbol. Dla wielu osób Yoko Ono stanowi w końcu przyczynę rozpadu The Beatles. Dla nas więc jej imię i nazwisko symbolizuje kobietę, dla której musisz poświęcić wszystko. W ciągu naszej kariery spotkaliśmy kilka kobiet, które pasowały do tego stereotypu, ale ogólnie tekst tego kawałka jest dość ironiczny. Nie należy go traktować zbyt poważnie.

Słuchając Waszego nowego albumu nie mogłem nie zwrócić uwagi na "No One Dies A Virgin". Początkowo wydawało mi się, że to taka zabawna piosenka w stylu Steel Panther, ale tekst tak naprawdę jest dość... gorzki. Skąd wziął się ten kawałek?

Dokładnie - widzę, że dobrze się przygotowałeś! Kurt Cobain z Nirvany powiedział kiedyś, że "nikt nie umiera jako prawiczek, bo życie każdego wyrucha". Możesz być sławny, bogaty, a na końcu i tak to nie ma znaczenia. Prędzej czy później los przywali ci w twarz. Możesz zbankrutować, utracić ukochaną osobę, poważnie zachorować. Nie bądź zbyt pewny siebie - nie jesteś bowiem lepszy niż inni. To dość gorzki przekaz, bo na końcu drogi każdego z nas czeka śmierć - i od niej nikt nie ucieknie.

Deep Purple zawsze traktowało teksty jako dodatek. A jak to jest u Ciebie? Jak ważne są teksty?

Ważniejsze niż do tej pory! W ciągu ostatnich dwóch lat pojawiło się wiele problemów, czekało nas sporo frustracji. Były też piękne momenty, ale potrzebowaliśmy wentyla właśnie dla tych gorszych doświadczeń. I nim stały się nasze kawałki. Mówiły o tym co odczuwaliśmy w tych gównianych czasach. Można przekazywać emocje samą muzyką, ale jednak więcej można umieścić w słowach. Często zapraszam przyjaciół do mnie na podwórko na grilla i często puszczam im demówki Kissin' Dynamite - żeby zobaczyć ich reakcje. Jak włączyłem "Not the End of the Road" to pojawiły się u nich łzy wzruszenia - tak mocno rezonował z nimi tekst tego kawałka. Dotarło do nich bowiem, że będzie lepiej, że ten straszny okres jest tylko przejściowy. Jak więc widzisz, teksty potrafią być bardzo ważne.

Odniosłem wrażenie, że taką małą odskocznią od poważnych tematów jest na nowej płycie "All for Halleluyah". Potrzebowałeś małej przerwy od tej całej powagi?

Niekoniecznie. Nie wiem jak u Was, ale u nas Kościół Katolicki nie wykonuje zbyt dobrze swoich zadań. Niemcami wstrząsnęły rozmaite skandale, związane głównie z molestowaniem dzieci. Strasznie mnie to wkurza. Wykorzystują oni swoją władzę - co jest poważnym problemem. Tekst tego utworu jest dość sarkastyczny i atakuję w nim osoby, które uważają siebie za lepsze tylko dlatego, że co niedzielę chodzą do kościoła - a tak naprawdę prowadzą grzeszne życie. Uważam, że jeśli jesteś dobrym człowiekiem, to Bóg znajdzie dla ciebie miejsce w Niebie - bez względu na to, czy chodzisz się modlić do jakiegoś budynku czy nie.

Jak myślisz, że w Niemczech jest źle, to przeprowadź się do Polski. To co u nas się odpierdala przekracza już granice absurdu.

Przykro mi to słyszeć! To jest właśnie ten moment, w którym ja jako muzyk muszę po prostu powiedzieć, że to musi się w końcu skończyć.

Wasz nowy album ukazał się w barwach Napalm Records. Jak trafiliście pod skrzydła tej wytwórni? Wcześniej związani byliście z m.in. Metal Blade Records czy AFM Records.

Nic zbyt skomplikowanego. Ostatnią płytą wypełniliśmy nasz kontrakt z Metal Blade Records i Sony Music. Jako że wytwórnia zmieniała lokalizację, to jednocześnie cały zespół odpowiedzialny za promocję został rozdzielony. Nie było sensu kontynuować współpracy bez tej naszej sprawdzonej ekipy. Uznaliśmy, że skupimy się na razie na pisaniu nowego materiału - bez wydawcy. Później nadszedł ten moment, że mogliśmy ogłosić branży muzycznej, że jesteśmy wolni. Pojawiło się sporo ofert, z których najlepszą była właśnie ta od Napalm Records. Firma rozumiała nasz przekaz, wiedziała co chcemy osiągnąć.

Jak tylko zaczęliście promować nowy album, to na rynku pojawiła się składanka "Living in the Fastlane". Skąd się ona wzięła?

Nie planowaliśmy tego wydawnictwa. Nie braliśmy udziału w jego tworzeniu - to był pomysł naszego poprzedniego wydawcy, a więc AFM Records.


A czym jest KD24 Shopping? No i dlaczego nie ma napisów?!

(śmiech) Tak, tak, wiem, wiem! Wszyscy by chcieli żeby to było po angielsku! (śmiech) Bardziej naturalni, spontaniczni jesteśmy jednak, gdy używamy naszego ojczystego języka. Chcieliśmy zrobić coś zabawnego, takiego do przesady. Wydawca chciał żebyśmy zrobili unboxing nowego wydawnictwa jak wszyscy inni, a nam się rzygać chce widząc takie filmiki. Kto ogląda takie badziewie? Postanowiliśmy się więc trochę pobawić formatem i stworzyliśmy wideo w formie telezakupów (śmiech)

I już zbliżamy się do końca. Jest jednak jeszcze jeden temat, który chcę poruszyć. Oprócz bycia muzykiem pełnisz również rolę producenta. Współpracowałeś nie tylko z zespołami metalowymi, ale także np. z The Kelly Family. Czego można się nauczyć pracując z taką grupą?

Codziennie uczę się czegoś nowego. Gdy współpracujesz tylko z kapelami reprezentującymi jeden gatunek lub gdy zajmujesz się tylko własnym zespołem, to twoje horyzonty są bardzo ograniczone. Ja pracuję z różnymi artystami i grupami. Pojawiają się także inne problemy: czy to typowo techniczne, czy też związane z samym procesem komponowania. Proces pokonywania ich w celu osiągnięcia jak najlepszych rezultatów to prawdziwe wyzwanie. Uwielbiam swoją pracę przez tą różnorodność. Mam wizję danego zespołu i muszę wykombinować w jaki sposób ją urzeczywistnić. Nigdy nie jest nudno!

No i meta! Na koniec tradycyjnie poproszę słówko do naszych czytelników od Kissin' Dynamite!

Wspierajcie nas tak, jak do tej pory! Kupcie nasz nowy album: "Not the End of the Road". Jako że czasy gównianie, to wspierajcie swoje ulubione kapele. Mam nadzieję, że wkrótce spotkamy się na trasie!

zdjęcia: Holger Fichtner, Patrick Schneiderwind


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 29.06.2022 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!