Evergrey - "Walczyć i starać się nie zwariować"


W świecie progresywnego metalu Evergrey to już uznana marka. 27 lat działalności, dwie koncertówki i 12 albumów studyjnych, wśród których próżno szukać jakiejś ewidentnej wpadki. Na dniach pojawi się trzynasty krążek Szwedów, a że mieliśmy okazję przesłuchać go już wielokrotnie, to możemy powiedzieć, że pecha on nie przynosi. I to właśnie płyta o przydługim tytule "A Heartless Portrait: The Orphean Testament" była głównym tematem naszej rozmowy z liderem Evergrey: Tomem S Englundem. Nie zabrakło jednak i innych tematów, zwłaszcza że muzyk, pomimo odkrywania w tekstach mrocznych zakamarków własnej duszy, aż kipiał dobrym humorem!





MetalSide.pl: Cześć! Pojawiłeś się tak znienacka, że Cię nie zauważyłem! (śmiech)

Tom S Englund: Hej! Niestety nie słyszę co mówisz. Sprawdź ustawienia, bo to coś po Twojej stronie.

Moment... Teraz lepiej?

Tak, teraz wszystko OK!

No to zaczynajmy! Kiedy cały muzyczny świat zastanawiał się jak przetrwać pandemię, Evergrey rzucił się w wir pracy. Płyta studyjna, album koncertowy, później twój poboczny projekt, teraz kolejny krążek Evergrey. Kiedy nastąpił ten moment, w którym powiedziałeś: nie ma co czekać, trzeba działać?

Dzień po premierze "Escape of the Phoenix" mieliśmy zebranie ze wszystkimi członkami grupy, na którym doszliśmy do wspólnego wniosku, że przez dłuższy czas raczej nie zagramy żadnego koncertu. Uznaliśmy, że nie można jednak siedzieć bezczynnie i trzeba spróbować zacząć pisać nowe kawałki. Była to mądra decyzja. Dodatkowo w tamtym czasie byliśmy w trakcie zmiany wydawcy. Przez to jeszcze większy sens miało dla nas bycie produktywnym jako zespół - chcieliśmy szybko stworzyć nowy album, choć oczywiście nie kosztem jakości samej muzyki.

Wspomniany "Escape of the Phoenix" ukazał się w samym środku pandemii. Czy sytuacja na świecie zmieniła Wasze plany wydawnicze? Czekaliście z wypuszczeniem materiału na lepsze czasy?

Nie. "Escape of the Pheonix" ukazał się dokładnie wtedy kiedy miał. Obecnie wypuszczenie nowego wydawnictwa to trudny, złożony proces, gdyż trzeba mieć wszystko dokładnie rozplanowane: od informacji prasowych, po wrzucenie materiału np. na Spotify czy Apple Music. Musisz mieć wszystko zapięte na ostatni guzik już na jakieś dwa miesiące przed premierą, więc bardzo ciężko nagle cokolwiek zmienić. Nie możesz powiedzieć: "A, jebać to!" i czekać kolejnych sześć miesięcy. Dlatego wszystko wypuszczaliśmy planowo. I tak jak wspomniałeś wcześniej: mam wiele projektów. Pracuję z Silent Skies, Redemption, robię też ścieżki dźwiękowe do gier. Mój grafik jest bardzo napięty, więc tym bardziej nie mogę pozwolić sobie na wprowadzanie jakichkolwiek zmian. Wszystko musi wyjść planowo, bo inaczej będę miał totalnie przejebane (śmiech)

Jak w ogóle czułeś się jako muzyk i lider grupy wiedząc, że nie będziesz mógł na razie promować na żywo materiał z "Escape of the Phoenix"?

Wiedziałem, że będę mógł grać kawałki z tego krążka na żywo - tyle że później. Moją największą zaletą jest to, że gdy pojawia się jakiś problem, to się nie załamuję, tylko szukam najlepszego rozwiązania. Jako że akurat na tę sytuację nie miałem wpływu, to się za bardzo też nią nie przejmowałem. W pewnym sensie, była nawet pewnym błogosławieństwem, ponieważ pozwoliła uwolnić we mnie pokłady kreatywności, bez konieczności podróżowania. I oczywiście uwielbiam jeździć w różne miejsca - chodzi mi bardziej o to, że zwykle nagrywamy album, robimy trasę, znów nagrywamy, ponownie ruszamy w trasę, w międzyczasie udzielamy mnóstwo wywiadów... Nie ma więc czasu na takie pisanie w całkowitym spokoju. Tutaj nagle pojawiła się więc okazja zrobić album w zupełnie inny sposób. I powiem Ci, że tak mi się bardziej podoba (śmiech) W przyszłości chciałbym znów mieć wolne dwa lata na pisanie, bo było świetnie (śmiech) Im więcej tworzyłem, tym bardziej kreatywnym się stawałem, przez co mój wydawca dostał kawał porządnego materiału.

Pojawiła się jedna okazja do zaprezentowania Waszej muzy na żywo i na początku tego roku dostaliśmy "Live: Before the Aftermath". Co było największym problemem podczas realizacji takiego eventu? Niepewność co do tego, czy na ostatniej prostej nie odwołają?

Wszystko było wtedy niepewne. Zagraliśmy ten koncert jeszcze na wczesnym etapie pandemii, bo w czerwcu 2020 roku. Według przepisów, które obowiązywały wtedy w Szwecji mogło w nim wziąć udział maks. 50 osób. Szwecja nigdy nie miała pełnego lockdownu - nie było sytuacji, że wszystko było zamknięte. Pojawiły się jednak pewne ograniczenia i właśnie największym wyzwaniem było dla nas zagranie "normalnego" koncertu dla tak małej widowni. Jako że długo nie mieliśmy okazji stanąć przed fanami, to ostatecznie szybko jednak przestało mieć dla nas znaczenie ilu ich jest. To było coś wyjątkowego. Poza tym zdawaliśmy sobie też sprawę z tego, że oglądają nas ludzie w Internecie. Było naprawdę super.

Podczas pandemii sytuacja potrafiła się zmieniać z dnia na dzień. Braliście pod uwagę możliwość zagrania tego koncertu ostatecznie bez publiczności?

Tak. Mieliśmy już wynajętą ekipę z kamerami, więc gdyby na ostatniej prostej okazało się, że publiczność nie może wejść, to zagralibyśmy dla pustej sali.

Jak Wam się w ogóle grało dla tak małej liczby osób? I to osób siedzących przy stolikach z zachowaniem dystansu?

To było dla nas coś innego i, jak wspomniałem wcześniej, wyjątkowego. Ale w ogóle granie na żywo to zawsze coś specjalnego - to prawdziwy przywilej móc z czegoś takiego żyć. Nie jest dla nas ważne, czy koncert jest siedzący czy taki, na którym publiczność może stać. Choć osobiście wolimy jednak jak fani stoją, a nie siedzą upakowani przy stolikach, pachnąc potem i piwem (śmiech) Jeśli jednak tylko ta pierwsza opcja wchodzi w grę i nie ma innego sposobu, aby zagrać dla naszych fanów, to oczywiście nie możemy odmówić.


Nie pojawił się stresik jak pod koniec wszyscy zaczęli się bawić pod sceną?

(śmiech) Na pewno to był stresujący widok dla pracowników, bo wytyczne były dość jasne: wszyscy "mieli" siedzieć (śmiech) My się jednak bawiliśmy świetnie!

Na początku roku pojawił się także twój drugi wspólny album z Vikramem Shankarem. Jak w ogóle doszło do narodzin projektu Silent Skies?

Pamiętam jak kiedyś zobaczyłem pewnego młodego, niezwykle zdolnego pianistę coverującego na YouTube jeden z naszych kawałków: "Missing You". Byłem zaskoczony tym, jak bardzo byliśmy do siebie podobni pod względem muzycznym: sposobem prowadzenia melodii czy operowania pauzami. Oczywiście, grał mój utwór, ale jako artysta jednak czujesz czy ktoś inny myśli w podobny sposób. Dla mnie od razu było jasne to, że doskonale rozumiał tę muzykę. Byłem wtedy chyba w trasie po Stanach, ale od razu do niego napisałem. "Cześć! Jestem Tom. Powinniśmy kiedyś zrobić razem jakiś album". A teraz jesteśmy tutaj i robimy mnóstwo świetnych rzeczy. Pomijając Evergrey, to dla mnie najbardziej owocna współpraca. Tworzymy razem chociażby ścieżki dźwiękowe do gier - tylko w zeszłym roku były cztery takie projekty. Pracowite czasy! Ale to dobrze!

No dobra, jako gracz nie mogę się powstrzymać: do jakich gier robiłeś soundtracki?

Niech no pomyślę... Nie wiem czy gra "Evil Dead" już wyszła, ale chyba jeszcze nie. Do tego, "World War Z", była też jedna gra rajdowa oraz jakiś wrestling. To tak na szybko z głowy.

"World War Z" mam nawet na Epic Games Store (śmiech) Chyba pora nadrobić!

Koniecznie musisz sprawdzić! (śmiech) Osobiście sam w nią nie grałem, ale muszę Ci powiedzieć, że ścieżki dźwiękowe do gier to zupełnie inny, choć równie ciekawy świat. Tam wszystko masz zakontraktowane - wypuszczasz w świat muzykę, przy której nie masz takiej twórczej swobody. Masz zrobić coś takiego, nagrać to w taki sposób, a wszystko ma brzmieć np. ekscytująco, smutno itp. Takie podejście wzmaga jednak kreatywność. Uczy patrzenia na pewne sprawy z innego kąta.

Wracając do Silent Skies: jak nagrywany był "Nectar" - Twój drugi album z Vikramem? Zdalnie czy jednak udało Wam się bez problemu spotkać?

Udało nam się tak spiąć nasze studia, że mieliśmy idealną jakość dźwięku, bez żadnych opóźnień. Pracowaliśmy więc tak, jak teraz z Tobą rozmawiam: za pośrednictwem Zoom. Podpięliśmy do niego jeszcze jeden program, który nazywał się Black... Magic? Nawet nie pamiętam. Mieszkamy w różnych strefach czasowych, więc najpierw ja siedziałem od rana nad materiałem, później Vikram dołączał o danej godzinie, razem dłubaliśmy przez jakieś cztery, po czym działał dalej sam przez kolejne cztery godziny. Łącznie jako duet spędzaliśmy nad materiałem od 16 do 20 godzin dziennie. Pracowaliśmy zarówno osobno, jak i razem - dopieszczając to, co wyszło podczas solowych posiedzeń. Świetne było to, że mogłem np. wyciszyć go lub mnie, nagrać szybko swoje pomysły na wokal, a on mógł równie szybko do tego dograć klawisze. Na gorąco mogliśmy ocenić czy dobrze to brzmi. Świetny sposób na pracę.

Na nowym albumie pojawia się także członek Leprous. Jak doszło do zwerbowania Raphaela Weinrotha-Bowne'a?

Raph to stary znajomy Vika - znają sie chyba jeszcze z czasów zanim Raphael dołączył do Leprous. Wpadali na siebie przy okazji różnych wydawnictw i gdy potrzebowaliśmy partii skrzypiec, to był oczywistym wyborem. Był najlepszym skrzypkiem, którego akurat znaliśmy (śmiech)

"Nectar" to bardzo spokojny, pełen zadumy album, osobiście przypominający mi Antimatter z "Saviour" czy Ulver z "Shadows of the Sun". Co wyzwoliło u ciebie takie pokłady melancholii? Skąd czerpałeś inspiracje?

Z życia. Mieliśmy podobne doświadczenia z Vikramem. Obydwoje wiemy, jak to jest osuwać się w ciemność i ostatecznie wyrwać się z jej objęć. Jak to jest walczyć i starać się nie zwariować w świecie, który wymaga od ciebie coraz szybszych i lepszych rezultatów, abyś się liczył. Ja już siedzę w tym 30 lat, Vikram dopiero niedawno poznał smak życia zawodowego muzyka. Mamy jednak podobne podejście do życia, muzyki i zdrowia psychicznego - te tematy nas łączą. Mamy takie same standardy i nawet myślimy w podobny sposób. Vikram zajmuje się muzyką prawie tak długo jak ja - a jest przecież ode mnie dużo młodszy. Zaczął tworzyć już w wieku 5 lat. Nawet nie wiem ile ma teraz - wiem tylko, że jest kurewsko młody (śmiech)

Z tego co się orientuję to 26 (śmiech)

Chyba tak (śmiech) Ale wygląda na 52! (śmiech) Żartuję! (śmiech)

Teraz pojawił się 13 album studyjny Evergrey. Wyjaśnij proszę: co się kryje pod dość długim tytułem "A Heartless Portrait: The Orphean Testament"? Pierwsza część to w końcu fragment "The Great Unwashed".

Tak, to zdanie pojawia się właśnie w "The Great Unwashed". Numer ten mówi o normalnych ludziach rozmawiających o codziennym życiu, o prawdziwych relacjach między nimi. To coś, do czego każdy z nas może się odnieść. To w ogóle coś, co robię na wszystkich trzynastu albumach z Evergrey: opowiadam o sobie (śmiech) Czasami ubieram to w opowieść o porwaniu przez kosmitów, innym razem znajduję inne szaty - głównie jednak opowiadam o sytuacjach z mojego życia. Z czasów, kiedy pisałem dany utwór. To dla mnie dość łatwe... Bo wiesz, nie piszę o tym jak to jest walczyć ze smokiem, bo nigdy żadnego nie spotkałem (śmiech) Co jest jednak lepsze? Czuć się tak jak ja, czy zmierzyć się z prawdziwym smokiem? Gdybym mógł wybrać, to chyba wolałbym jednak to drugie (śmiech) Piszę o tym co znam, czego doświadczyłem w swoim życiu, o tym co na mnie wpłynęło. O wszystkim, co jest warte opowiedzenia.

To pierwsza płyta wydana przez Napalm Records. Dlaczego postanowiliście zmienić wydawcę?

Ta decyzja może się wydawać dość dziwna, bo w końcu "Escape of the Phoenix" był naszym największym sukcesem komercyjnym. Od 30 lat powoli acz stabilnie pniemy się w górę, nie zaliczając po drodze żadnej wpadki. Z każdym albumem zdobywamy także nowych fanów, co jest świetne - choć cały ten proces jest kurewsko powolny (śmiech) Możemy pochwalić się także tym, że ciągle są z nami osoby pamiętające nasze początki i podobają się im nasze nowe wydawnictwa - a to prawdziwa rzadkość w przypadku grup z tak długim stażem... Zaraz, o co w ogóle pytałeś? (śmiech)


(śmiech) Dlaczego wydawcę zmieniliście...

Ach, tak. Zmiana wydawcy była konieczna... Wiesz, w każdym biznesie musisz w pewnym momencie wprowadzić pewne zmiany. Nagraliśmy cztery albumy dla AFM i czuliśmy, że pora iść dalej. Kiedy ludzie czy sam zespół czują się zbyt komfortowo, to dają z siebie mniej. Gdy z kolei zaczynasz współpracę z kimś innym, to za wszelką cenę chcesz pokazać ile jesteś wart. Udowodnić, że to wszystko będzie świetnie działać. Wierzę, że był to właściwy krok dla nas. Możesz się mnie zapytać za rok czy dalej tak myślę, jak już będziemy nagrywać kolejny krążek (śmiech) Na razie widzę chociażby, że dwa wypuszczone przez nas single już przebiły popularnością starsze kawałki.

Ja zaryzykuję stwierdzenie, że "A Heartless Portrait" to Wasz najbardziej melodyjny, przebojowy materiał. A jak ty byś opisał tę płytę?

(śmiech) Ja bym powiedział, że to taki "Escape of the Phoenix" tylko lepszy! (śmiech) Nie mam pojęcia! (śmiech) W trakcie procesu tworzenia udało mi się odciąć od Silent Skies, Redemption i wszystkich innych projektów. I dobrze, bo już przekonałem się na własnej skórze do czego może doprowadzić takie harowanie do upadłego. Teraz udało się zmienić ten styl pracy. Nie wiem jednak, co mógłbym powiedzieć Ci o muzyce... Myślę, że znajdzie się tu kilka nowych elementów. Mówisz, że jest bardziej melodyjnie? Ja bym powiedział, że nieco inaczej wygląda tutaj także świat harmonii: jest bardziej żywiołowo, podniośle. W kawałku "Reawakening" mamy np. inne zmiany akordów - takie niemal rockowe. To świeży powiew powietrza do tej naszej mrocznej, pokalanej duszy (śmiech) Przyda nam się w Evergrey odrobina światła. Oczywiście tworząc tę muzykę jesteśmy jednak pozytywnie nastawieni - nigdy nie czujemy beznadziei.

Album rozpoczyna "Save Us", w którym rolę chórków odgrywają... sami fani. Mieli nagrać jeden fragment i podesłać bezpośrednio do Was. Ile plików otrzymaliście i skąd w ogóle pomysł na coś takiego?

Nie wiem dokładnie ile osób podesłało nam swoje próbki, ale w samym kawałku użyliśmy może z 10% całości. Tak, jeśli chodzi o jakość dźwięku było aż tak źle (śmiech) Niektórzy chyba nawet zapomnieli co nam mieli podesłać! Był taki jeden gość, co wysłał jak sobie coś tam nuci... (Tom zaczyna naśladować bohatera wideo) "Co to kurwa jest?" - pomyślałem (śmiech) On co prawda na albumie akurat się nie znalazł, ale już jakieś 200 czy 300 innych osób już tak. Wszystkie nazwiska znajdują się w książeczce.

Ile czasu zajmuje w ogóle... no nie wiem, złożenie, zmiksowanie czegoś takiego?

Chyba straciliśmy cały tydzień! (śmiech) I nie wiem czy efekt końcowy był tego wart! (śmiech)

Kto miał pecha nad tym siedzieć? (śmiech)

Ja i Jonas! Z punktu widzenia ekonomicznego było to w ogóle nieopłacalne (śmiech) Ale jednocześnie to ciekawe doświadczenie. I fajna interakcja z fanami. Cały pomysł wyszedł w ogóle ode mnie - chciałem niejako zmusić do działania fanów, którzy być może przez pandemię o nas zapomnieli. Zapukaliśmy niejako do ich drzwi, przypomnieliśmy się i zaprosiliśmy do znalezienia się na krążku. Kto wie, może dzięki temu będą mieli chociaż jedno dobre wspomnienie związane z pandemią?

Fanów grupy usłyszymy też na "Midwinter Calls". Tutaj jednak nagrano ich na żywo. Jak to w ogóle wyglądało? Daliście instrukcje i zagraliście nowy numer?

Nie, nie. Po prostu w środku występu przestaliśmy grać, rozłożyliśmy cztery mikrofony, no i poinformowaliśmy ich o tym, że jak chcą, to znajdą się na naszym nowym albumie. Pokazaliśmy czego od nich oczekujemy, zaczęliśmy grać coś w tym stylu (Tom zaczyna nucić i udawać, że gra na basie), po czym instrumenty przestawały, a ja zaczynałem śpiewać. Całość powtórzyliśmy kilka razy. Nie graliśmy tego kawałka, tylko coś zupełnie innego. Teraz, gdy już można go odsłuchać, to opinie na jego temat są bardzo pozytywne. Wykorzystanie ścieżek z koncertu na albumie studyjnym jest dość niezwykłym pomysłem (śmiech) Wiadomo, że jak jesteś na takim "Live After Death", to możesz spodziewać się tego, że trafisz na koncertówkę. Tutaj mamy największy chór, jaki chyba pojawił się na normalnym albumie (śmiech)

To byłaby duża książeczka, gdybyście chcieli wszystkich zmieścić (śmiech)

(śmiech) Dlatego właśnie nie wszyscy na nią trafili! (śmiech)

Teledyski do "Save Us" i "Midwinter Calls" mają ze sobą wiele wspólnego. Można też znaleźć nawiązania do tekstów samego albumu. Bohaterowie "krwawią strachem" i mają "związane oczy". Czeka nas trzeci teledysk?

Tak, w czwartek wypuszczamy nowe wideo.


Do którego kawałka?

Nie mogę Ci powiedzieć... Kiedy w ogóle będziecie publikować wywiad?

Nie wiem. Jakoś w okolicy premiery albumu.

Acha, no to jednak mogę: to będzie "Blindfolded". Ma sens, nie?

Dla mnie zaskoczenie! Spodziewałem się "Call Out the Dark", bo ten tytuł można wypatrzeć na promocyjnych fotkach.

Bo lubimy czasem wyprowadzić ludzi na manowce (śmiech) Wybraliśmy "Blindfolded", bo... Cóż, jak zobaczysz klip to zrozumiesz. Cała historia opowiedziana jest od tyłu - żeby było jeszcze bardziej progresywnie (śmiech) Zawsze sobie wszystko utrudniamy - ciężko było ogarnąć cały koncept. Ostatni klip trzeba będzie traktować jako pierwszy, więc fani będą musieli obejrzeć raz jeszcze wszystkie trzy w kolejności odwrotnej do ich premier żeby zrozumieć całą historię. Fajnie się kręciło to ostatnie wideo, bo każdy z nas musiał znaleźć w sobie własnego Brada Pitta (śmiech) Bawiliśmy się w aktorów i niedługo przekonamy się jak nam poszło (śmiech)

Kto odpowiada za ten cały aspekt wizualny, tj. sesję zdjęciową oraz to, co znajdziemy w klipach? Czy to w całości wizja Patricka Ullaeusa? A może działał według Waszych wskazówek?

Zawsze działa w oparciu o moje wytyczne. Evergrey powstał po to, aby urzeczywistnić moje pomysły. I Patrick potrafi właśnie sprawić, że te fantazje ożywiają. Na dodatek uwielbia to robić! Nasza współpraca rozpoczęła się gdzieś w 2002 roku - to już więc 20 lat wspólnego robienia klipów. To dwa lub trzy teledyski co drugi rok - całkiem spora liczba.

Jak się w ogóle pracowało nie widząc co się dzieje wokół?

Jako że ciemność wychodzi z wnętrza każdego z nas, to wzrok nie był mi potrzebny (śmiech)

Mroczne teksty to nie żadna nowość w Evergrey. Zarówno jednak na "Escape of the Phoenix" tak i w "A Heartless Portrait" wydają się one dość... osobiste (jak np. w "Heartless"). Ostatnie dwa lata były dla ciebie trudne?

Powiedziałbym, że ostatnie dwa albumy były dla mnie najłatwiejsze pod względem osobistym. Ciągle jednak opowiadam o rzeczach, które przeżyłem, których doświadczyłem. Włączając w to sytuacje, o których opowiadałem także i na wcześniejszych krążkach. Teraz to wszystko jest za mną i może stąd ta nutka optymizmu w muzyce? W melodiach, o których wspominałem wcześniej? Mam teraz trzynaście albumów, które stanowią zapis mojego życia. Oto mój prawdziwy testament, oto mój prawdziwy portret. To swoiste kartki wyrwane z pamiętnika.

Słuchając albumu nie mogłem nie zwrócić uwagi na "Ominous". Jest tutaj potencjał na koncertowego killera z tą solówką. Jak W.A.S.P. z ich 10-minutowym "The Idol".

Czemu nie? (śmiech) To w końcu ja gram tę solówkę! (śmiech) Ale tak bardziej na poważnie, to chyba jednak pozostanę przy wersji studyjnej. Skoro jednak już wywołałeś ten temat, to muszę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony z mojej pracy na gitarze na tym krążku. Zawsze staram się dawać z siebie wszystko, ale tym razem czułem, że mam tyle czasu ile potrzebuję - mogłem czekać, aż wpadnie mi do głowy melodia czy partia, której brakowało w danej kompozycji. Dodatkowo mam znakomity, wspierający mnie zespół, a niedługo wychodzi nowa gitara sygnowana moim nazwiskiem. Jak widzisz: ostatnie czasy były dla nas dobre.

Całość kończy przepiękna ballada. Czy "Wildfires" to taki most łączący Silent Skies z nowym Evergrey?

Nie powiedziałbym. Już ostatnie dwie czy trzy płyty staraliśmy się zakończyć spokojniejszymi kawałkami. To takie wyciszenie, haust świeżego powietrza pozwalający zastanowić się nad tym, czego właśnie doświadczyłeś. I przez to - mam przynajmniej taką nadzieję - znów wciśniesz przycisk "play" (śmiech) Uważam, że "Wildfires" to przepiękny utwór, w którym usłyszysz cudowną grę Johana na bezprogowym basie. W każdym z kawałków na płycie znajdziesz takie małe rzeczy... Może nawet nie małe, ale takie, które będą go wyróżniać od pozostałych: czy to solówkę, linię basu, śpiewających fanów...

... partie klawiszy - klawisze także mają tutaj dużo do powiedzenia.

Tak, za ich ułożenie odpowiadam ja, Jonas i Rikard. Nawet pojawiają się solówki na klawiszach. Super sprawa.

W październiku pojawicie się w Polsce. Trasa początkowo miała promować "Escape of the Phoenix". Jak teraz będzie się przedstawiać setlista? Skupicie się na dwóch ostatnich krążkach czy jednak poprzedni będzie musiał ustąpić miejsca "The Orphean Testament"?

Skupimy się na ostatnich czterech płytach. To decyzja, którą musieliśmy podjąć. Jakieś 65% naszych obecnych słuchaczy poznało nas dzięki tym krążkom. Poza tym nasi starsi fani słyszeli klasyczne kawałki jakieś 55.000 razy na żywo (śmiech) Myślę więc, że też chcieliby zobaczyć jak wypadną na żywo te nowe.

I to wszystko co przygotowałem! Dzięki za poświęcony czas i na koniec poproszę kilka słów do naszych czytelników!

Dzięki stary! Sprawdźcie co gramy i przyjdźcie na nasz koncert. Minęło trochę czasu od kiedy odwiedziliśmy Wasz kraj, a zawsze fajnie się u Was bawiliśmy. Jeśli Putin do tego czasu nie zrobi z Europy pustyni, to przyjedziemy cieszyć się życiem i muzyką!


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 30.05.2022 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!