MetalSide.pl: Hej! Gotowy i pełny sił? Pandemia nie dała Ci się we znaki?
Emilio Crespo: Cześć! Tak, wszystko w porządku. Czasy dziwne i mroczne, no ale nic z tym nie zrobimy - jakoś trzeba przez nie przebrnąć (śmiech)
Dokładnie tak. Wielu artystów musiało odpuścić sobie pracę w branży muzycznej, ale Sojourner trzyma się mocno. W składzie reprezentanci Szwecji, USA, Włoch, Wielkiej Brytanii, a były basista był z Nowej Zelandii - nie ma problemów z ogarnięciem takiej ekipy?
Nie ma z tym większych problemów, gdyż większość z nas mieszka w Europie. Choć pochodzę ze Stanów, to od 15 lat żyję na Starym Kontynencie, a i Mike Lamb - współzałożyciel grupy - mimo iż urodził się w Nowej Zelandii, to także przeprowadził się do Europy. Jest więc względnie łatwo. Poza tym dzięki mocy Internetu nie ma rzeczy niemożliwych! (śmiech)
Jak w ogóle wygląda proces pisania materiału w tego typu projekcie? Wirtualne sesje? Chmura?
Mike jest mózgiem całej operacji - to on odpowiada za muzykę. Ja z kolei skupiam się wokalach i warstwie lirycznej. Każdy z nas trzyma się swoich działów. Gdy Mike zarejestruje jakiś pomysł, to podsyła mi go i zaczynamy na jego temat rozmawiać. Często jest potem tak, że siada do niego z powrotem i wręcz od ręki robi całą, gotową już kompozycję. Bardzo rzadko dochodziło do sytuacji kiedy np. nie podobała mu się moja praca - i vice versa. Świetnie się nam razem współpracuje, a wszystko oparte jest właśnie na dzieleniu się plikami.
Czy w takim razie pandemia odbiła się w jakiś sposób na zespole? Oczywiście nie licząc koncertów...
Tja, z koncertami oczywiście nie było lekko: mieliśmy ustaloną trasę koncertową, którą oczywiście trzeba było przekładać - niestety ostatecznie została ona całkowicie odwołana. W planach były także występy festiwalowe - musieliśmy je przełożyć, a teraz trzeba było to zrobić raz jeszcze: tym razem na 2022 rok. Oprócz tego jednak, to nic się u nas nie zmieniło. Wszyscy mamy stałe prace, życie osobiste - pandemia nie odbiła się na nas jakoś szczególnie mocno. Inne grupy miały zdecydowanie gorzej.
EP-ką "Perennial" rozpoczęliście w tym roku nowy rozdział w swojej historii. Jej artwork bardzo wyraźnie nawiązuje do Waszego debiutu. Jak powinniśmy go interpretować?
Mając nowych członków w składzie chcieliśmy zbudować pomost pomiędzy trzema pierwszymi albumami, a tym co ma przynieść przyszłość. Ja i Mike założyliśmy zespół w 2014 roku i szybko stworzyliśmy nasz pierwszy numer: "Heritage of the Natural Realm". Z najnowszą EP-ką chcieliśmy wrócić do tego okresu - wykorzystać pewne elementy z pierwszego i drugiego albumu, wzbogacając je o dźwięki "Premonitions" i tego co ma dopiero nadejść. Przeszłość spotyka się z teraźniejszością i razem idą w stronę przyszłości.
A więc to był Wasz pomysł, by znów odwiedzić dobrze znaną miejscówkę z okładki, a nie Jordana Grimmera?
Tak, dokładnie - przedstawiliśmy swoją wizję odnośnie EP Jordanowi. Wpadł na pomysł aby powróciła dwójka "protagonistów" z "Premonitions", którą postawił przed ruinami z "Heritage of the Natural Realm". Te są oczywiście w dużo gorszym stanie niż kiedyś - widać, że zostały nadgryzione przez ząb czasu. Przeszłość rzeczywiście spotyka się więc z teraźniejszością.
Przepiękne okładki Waszych albumów, zarówno te od Jordana jak i Sebastiana, przypominają mi stylem i klimatem prace Johna Howe'a, znanego chociażby z ilustracji do "Władcy Pierścieni". Stanowił on dla nich inspiracje?
Chyba nie... Nie mam pojęcia! (śmiech) Od początku celowaliśmy w taki epicki styl. Powiedzieliśmy im jaka jest nasza wizja, czego mniej więcej oczekujemy i efekty możesz teraz podziwiać na naszych płytach. Nigdy nie mówiliśmy, żeby zrobili "mniej więcej coś w stylu tego lub tamtego gościa". "Rób to co robisz, ale tym razem na podstawie naszego pomysłu, naszej muzyki i zobaczymy co z tego wyjdzie" - tak to mniej więcej wyglądało.
Przyznam się, że myślałem, że ta para to taki ukłon w stronę Chloe i Mike'a (śmiech)
Nie, nie - ma to sens, bo w końcu chłopak i dziewczyna, ale to jednak czysty zbieg okoliczności (śmiech) Okładka "Perennial" nie jest również w ogóle inspirowana tekstem któregokolwiek z utworów. Pomysł na nią wziął się ze snu, który miał Mike Lamb - dopiero później postanowiliśmy dorzucić do tego konceptu parę z "Premonitions". Nie jest więc tak, że symbolizuje ona Chloe i Mike'a Wilsona. Nie jest też tak, że symbolizują nowych członków zespołu - bo w końcu też dziewczyna i chłopak. To po prostu miks naszej pierwszej i ostatniej okładki.
Wracając do wątku "tolkienowskiego": a jak to się stało że na początku działalności scoverowaliście Summoning?
Wolfspell Records zapytało się nas czy nie chcemy być częścią kompilacji, która ukazać się miała na winylu - i która oczywiście ostatecznie się na nim nie ukazała (śmiech). Uznaliśmy, że czemu nie? Mogliśmy sobie akurat pozwolić na pewną odskocznię pomiędzy albumami. Nagraliśmy "South Away", choć chcieliśmy się zabrać za "Land of the Dead" ale ten numer został już zaklepany. Nasz kawałek ukazał się ostatecznie jako cyfrowy singiel i cóż... Było fajnie, ale jednocześnie raczej nie ma co liczyć na powtórkę... (śmiech)
 Zajmijmy się teraz zmianami w składzie Sojourner. Mike odszedł w zeszłym oku z uwagi na dystans dzielący Europę i Nową Zelandię. Spodziewaliście się tego?
Tak, nie było to nic niespodziewanego. Gdy podjęliśmy decyzję o tym, że zaczniemy występować na żywo, to myśleliśmy, że Mike będzie mógł bez problemów przylatywać do nas na trasy. Później jednak założył rodzinę i pojawił się problem... Żebyśmy się dobrze zrozumieli: oczywiście nie było nim to, że prowadził życie rodzinne, tylko ta dzieląca nas odległość. Podejrzewam, że gdyby mieszkał w Europie, to dalej byłby częścią Sojourner. Miał pracę, rodzinę, coraz mniej wolnego czasu, a do tego loty na Stary Kontynent kosztowały kupę kasy - wiedzieliśmy, że długo nie będziemy w stanie tego pociągnąć. Zresztą, gdy siedliśmy do rozmowy, to sam przyznał, że już od miesięcy myślał nad tym jak nam powiedzieć o tym, że chce opuścić grupę (śmiech)
Widzę, że wspieracie się wzajemnie: mocno promowaliście na stronie Sojourner jego nowy zespół. W czym teraz gra?
Jest członkiem zespołu grającego taki trochę melodyjny black metal: Miasmata. Trochę heavy metalowych riffów, do tego łojenie w stylu Dissection - fantastyczne granie i świetny album. Polecam każdemu!
Nie zaskoczyliście z jego następcą - w końcu Scotty Lodge pełnił przez dłuższy czas rolę koncertowego basisty. Był on Waszym pierwszym wyborem?
Tak, od razu wiedzieliśmy, że po odejściu Mike'a, to właśnie Scotty stanie się pełnoprawnym członkiem zespołu. Był już z nami od trzech lat - jak tylko zaczęliśmy się pojawiać na scenach. Nawet nie pytaliśmy go o zgodę. Po prostu pewnego dnia powiedzieliśmy: "Ej, a tak w ogóle to jesteś już naszym nowym basistą!" (śmiech) "Fajnie!" - odpowiedział (śmiech)
(śmiech) Jeszcze wcześniej dowiedzieliśmy się o odejściu Chloe. Co się stało? W końcu nie zdradziła ona wówczas powodów swojego odejścia...
Nic nie zdradziła, ponieważ te powody były związane z jej życiem osobistym. I uważam, że nie powinienem (a wręcz: nie mam prawa) wywlekać ich na światło dzienne. Ostatecznie jednak dobrze się skończyło, ponieważ przywialiśmy na pokładzie Lucy, która wniosła trochę świeżości i dynamiki do zespołu. Byliście zaskoczeni decyzją Chloe?
Trochę tak. Podczas prac nad "Premonitions" nasze życia osobiste nie układały się najlepiej - każdy z członków grupy miał swoje prywatne problemy, z którymi ciężko było sobie poradzić. Chloe uznała, że odejście z grupy będzie dla niej najlepszym rozwiązaniem i musieliśmy to uszanować. Oczywiście było nam smutno z tego powodu, no ale w końcu trzeba było ruszyć dalej.
Teraz żeńskimi wokalami zajmuje się Lucia Amelia Emmanueli. Jak wyglądały przesłuchania? Które kawałki musiała przygotować?
Każda osoba musiała podesłać nam swoją wersję "The Shadowed Road" - uznaliśmy, że będzie to idealny kawałek z uwagi na sporą ilość kobiecych wokali. I to w zasadzie tyle... Czy jednak nie? Zaraz... Chyba jeszcze "An Oath Sworn to Sorrow"... Nie pamiętam! Ale ten pierwszy na pewno! (śmiech) Mieliśmy sporą ilość zgłoszeń, ale nic nie rzuciło nas na kolana. Wtedy Riccardo (nasz bębniarz), który od lat znał Lucy osobiście spytał czy może nie zechcielibyśmy posłuchać tego, co ma ona do zaoferowania. Uznaliśmy, że w sumie czemu nie. Gdy odsłuchaliśmy jej wersji, to aż nas zdmuchnęło. Od razu wiedziałem, że to będzie odpowiednia osoba, a anonimowe głosowanie tylko potwierdziło, że miałem rację (śmiech)
Ile dziewczyn atakowało w ogóle tę posadę?
Nie była to jakaś zawrotna liczba: było coś pomiędzy dziesięcioma a dwudziestoma kandydatkami.
Od razu zaznaczyliście, że nowa wokalistka nie będzie musiała grać także na gitarze. Wiedzieliście, że to będzie swoista "misja niemożliwa"?
Nie jest to może coś "niemożliwego", rzadkiego - na pewno. Nawet jeśli już spotkasz kogoś, kto jednocześnie śpiewa i gra na gitarze, to zazwyczaj jest już w innej grupie. Musiałbyś więc nie tylko trafić prawdziwego rodzynka, ale też i jednocześnie takiego, który nie jest jeszcze zajęty. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, dlatego nastawialiśmy się na to, że trzeba będzie rozdzielić te dwie funkcje.

I tu wjeżdża właśnie Tom O'Dell, który pojawił się już gościnnie na "Premonitions". Jak został on członkiem Sojourner?
Rozpoczęliśmy przesłuchania na stanowisko gitarzysty tego samego dnia co na żeński wokal. I otrzymaliśmy mnóstwo zgłoszeń! Przez pierwszych 5 czy 6 dni żadnych wokalistek - sami gitarzyści! (śmiech) Było więc z czego wybierać, tym bardziej że wśród zgłoszeń byli też członkowie grup, których sami jesteśmy fanami - na muzyce których się wychowaliśmy. Było to naprawdę nobilitujące! Postawiliśmy jednak na Toma, gdyż znaliśmy się od lat i wiedzieliśmy, że jest wielkim fanem naszych prac - nawet jego projekt Dwarrowdelf powstał z inspiracji muzą Sojourner. Pasował do nas idealnie.
To teraz zdradzaj, którzy znani muzycy chcieli grać w Sojurner! (śmiech)
(śmiech) Nie mogę! Co jeśli by się okazało, że zrobili to za plecami swoich kolegów? (śmiech)
(śmiech) A Tom brał udział w nagraniu EP czy wszystkie partie gitar nagrał Mike?
Jako że pożegnaliśmy się z dwoma ważnymi członkami grupy, a ja i Mike zawsze byliśmy rdzeniem Sojourner, to chcieliśmy udowodnić wszystkim, że mamy w sobie siłę, aby dalej dostarczać kawał porządnej muzy. Zorganizowaliśmy sesję dla Lucie, aby nagrała swoje partie, ale jednak cała EP-ka to w zasadzie praca moja i Mike'a - Mike odpowiada za całą muzykę, ja za teksty. Na następnym albumie usłyszysz już próbkę kompozytorskich możliwości Toma - na EP udziela się tylko wokalnie.
Wszyscy mieszkacie w Europie, a EP nagrano w Nowej Zelandii. Jak do tego doszło?
Mike mieszkał w Szwecji, ale miał problemy z wizą. Musiał poczekać na akceptację wniosku w swoim domu w Nowej Zelandii zanim mógł wrócić. Nasza siedziba główna nie ma więc stałego miejsca, bo jest nią jego domowe studio - a ono znajduje się tam gdzie on.
Ale na pewno wróci?
Tak, ma wszystkie pozwolenia i w ogóle, tylko że szwedzka maszyna biurokratyczna działa kurewsko wolno (śmiech) A dodatkowo spowolniła ją jeszcze pandemia.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło: muza Sojourner wróciła na EP-ce do korzeni (śmiech)
Dokładnie. W ogóle Nowa Zelandia to miejsce, które chciałbym kiedyś odwiedzić. Przepiękne krajobrazy, wyjątkowa atmosfera - z pewnością to miejsce przyniosło wiele inspiracji. "Z pewnością" - co ja plotę, przecież wiem, że przyniosło! (śmiech)
(śmiech) Na EP znajdziemy dwa nowe kawałki. Zacznijmy od "Perennial", na którym znajdziemy znane motywy: upływ czasu i naturę odbierającą to, co jej ukradliśmy. Co możesz nam powiedzieć o tej kompozycji?
Jako że EP-ką wracamy do wczesnych lat działalności, to tekst tego utworu inspirowany był moimi wcześniejszymi pracami z debiutu, jak np. "Empires of Ash", "Trails of the Earth" czy "Heritage of the Natural Realm". Na pierwszym krążku dużo uwagi poświęciłem naturze i teraz postanowiłem do tego tematu powrócić - do tego, że ludzkość powinna nauczyć się koegzystować z przyrodą. Natura bowiem nie umrze - prędzej zmiecie nas, tak jak to czyniła już na przestrzeni wieków. W tekście "Perennial" nie chodzi więc o jej ratowanie, tylko o znalezienie "złotego środka". Musimy dbać o nasz dom, bo inaczej nas on po prostu wykopie (śmiech)
A kto stworzył oficjalny teledysk do tej kompozycji?
Nic z tego co możemy w nim zobaczyć nie zarejestrowaliśmy sami. Nie tylko zabrakło nam budżetu, ale też swoje dorzuciła sytuacja covidowa i to, że Mike znajdował się w Nowej Zelandii - nie mogliśmy więc podróżować. Postanowiliśmy wykorzystać ogólnodostępne materiały filmowe w wysokiej jakości - oczywiście nie objęte prawami autorskimi - by stworzyć klimatyczny klip. Poszczególne fragmenty zostały tak dobrane, aby pasowały do poszczególnych części kompozycji. Nic nie jest w tym wideo dziełem przypadku. Spędziliśmy nad nim wiele czasu i tutaj trzeba pochwalić Toma - naszego nowego członka - który zajął się montażem całości.
Myślałem, że to Nowa Zelandia w całej swej okazałości, a tu się okazuje, że to cały świat!
Tak, dokładnie! (śmiech) Jak zobaczysz np. fragment z opadającymi czerwonymi liśćmi, to jest to Japonia. Rożne miejsca udało się wcisnąć do teledysku - sam na nawet nie wiem jakie! (śmiech)
Drugim kawałkiem na EP jest sequel jednej z Waszej najlepszych kompozycji, a więc "Heritage of the Natural Realm". Mówi się, że "druga część" powinna być dłuższa i mieć wszystkiego więcej. A tutaj kawałek wyjątkowo... subtelny.
Nie chcieliśmy robić z tego utworu 10-minutowego kolosa, bo uznaliśmy, że za bardzo by się wlókł. Chcieliśmy zaprezentować Lucie, dlatego postanowiliśmy stworzyć coś na kształt ballady. To fajny, efektywny sequel, trzymający się bardziej folkowej strony naszej twórczości. Przynajmniej przez pierwszych kilka minut, bo w końcówce pojawiam się ja. Długość "Relics of the Natural Realm" nie jest więc przypadkiem. Kawałek miał jasny cel: pokazać możliwości naszej nowej wokalistki, a i przy okazji dać Tomowi coś do pośpiewania - bo też ma fajny głos. Uważam, że część druga wyszła więc bardzo dobrze (śmiech)
 EP wydane zostało cyfrowe, jak i formie przepięknego winyla. A co z CD?
Rozmawialiśmy na ten temat z wydawcą. CD to dość uniwersalny format, ale też i niewiele znaczący dla kolekcjonera. Limitowany winyl, to już jednak coś zupełnie innego - dlatego właśnie postawiliśmy na niego. Mało kto by się bowiem zdecydował na płytkę z dwoma kawałkami.
Może jako bonus do nowego albumu?
Kto wie? Mam już parę pomysłów w głowie, no ale zobaczymy. Może rzeczywiście trafią gdzieś jako bonusy.
Coś się w ogóle dzieje w temacie nowej płyty?
Mike to facet, który w ogóle nie odpoczywa - cały czas komponuje i nagrywa jakieś nowe pomysły. Pod tym względem można by więc zaryzykować twierdzenie, że pracujemy nad kolejnym wydawnictwem. To nie jest jednak aktywna praca, tj. nie siedzimy nad tym wszyscy, nie mamy ustalonego planu, czy obranego kierunku. Mike jednak coś tam skrobie.
Moimi ulubionymi kawałkami są te najdłuższe, jak "Heritage..." czy "Where Lost Hope Lies" - pamiętajcie o tym!
(śmiech) Jeszcze nie zdarzył nam się album, na którym nie byłoby chociaż jednej kompozycji trwającej więcej niż 9 minut - nie masz się więc czego obawiać! (śmiech)
Powoli zbliżamy się do końca. Zdradź nam gdzie będzie można zobaczyć Sojourner na żywo?
W przyszłym roku mamy zaklepane już cztery wcześniej przełożone występy. Dwa marcowe w Hiszpanii, do tego niemieckie Dark Troll Festival i Skaldenfest - maj i czerwiec. Do tego podpisaliśmy kontrakt z Napalm Events - nic jeszcze nie jest zaklepane na 100%, ale aktywnie pracujemy nad tym, żeby mieć co robić. Tym bardziej, że w sumie musimy promować już dwa wydawnictwa: "Perennial" i "Premonitions" (śmiech)
Wyrabiasz covidowy paszport?
Jasne, choć trochę się to wszystko opóźniło o kilka miesięcy. W Szwecji mieliśmy sporo krytycznych głosów od antyszczepionkowców. Ja się jednak szczepień nie obawiam!
Ja swojego covida już miałem (śmiech)
To dobrze! Znaczy się, niedobrze! (śmiech) Dobrze, że nie było komplikacji! (śmiech)
Dokładnie - u mnie było mega-łagodnie. A kiedy jakiś koncert w Polsce?
Fajnie byłoby do Was wrócić! W Warszawie z Draconian i Harakiri for the Sky było świetnie. Fantastyczny wieczór i fenomenalne rozpoczęcie trasy! Ja nie mam nic przeciwko aby znów zawitać do Polski!
Oby szybciej niż później! No i co? To by było na tyle! Dzięki za poświęcony czas i na koniec słówko od Ciebie dla naszych czytelników!
Zabrzmi to może trochę jak banał, ale chciałbym podziękować... cóż, wszystkim! Zespół może pracować w pocie czoła, ale bez wsparcia fanów, przedstawicieli mediów, promotorów czy agentów daleko się nie zajedzie. Z głębi serca dziękujemy więc za każde wsparcie - nieważne jak duże. Szukajcie naszej EP-ki, gdyż wkrótce może już się wyprzedać, a nie zamierzamy wypuścić więcej egzemplarzy. Przestańcie się więc opierdalać! Nie mam zamiaru później słuchać Waszych narzekań! (śmiech).
photo credit: Heike Langhans
|