MetalSide.pl: Cześć!
Arkadius Antonik: Hej! Dobrze mnie słychać? Jak się masz? Cały i zdrowy?
Tak, wszystko OK. A ze zdrowiem całkiem dobrze. Covid za mną, więc człowiek ma teraz spokojniejszą głowę...
Serio? Miałeś Covida?
Taa... Ale na szczęście przeszedłem jak zwykłą grypę.
To dobrze! Mogło być dużo, dużo gorzej!
Zgadzam się! No ale nie o chorobie mamy gadać! Bo przecież Suidakra wraca z nowym albumem! Jakie dźwięki znajdą na nim fani? W końcu w początkowej fazie działalności mieliśmy więcej black metalu z folkowymi naleciałościami, a później zaczęło Cię ciągnąć w bardziej deathowe rejony...
Bardzo trudno jest opisywać własną muzykę. Tworząc ją nigdy nie staram się celować w jakieś konkretne gatunki - ona po prostu wychodzi w takiej formie z mojej głowy. Odnoszę jednak wrażenie, że z najnowszym krążkiem - "Wolfbite" - wróciliśmy trochę do tych naszych wcześniejszych lat. Wróciła moc i ciężar, ale też i nie pozbyliśmy się nowoczesności znanej z ostatnich wydawnictw. Można więc powiedzieć, że wykonaliśmy jeden krok w tył i dwa w przód.
Kiedy w ogóle zaczęły się prace nad nowym materiałem? Który numer powstał jako pierwszy?
Pierwsze prace zaczęły się w 2018 roku. Tym razem proces powstawania materiału wyglądał zupełnie inaczej, ponieważ nie nagrywaliśmy go w zewnętrznym studio. Nie było więc żadnej presji, nie było deadline'ów - mogliśmy poświęcić kompozycjom tyle czasu ile było potrzeba. A pierwszym skończonym numerem był ten otwierający krążek, czyli "A Life in Chains". "Wolfbite" to concept-album, który opowiada jedną historię od początku do końca. Pracowaliśmy nad nim w taki sposób, że kończyliśmy jeden kawałek i dopiero potem przechodziliśmy do następnego - i tak aż do samego zakończenia. Od początku zakładaliśmy taki scenariusz i wiedzieliśmy ile chcemy mieć kompozycji, zanim jeszcze materiał został stworzony.
A ile trwało nagrywanie płyty? Pojawiły się jakieś "pandemiczne" problemy? W końcu w Niemczech była nawet swego czasu godzina policyjna...
Tak, rzeczywiście. Na szczęście jednak pandemia nie wpłynęła w żaden sposób na tworzenie "Wolfbite". Decyzja o tym w jaki sposób będziemy tworzyć nowy album zapadła jeszcze na długo przed pandemią. Chodziło o to, że nie mogliśmy wejść na trzy tygodnie do studia by zarejestrować nowy materiał, bo po prostu nie mieliśmy jak - mam syna, a i pozostali członkowie grupy także są rodzicami. Szukaliśmy więc innego sposobu na nagranie krążka i pojawił się pomysł, aby zrobić to wszystko samemu w moim studio, a później całość wysłać do masteringu. Ta decyzja pozwoliła nam na elastyczną pracę - mogliśmy siąść do materiału kiedy tylko nam pasowało. Ciężko więc określić ile czasu zajęła rejestracja wszystkiego: niekiedy bowiem pracowaliśmy cały dzień, by później mieć na przykład dwutygodniową przerwę. Mocno upraszczając: powiedziałbym że nagrywaliśmy płytę 1,5 roku, ale z zaznaczeniem, że nie była to codzienna praca. Widzisz? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie... (śmiech)
Na krążku pojawiło się sporo gości. Trudno było dopiąć to wszystko przy takiej ilości muzyków?
Nie - już się do czegoś takiego przyzwyczaiłem! (śmiech) Mamy w końcu spore doświadczenie w pracy z udziałem osób spoza składu. Na początku naszej działalności byli to pojedynczy muzycy - łatwo było więc wszystko ustalić. Później było ich dwóch, trzech, a następnie jeszcze więcej i więcej... Powiem ci szczerze, że z uwagi na wybór procesu nagrywania "Wolfbite" nie planowałem żadnych gościnnych występów na tym krążku. Uznałem, że niemożliwym będzie ściągnięcie poszczególnych muzyków do mojego domowego studio. A tu nagle... Bo wiesz, ci wszyscy goście, którzy pojawili się wcześniej na naszych płytach to nasi przyjaciele... No i dowiedzieli się oni, że pracujemy nad nowym wydawnictwem, więc zaczęli pisać, że chętnie stworzą coś jeśli tylko będę chciał. Powiedziałem, że jeśli to nie problem i mają możliwość nagrania czegoś, a następnie wysłania mi tego, to jasne - idźmy w to! No i w ten sposób ruszyła prawdziwa lawina! Obsada płyty zaczęła rosnąć - i to bez żadnego większego planowania (śmiech) Wysyłałem poszczególnym osobom teksty czy partie do nagrania, a oni odsyłali później niemal gotowe już fragmenty.
Patrząc na line-up poprzednich krążków można odnieść wrażenie, że na "Wolfbite" wśród gości są... Cóż, wszyscy! (śmiech)
No nie?! (śmiech) Przy poprzednich wydawnictwach bywały sytuacje, że zaplanowane było pojawienie się danej osoby, ale trzeba było ją na szybko zastąpić. To jest właśnie problem gdy masz zabookowane studio: musisz się pojawić w określonym czasie, a jak coś ci np. wypadnie w pracy, to trzeba szukać kogoś innego. Z "Wolfbite" było inaczej - tutaj mogliśmy nagrywać kiedy tylko chcieliśmy i mieliśmy czas. Niektórzy muzycy nie mogli nagrać swoich partii, bo akurat byli w trasie? Żaden problem, gdyż mogli to zrobić na spokojnie po powrocie. W taki sposób kompletowaliśmy cały materiał - bez żadnej presji - by później złożyć go w moim studio.
Fanów na pewno ucieszy udział byłego członka Suidakry: Marcela. Na których kawałkach go usłyszymy?
Pojawił się gościnnie na "Faoladh" (podpowiem, że czyta się to "fiulej") - czwartej kompozycji. Napisałem też z myślą o nim "Shrine for the Ages", który ma dość ciekawą historię. Jak tylko skończyliśmy "Faoladh" i stwierdziłem, że wyszło świetnie, to chciał żebyśmy zrobili razem większą ilość numerów. Trochę przeszkodził nam jednak fakt, że prowadzi on firmę zajmującą się produkcją słuchawek - a tego typu biznes akurat kwitł podczas pandemii. Musiał więc skupić się na pracy, zaznaczając jednak, że uda mu się zrobić ostatecznie jeszcze jeden numer. Miałem wtedy pomysł na kawałek, który oryginalnie pomyślany był jako bonus - gotowy był zaledwie krótki fragment. Brzmiał jednak naprawdę nieźle i uznaliśmy, że może być z tego coś więcej niż tylko dodatek. Zaczęliśmy nad nim pracować, a później nagraliśmy tak jak pozostałe numery.
"Wolfbite" to krążek szybki, mocny i konkretny. Na poprzednich wydawnictwach znajdziemy pewne skoki w bok pokroju "Dinas Emerys", "Threnody", czy "Feats of War". Tutaj czegoś takiego zabrakło - dlaczego?
(śmiech) Po pierwsze: miałem już szansę nagrać cały akustyczny album - a było to coś, o czym zawsze marzyłem. W 2007 roku udało nam się zagrać akustyczny koncert i od tamtego czasu zacząłem myśleć na tego typu studyjnym wydawnictwem. I po "Realms of Odoric" z 2016 roku udało się ten pomysł zrealizować. I uznałem, że to już będzie za wiele jeśli na "Wolfbite" znajdą się tego typu dźwięki. Po drugie: nie pasowałyby one do historii przedstawionej na nowym krążku - a jest ona bardzo mroczna. Dlatego, choć są oczywiście pewne spokojniejsze partie, to jednak brakuje całego, dłuższego akustycznego utworu.
Ta fabuła łączy się z poprzednimi wydawnictwami? Bo w tekstach wyłapałem pewne odniesienia do "Realms of Odoric" i "Cimbric Yarns".
Tak, oczywiście. Cały "Realms of Odoric" wziął się ze wspólnego, symfonicznego projektu z Krisem Verwimpem - nazwanym zresztą tak jak album. I ten projekt podzielony jest na trzy części: "First Age", "Second Age" i "Third Age". Zostały one już wydane i pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić metalową wersję z Suidakrą - przedstawić z różnych punktów widzenia tą długą opowieść. Pierwsza część, a więc "Realms of Odoric", to historia z "First Age". Później mieliśmy album "Cimbric Yarns", na którym skupiliśmy na się "The Cimbric Age" - czasie pomiędzy "First Age" i "Second Age". "Wolfbite" to już z kolei właściwa fabuła "Second Age". Głównym bohaterem jest Eleric, syn Odorica, który zostaje uprowadzony, zamieniony w niewolnika i zmuszony do krwawych walk na arenie. Zabija tam wilka, za co dostaje przydomek "Wolfbite" - stąd tytuł płyty. Na pewno będzie więc jeszcze jeden album Suidakry - ten, na którym opowiemy historię z "Third Age".
A co w ogóle sądzisz po tych kilku latach o "Cimbric Yarns"? Bo fajni jednak kręcili nosem na ten album...
Tak jak wspomniałem wcześniej: zawsze chciałem coś takiego zrobić i teraz mogę to marzenie odhaczyć. Spodziewałem się jednak tego, że niektórym fanom "Cimbric Yarns" może nie przypaść do gustu. Część z nich bardziej lubi z naszej muzyce fragmenty bardziej folkowe, inni z kolei wolą dźwięki typowe metalowe. Wiedziałem, że jak przechylimy szalę na tą stronę folkową, to reszta będzie niezadowolona. To jednak tylko jednorazowa sprawa - coś, co chciałem zrobić bardziej dla siebie. Powtórki więc nie będzie.
Główny bohater "Wolfbite" walczy ze swoim wewnętrznym wilkiem. Jaka jest różnica pomiędzy irlandzkim konceptem "wilkołaka", a tym bardziej znanym - zachodnim?
Ugh, bardzo trudne pytanie! Tu już by trzeba było spytać Krisa, bo to on odpowiadał za całą historię... Ja mam za małą wiedzę w tym temacie, żeby się wypowiedzieć.
A co w takim razie było pierwsze? Teksty czy muzyka?
U nas zawsze jest tak, że mamy pomysł na fabułę zanim jeszcze zacznę komponować. Zanim powstaną pierwsze szkielety kawałków, ja już wiem ile będzie numerów (bo pełnią one funkcję rozdziałów), co w nich mniej więcej będzie się dziać, w jakim klimacie będą utrzymane - mam wytyczony kierunek, w którym muszę podążać. To trochę tak, jakbyś pisał muzykę do filmu, który jest już skończony. Dobrze mi się w taki sposób pracuje.
A więc raczej nic nie zostaje po sesji? Nie ma co liczyć na "nie wydane wcześniej" numery?
Nie, nie w przypadku takiego sposobu pracy. Jak siadamy do jakiegoś numeru, to dłubiemy przy nim tak długo aż będzie skończony. Później czekamy, aż Kris to przyklepie, po czym zabieramy się za kolejną kompozycję. Nie jest więc tak, że piszemy większą ilość kawałków, z których wybieramy te najlepsze - to nie nasz styl pracy. Odrzutów więc brak (śmiech)
"Wolfbite" osadzony jest w irlandzkim, a w zasadzie celtyckim folklorze, który nie jest zbyt szerzej znany. Każdy oczywiście kojarzy muzykę, ale z wierzeniami mało kto się spotkał. Dlaczego? Ja chyba tylko trafiłem na książkę "Wyścig śmierci", w której pojawia się each-uisce... Ciężko powiedzieć, bo ja w sumie od zawsze interesowałem się tym regionem. Zaczęło się od fascynacji celtycką muzyką... Wiesz, zawsze jak słucham czegoś nowego, to sprawdzam również i teksty - chcę dokładniej poznać przekaz. I słuchając irlandzkich i celtyckich pieśni odkryłem mnóstwo fantastycznych opowieści, o których mało kto słyszał - a są naprawdę świetne. Ludzie często pytają mnie o to, dlaczego nie zagłębiamy się w rodzimą, germańską mitologię. Nie wiem, jakoś nie potrafiła mnie ona zachwycić. Przeczytałem jedną czy dwie książki na jej temat, ale nie zainspirowały mnie one do stworzenia czegoś nowego. Celtycka mitologia ma natomiast w sobie to coś. Świetnie się pisze do tych - często bardzo tragicznych - opowieści muzykę. Ciekawe jest to, że jak pierwszy raz posłucha się folkowych pieśni, to wydają się wesołe - dopiero jak się wsłucha dokładniej, to wychwyci się w nich tę nutkę melancholii. I czegoś takiego próbujemy z Suidakrą.
Czyli przygoda z historią Brytanii zaczęła się dość prozaicznie - od muzyki...
Dokładnie. Co prawda studiowałem historię na Uniwersytecie, ale tą nowszą, z I i II Wojną Światową na czele. Gdy zacząłem bliżej badać kulturę celtycką, to odkryłem że miała ona wpływ na całą Europę - celtyckie osady znajdowały się nawet w Niemczech czy u stóp Alp. Miała ona wpływ na wszystkich.
A co byś polecił komuś, kto by chciał nieco bardziej zgłębić ten temat?
Teraz nie przychodzi mi do głowy żaden konkretny tytuł - choć parę książek na ten temat mam. Jak ktoś chciałby jednak zacząć, to jest sporo stron internetowych poświęconych tylko i wyłącznie historii Brytanii czy samym Celtom. Wujek Google chętnie pomoże!
"Wolfbite" to pierwszy krążek Suidakry od czasu "Echoes of Yore" z 2019 roku. Tamtą płytę sfinansowaliście dzięki kampanii crowdfundingowej. Nie bałeś się takiej formy finansowania?
Nie. Cały pomysł opierał się na tym, że chcemy coś zrobić dla fanów - a oni mieli mieć wpływ na to, co dokładnie otrzymają. Powiedzieliśmy, że jeśli byliby zainteresowani nagraniem przez nas nowych wersji jakichś starych kawałków, to zrobimy to - i oni wybiorą nad czym dokładnie mamy pracować. Otrzymaliśmy dzięki temu możliwość podłubania nad niekiedy mocno zakurzonym materiałem, co było dla mnie ciekawym doświadczeniem. Mogłem inaczej spojrzeć na te kompozycje - jestem w końcu teraz bardziej doświadczonym muzykiem i aranżerem. Uznaliśmy, że jak kampania crowdfundingowa się uda, to zajebiście, ale jeśli nie, to też nie będzie tragedii. Nie bałem się jej niepowodzenia - to był dla mnie bardziej eksperyment.
Pojawiły się jakieś zaskoczenia jeśli chodzi o listę utworów?
Tak, parę wyborów mnie zaskoczyło. Oczywiście spodziewałem się zobaczyć klasyki pokroju "Wartunes" czy "Pendragon's Fall", ale już "The Quest" z albumu "Emprise to Avalon" i "Banshee" z debiutu się nie spodziewałem. "Banshee" nie graliśmy od prawie 20 lat - fajnie było znów do tego kawałka usiąść. "The Quest" również nie wykonujemy na żywo, ponieważ jest to kawałek zbyt skomplikowany, aby go prezentować - na płycie jednak brzmi świetnie.
Parę miesięcy temu MDD Records wypuściło re-edycję Waszego debiutu. No to teraz się tłumacz: co się stało z oryginalną okładką "Lupine Essence"?
(śmiech) Kwestie prawne! Wiesz, kiedy w 1997 roku wypuszczaliśmy nasz debiutancki krążek, to byliśmy jeszcze dzieciakami. Nie było Internetu, a pomysłu na okładkę szukaliśmy w bibliotece. No i znaleźliśmy książkę zawierającą fotografie starych zamków, a w niej zdjęcie, które ostatecznie stało się właśnie okładką "Lupine Essence". Uznaliśmy, że wygląda super, zrobiliśmy kopię i użyliśmy - co jest oczywiście nielegalne. Wtedy jednak nie myśleliśmy o czymś takim jak prawa autorskie... Nie spodziewaliśmy się też, że krążek sprzeda się w takiej ilości egzemplarzy, a Suidakra stanie się znana. Oczywiście teraz nie mogliśmy użyć tej okładki, ale wpadliśmy na pomysł, aby znaleźć kogoś, kto na jej podstawie stworzy coś nowego - ale w podobnym stylu. I trafiliśmy na Jesusa Lhystę - pięknie oddał hołd tym naszym pierwszym krokom.
Pamiętasz tytuł tej książki?
(śmiech) Mam ją przed oczami, pamiętam jak wyglądała, ale za cholerę nie pamiętam tytułu! To nie było jednak nic spektakularnego - coś w stylu "Fotografie starych zamków". Bez szału (śmiech)
Wasz debiut był świetny, choć oczywiście nie idealny - mógłbym się przyczepić np. do niektórych linii wokalnych Marcela czy Danieli. A co Ty obecnie sądzisz o tej pierwszej płycie Suidakry? Coś byś zmienił?
Uważam, że na swój sposób to album idealny - to taka swoista kapsuła czasu. Brakowało nam wówczas umiejętności, a jednak krążek wyszedł, ku naszemu zaskoczeniu, świetnie. To był dla mnie prawdziwy kamień milowy. Ciągle kocham tę płytę - ma w sobie niezaprzeczalny urok. Czasami jak spojrzysz na swoje zdjęcie sprzed lat, to możesz się śmiać, że miałeś chujową fryzurę czy ciuchy nie te, ale zabiera cię ono w przeszłość - do tamtych chwil. "Jasne, wyglądałem jak idiota, ale i jednak było super" (śmiech) No i tak jest z tym krążkiem: nie jest pozbawiony błędów, ale i tak nic bym w nim nie zmienił. Jestem z niego dumny, bo dzięki niemu jestem tu gdzie teraz - to on rozpoczął tę moją drogę.
Na re-edycji znajdziemy nowe wersje "Shaltering Dreams" i "... and a Minstrel Left the Mourning Valley". Kiedy je nagraliście? Powstały specjalnie dla tego wydania?
Wokale do tej wersji "Shaltering Dreams" zostały nagrane z myślą o płytce dodawanej do DVD "13 Years of Celtic Wartunes". Tam usłyszeć mogliśmy wokal Tiny, któremu towarzyszyły orkiestracje - inne niż w tej wersji. Na re-edycję wziąłem ścieżki jej wokalu i przearanżowałem całość, w tym właśnie wspomniane orkiestracje. Akustyczne fragmenty "... and the Minstrel Left the Mourning Valley" zostały nagrane całkiem niedawno, tuż przed rozpoczęciem prac nad re-edycją specjalnie z myślą o tym wydawnictwie.
Czyli "Heresy" z 2007 roku również wzięty został z bonusowego CD?
Tak, dokładnie.
A jaki jest Twój ulubiony album Suidakry? "Lays from Afar"? Bardziej melo-deathowa "Caledonia"? Młodszy, bardziej agresywny "Book od Dowth"?
To trudne pytanie, na które nie ma prawidłowej odpowiedzi. To jak z jedzeniem: jednego dnia wolisz pizzę, drugiego: makaron (śmiech) Albo jakbyś miał dwójkę lub trójkę dzieci: raczej nie wybierzesz swojego ulubionego (śmiech) Z krążkami Suidakry jest tak, że wszystko zależy od nastroju. Zimą wolę wcześniejszy, bardziej black metalowy materiał, który pasuje do chujowej pogody na zewnątrz. Latem słucham z kolei rzeczy zabarwionych folkiem, jak chociażby "Caledonii"... Nie mam jednak płyty, o której mógłbym powiedzieć, że to ona jest właśnie tą najlepszą. Każdą z nich łączę z pewnym etapem w moim życiu, z pewnymi wspomnieniami - koncertami, muzykami, z którymi już nie gram.
Wspomniałeś wcześniej o wspólnym projekcie z Krisem, który nazywa się tak jak jeden z albumów Suidakry: Realms of Odoric. Widziałem, że ostatnio pojawiło się u Was jakieś wideo z orkiestrą. Cóż to będzie?
To nowy projekt, który rozpoczął się niejako przez "Wolfbite". Marcel zrobił wokale do końcowej części "Faoladh", która jest mocno folkowa - i zachwyciłem się tym fragmentem w jego wersji demo. Uwielbiam wokale Marcela, zwłaszcza gdy zestawi się je właśnie z folkowymi instrumentami. Chciałem zrobić z nim coś więcej - coś innego niż Suidakra, która wymaga bardzo dużego nakładu pracy. Od dawna chodził za mną pomysł zrobienia czegoś łączącego folk z ambientem - jakby Suidakra spotkała się z Dead Can Dance. Skomponowałem trzy kawałki, a następnie wysłałem je Marcelowi, żeby się wypowiedział. Bardzo mu się one spodobały: uważa, że jest to coś wyjątkowego i "innego". Nie będzie to nic tak rozbuchanego jak Realms of Odoric - będzie bardziej minimalistycznie i klimatycznie. Dłubiemy teraz nad tym, a pomaga nam były basista Suidakry - Nills Bross - który zajmuje się również partiami flażoletu oraz odpowiada za stronę wizualną. Myślę, że album wypuścimy jakoś w przyszłym roku. Na razie pracujemy na spokojnie, bez żadnej presji.
Macie już nazwę dla tego projektu?
Będzie się nazywać Lays from Afar - tak jak trzeci album Suidakry.
Powoli zbliżamy się do końca, zdradź mi więc plany na promocję "Wolfbite". Jakieś teledyski się szykują?
Tak - pierwszy wypuszczamy już jutro! (śmiech) Z uwagi na pandemię i niemożność spotkania się większą ilością osób, to w planach mamy trzy wideo, w tym dwa "lyric video". Będą one jednak troszeczkę inne, gdyż wykorzystamy w nich fragmenty specjalnego, 48-stronicowego komiksu autorstwa Krisa Verwimpa, który dodawany jest do specjalnej wersji "Wolfbite". Zwykle w tego typu wideo mamy dwa czy trzy obrazki i lecący tekst - tutaj będzie to bardziej atrakcyjne, gdyż poszczególne rysunki opowiadać będą śpiewaną historię. W dniu premiery krążka, a więc 25 czerwca, wypuścimy teledysk, na którym każdy z członków gra cały kawałek, choć partie musieliśmy nagrywać osobno. Klip będzie czarno-biały, ale widoczne będą czerwone elementy, co ma nawiązywać do tekstu utworu. Drugie "lyric video" ukaże się nieco później, bo na premierę wersji winylowej, która ma pewne opóźnienie.
No dobra... Ale...
(śmiech) To jutrzejsze wideo będzie do "Resurgence"! Bo o to pewnie chciałeś zapytać (śmiech) Numer ten fajnie pokazuje czego można po "Wolfbite" oczekiwać: są elementy folku, w środku mamy ciężkie riffy, są mocne wokale, są czyste partie, pojawia się w nim większość gości - chyba tylko zabrakło Marcela. Drugie wideo, a więc ten prawdziwy klip, to "Vortex of Carnage"...
Najmocniejszy kawałek na krążku...
Dokładnie! Jest szybki i agresywny! Dlatego właśnie go wybrałem: nie chciałem wypuszczać do promocji płyty dwóch podobnych numerów. W "Resurgence" dużo się dzieje, natomiast "Vortex of Carnage" jest bardziej "mięsisty". A trzecie wideo będzie do "Shrine for the Ages" z Marcelem. To wyjątkowy, wyróżniający się kawałek.
I przy okazji zamknięcie tej historii.
Tak. A także wstęp do kolejnego albumu, który ukaże się w przyszłości.
A co z koncertami promującymi album? Niektóre kraje już luzują obostrzenia. Można się spodziewać Suidakry w wersji na żywo?
Dobre pytanie... Sytuacja jest już na pewno lepsza niż wcześniej, ale ciągle nie można jednak grać koncertów. Festiwale też są przenoszone na 2022 rok, a na niektórych byliśmy zabookowani już dwa lata temu. Ciężko powiedzieć kiedy będziemy mogli coś zagrać. Niektóre zespoły planują trasy, później je przenoszą i nagle okazuje się, że dany klub ma już zaklepane wszystkie daty na dwa lata do przodu. Jak rząd wszystko odblokuje, to może się okazać, że i tak nie będziemy mogli zagrać, bo terminy będą pozajmowane. Pożyjemy, zobaczymy.
I to wszystko co przygotowaliśmy! Dzięki za poświęcony czas! Ostatnie słówko zostawiam Tobie! Masz coś do przekazania fanom Suidakry?
Dziękuję wszystkim, którzy wspierali nas przez te wszystkie lata. Dawno nas w Polsce nie było - a chcielibyśmy wrócić... Ostatnim razem graliśmy w końcu u Was kilka lat temu w Katowicach razem z Onslaught. Jeśli chcecie dostać mocno po dupie, to sprawdźcie nasz nowy album! Jeśli lubicie epicką muzę z dodatkiem folku, to czekajcie na "Wolfbite"! Metal rządzi!
zdjęcia: Arkadius Antonik
|