J.D. Overdrive - "Chcemy się pożegnać"


Po 14 latach katowicka formacja J.D. Overdrive postanowiła zakończyć działalność. Obyło się bez dram: odłożenie butelki z Jackiem Danielsem było starannie przemyślane i zaplanowane. Grupa zostawia za sobą EP-kę, split oraz pięć albumów studyjnych, w tym ten pożegnalny: wydany przez Metal Mind Productions "Funeral Celebration". Trudno więc o lepszą okazję do porozmawiania sobie z dwoma członkami oryginalnego składu. Stempel i Suseł wyjaśnili powody zamknięcia tego ważnego w ich życiu rozdziału, poopowiadali nieco o ich ostatnim wspólnym dziecku, zdradzili plany na najbliższą przyszłość, jak również powspominali czasy minione. Zapraszamy do lektury!





Cześć! Wywiad w trochę słodko-gorzkich okolicznościach, bowiem J.D. Overdrive co prawda wydaje nową płytę, ale jednocześnie będzie to ostatni krążek w historii zespołu. Kiedy podjęliście decyzję o zakończeniu działalności?

Stempel: Jeśli chodzi o decyzję, to... Cóż, zaczęliśmy o tym rozmawiać w okolicy maja/czerwca zeszłego roku. To właśnie wtedy spotkaliśmy się wszyscy razem i zaczęliśmy dywagować: "co robić dalej?", rozmyślać nad tym, czy to nie jest ten moment, w którym pora zwinąć temat, nagrać płytę i pożegnać się ze wszystkimi...

Szalejąca pandemia dołożyła swoje trzy grosze?

Suseł: Nie, pandemia nie miała żadnego wpływu. Jedynie pokrzyżowała trochę nasze plany, bo chcieliśmy wydać płytę nieco wcześniej - miało to się spiąć z pożegnalnymi koncertami, festiwalami. Siłą rzeczy, cały misterny plan szlag trafił. Wiedzieliśmy, że nie możemy zbyt długo trzymać tego materiału w zawieszeniu. Podjęliśmy więc decyzję o jego wypuszczeniu wraz z informacją, że będzie to nasze ostatnie wydawnictwo. Oczywiście chcemy godnie pożegnać się z zespołem: czekamy aż wszystko wróci do normy, aby móc jeszcze zagrać kilka koncertów przed finalnym zakończeniem działalności.

W specjalnym oświadczeniu zespół wspomniał o zmianach, które byłyby dla J.D. Overdrive nieuniknione. Niczym polonistka odpytująca ucznia o wierszach Słowackiego spytam więc: co autorzy mieli tutaj na myśli?

Suseł: Tu chodziło głównie o naszego perkusistę, który ma w planach przeprowadzkę do Poznania, co wiązałoby się oczywiście ze zmianą składu. Zaczęliśmy się zastanawiać czy na tym etapie czujemy się w ogóle na siłach, aby to zrobić. Z tą samą ekipą nagraliśmy w końcu ostatnie trzy płyty - spędziliśmy ze sobą szmat czasu. Nie wiedzieliśmy czy zmiana składu zagwarantuje taką samą chemię. Trochę obawialiśmy się, że dodanie nowej krwi do zespołu osłabi go zamiast wzmocnić. I te obawy zaważyły poniekąd na decyzji, aby się z fanami pożegnać.

Waszym studyjnym pożegnaniem będzie, noszący subtelną nazwę, krążek "Funeral Celebration". Długo się zastanawialiście nad tytułem? Były jakieś inne pomysły, czy może od razu uznaliście: "a, jebać to!".

Suseł: Wiesz co, wyszło to troszeczkę spontanicznie, bo decyzję podjęliśmy mając już dwa lub trzy kawałki napisane z myślą o nowej płycie. Początek prac nad krążkiem nie różnił się więc od tych nad wcześniejszymi wydawnictwami. Gdy już wiedzieliśmy, że będzie to finalna płyta, to dostrzegłem szansę na to, aby zrobić coś wyjątkowego: stworzyć za pomocą tekstów, tytułów utworów i okładki coś, co podkreśli fakt, że jest to nasze pożegnanie. Otrzymaliśmy szansę, której wiele zespołów nie dostaje: mogliśmy pożegnać się w 100% na własnych zasadach - mieć nad tym wszystkim pełną kontrolę. Stąd więc pomysł na tytuł płyty i okładkę: chcemy się pożegnać, ale po swojemu.

Spod czyich zdolnych palców wyszła w ogóle sama okładka? Bo trochę mi stylem przypomina pracę Macieja Kamudy z "The Kindest of Deaths".

Suseł: I to jest bardzo dobry trop, bo to właśnie powrót Maćka. Generalnie to nigdy nie przestaliśmy z nim współpracować, bo choć na "Wendigo" postawiliśmy na trochę inną formę wizualną, to i tak zajął się projektem merchu pod tę płytę. Gdy już wykluł się tytuł na nowy krążek i pojawił się luźny koncept okładki, to już wtedy wiedzieliśmy, że to Maciek będzie osobą, która sobie z tym tematem najlepiej poradzi. Bardzo szybko dostaliśmy pierwszy szkic i od razu nam się spodobał - finalnie stał się on później okładką płyty. Maciek odczytał nasze intencje perfekcyjnie: ma być pogrzeb, ale też i zabawa.


A kiedy w ogóle rozpoczęliście tworzenie materiału na "Funeral Celebration"?

Stempel: U nas jest tak, że jak zamykamy materiał na poprzednią płytę, a w tym wypadku była nią "Wendigo", to po nagraniu tracków nie robimy sobie jakiejś większej przerwy. Jak tylko pojawił się jakiś fajny riff, to od razu zaczęliśmy nad nim pracować. Pierwsze szlify powstały więc zaraz po wydaniu czwartego albumu, ale nie spieszyliśmy się za bardzo, nie mieliśmy jakiegoś większego ciśnienia. Pracowaliśmy swoim tempem - nie chcieliśmy na siłę tworzyć ze 20 kawałków, z których potem mielibyśmy wybrać te najlepsze. Oczywiście były pewne spowolnienia: przez obostrzenia rzadziej się spotykaliśmy, a i nasz basista został w międzyczasie ojcem, więc też nie mógł poświęcić nam tyle czasu co wcześniej. No i... tak to właśnie wyglądało.

A gdzie i pod czyim okiem ostatecznie nagrywany był materiał? Przez studio przeszliście jak burza czy pojawiły się nieprzewidziane sytuacje?

Stempel: Nie, nie mieliśmy żadnych problemów w studio. Pracowaliśmy ze sprawdzonym już producentem, czyli Haldorem Grunbergiem - dość znana osoba jeśli chodzi o tego typu muzykę. Pracujemy z nim już od naszej drugiej płyty, łącznie ze splitem - był to więc naturalny wybór. Wizyta w studio była dla nas formalnością, gdyż zawsze pojawiamy się przygotowani: mamy nagrane u siebie na sali piloty, na w pełni omikrofonowanym sprzęcie. Wiedzieliśmy czego się spodziewać - to było tylko wbicie tracków i szlif brzmienia przez Haldora.

Haldor potrafi niekiedy użyć dość niestandardowych patentów w celu osiągnięcia określonego brzmienia. Jak to u Was wyglądało? Pojawiły się jakieś realizatorskie sztuczki?

Stempel: Wiesz co, raczej użyliśmy standardowego set-upu mikrofonów - a już na pewno w przypadku bębnów. Bas był nagrywany przez naszego basistę u niego w domu, na jego sprzęcie - Haldor tylko go przez te swoje graty przepuszczał. Jedynie co, to nagrywając gitary użyłem dwóch wzmacniaczy i dwóch paczek - nagrywaliśmy równolegle na dwa mikrofony. Pod tym kątem był więc taki mały smaczek.

Machina promocyjna "Funeral Celebration" ruszyła i niedawno w serwisie YouTube pojawił się klip do numeru "The Ferryman Cometh". Skąd wybór tego właśnie kawałka na singla?

Stempel: Chcieliśmy pokazać naszą inną stronę, bo swoiste intro do tego kawałka jest totalnie nie w naszych klimatach: dużo tam takich naleciałości - zawsze się śmiejemy - black-metalowych. W dalszej części utworu już bardzo wyraźnie słychać, że to w 100% nasze rytmy, ale ten początek zaskakuje, daje trochę do myślenia, wprowadza nutkę niepokoju wśród słuchaczy odnośnie tego jaka będzie ta nasza ostatnia płyta.

A jak się współpracowało przy tym klipie z Robertem Zembrzyckim? Szybko, łatwo i bezproblemowo? Czy może jednak terror?

Suseł: Fatalnie! Następne pytanie! (śmiech)

Stempel: (śmiech)

Suseł: Nie no, Roberta znamy już od dłuższego czasu - lubimy sobie dogryzać i opowiadać o sobie jakieś niewybredne żarty. Ma on taki trochę chaotyczny sposób pracy, co czasami działa na korzyść, a innym razem niekoniecznie, ale ostatecznie zawsze potrafi dany pomysł doprowadzić do końca. Na początku miałem pewne obawy co do klipu, ale efekt końcowy jest naprawdę przyzwoity.

Jak długo trwały prace nad teledyskiem?

Stempel: Był to cały jeden dzień: od rana do wieczora. Przynajmniej jeśli chodzi o dzień zdjęciowy. Jeśli z kolei chodzi o finalną wersję, to Robert potrzebował kilku dni, aby to wszystko zmontować + jeden dzień, aby uwzględnić nasze życzenia i poprawki. Od nagrania materiału do skończenia prac nad teledyskiem minął może z tydzień albo 1,5 tygodnia. Bardzo sprawnie to poszło.

Suseł: Tak, przy czym ten etap poprawek jest najfajniejszy, bo masz łącznie z Robertem pięć osób - i każda z nich ma na to wszystko jakiś swój pomysł. I te pomysły bardzo szybko zaczynają ze sobą kolidować. Na szczęście równie szybko udało się sytuację opanować i dojść do kompromisu.

Jeśli "The Ferryman Cometh" jest troszkę niestandardowy jak na J.D. Overdrive, to co z kolei można powiedzieć o niemal synth-wave'owym "End Transmission"?

Stempel: (śmiech) To był pomysł Wojtka żeby taki numer znalazł się na płycie. Tak naprawdę nie stworzyliśmy go my, tylko Maciek Śmigrodzki: nasz kumpel, znany z takich grup jak Thaw, Arrm i... Nigdy nie pamiętam tej trzeciej nazwy! (śmiech)


Suseł: To się nazywa 10th Floor, Sunset - solowy, instrumentalny projekt Maćka. To niejako w jego ramach zrobił on dla nas muzykę.

Stempel: Dokładnie. Tutaj też nie obyło się bez pewnych "zgrzytów", bo bodajże nasz basista i perkusista zastanawiali się nad tym, czy w ogóle coś takiego do nas pasuje, czy nie dodać tam pewnych partii itp. Razem z Wojtkiem jesteśmy fanami starych gier. Osobiście mam bardzo duży sentyment do rzeczy związanych z C64 czy Amigą - posiadałem oba te sprzęty za dzieciaka. I ten numer kojarzy mi się właśnie z taką retro-amigową muzyką; to coś, co można by usłyszeć na końcu gry, gdy bohaterowie wypełnili swoją już swoją misję i odjeżdżają w kierunku zachodzącego słońca (śmiech)

Suseł: Podzielam odczucia Stempla. Co ciekawe, w ogóle nie wysyłaliśmy Maćkowi żadnych wytycznych odnośnie tego numeru. To było coś w stylu: "Maciek, robisz świetną muzykę w stylu retro. Zrób nam coś na outro. Jazda!". Stempel świetnie to opisał: skończyłeś grę, zabiłeś ostatniego bossa i teraz słyszysz słodką muzykę zwycięstwa. Świetnie to pasuje do zwieńczenia naszej "kariery".

Na krążku znajdzie się miejsce nie tylko na nowe kompozycje, ale też i na jeden numer "odświeżony". Jak zmienił się "Come Full Circle" w pożegnalnej wersji?

Stempel: To ja może zajmę się stroną instrumentalną. W gitarach nie zmieniłem praktycznie nic: nagrałem to po prostu tak, jak powinno zostać nagrane za pierwszym razem. Na EP-ce słychać bowiem pewne niedostatki techniczne, które tym razem udało się zniwelować. Juras pokombinował nieco więcej z garami, dodając kilka przejść, chociaż wchodził on niejako w buty Maćka Rutkowskiego - naszego pierwszego bębniarza. Doszlifował więc numer pod siebie, podobnie jak Staś. Jemu też daliśmy wolną rękę i linie basu również zostały zmienione w stosunku do oryginału. Pod względem "soundu" też udało się wycisnąć znacznie więcej.

Suseł: Ja ze swojej strony zmieniłem kilka partii wokalnych, można powiedzieć: unowocześniłem je. Kilka z nich wymieniłem, gdyż w pierwszej wersji w ogóle mi nie leżały. Zmienił się również tekst - głównie w zwrotkach. Teraz bardziej pasuje on do całej koncepcji albumu, a i naprawia pewne błędy młodości, kiedy pisanie tekstów szło mi naprawdę opornie.

Stempel: Warto też zwrócić uwagę na to, że kawałek jest w innym stroju: dwa półtony niżej. Oryginał był w D, a wersja "Twenty Twenty" jest w C.

W "Electric Pandemonium" i "End Transmission" usłyszymy Billa Hicksa. Kto wpadł na pomysł umieszczenia tych cytatów?

Suseł: To jest taka nasza tradycja: na każdym albumie, nawet na splicie z Palm Desert, umieszczamy cytat z Hicksa. Pomysł ten narodził się już podczas prac nad pierwszą płytą i bardzo naciskałem na to, aby go kontynuować. I faktycznie usłyszysz go w jakimś miejscu na każdym naszym wydawnictwie, głównie dlatego że jesteśmy wielkimi fanami talentu tego człowieka. Chcemy o nim ludziom przypominać, gdyż wiele osób zna głównie współczesnych stand-uperów, nie kojarząc przy tym Hicksa. A szkoda, bo facet był wyjątkowo inteligentny i miał naprawdę cięty dowcip. I tak, wiemy, że Tool zrobił to już bodajże na "Aenimie", ale dawno przestaliśmy się przejmować tekstami, że ktoś już co podobnego wcześniej zrobił. W metalu to w końcu normalne.

Moim ulubionym kawałkiem na płycie jest natomiast "On Corpses of Giants" - co możecie więc powiedzieć o tej kompozycji? Kto za nią odpowiada? To też kawałek nieco "inny".

Stempel: To moja sprawka - podobnie zresztą jak większość numerów na tym albumie. Bardzo się cieszę, że wpadł Ci w ucho, bo to także mój ulubiony kawałek... Nie wiem nawet, czy nie najlepszy jaki napisałem w całej swojej dotychczasowej "karierze". Sam się ułożył pod palce: szukałem jakiegoś prostego, ciężkiego riffu z ciekawą melodią i jakoś tak wyszło. Wojtek napisał do tego kapitalny tekst, kapitalnie go później zaśpiewał... No i tyle...

Suseł: To też jest jeden z moich faworytów na płycie. To kawałek, w którym mogłem nieco bardziej pokombinować wokalnie: zastosować pewne nietypowe dla tego zespołu rozwiązania. Jednocześnie sama dynamika utworu pozwoliła na to, żeby znalazł się tam mocny i intensywny refren - uwielbiam takie rzeczy! Naprawdę świetnie się pracowało przy tym numerze. I jeszcze muszę pochwalić naszego basistę, bo on wymyślił te wszystkie dźwiękowe "plamy" na początku.

Stempel: Tak, to faktycznie Stasiu.

Suseł: Prawdziwe odgłosy z otchłani... Powiem szczerze, że na początku byłem przekonany o tym, że to Haldor wymyślił - bo to by do niego pasowało. Okazało się jednak, że to nasz basista ma jakąś mroczniejszą stronę i pięknie ją na początku tego numeru uzewnętrznił.


W planie macie koncerty promujące ostatnie wydawnictwo. Jakieś konkretniejsze plany się tworzą? Miasta? Kluby?

Suseł: Na chwilę obecną nie mamy jeszcze niczego. Jak wszyscy czekamy na powrót do koncertowej normalności, a bez zapewnień ze strony klubów nie jesteśmy w stanie ułożyć sensownej trasy w taki sposób, w jaki byśmy chcieli. Myślimy nad tym z kim na tę trasę pojechać, z kim zagrać... Wszystko zależy jednak od tego kiedy wrócimy właśnie do tej normalności - może się bowiem okazać, że zamiast trasy trzeba będzie skupić się np. tylko na przyszłorocznych festiwalach. Niczego jeszcze nie wiemy i uznaliśmy, że dopóki sytuacja nie będzie jasna, to nie będziemy kombinować na siłę. Dajemy sobie troszeczkę czasu - na pewno jednak nie złożymy broni. Sami sobie obiecaliśmy, że tę płytę na pewno zwieńczymy koncertami - tak jak trzeba.

Czyli jest możliwe, że J.D. Overdrive dociągnie tym samym do ładniej wyglądającej 15-tki?

Stempel: Raczej tak. Bo to wiesz, też nie mało być tak, że wydajemy płytę, gramy parę koncertów i nara. Od razu wiedzieliśmy, że może się to nieco przez pandemię rozciągnąć w czasie. Poza tym koncerty grać lubimy i bardzo dobrze czujemy się na scenie. Myślę więc, że w przyszłym roku na pewno należy się nas spodziewać - oczywiście jeśli wszystko dobrze pójdzie. W tym roku raczej zbyt dużej ilości sztuk nie zagramy, a jednak chcielibyśmy pożegnać się solidnie.

Jako że okazja specjalna, to może jacyś goście specjalni? Np. byli członkowie formacji?

Stempel: Szczerze? Nie zastanawialiśmy się nad tym.

Suseł: Jeżeli już, to były rozmowy na temat powrotu podczas tych finalnych występów do takiego naprawdę starego materiału, np. do pierwszej lub drugiej płyty - bo kawałków z nich nie gramy niemal w ogóle. Myślimy o takiej przekrojowej setliście, która podsumuje wszystko co do tej pory zrobiliśmy. Ale to będziemy szerzej omawiać jak już zaczną się kreślić konkretniejsze plany koncertowe.

Zostawiacie za sobą kawał historii, w tym pięć albumów. Wiadomo, że ten najnowszy najlepszy, ale który z poprzednich czterech jest Twoim ulubionym? Z którego z nich jesteś najbardziej dumny?

Stempel: Moim ulubionym ciągle jest "Wendigo". Nie wiem czy "Funeral Celebration" jest tak samo dobry, gdyż po prostu brakuje mi jeszcze do niego dystansu. Kiedy poświęcasz masę czasu na to, aby nagrać album, później wielokrotnie go odsłuchać, by wychwycić błędy i glitche, to zaciera się subiektywny obraz swojej muzyki - bo wobec swojej twórczości ciężko w ogóle o obiektywizm. "Wendigo" uważam jednak na ten moment za nasze créme de la créme. Jestem też bardzo zadowolony z "The Kindest of Deaths", no i właśnie z "Funeral...". Na przyznawanie konkretnych miejsc jeszcze bym się jednak nie zdecydował.

Suseł: Ja mam podobnie jak Stempel. Z naszych ostatnich trzech płyt nie byłbym w stanie wskazać, która była najlepsza. Na każdej z nich znalazłyby się kawałki, które wskazałbym za jedne z najlepszych jakie zrobiliśmy - nawet na pierwszej i drugiej płycie coś by się trafiło... Je darzę mniejszą sympatią - zwłaszcza "Sex, Whiskey & Southern Blood", gdzie popełniliśmy masę błędów, ale z drugiej strony ma ona pewien urok debiutu i nawet na niej są rzeczy, które po latach mi się podobają i całkiem nieźle się bronią. Na ostatnich trzech wydawnictwach mieliśmy już jednak tak sprecyzowany styl i pomysł na siebie, że ciężko mi wskazać najlepszy album. Do każdego podeszliśmy z takim samym sercem.

Przez te lata zagraliście też mnóstwo koncertów. Czas na małe wspominki, bo ja widziałem Was dwukrotnie. Najpierw support przed Europe. Jak to się stało, że zostaliście supportem tej legendy rocka?

Suseł: Ojej... Jak w przypadku wielu historii w tym zespole...

Stempel: (śmiech)

Suseł:... tak się złożyło, że pracowałem przy tym koncercie od strony organizacyjnej. W pewnym momencie wykruszył się support i padło pytanie czy znam może kogoś, kto mógłby zagrać. No i powiedziałem, że "tak się AKURAT składa, że mam zespół" (śmiech). Były pewne wątpliwości co do tego, czy stylistycznie tam pasujemy - bo obiektywnie stwierdzam, że nie. Baliśmy się tego, czy publika Europe odbierze nas pozytywnie, ale gdzieś już w okolicach drugiego numeru jakoś tych ludzi kupiliśmy. Było to bardzo fajne, bo te osoby na pewno nie spodziewały się tego co wtedy usłyszały, ale jednak bardzo szybko się do tego naszego grania przekonały. Koncert wspominam więc przyjemnie, a jeszcze przyjemniej na pewno wspomina go Michał, bo po koncercie przyszedł do niego inny Michał...

Stempel: (śmiech) Wojtek lubi tak trochę z przekąsem wspominać tę historię. Po występie przyszedł do nas Michał Szpak, aby nam pogratulować. Mówił, że bardzo mu się spodobaliśmy.

Tak się akurat składa, że początkowo siedziałem obok niego, ale szybko się przesiadłem, gdy ludzie zaczęli cykać sobie fotki. Nie chciałem żeby można było na Internetach znaleźć mnie z nim na jednym zdjęciu (śmiech)

Stempel: (śmiech)

Suseł: Ale generalnie miło z jego strony, że przyszedł. Do kolaboracji co prawda nie doszło, bo Stempel spieprzył sprawę, ale sytuację wspominamy miło! (śmiech)

Nasz "drugi raz" to Rock Hard Ride Free w Goleniowie. Tam graliście z kolei w straszliwym upale dla najbardziej wytrwałych.

Stempel: To w ogóle była fajna eskapada, bo wybraliśmy się na cały festiwal autem naszego perkusisty - korzystaliśmy z dobrodziejstw tego, że nie musieliśmy zabierać całego backline'u. Fantastycznie spędziliśmy tam czas, choć rzeczywiście było strasznie upalnie, co potrafiło dać się niekiedy we znaki. Ja z tego festiwalu mam taką fajną anegdotkę: ludzie którzy nocowali tam na polu namiotowym pytali się nas ile kleszczy złapaliśmy, bo niektórzy potrafili po jednym dniu wyciągnąć kilkanaście. Sama impreza jednak fajna, a na koncercie bawiliśmy się wybornie - pomimo słabej frekwencji.


Pamiętam, że ludzie chowali się w cieniu rzucanym przez scenę...

Stempel: Tak było, tak było...

A które koncerty według Was były tymi najlepszymi w historii J.D. Overdrive? Które najmilej wspominacie?

Stempel: Ja mam trzy takie typy. Na pierwszym miejscu support przed Down w krakowskim klubie Studio. To był koncert jeszcze przed wydaniem naszej debiutanckiej płyty - pierwszy tak ważny występ i to jeszcze przed naszymi idolami. No i wdeptał nas on wtedy w ziemię: przeżyliśmy ciężki szok, gdy weszliśmy na scenę i pojawił się wrzask publiczności. Klub był wtedy wypełniony po brzegi. Fajnie zostaliśmy przyjęci i pamiętam jak Kirk Windstein stał z boku i kiwał głową w rytm muzyki... A może to był Pepper Keenan? Nie jestem pewien. Drugi taki koncert to support przed Clutch - również jestem wielkim fanem twórczości tej grupy. Piękna sceneria, piękna publika i do tego rozpadający się stołek perkusisty już podczas pierwszego numeru. Nie miał zapasowego i musieliśmy nieco kombinować, ale ostatecznie się udało. No i ostatni koncert to Warszawa. Graliśmy... Jezu, nie pamiętam... Suseł, ratuj, bo mam pomroczność jasną!

Suseł: Z Philem Anselmo solo?

Stempel: Nie, nie...

Suseł: Corrosion of Conformity! To był zajebisty koncert!

Stempel: Tak, to ten! Mega-koncert! Po prostu wszystko się tam zgadzało: pod kątem publiki, brzmienia, odsłuchu, dobrej zabawy. Bardzo dużo miłych słów usłyszeliśmy od ludzi po tym występie. I to by było moje Top 3. A na czwartym miejscu Phil Anselmo i Progresja - tam też było czadowo.

Suseł: To jest z kolei taki koncert, który ja bardzo lubię wspominać. Ze wszystkich czternastu lat z J.D. Overdrive to właśnie on siedzi mi w głowie najmocniej. To był Phil w wersji solo - jego pierwsza wizyta w Polsce. Wtedy grał głównie materiał ze swojej pierwszej płyty - chyba tylko jeden cover Pantery wcisnął do setlisty. Tłum był w porządku, a sama Progresja zapełniona była mniej więcej w połowie. I wiesz, na scenie wczuwasz się w to co robisz, nie wiedząc do końca co się dzieje obok. I zdarzył mi się moment kiedy na chwilę wyszedłem z tej swojej strefy skupienia i zobaczyłem jak z boku sceny stoi sam Phil z tą jego fantastyczną pozą, tj. ze skrzyżowanymi rękoma, i z uznaniem kiwa głową w naszą stronę. To było zajebiste. A drugi najlepszy koncert, to już wspomniany wcześniej Corrosion of Conformity: to był jeden z tych występów, gdzie wszystkie elementy były na swoim miejscu - było po prostu doskonale. Bo wiesz, często jest coś nie tak: albo my, albo publika, albo pojawia się jakieś zdarzenie losowe, które sprawia, że nie wszystko gra tak jak powinno... A tam było wręcz idealnie.

A najgorsze koncertowe doświadczenia? Były występy, których się wstydzicie albo które okazały się koszmarnym przeżyciem?

Stempel: Na pewno było parę takich koncertów, bo jednak różnie bywało. Pamiętam na przykład jak graliśmy we Wrocławiu w takim klubie w jakiejś bocznicy kolejowej i tam się cały czas prąd wyłączał. Było dramatycznie, a do tego nasz kochany perkusista dość mocno się "zweselił" i bardzo mało było przez to równego grania. Było "wesoło", choć chyba jako jedyny ten występ pamiętam, bo nie mogłem wtedy pić alkoholu - jakieś leki chyba brałem, czy coś.

Suseł: Jak nie zapomnę nigdy Rybnika, w którym sami musieliśmy wynosić kanapy żeby w ogóle odsłonić scenę - bo właśnie na niej stały. Nikt z obsługi klubu nie wpadł na to, że jak się zaprasza zespół, to fajnie jakby miał gdzie zagrać. Rybnik to trochę pechowe miasto dla nas. Ja osobiście je uwielbiam, bo tam studiowałem, natomiast koncertowo mieliśmy w nim same dziwne akcje. Tylko ostatni występ był super. To była Gazownia Czar Nocki - totalnie abstrakcyjna nazwa, ale klub świetny. Natomiast wcześniej trafiliśmy np. na jakiś support, który zagrał godzinę zamiast pół, po czym wszystkie dzieciaki, które na nich przyszły opuściły lokal i została jakaś 1/3 sali.

(śmiech) No to nieźle. A jakie plany na przyszłość bez Jacka Danielsa? Zacznijmy może od Michała!

Stempel: Ja na razie robię sobie przerwę od muzyki - taki mały reset. Zobaczymy co czas przyniesie. Jakieś riffy sobie do szuflady (czy tam bardziej do telefonu) piszę - na pewno nie odwieszam gitary na kołek, ale jednak potrzebuję takiego oczyszczenia głowy. Na pewno więcej w tym temacie do powiedzenia ma Wojtek (śmiech)

No właśnie, bo Wojtek od dłuższego czasu aktywnie działa chociażby zdobywającym coraz to większą popularność Mentorze - rozumiem, że zamierzasz zamienić whiskey na m.in. kulty, krypty i inne... zwłoki?

Suseł: Ja właśnie poszedłem w inną stronę niż Michał i rzuciłem się w wir pracy. Nie dość, że z Mentorem wydamy w tym roku trzecią już płytę, to jeszcze w zeszłym roku razem z kolegami z Wrocławia powołałem do życia projekt Las Trumien, gdzie zaśpiewałem po raz pierwszy po polsku. A dziś jeszcze premierę miał pierwszy singiel projektu Grieving - album ukaże się w lipcu.

Na pewno sprawdzę cóż tam razem z kolegami upichciłeś! I to by w ogóle było na tyle z mojej strony! To co? Zareklamujcie "Funeral Celebration" naszym czytelnikom!

Suseł: To ja niczym prawdziwy mistrz marketingu powiem: kupujcie naszą płytę, bo następnej nie będzie! (śmiech)

(śmiech)

Suseł: Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, jak zakończyliśmy naszą przygodę. Jesteśmy też dumni z tego materiału, który tą działalność podsumowuje. Mamy nadzieję, że Wam również się spodoba!

Michał, masz coś do dodania?

Stempel: Tak, jak Pan Wojtek powiedział! (śmiech)

zdjęcia: Marcin Pawłowski


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 16.05.2021 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!