Witaj Przemku! Jak tam sobie radzisz w obecnej sytuacji przymusowego siedzenia w domu?
Przemysław Latacz: Cześć! No chyba tak jak wszyscy. Jest więcej czasu na nadrobienie muzycznych zaległości, przesłuchanie płyty, obejrzenie teledysków, koncertów które umknęły. Zresztą za dużo wolnego czasu nie mam, bo jako lekarz chodzę normalnie do pracy a w domu trzeba też bardziej pilnować dyscypliny, żeby dzieciaki uczciwie przerabiały materiały nadesłane przez nauczycieli...
Ostatni raz rozmawialiśmy (tak serwisowo, nie prywatnie) latem 2017 roku. Wtedy wróciłeś z urlopu, a teraz z... Misji Numer Dwa. Opowiadaj zatem jak to wszystko wyglądało. Gdzie, kiedy i jak powstawała ta płyta.
Sesja nagraniowa przebiegała z przerwami od kwietnia do czerwca 2019 w DMB studio w Bielsku - Białej u Dominika Wawaka. Poza jego niewątpliwym doświadczeniem studyjnym skorzystaliśmy z jego talentu i wyczucia muzycznego - jest odpowiedzialny za elementy ambientowo-elektroniczne na płycie co jest u nas nowością. Reszta przebiegała standardowo - najpierw rejestracja bębnów, potem basu i gitar a na końcu wokale. Po raz pierwszy nagrywałem wszystkie gitary poza studiem, w domu na laptopie, rejestrując jednoczasowo bezpośredni sygnał z gitary, który poddaliśmy reampingowi w studio.
"Mission Two" w przeciwieństwie do "jedynki" to już był konkretny kurs, bez "szwendania się" po Kosmosie. Skąd pomysł na planetę Solaris?
Lubię szwendać się po kosmosie, tak jak Pirx i Ijon Tichy (śmiech). Miałem chęć zajrzeć na Solaris podczas Misji Pierwszej, jednak przełożyłem tę wyprawę na Misję Drugą. Powód? Wielka naukowa złożoność problemu i niesamowity ładunek emocjonalny pomiędzy głównymi bohaterami.
Jak powstawał materiał na ten album? Miałeś w głowie od razu tematy, które chcesz poruszyć, czy może z czasem on przychodziły? Pierwsza powstawała muzyka, czy też teksty?
Obydwa główne wątki były bardzo inspirujące. Solarystyka jako nauka o planetarnym tworze - osobnym bycie czyli generalnie o postaci obcego, który jest całą planetą oraz relacji pomiędzy głównym bohaterem a pojawiającą się żywą postacią jego dawno zmarłej żony - fantomem wykreowanym przez Solaris. O dłuższego czasu mam tak, że większość tekstów piszę jednocześnie z riffami, pod które będą zaśpiewane. Wpadam wtedy w sprzężenie zwrotne, słowa i muzyka wpływają na siebie, nakręcają się wzajemnie.
Ciekawi mnie bardzo jak wyglądał ten proces - od tekstu napisanego przez Mistrza Lema, do Twojej (i zespołu) interpretacji poprzez dźwięki. Czy jest możliwe, żeby to jakoś opisać słowami?
Jako fan Lema z przyjemnością zaczynam od przypomnienia sobie danej książki. Potem pozwalam jej żyć w mojej głowie - tworzą mi się słowa klucze, które są inspiracją i punktem wyjścia. Bawię się słowami polskimi i angielskimi, zaczynam słyszeć w głowie muzykę i rytmy. Czasem odwrotnie - do zaproponowanych przez kolegów pomysłów, riffów, rytmów, dopasowuję temat, konkretną część opowieści.
"Solaris" to wielkie dzieło opisujące niemoc człowieka w zrozumieniu Nieznanego. Dlaczego to tak bardzo fascynuje Ciebie? I jak to wpływa na odbiór świata codziennego?
Powieść bardzo wiarygodnie przedstawia coś, co mogłoby się realnie wydarzyć podczas kontaktu z obcą formą życia czy całą cywilizacją obcych. Angielski nie jest językiem międzygalaktycznym jak na filmach - nawet gdybyśmy użyli translatora o ogromnej mocy obliczeniowej i językowej. Po lekturze Solaris uświadamiamy sobie Obcego jako kogoś powstałego w zupełnie innych warunkach i z odmiennym aparatem poznawczym, innymi zmysłami, które się nijak mają do naszych. To z góry skazuje wszelkie próby kontaktu na porażkę. A z drugiej strony jest w nas ta silna potrzeba odkrywania i poznawania, Nie możemy się pogodzić, że nie przeżyjemy takich przygód jak Kirk czy Piccard ze Star Treka. Może przeżyjemy inne?
Nie brakuje tam rozważań filozoficznych i miłosnych. Na płycie też tych wątków nie mogło zabraknąć…
Tak jak wspomniałem wcześniej. Po przeczytaniu książka za mną chodzi, inspiruje, podsuwa gotowe wątki. Jedną z inspiracji jest oczywiście miłość Krisa i Harey - wtedy wpadł mi do głowy pomysł - a gdyby tak Mission Two była pierwszą death metalową płytą o miłości? Opowiedzieć przy pomocy brutalnych dźwięków o łagodnym ale i porywającym uczuciu? Tekstowo chciałem też wyważyć wątki kosmiczne i ludzkie. Ludzkie zdominowały na przykład adaptację filmową Soderbergha, co trochę mi przeszkadzało.
Nie bałeś się, że trochę za "ambitnie" podchodzisz do "Mission Two"? No wiesz... zespół na początku swojej drogi przez Wszechświat - przeciwko tak wielkiemu dziełu?
Zespół może i jest na początku, ale lubimy wyzwania! Dwójka po prostu musiała taka być! Cieszę się, że mogę liczyć na swoją załogę - mając ich wsparcie, czuję większą swobodę jako dowódca naszego statku. Kluczowe decyzje podejmuję po rozmowie z załogą, więc de facto podejmujemy je wspólnie i jak do tej pory, a gramy już razem ponad 4 lata, wybory, których dokonaliśmy okazały się słuszne.
Uff... trochę zejdźmy na Ziemię (śmiech), bo poważne tematy jak na razie. W recenzji płyty napisałem: "mamy większą różnorodność materiału i jeszcze więcej kombinowania. Myślę, że to zasługa wspólnego komponowania tego materiału. Za "jedynkę" w pełni odpowiadał Astrogator, teraz reszta załogi dorzuciła swoje "trzy grosze".". To jak to było?
Na pewno wynika to z odmiennych fascynacji muzycznych. Główną płaszczyzną porozumienia całej załogi jest na pewno muzyka metalowa, ekstremalna, na której wyrośliśmy i która spaja cały projekt. Potem każdy z nas w miarę muzycznego dorastania poznawał inne style, dochodziły nowe fascynacje - tutaj różnimy się nieco między sobą, ale dzięki temu nie ma nudy - każdy wnosi coś świeżego i inspirującego - nieznanego reszcie.
Czy ta większa różnorodność wynikła naturalnie już w trakcie komponowania nowych utworów, czy gdzieś taka myśl objawiła się później/wcześniej?
Różnie. Tak jak za mną chodzą słowa i riffy, tak za kolegami chodzi potrzeba wyrażenia tego co w danej chwili w nich siedzi. Niektóre motywy pojawiają się na etapie przed powstaniem kawałka, niektóre w trakcie. Staramy się je łączyć ze sobą w sposób naturalny, podtrzymując nastrój konkretnego utworu. Nie uznaję siłowego klejenia motywów.
Zwróciłem też uwagę, że pewniej się czujesz za mikrofonem. Jak to wygląda z Twojego punktu widzenia? Już to "sitko" nie takie straszne? (śmiech)
Na pewno tak - doświadczenie robi swoje! Z perspektywy czasu cieszę się, że się przełamałem i tego nauczyłem. Bardziej czuję teraz te utwory które gramy - zarówno na etapie kompozycyjnym jak i grając je na żywo. A hiperwentylacja też ma swoje dobre strony - po próbie czy koncercie po prostu lepiej się czuję - jak po dobrej mocnej kawie, która dodatkowo podkoloryzowuje rzeczywistość (śmiech).
Skleciłem też takie zdanie we wspomnianej recenzji: "Jest w tym jakaś matematyczna precyzja, death metalowe szaleństwo i industrialny posmak" Jak się do tego odniesiesz?
Szacun Piotrze! Tak naprawdę sam bym tego lepiej nie ujął, cieszę się, że idealnie wyłapałeś nasze intencje.
Jak po tych kilku miesiącach po premierze odbierasz "Mission Two"? Jesteś w pełni zadowolony z tego jak brzmi, z tego co tam się znalazło?
Wszyscy jesteśmy zadowoleni! Jest to dzieło kompletne, gdzie trudno jest wyrwać z kontekstu pojedynczy utwór, co utrudnia nam nieco opracowanie setlisty, której długość zmienia się w zależności od tego z kim i gdzie gramy. Z brzmienia też jesteśmy dumni. Cieszymy się, że nie spieprzyliśmy tego, nad czym pracowaliśmy prawie trzy lata.
Teraz troszkę wskocz w moje buty, a raczej kombinezon (śmiech) i jakbyś ze swojego punktu widzenia porównał "MOne" do "MTwo"? Jakie największe różnice słyszysz? Czym jesteś najbardziej zaskoczony?
Może zacznę od tego, że pominę to o czym już mówiliśmy - o zrozumiałej różnicy pomiędzy niemal solowym projektem jakim była M1 i zespołowym M2. Nie będzie to może zbyt odkrywcze, ale skupię się na brzmieniu. Jedynka z założenia miała być bardziej sterylna, mechaniczna i na ten efekt pracowała głównie perkusja i gitary. Analogicznie na dwójce - z racji poruszanych tematów - podejście miało być bardziej ludzkie - stąd praca perkusji, która ociera się o jazzowy feeling, stąd bardziej analogowe, rockowe brzmienie gitar. Osobiście jestem najbardziej zaskoczony tym, że to niebrutalne brzmienie gitar - na etapie surowych nagrań niby wyrwane z kontekstu sprawdziło się bez żadnego kombinowania zarówno w ekstremalnych deathmetalowych motywach, gdzie brzmią majestatycznie i potężnie jak i w tych spokojniejszych - doomowych i jazzujących.
A jak świat komentuje Wasze odkrycia poczynione na "Solaris"? Były jakieś zaskakujące recenzje? Były nieoczekiwane porównania?
Recenzje to właściwie same laurki, za które dziękujemy i jesteśmy bardzo wdzięczni. Osobiście bardzo miło połechtała mnie recenzja z Teraz Rocka, gdzie nazwano Mission Two arcydziełem. Daje to nam dużego mobilizacyjnego kopa i pewność siebie - że możemy wyjść dalej z - jakby nie było muzyką deathmetalową - w kierunku rockowej publiczności, nie tracąc przy tym swojego charakteru.
Zapytałbym jak w najbliższym czasie będziecie promować "Mission Two", no ale wiadomo jaka jest sytuacja. To opowiedz o koncertach w ramach Mad Fest, gdzie graliście między innymi przed Pestilence. W Bielsku-Białej było wybornie…
Mimo dużej ilości zespołów i stosunkowo wczesnej pory naszego gigu, pod sceną było dużo ludzi, co nas bardzo ucieszyło. Wiele osób przyjechało specjalnie dla nas, co musiało być prawdą bo sprzedaliśmy na tych koncertach sporo płyt. Dla mnie te koncerty miały trochę znaczenie symboliczne. Spotkałem się z Patrickiem Mameli osobiście i mogłem mu powiedzieć jak duże wrażenie zrobiła na mnie płyta Spheres w chwili jej wydania - aby nie być gołosłownym dałem mu do podpisania mój bilet z koncertu Pestilence i Cynic z chorzowskiego klubu Premier z 1993 roku. Dla nas jako zespołu też było ważne, że wcześniej graliśmy koncerty z legendą amerykańskiego death metalu - Obituary, a teraz europejskiego - Pestilence! Coż, apetyt nam rośnie w miarę jedzenia i czekamy na koniec pandemii aby znów ruszyć z graniem na żywo!
Widzieliśmy się ostatnio na wrocławskim koncercie, gdzie graliście przed Gutalax. Jakie wspomnienia i wrażenia? Powiem szczerze, że to co Czesi robią na żywo, to do dzisiaj mi się w głowie nie mieści. Totalny armagjedon! (śmiech)
Całą kapelą uwielbiamy czeską scenę! Mają znakomite zespoły, niektóre jedyne w swoim rodzaju (śmiech). Od lat jeździmy na czeskie festiwale jako fani, na niektórych było dane nam zagrać. Szacunek wzbudza baza fanów Gutalaxowej odmiany grindcore'a. Ludzie potrzebują dobrej zabawy, na koncercie były same uśmiechnięte twarze!
Wspomniałeś wtedy, iż po głowie krążą ci już plany na kolejne wydawnictwo. Uchylisz rąbka tajemnicy, czy na razie nie chcesz o tym wspominać publicznie?
Nie jest to żadna tajemnica a temat jest tak szeroki, że wspominając o nim, a mając już niemal skończony wałek otwierający Mission Three, wiem, że nie zniszczę elementu zaskoczenia (śmiech). Inspiracją trójki będzie Summa Technologiae Stanisława Lema. Nie jest to powieść, a raczej traktat filozoficzny, który będzie bazą do stworzenia przeze mnie własnych historii opisujących interakcje ludzi na styku człowiek-zaawansowana technologia.
Jakich płyt ostatnio słuchałeś? Które z nich w ostatnich miesiącach najbardziej przypadły do Twojego gustu?
Na pierwszym miejscu dzieło mistrza Devina Townsend'a Empath. Nowa Sepultura jest świetna, Eluveitie zaskoczyło mnie ostatnim krążkiem bo jest w nim więcej death- i blackowych elementów świetnie zaaranżowanych pod ich styl. Opeth - bardzo ciekawy i rozbudowany, francuski Klone i krążek 'Le Grand Voyage' - fajnie się z nim płynie. Rivers Of Nihil 'Where Owls Know My Name' - techniczne cudo... Spoza metalu koncertówka Stevena Wilsona 'Home Invasion',,, Wracam też często do lat 80-tych, do zespołów z klimatów The Cure, Cocteau Twins, a nawet do ambitnego popu z tamtych lat.
A na jakie albumy czekasz w najbliższym czasie? Są jakieś zapowiedziane premiery zapisane na czerwono w Twoim kalendarzu?
Testament, Steven Wilson, Enslaved, Oranssi Pazuzu, a podobno Immolation też wchodzą do studia!
Pomału zbliżamy się do końca, więc powiedź czego życzyć załodze Planet Hell. W ostatnim wywiadzie było to: "Tyle samo lądowań co startów", więc daj teraz coś innego (śmiech)
Chcemy dotrzeć na granice death metalowego wszechświata, tam gdzie nie dotarł żaden muzyk!
Cóż... wróćmy jeszcze na chwilkę na "Solaris"... myślisz, że właśnie tak może przebiegać nasze spotkanie z obcą cywilizacją? Wydaje się to logiczne, skoro sami między sobą mamy problemy z komunikacją…
O samej niemożności podjęcia kontaktu już rozmawialiśmy, ale podsunąłeś mi pewną myśl… Może potrzebujemy takiego spotkania, kompletnie nieefektywnych prób nawiązania kontaktu aby nauczyć się na nowo komunikować między sobą?
Zareklamuj ładnie "Mission Two" dla tych, co nie znają twórczości Planet Hell…
“Mission Two” Planet Hell - pierwsza death metalowa płyta o miłości zawieszonej w pustce ogromu wszechświata - każdy odnajdzie w tej historii część siebie a poza tym mnóstwo niebanalnych dźwięków posiadających DNA prekursorów technicznego death metalu i rocka progresywnego.
I tym optymistycznym akcentem kończymy naszą rozmowę. Ja serdecznie dziękuję za poświęcony czas i udzielone odpowiedzi. Tradycyjne ostatnie słówko dla czytelników MetalSide zostawiam Tobie, a ja tym czasem się odmeldowuję! Cześć!
Również dzięki! W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak zacytować klasyków: “Żyjcie długo i pomyślnie i oby nam się dzieci nie czepiały rakiet!” Astrogator, bez odbioru!
|