John Wolfhooker - "Żadnych granic w tworzeniu"


John Wolfhooker to czeska grupa prezentująca mieszankę rocka, hardcore'u, pop-punka i progresywnego metalu. Zespół wydał 20 teledysków, nagrał trzy pełne albumy i pojawił się na takich festiwalach jak m.in. Rock for People, Envol et Macadam, Mighty Sounds czy Aerodrome. W lutym miał wystąpić po raz pierwszy w Polsce, ale koncerty zostały wówczas odwołane. Dlaczego? O tym m.in. w wywiadzie! Z wokalistą, Muerte Hookerem, pogadaliśmy sobie też o najnowszym krążku czy też... nowej rzeczywistości, w której się wszyscy obecnie znaleźliśmy. Zapraszamy do lektury!





Cześć! Tradycyjnie zacznijmy od małej lekcji historii! Opowiedz nam kiedy i w jakich okolicznościach urodził się John Wolfhooker!

Muerte Hooker: Braci Rony'ego i AJ'a znałem jeszcze z czasów szkoły średniej. Później, już po jej ukończeniu, AJ dołączył do mojego poprzedniego zespołu, Lostinmind, i nagraliśmy album w domowym studio Rony'ego. Fajnie się nam razem współpracowało, więc po kilku miesiącach AJ skontaktował się ze mną i zapytał czy nie chcę z nimi dla zabawy nagrać ze 2-3 kawałki w ramach ich pobocznego projektu. Na basie miał się pojawić jakiś gość, ale ostatecznie nie mógł znaleźć wolnego czasu. Wtedy przez przypadek poznałem Filipa - to było na koncercie jego poprzedniej grupy, a więc pop-punkowej Koblížci. Mocno się wówczas spiliśmy i okazało się, że mamy niemal identyczny gust muzyczny. Dodatkowo okazał się też świetnym wokalistą, więc od razu powiedziałem kolegom, że musimy go włączyć do projektu. Zabrałem go na sesję nagraniową i wtedy tak naprawdę spotkaliśmy się wszyscy razem po raz pierwszy. Trochę ryzykownie, ale od razu pojawiła się między nami chemia i szybko przestaliśmy używać terminu "projekt poboczny". Grupa stała się naszym priorytetem.

A co w ogóle oznacza jej nazwa?

Gdy wymyślaliśmy nazwę zespołu, to nie braliśmy siebie zbyt poważnie, bo w końcu miał to być "tylko" projekt poboczny. Stąd też stanęło na czymś dowcipnym: przetłumaczyliśmy nasze nazwiska i na ich podstawie stworzyliśmy zupełnie nowe dla naszego muzycznego alter ego - Johna Wolfhookera. Tak w ogóle to ja jestem tą "dziwkarską" częścią nazwy (śmiech)

(śmiech) Debiutancki album wypuściliście w 2014 roku. Od tamtej pory na wszelkich materiałach promocyjnych pojawia się gołąb z okładki. No i właśnie - dlaczego w ogóle gołąb?

To trochę tak jak z tą nazwą - dla zgrywy. Dziewczyna perkusisty była na wakacjach w Hiszpanii i zrobiła zdjęcie gołębia, który wyglądał na nim dość... zarozumiale. Uznaliśmy, że zabawnie byłoby go użyć w naszym logo. Po jakimś czasie zyskał on jednak także i drugie znaczenie. Nie lubimy szufladkować naszej muzyki, ponieważ inspirują nas różne gatunki i style - nie chcemy sobie narzucać żadnych granic w tworzeniu. A szufladkowanie to po angielsku... "pigeonhole".

Tuż przed wydaniem debiutu wypuściliście cover Whiz Kalifa. Skąd pomysł na własną wersję "Work Hard, Play Hard" i dlaczego numer nie trafił na płytę?

AJ i Rony już wcześniej nagrywali rockowe/metalowe wersje rapowych kawałków. Brzmiały one całkiem fajnie, więc gdy zaczęliśmy rozmowy na temat nagrania wspólnego materiału, to od razu pojawił się też pomysł, aby zarejestrować jakiś cover. Jako że podobał nam się refren, to stanęło właśnie na "Work Hard, Play Hard". A na krążek nie trafił dlatego, że chcieliśmy, aby na debiucie pojawiły się tylko i wyłącznie nasze autorskie numery. Poza tym sam cover nie wyszedł jakoś rewelacyjnie.

W utworze "Lana Backwards" pojawia się pewien gość - kto zacz?

To Ashley Abrman, nasza przyjaciółka i przy okazji wokalistka The High Corporation. Bardzo podoba nam się jej głos, dlatego poprosiliśmy, aby zaśpiewała w jednym z numerów.

A jak po latach patrzysz na debiutancki krążek? Coś byś zmienił?

Biorąc pod uwagę fakt, że był to nasz pierwszy album, to rejestrowanie materiału było pewnym wyzwaniem. Osobiście gdybym mógł coś zmienić, to na pewno nagrałbym od nowa wszystkie moje wokale. Wtedy jeszcze nie potrafiłem za bardzo śpiewać, więc obecnie słuchanie płyty sprawia mi fizyczny ból (śmiech)

Na debiucie słychać jeszcze wyraźne inspiracje zespołami z kręgu alternatywnego rocka. Czego wówczas słuchaliście?

Chyba najwięcej wtedy słuchaliśmy takich grup jak Paramore, Periphery, Billy Talent i My Chemical Romance.


Rok po albumie: singiel "Euphria". Opowiedz nam coś o nim, bo znów - nie trafił on na pełny krążek.

To pierwszy numer, który nagraliśmy sami we własnym studio/sali prób. Wszyscy mieliśmy wtedy różne problemy na głowie - jedne były związane z pracą, inne miały naturę bardziej osobistą. Byliśmy więc w pewnym emocjonalnym dołku. Wiedzieliśmy jednak, że musimy przez to przebrnąć jeśli chcemy później robić to, co kochamy. Dlatego właśnie w tekście znajdziemy słowa: "W końcu przyszedł czas na to, by żyć tak jak zawsze tego chciałem". Na drugi album kompozycja nie trafiła, ponieważ resztę materiału zarejestrowaliśmy już w innym studio. Różnica była zbyt słyszalna.

Na drugiej płycie kawałki stały się już cięższe i bardziej rozbudowane. Uważam, że to właśnie na "The Hunter Becomes the Hunted" znaleźliście swój własny styl. Zgodzisz się z tym?

Dużo osób właśnie tak twierdzi. Czy znaleźliśmy wtedy swój własny styl? Jeśli mam być szczery, to... w sumie nie wiem. Wszyscy w zespole słuchamy różnych gatunków muzycznych, więc inspiracje czerpiemy z rozmaitych źródeł. Również i w kwestii podejścia do samego procesu nagrywania lubimy nieco poeksperymentować. Jeśli się jednak dłużej zastanowić, to rzeczywiście coś w tym stwierdzeniu może być na rzeczy, bo jak zakończyliśmy prace na krążkiem, to nie brzmiał on jak nic, co byśmy znali wcześniej. Po nim zaczęliśmy również spotykać się ze z określeniem "wolfhookerowy", w odniesieniu do kawałków innych artystów, które stylem były podobne do naszego. Całkiem zabawne to było.

Po drugim albumie: zestaw pięciu samodzielnych singli. O co z nimi chodziło? Nie chcieliście ich np. wydać jako EP?

Próbowaliśmy wtedy trochę innego podejścia. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jak wypuścimy całość w formie EP czy albumu, to nie każdy kawałek zyska tyle uwagi, na ile zasługuje. Dlatego postanowiliśmy wypuszczać nowe kompozycje pojedynczo - każdą z własnym teledyskiem. Jakby ktoś jednak chciał ich posłuchać z fizycznego nośnika, to znalazły się jako bonusy na krążku "313".

No i tym sposobem doszliśmy do najnowszego wydawnictwa! Gdzie był nagrywany Wasz trzeci album? No i co oznacza jego tytuł?

Ślady perkusji zarejestrowaliśmy w studio na Słowacji. Z kolei całą resztę: w naszym własnym studio, pełniącym również rolę sali prób - "313" to numer na drzwiach wejściowych. Niemal wszystko zrobiliśmy samemu: wyprodukowaliśmy, nagraliśmy i później zajęliśmy się masteringiem "313". Pod względem tekstów to najbardziej osobisty album jaki wydaliśmy. Był on taką moją prywatną terapią, gdyż przechodziłem wówczas ciężki okres. Jestem naprawdę dumny z tego wydawnictwa, zwłaszcza że, tak jak wspomniałem, praktycznie wszystkim zajęliśmy się sami. Rony odpowiadał za miks instrumentów, Filip za miks wokali, AJ stworzył świetne wizualki do każdego z numerów... Materiał poszedł jeszcze później do Acle'a Kahney'a z Tesseract, który posiedział trochę nad nim, ażeby brzmiał jeszcze lepiej. Jego rady były bardzo pomocne.

A gdzie płytkę możemy kupić?

Wersja fizyczna krążka dostępna jest przez naszą stronę internetową. Cyfrowo można go posłuchać na większości serwisach streamingowych, w tym m.in. na Spotify, Bandcamp czy Apple Music.

Numer otwierający "313" jest mocny i wyjątkowo połamany. Kto za niego odpowiada? A taki "Return to Zero", to już w ogóle metal pełną gębą!

Tym razem nad kompozycjami pracowaliśmy wszyscy razem. Gdy ktoś przychodził z jakimś ciekawym pomysłem to siadaliśmy i kombinowaliśmy gdzie go wykorzystać lub też całkowicie go zmienialiśmy, tworząc zupełnie nowy numer. Nie ograniczamy się do jednego stylu, nie uznajemy żadnych granic. Dlatego też niektóre kawałki mogą być typowo metalowe, a inne - wręcz popowe.

W "Copycat" na wokalu pojawia się Pam Rabbit. Skąd żeście ją wytrzasnęli?

To nasza przyjaciółka. Chodziła do tego samego konserwatorium co my i zawsze bardzo podobał nam się jej głos. Uznaliśmy wspólnie, że idealnie pasowałaby do naszego stylu.

A jakie były w ogóle reakcje starszych fanów na nowe dźwięki?

Tuż przed oficjalną premierą płyty zrobiliśmy w sekrecie małe "release-party", przeznaczone dla naszych największych fanów - chcieliśmy na żywo zobaczyć ich reakcje na nowe numery. Bardzo im się spodobały! Klub był wyprzedany: pojawiło się prawie 700 osób, a wiele z nich znało teksty naszych utworów na pamięć. To było niesamowite! Jeśli chodzi natomiast o kręcenie nosem, to w sumie zabawna sprawa, bo spotkałem się później z narzekaniem niektórych osób na to, że nowy album jest zbyt ciężki, a od innych usłyszałem z kolei, że jest zbyt... "popowy". Ale to dobrze, bo chcieliśmy żeby tak właśnie było - aby był zarówno mocniejszy, ale też i bardziej przebojowy od poprzednika.


W celu jego promocji w lutym tego roku mieliście po raz pierwszy odwiedzić Polskę. Koncerty zostały jednak odwołane. Dlaczego?

Szczerze? Zaważyły kwestie finansowe. Wydanie albumu, organizacja premierowego koncertu - wszystko to wiązało się z dużymi nakładami finansowymi z naszej strony i po prostu nie mogliśmy sobie wówczas pozwolić na wycieczkę do Polski. Bardzo nam z tego powodu przykro i mamy nadzieję, że uda nam się to jakoś polskim fanom wynagrodzić.

Coś planujecie? Może jesienią?

Rozmawialiśmy na temat z promotorem. Byłoby świetnie, gdyby to wszystko wypaliło! Na ten moment jednak nic nie można potwierdzić. Sytuacja jest jaka jest: wiele koncertów jest odwoływanych z powodu epidemii koronawirusa. Pojawiły się nawet głosy mówiące o tym, że granice mogą być zamknięte na okres dwóch lat. Coś strasznego.

Dwóch lat?!

Tak, prowadzone są dyskusje na ten temat. Miejmy jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Wszyscy są teraz zmuszeni siedzieć w domu. Spędzacie ten czas w jakiś bardziej kreatywny sposób? Może coś pichcicie nowego?

Masz mnie! Udało nam się już napisać jeden nowy numer i nie możemy się doczekać, kiedy będziemy mogli się nim podzielić z resztą świata! Myślimy też nad kilkoma koncertami online.

Czego więc Wam życzyć na przyszłość?

Produktywności i świetnych koncertów - mamy nadzieję, że odbędą się one nie tylko w naszej ojczyźnie (śmiech)

Na koniec tradycyjne słówko dla naszych czytelników! Dzięki i trzymajcie się!

Bądźcie otwarci na nowe style, nie zamykajcie się w obrębie tylko jednego gatunku i szerzcie miłość! (śmiech) A jak lubicie zespoły inspirujące się metalcore'em, djentem, rock'n'rollem, emo, funkiem, lub po prostu zastanawiacie się jak do cholery może brzmieć kombinacja tego wszystkiego, to posłuchajcie naszego najnowszego wydawnictwa. Dziękujemy też MetalSide za ciekawy wywiad! Mamy nadzieję, że wkrótce u Was zagramy! Keep on rocking, kurwa! (śmiech)

zdjęcia: Rusty Shepherd


Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 30.03.2020 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!