MetalSide.pl: Perkusistą Kat & RK zostałeś w 2018 roku, zastępując na tym miejscu legendarnego Irka Lotha. Jak wyglądał proces dołączenia do składu? Dużo było kandydatów?
Jacek Nowak: O stanowisko na pewno ubiegało się kilka osób, choć na sto procent wiem tylko o dwóch, bo ich akurat znam. W jaki sposób ta lista kandydatów została zawężona, to nie wiem, bo w sumie nie pytałem. U mnie wyglądało to w taki sposób, że zadzwonił Hiro informując mnie o tym, że jest możliwość dołączenia do składu. Z Jackiem znamy się bardzo dobrze z Virginów, więc byłem chyba pierwszą osobą, o której pomyślał. Wiadomo, o żadnym "kolesiostwie" nie mogło być mowy, nic nie obiecywał, bo on też tam jest niedługo. Musiałem normalnie przejść przez cały ten proces rekrutacji. Ale to jednak to właśnie dzięki Hirowi trafiłem na przesłuchanie, a ono nie było w żaden sposób oficjalnie ogłoszone. Tak to mniej więcej wyglądało.
Jakie kawałki grałeś na tym przesłuchaniu?
O kurde, czekaj, czekaj... Niech pomyślę... Na pewno "Wyrocznię", "Głos z ciemności", z "Czarno-Białej" było coś, z tego krążka miałem nauczyć się dwóch numerów, a zagrałem jeden i już nawet nie pamiętam który... Wiesz, to był duży stres, dlatego nie pamiętam szczegółów. Oczywiście pojawiały się błędy, wysypki - normalne, gdy w grę właśnie wchodzi stres. W tym przesłuchaniu bardziej jednak chodziło o ten element chemii, o to czy razem wszystko "zażre", jak się mówi w języku muzycznym. Bo wtedy nawet pomyłki nie mają znaczenia. No i się okazało, że "zażarło" i tak to poszło dalej.
Jak się czułeś "wchodząc w buty" tak uznanej w środowisku metalowym osobistości jaką jest Irek Loth?
No właśnie wszyscy się mnie o to pytają (śmiech) Wiesz, było trudno, ale nie od strony muzycznej. Bardziej obawiałem się tego jak to ludzie odbiorą, bo wszelkie poważniejsze roszady w składach, a tym bardziej w takich kultowych zespołach, od razu są żywo komentowane. Idą "hejty", domysły, krąży dwadzieścia różnych wersji, pojawiają się głuche telefony... Irek to facet legenda, który tworzył Kata w zasadzie od początku, ale muzyczny świat widział jednak nie takie zmiany. Z mojego punktu widzenia było trudno go zastąpić, ale fani okazali dużo zrozumienia, z czego mogę się tylko cieszyć.
W wyniku rozstania z Irkiem powstał drugi oficjalny profil kapeli na FB. Orientujesz się jak do tego doszło?
Z tego co wiem, to prowadzeniem fanpage'u zajmowała się żona Irka, no i po tej całej sytuacji po prostu nie udało się odzyskać kontroli na tą stroną. Ja się zbytnio tym nie interesowałem, bo to jednak sprawa pomiędzy Romkiem a Irkiem - może Kris czy Laksik (Krzysztof Pistelok i Michał Laksa - dop. Tomek) mieliby większą wiedzę na ten temat. Myślę, że wszyscy powinniśmy się skupić na tym, co dalej, zamiast roztrząsać te sprawy. W końcu zakończył się jeden etap, a zaczął niejako drugi.
Prawda. A jakim w ogóle liderem jest Roman Kostrzewski? Co Cię najbardziej w nim zaskoczyło?
Normalność. Nie znałem wcześniej chłopaków, a i z twórczością Kata byłem trochę na bakier. Romek zawsze wydawał mi się taką odizolowaną od wszystkich gwiazdą rocka. A tu się okazało, że jest wręcz odwrotnie: jest człowiekiem otwartym, wesołym, przyjemnym. Oczywiście ma też swój własny świat - jak zresztą każdy z nas. Najbardziej mi się jednak spodobało to, że wchodząc do zespołu od razu zostałem przez niego potraktowany jako pełnoprawny członek. Miło mi było z tego powodu i nie mógłbym być bardziej zadowolony. Jest to w ogóle rzadko spotykane na polskim rynku, że ktoś młody wchodzi do popularnej grupy na równych prawach.
Niedawno grupa Kat & RK wypuściła swój drugi studyjny album i jednocześnie pierwszy z Tobą w roli perkusisty. Jak wyglądała Twoja praca przy "Popiórze"? W jak zaawansowanym stadium były kompozycje kiedy dołączyłeś do składu?
Były porobione szkielety piosenek i wstępny zarys bębnów. Każdy z chłopaków, który komponował, czy to Kris, Jacek czy Michał, w komputerze stworzyli taki bardzo wczesny szkic pracy perkusji. Gdy dołączyłem do składu, to dostałem te numery - tutaj nieoceniona była pomoc Jacka Hiro, który również mieszka w Krakowie. Siedzieliśmy razem, klepaliśmy, wymienialiśmy się pomysłami... Nie rozkładaliśmy kompozycji na czynniki pierwsze czy tworzyliśmy kilku wersji jednego kawałka. Pracowaliśmy w taki sposób, że albo to "gadało" albo nie. Jak nie, to pracowaliśmy od nowa. Nie chcieliśmy przekombinować. Zależało nam na tym, by to wszystko brzmiało tak "z serducha" i by jednocześnie pasowało do tego charakterystycznego stylu Kata. A to było o tyle trudne, że ten styl poznawałem na bieżąco, bo Kata jakoś nigdy wcześniej za bardzo nie słuchałem. No i chyba się udało.
Kto był najaktywniejszy w procesie komponowania nowego materiału? Którego muzyka jest tam najwięcej?
Każdy w pewien sposób pilnował swoich piosenek, ale jednak Kat & RK to zespół i każdy z członków udzielał rad i wskazówek. Ostatecznie więc "Popiór" jest dziełem wspólnym. Dużo robił Jacek, on jakby trzymał rękę nad wszystkim, dbał by to wszystko było zapięte na ostatni guzik. Później wiadomo, materiał trafiał do Romana, który nanosił pewne poprawki. Nie "wpierdzielał się" jednak za bardzo. Mówił po prostu, że np. to mu nie pasuje, czy żeby coś innego zmienić. Bardzo mało tego typu rzeczy było, więc szybko nagrał wokale i poszło.
Płyta zbiera bardzo dobre recenzje, a w wielu z nich nie brakuje ciepłych słów odnośnie Twojej gry na bębnach. Jesteś zadowolony z pracy jaką wykonałeś? Zmieniłbyś coś w swoich partiach?
Z bębnami to jest taka trochę śmieszna sprawa, bo jak nagrywam, to zawsze wydaje mi się, że jest to 100% moich możliwości i lepiej już nie będę grał. I teraz cofnijmy się może do Virgin Snatch, zespołu, w którym grałem najdłużej i z którym nagrałem najwięcej płyt. Każda z nich pokazuje na jakim etapie muzycznym wówczas byłem. Można zobaczyć jak rozwijały się moje umiejętności, czy sposób rozumienia muzyki. Na każdej kolejnej płycie jest progres. Widać, że staram się lepiej grać. Mógłbym powiedzieć, że "teraz to zagrałbym inaczej i w ogóle", ale nie, nie chciałbym się cofać i cokolwiek zmieniać. Co najwyżej mogę obiecać, że następną płytę zrobię lepiej (śmiech).
Na koncertach Kat & RK nie może oczywiście zabraknąć klasyków polskiego thrash metalu. Jakie preferujesz podejście jako perkusista grający nie swoje kompozycje - odgrywać 1:1, czy starasz się zaznaczyć swoją obecność?
Są numery, które musisz zagrać 1:1, jak np. "Bastard" czy "Bryłę”. Ten drugi jest tak skomplikowanym numerem pod względem perkusyjnym, że tam po prostu nie ma miejsca na jakieś improwizacje. Samo jednak granie tego kawałka przeze mnie i to nawet w stosunku 1:1, daje już jakąś różnicę. Bo przecież każdy inaczej uderza, inaczej gra. Są oczywiście takie rzeczy, które robił Irek, których ja nie potrafię i nawet nie wiem jak on to zrobił. Próbuję więc po swojemu, tak żeby było w miarę dobrze. Reszta numerów z kolei ma po prostu jechać do przodu.
A które numery Kata najlepiej gra Ci się na żywo?
Oj, to jest trudne pytanie, a jeszcze trudniejsza odpowiedź. To w sumie zależy od koncertu. Bywają takie występy, że nawet najprostszy numer "nie chce grać". Natomiast generalnie fajnie wykonuje się te stare kawałki jak np. "Bastarda" czy "Bryłę". Oczywiście wiadomo, że najlepiej gra mi się wszystko z "Popióra", ponieważ te kompozycje są w pewien sposób "moje". Generalnie jednak faworytów nie mam.
No to może w takim razie numer, który najbardziej Ci nie pasuje?
Nie pasuje do grania? O widzisz! To jest na przykład...już ci mówię... "Szydercze zwierciadło"!
A dlaczego?
Nie wiem! (śmiech) Nie potrafię powiedzieć! Po prostu źle mi się to gra, strasznie wręcz. Numer jest prosty jak drut, ale jakoś on mi tak nie leży. Nie czuję go w ogóle, tak to ujmę.
W podobnym czasie co "Popióra" swój nowy album wydał także Kat dowodzony przez Piotra Luczyka. Słuchałeś "Without Looking Back"? Co o nim sądzisz?
Całego chyba nie słyszałem, kilka numerów puściłem sobie na jednym z serwisów streamingowych. Tak jak mówiłem wcześniej, nigdy nie byłem wielkim fanem zespołu Kat, tak więc nie interesowało mnie zbytnio to, co się wokół niego działo. "Without Looking Back" troszkę liznąłem - spory szum zrobiony był wokół tego albumu, który w pewien sposób i mnie dotyczył, bo w gram u Romana. I wiesz co? Warsztatowo wszystko się tam zgadza, a reszta jest tylko kwestią gustu. Piotr Luczyk wybrał taki rodzaj muzyki, w którym czuje się dobrze, tak jak my czujemy się dobrze w tym, co teraz gramy. Czy to jest dobre czy złe, to już ludzie muszą określić. Jeśli jednak chodzi o warstwę instrumentalną, to wszystko tam się zgadza. Ja takiego heavy metalu generalnie nie lubię, więc i słuchać tego albumu na pewno nie będę.
Dołączyłeś do składu Kat & RK, i niedługo potem przestałeś być członkiem Virgin Snatch - grupy, którą w 2001 roku zakładałeś. Jak do tego doszło? Jak oceniasz tę sytuację po tym czasie?
Wyrzucono mnie z zespołu! (śmiech) Ale to wiesz, w ogóle nie ma o czym gadać. Każdy z nas ma po 40 lat i wie, że są sytuacje kiedy jeden drugiego ma po prostu dosyć. No i tak wszystko się po prostu ponakładało... Ludzie mówią: "a, bo szedł do Kata i to pewnie dlatego". Właśnie nie! To nie miało żadnego związku. Z chłopakami z Virgin Snatch dalej się lubimy, dalej się kontaktujemy. Graliśmy nawet ostatnio na jednym festiwalu i po występie wypiliśmy trochę "gorzoły" razem, tak więc było naprawdę miło... Za starzy jesteśmy na to, żeby robić sobie pod górkę, czy jakieś złośliwości. Po prostu: coś się kończy, coś zaczyna. Trzeba patrzeć do przodu, a nie cofać się.
Jakiś czas temu robiliśmy wywiad z Zielonym i zapytany o kulisy rozstania powiedział: "nie zarzekam się czy jeszcze w przyszłości czegoś nie zagramy"...
Jasne! W końcu, w przeszłości, w Virginach nie było mnie już ze dwa razy. My się znamy tyle czasu, że to jest jak w związku: w pewnym momencie można dojść do momentu, w którym macie się nawzajem dosyć i trzeba podjąć decyzję o rozstaniu. I jest to najzdrowsze rozwiązanie dla obu stron, bo inaczej można się pozabijać. I teraz zobacz, minął rok, spotykamy się i jest miło. Zielony mówi, że w przyszłości możemy coś razem nagrać… Oczywiście, że możemy! Czas leczy rany, a poza tym w Virgin Snatch nie było jakichś strasznych rzeczy , to było bardziej takie zmęczenie materiału.
Ostatnim albumem, nad którym pracowałeś z Virgin Snatch był "Vote Is a Bullet". Bardzo dobre recenzje, nominacja do Fryderyków - jesteś zadowolony z tego krążka?
Ja już tego albumu nie nagrywałem, bo w procesie tworzenia tego materiału stwierdziłem, że dla mnie nie brzmi to jak Virgin Snatch. Właśnie na tym polu zaczęliśmy się ścierać. Mi się ten album nie podoba i chłopaki o tym wiedzą. To po prostu nie ta muzyka. Przez lata różne zmiany stylistyczne następowały w zespołach, jedni dzięki temu szli do przodu, innym to nie dawało nic, ale próbować zawsze warto. Zobaczymy co dalej zrobią.
Przynajmniej u Romka masz teraz taką małą "kolonię Virgin Snatch", bo z Jackiem Hiro grałeś przecież przez wiele lat...
Tak, zgadza się! (śmiech)
Rozumiem, że dogadujecie się bez słów?
W zasadzie tak! (śmiech)
Jak już tak siedzimy w temacie Virgin Snatch: ciągle mam na ścianie plakat z Twoim podpisem na ścianie z 2007 roku i trasy Mystic Tour. Pamiętasz koszaliński przystanek, podczas którego nastąpiła awaria prądu? Hunter zagrał wtedy całkowicie akustycznie i z megafonem zamiast mikrofonu...
Wiesz co, ja tego konkretnego przystanku nie pamiętam, bo to był taki okres w moim życiu, że bardzo dużo imprezowaliśmy (śmiech). Sama trasa z Hunterem była bardzo męcząca pod tym względem, więc i tej sytuacji nie pamiętam. Mystic Tour jako całość wspominam jednak bardzo dobrze, to był w końcu cały miesiąc jazdy po Polsce. Wtedy nikt wcześniej czegoś takiego nie zrobił, nikt nie grał dzień po dniu przez miesiąc.
W ogóle to była taka pierwsza trasa w Polsce, tj. w skład której wchodziło kilka dużych zespołów, a nie jeden. Teraz to częsta praktyka. We wrześniu np. ruszacie na podbój kilku polskich miast z Vaderem, Acid Drinkers i Quo Vadis jako "Legendy metalu". Czego możemy się spodziewać po tej trasie?
Będzie totalna wojna! Wynajęliśmy na to przedsięwzięcie największe sale jakie tylko były. Zainteresowanie tymi koncertami jest spore, myślę zatem, że pod względem frekwencji będzie super. Prawdopodobnie cała trasa wyjdzie naprawdę fajnie, szczególnie towarzysko, ponieważ z chłopakami znamy się już od lat. Szkoda, że... W sumie nie szkoda, a na szczęście większość muzyków wchodzących w skład "Legend metalu" jest abstynentami, bo jeszcze parę lat temu nie dojechalibyśmy do końca tej trasy (śmiech). Teraz wszyscy grzeczni: soczek, woda, więc będzie pełna "profeska".
A kiedy Koszalin? Kat & RK nie było w tym mieście od bodajże 10-ciu lat... Już klubu nawet nie ma, w którym grali!
Nie mam pojęcia. Ja to chyba też byłem w Koszalinie tylko na tym gigu w 2007 roku... Jest tam w ogóle jakiś klub do grania takich koncertów?
No właśnie otworzył się nowy, trochę większy klub, stawiający na kapele z wyższej półki: G38.
Jak się coś takiego pojawiło, to należy to wziąć pod uwagę. W niektórych miastach jest posucha totalna jeśli chodzi o granie, a w innych, szczególnie tych mniejszych, słyszę właśnie, że otwierają się nowe miejsca. I to takie, których mogliby pozazdrościć mieszkańcy dużych aglomeracji, co w sumie jest zastanawiające. Jeśli będzie taka możliwość, to na pewno tam uderzymy. Jak skończymy, to od razu przekażę chłopakom żeby wpisać w kajet.
Po "Legendach metalu" kolejne legendy, ale tym razem rocka, a więc koncert "Był kiedyś Jarocin" u boku m.in. The Bill, Closterkeller czy Sztywny Pal Azji. Oglądałeś już występ z 1992 roku, aby się wczuć w klimat?
Ja Jarocin znam całkiem nieźle, bo gdzieś na początku lat 90-tych byłem nawet na którejś edycji, ale na której jednak dokładnie, to nie pamiętam. "Był kiedyś Jarocin" będzie ciekawym przeżyciem, bo setlista będzie inna niż wszystkie. Osobiście mam jednak dużo roboty, bo zagramy sporo kawałków, których jeszcze nie znam.
No to pociągnijmy dalej temat legend. W wywiadach często mówiłeś, że mistrzami gry na perkusji są dla Ciebie Ian Paice i John Bonham. Raczej nie ma sensu pytać dlaczego, bo to wystarczy przesłuchać po prostu wczesnych płyt Led Zeppelin czy Deep Purple. Co jednak gdybyś miał wskazać pałkera typowo metalowego, którego gra robi na Ciebie duże wrażenie? Kto to by był?
Ogólnie? Bo wiesz, ja takiego np. ekstremalnego metalu w ogóle nie słucham. Jak jeszcze w Sepulturze grali bracia Cavalera to lubiłem oglądać i słuchać gry Igora. Nie zapominajmy oczywiście o klasykach: Lars, Nick Menza, Scott Travis - to są bębniarze, którzy grają bardzo efektownie, przykuwając uwagę. Vinnie Paul z Pantery również był genialny, Gene Hoglan też fajnie gra. Nie mam więc ulubionego pałkera z tych metalowców. Natomiast z rockowych perkusistów wskazałbym konkretnie.
To kto w takim razie oprócz Paice'a i Bonhama?
Paice, Bonham i Neil Peart z Rush, to jest dla mnie taka święta trójca. Podstawa i absolutna czołówka. Kto jeszcze? Chociażby Alex Van Halen... Akurat jeśli chodzi o muzyków rockowych, to mógłbym Ci wymieniać przez następne 15 minut…
Tommy Aldridge z Whitesnake?
Fajny bębniarz. Tych właśnie starych perkusistów jest dużo, każdy z nich jest inny, a to jest właśnie fantastyczne. Obecnie natomiast wszyscy są tacy bardzo podobni do siebie, nie widać takich liderów bębniarzy jak kiedyś, zwłaszcza w metalu. Brakuje mi takich osobowości, które kiedyś dodatkowo przyciągały ludzi. No ale to też może dlatego, że nie słucham tych ekstremalnych gatunków, może tam znajdują się właśnie tacy muzycy.
I to wszystko co przygotowaliśmy! Tradycyjnie zostawiamy Tobie ostatnie słówko do naszych czytelników.
Zapraszamy na koncerty, zapraszamy na "Legendy metalu" i "Jarocin". Trzymajcie się! Mam nadzieję, do zobaczenia w trasie!
zdjęcia: Ilona Matuszewska Photography
|