Hellhaim to zespól z niemałym już stażem na naszej scenie. Zespół uformował się pod koniec 2009 roku, a w 2017 wreszcie zadebiutował świetnym albumem "Slaves Of Apocalypse". Ten materiał jest oczywiście tematem przewodnim tej rozmowy. Ponadto znalazł się czas i miejsce na kilka pytań z "zupełnie innej beczki". Nie zabrakło też małej wędrówki w czasie i wspominki o zespole Holocaust. Do naszej rozmowy zaprosiliśmy gitarzystę Alberta i wokalistę Matta. Zapraszamy serdecznie do lektury!
Cześć! po raz pierwszy gościcie na naszych łamach, więc zgodnie z naszą tradycją, poproszę o kilka słów o biografii Hellhaim. Gdzie, kiedy i w jakim celu powstał zespół?
Albert: W internecie powstanie Hellhaim datowane jest na 2008 rok, ale nie jest to prawda. W sierpniu 2009 roku spotkałem Piotrka po raz pierwszy od jego odejścia z Alioth w 1987, a pierwsze próby w trio (z synem Piotrka, Michałem, za perkusją) zaczęły się pod koniec grudnia 2009. Można uznać więc tę datę za symboliczny początek Hellhaim, choć wszystko zaczęło na dobre się rozwijać dopiero w następnym roku wraz z akcesem basisty.
Zdradzicie co oznacza nazwa zespołu? Jest jakaś głębsza geneza, czy to raczej jakaś "prosta historia"? (śmiech)
Albert: W nazwie jest ukryty przekaz - to wszystko co możemy teraz powiedzieć. Na ujawnianie tajemnic jeszcze przyjdzie czas.
Zespół powstał dziesięć lat temu, a swoją pierwszą płytę wydaliście w 2017. Nie śpieszyło wam się do tego debiutu?
Albert: Po takiej przerwie musieliśmy się pozbierać, rozejrzeć. Budowanie składu, pisanie materiału, cała logistyka... Trochę to trwało, ale faktycznie niespecjalnie nam się śpieszyło. Woleliśmy nagrać płytę, z której bylibyśmy zadowoleni, niż klecić kolejne wtórne metalowe szlagiery na kolanie.
Jak wyglądał proces nagrywania "Slaves Of Apocalypse"? Gdzie i kiedy to się wydarzyło?
Albert: Większość nagrań (oprócz wokali) odbyła się gdzieś pomiędzy szpitalem psychiatrycznym, a cmentarzem - czyli tam gdzie w zasadzie gramy na co dzień. (śmiech) Wokale z kolei Matt rejestrował w szafie w swoim mieszkaniu - i to również nie jest żart. Nagrywaliśmy własnymi siłami i środkami. Chcieliśmy mieć wpływ na całokształt płyty i pewność, ze nikt nie będzie ingerował w naszą wizję, miksy także więc zrobiliśmy sami - ogarnął je Mateusz. Jedyny udział osób trzecich odbył się na etapie masteringu, który zleciliśmy zaprzyjaźnionemu Multisort Studio.
Jesteście zadowoleni z efektu końcowego? Udało się zrealizować wszystkie założenia jakie mieliście przed nagrywaniem?
Albert: Generalnie jestem zadowolony. Udało się uchwycić indywidualny charakter utworów, przy jednoczesnym zachowaniu spójności całej płyty - a nie było łatwo ze względu na rozpiętość stylistyczną. Klamrą spajającą płytę są głównie wokale, dość charakterystyczne brzmienie gitar oraz rozwiązania harmoniczne.
Kim są tytułowi niewolnicy? Mój muzyczny nos skazuje na nas (ludzkość) samych, czy to dobry trop?
Albert: Nieźle to wyniuchałeś (he he), też tak to postrzegam, chociaż widzę tam też odosobnione formy niewolnictwa, które sami na siebie nakładamy.
Matt: Dość łatwo jest wskazać tytułowych niewolników - chodzi o ludzi, w najszerszym ujęciu o całą ludzkość. Prawdziwe pytanie brzmi czym jest apokalipsa, której niewolnikami jesteśmy? Czy chodzi o dosłowną zagładę żywcem wyjętą z Objawień Św. Jana? Jeśli tak to czy odpowiadają za nią siły wyższe, czy też "ludzie ludziom zgotowali ten los"? A może chodzi o coś bardziej metaforycznego, o zagładę człowieczeństwa, odbywającą się w naszych duszach? A może każdy z nas pielęgnuje w sobie prywatną apokalipsę?
O czym opowiadają teksty zawarte na "Slaves Of Apocalypse"?
Matt: Każdy ma inną tematykę, ale w zasadzie spaja je wspólny wątek - wszystkie dotyczą ludzi (jednostek, czy całej populacji) stawianych w obliczu ciężkich prób, prawdziwego horroru, w momencie kiedy kwestionowane jest ich człowieczeństwo. Niezależnie czy mowa o gigantycznym robocie, biorącym udział w ogólnoświatowej wojnie i zniszczeniu ("Decimator"), opętaniu dziewczynki na cichej niemieckiej prowincji ("Anneliese (The Exorcist)"), nałogach i żerowaniu na innych ludziach ("Blackjack"), czy zbiorowym szaleństwie wywołanym głęboko zakorzenionymi lękami i uprzedzeniami ("Ghosts Of Salem"), mamy do czynienia z tekstami rozszerzającymi - czy raczej zawężającymi - pojęcie apokalipsy do konkretnych i niezależnych przypadków.
Muzycznie... uff... tutaj to serwujecie niesamowity misz-masz. Od heavy, przez thrash do elementów death metalu. Oczywiście to wszystko podlane rockiem, klimatami i czym tam jeszcze tylko można. Jak wy to komponujecie? (śmiech)
Albert: Komponując nie zakładamy sobie ograniczeń - to podstawa. Oczywiście w założeniu gramy metal, staramy się czerpać jak najwięcej z dorobku tego gatunku. Każdy z nas słucha innej muzy, często niekoniecznie metalowej i myślę, że naturalnie przemycamy swoje fascynacje do numerów, stąd słyszalna jest ta różnorodność. A ponieważ aranże prowadzimy najczęściej całym zespołem, finalnie i tak wychodzą nam numery Hellhaim.
Nie baliście się, że taka mieszanka może zostać odebrana niezbyt pozytywnie? Ludzie wolą raczej proste szufladki. A tu takie kombinowanie Panie... (śmiech)
Albert: Niczego się nie boimy! (śmiech) A tak poważnie to nie myślimy o takich rzeczach. Skupiamy się na muzyce, która nam się podoba. Wierzę, że dobry pomysł, aranż i wykonanie zostanie zawsze docenione w każdym gatunku muzycznym i nad tym pracujemy. Nie zabiegamy o nic, nie staramy się "podobać" i nie kalkulujemy. Coraz większe liczby osób na naszych koncertach potwierdzają, że droga obrana przez Hellhaim jest słuszna - mimo, że trochę pokrętna. (śmiech)
Recenzje "Slaves Of Apocalypse" są bardzo dobre i wyśmienite. Chyba nie spodziewaliście się tego?
Albert: Dobre recenzje są zawsze fajne, wiadomo? To takie lustro w którym artysta może się przejrzeć, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że takie lustro może szybko okazać się krzywym zwierciadłem dlatego cieszą nas dobre opinie i szanujemy to, ale zachowujemy zdrowy rozsądek. Mnie cieszy w tych opiniach przede wszystkim to, że Hellhaim nie został jasno zdefiniowany. Przywoływane są nazwy świetnych zespołów jako inspiracje, ale nikt nie może powiedzieć, że jesteśmy kopią np. Judas Priest czy Testament... Inspiracje są rzeczą naturalną, ale my brzydzimy się kopistami. Hellhaim wydając "Slaves Of Apocalypse" zaznaczył własną tożsamość i to najbardziej nas cieszy.
Panowie gitarzyści... chylę czoła przed wami (śmiech). Kapitalne riffy, pyszne solówki... do tego przejścia, zwolnienia... W recenzji napisałem: "Dawno nie słuchałem albumu tak bardzo różnorodnego, a zarazem mocno spójnego". Skąd to wszystko się bierze?
Albert: Jak już wcześniej wspominałem, indywidualne inspiracje każdego z nas sprawiają, że przynosimy na próby numery czy pomysły, które bardzo się od siebie różnią. Następnie wspólnymi siłami aranżujemy numer i ogrywamy, dopóki wszyscy nie stwierdzimy, że mamy już kolejny numer Hellhaim, który dosłownie wypieprza z butów.
Macie taką niesamowitą lekkość i sporą wyobraźnię muzyczną w pisaniu tych numerów. Długo siedzicie nad poszczególnymi kawałkami? Mam wrażenie, że trochę to trwa?
Albert: Różnie z tym bywa. Jeden z numerów na "Slaves" powstawał przez 8 miesięcy, zaś jeszcze inny w 2 dni! Pozostałe były efektem paru prób lub rozwiniętym pomysłem jednego z nas. Przywiązujemy bardzo dużą uwagę do aranżacji i budowy linii wokalnych i jeżeli uważamy, że coś wymaga poprawy to pracujemy nad tym, aż będziemy pewni, że muzyka, linie, tekst itd całkowicie oddają charakter historii, którą chcieliśmy opowiedzieć.
Piotrze, Albercie... graliście razem w Holocaust. Wspominacie czasami tamte czasy? A gdybyśmy mogli pofantazjować, to myślicie, że jakby ten zespół przetrwał, to dzisiaj prezentowałby podobną muzę do Hellhaim?
Albert: Holocaust to zespół, który założyłem już po odejściu Piotrka z Alioth, w którym graliśmy wspólnie. Myślę, że w wielu utworach Hellhaim słychać dawne poczynania Holocaust. "Decimator", "Anneliese (The Exorcist)", "Blackjack" czy tytułowy "Slaves Of Apocalypse" mogą być tego dobrym przykładem.
Matt... muszę przyznać, że powaliłeś mnie swoimi wokalami. Te przejścia z niskich skrzeków do wysokich górek. Klasa. Jak się z tym czujesz? (śmiech)
Matt: Dzięki! Dla mnie to całkiem naturalne, od zawsze kombinowałem wokalnie z różnymi stylami. Jakoś nigdy nie mogłem się zdecydować czy bardziej podobają mi się przenikliwe, dramatyczne wokalizy rodem z Mercyful Fate, czy druzgocące growle a la Morbid Angel? Stąd mój rozwój w kilku kierunkach.
Świetnie układasz swoje linie wokalne. Jak podchodzisz do tego tematu? Starasz się, żeby wokal był kolejnym "instrumentem" w zespole?
Matt: Naturalnie. Nie mam ambicji gwiazdora, nie potrzebuję żeby mój wokal był przesadnie na wierzchu - ponieważ korzystam z wielu technik wokalnych, dbam o to, aby stosować każdą tam, gdzie jest taka potrzeba. Staram się nie epatować i nie popisywać nadmiernie, bo to nie o to chodzi. W zespole muzycznym wokal powinien być integralną częścią muzyki. Moje podejście do układania linii jest dość intuicyjne i dbam o to, aby pierwotne pomysły, które pojawiają się po odsłuchaniu muzyki pozostały bazą wokalną, którą będę co najwyżej usprawniał w toku pracy nad numerem.
Kto jest Twoim wokalnym Mistrzem i kto zainspirował Ciebie do śpiewania?
Matt: Na różnych etapach życia trafiałem na wokalistów, którzy sprawiali, że chciałem wejść głębiej w muzyczny świat. Zaczęło się od Jima Morrisona, następnie poznawałem kolejnych wokalnych tuzów: Ian Gillian, James Hetfield, Chris Cornell, Ozzy Osbourne, Layne Staley, Dio, King Diamond, Bruce Dickinson, Jeff Buckley, Mikael Akerfeldt, Ihsahn, Nick Drake. Po dziś dzień do moich ulubionych, inspirujących mnie wokalistów należą zwłaszcza Rob Halford, Tomi Joutsen, Zak Stevens, Scott Walker.
Wyjdziecie z "Slaves Of Apocalypse" poza Polskę? Poszły/pójdą promówki w świat?
Matt: Od wrzucenia naszej płyty na YouTube odnotowaliśmy znaczny wzrost zainteresowania "Slaves..." ze strony fanów metalu z całego świata. Kopie płyt poleciały m. in. do USA, Belgii, UK, Austrii, Portugalii, Australii, Irlandii, najwięcej sztuk (w tym sporo promówek) trafiło chyba do Brazylii. I kto mi powie, że udostępnianie muzyki w internecie jest czymś złym? (śmiech)
A w naszym pięknym kraju gdzie będzie można was zobaczyć na żywo? Nie ukrywam, że bardzo chętnie sprawdziłbym was w scenicznym żywiole (śmiech)
Matt: Koncertujemy głównie w Warszawie i okolicach, niemniej faktycznie w tym roku pierwszy raz wpada nam więcej koncertów w innych miejscach Polski - za sobą mamy już koncerty w Bydgoszczy i w Białymstoku, a oprócz tego zaplanowane mamy jeszcze: Rybnik (21 kwietnia) i Kraków (22 kwietnia). Pewnie pojawi się jeszcze parę dat, ale generalnie nie mamy dużej spinki na mordercze trasy, raczej zbieramy się do pisania nowego materiału.
Lubicie koncerty? Marnowanie całego dnia na pakowanie gratów do samochodu, podróż do innego miasta, rozkładanie tego wszystkiego, niekończące się próby dźwięku. A później znowu pakowanie wozu, podróż do domu i jeszcze targanie tego na salkę (śmiech)
Matt: Na szczęście sam akt grania koncertu z nawiązką wynagradza trudy trasy. W zasadzie nasz backline do niedawna był całkiem skromny, teraz faktycznie mamy sporo wożenia i noszenia ze względu na znaczną rozbudowę naszej oprawy wizualnej - scenografii i pełnego zestawu świateł, które staramy się zabierać ze sobą na każdy koncert.
Który koncert wspominacie najlepiej, a o którym chcielibyście zapomnieć? Dajcie jakieś koncertowe historie...
Matt: Bardzo fajnie wspominamy nasz występ na Heavy Metal Night w warszawskim Fugazi, gdzieś na początku 2016 r. - publika była wtedy dość duża i spragniona krwi i zaskakująco dobrze nas przyjęła, zważywszy, że towarzystwo mieliśmy raczej lajtowe (Hetman, Korpus, Scream Maker) - a może właśnie dlatego? Tak czy siak nam też grało się fenomenalnie. Mieliśmy parę koncertów, które można by uznać za porażkę, ale nawet takie wspominamy potem z pewną dozą rozrzewnienia. Przykładem byłby tu zeszłoroczny koncert, który mieliśmy zagrać z naszym ówczesnym perkusistą i następcą Michała - Amerykaninem Dannym - który jednak kiepsko znosił przerwę między soundcheckiem, a koncertem i zdążył w międzyczasie przy barze doprowadzić się do stanu znikomej używalności. Oczywiście nie dał rady nawet usiąść za perkusją (jakimś cudem udało nam się ubłagać Michała, który nie grał wtedy z nami już od mniej więcej roku, żeby przyjechał i nas poratował), a cały wieczór zakończył się przyjazdem policji i pogotowia ratunkowego? Do innych ciężkich wspomnień należy też nasz ostatni koncert w Białymstoku - wszystkim nam z różnych względów grało się fatalnie, a ja miałem infekcję gardła i ledwo mogłem z siebie wydusić cokolwiek. Co ciekawe, frekwencyjnie był to nasz rekordowy koncert, a tak szalejącej publiki niejedno miasto mogłoby stolicy Podlasia pozazdrościć - pewnie będziemy chcieli tam wrócić w niedługim czasie, tym razem pokazać na co naprawdę stać Hellhaim, kiedy jesteśmy w formie. (śmiech)
Opowiedzcie trochę o sobie. Jakiej muzyki słuchacie na co dzień? Co Was zajmuje oprócz grania?
Matt: Nie uwierzę, że znaleźliby się desperaci, którzy chcieliby to czytać. (śmiech) Nie sądzę, żebyśmy na co dzień byli najciekawszymi facetami na świecie, to co mamy do powiedzenia wyrażamy na naszych płytach i na koncertach. Zresztą wzięliśmy się za muzykę metalową też dlatego, żeby uniknąć pytań rodem z wieczorków zapoznawczych i "Randki w ciemno", jak widać - bezskutecznie... (śmiech)
Pomału zbliżamy się do końca tego wywiadu, więc na koniec dokończcie proszę zdanie:" Hellhaim dla mnie jest... "
Matt: ...ujściem moich chorych fascynacji i swojego rodzaju terapią.
Jakbyście zachęcili kogoś, kto nie słyszał "Slaves Of Apocalypse" do przesłuchania tej płyty?
Matt: Hehe, na szczęście od tego jest prasa branżowa - i muszę powiedzieć, że jak na razie spisuje się całkiem nieźle! Po lekturze niektórych recenzji sam miałem ochotę posłuchać tej płyty - na szczęście silna wola i zdrowy rozsądek wzięły górę. (śmiech)
I to wszystko z mojej strony. Dziękuję za poświęcony czas i udzielone odpowiedzi. Ostatnie słowo dla czytelników MetalSide zostawiam Wam. Cześć!
Matt: Trzymajcie się ciepło i słuchajcie dużo różnej muzyki. Do zobaczenia na koncertach!