MetalSide: Kiedy właściwie wpadłeś na pomysł, by założyć Panzer' Faust? Opowiedz o boleśnie trudnych początkach kapeli i o tym, jak te początki zmieniały się w poważną działalność...
Kwiatek: Te bolesne początki miały miejsce wiosną 1992 roku, kiedy to mój ówczesny zespół myślał o zmianie nazwy właśnie na Panzer' Faust. Nawet ta nazwa została zmieniona, ale zagraliśmy ze dwa koncerty i wróciliśmy do starej. W taki sposób ten etap został zakończony. Drugim razem szyld Panzer' Faust, także epizodycznie, pojawił się w roku 1996. Trwało to jakieś sześć miesięcy, nie zagraliśmy w tym czasie żadnej sztuki i też sprawa jakoś upadła... Aż w końcu w roku 2002 trzecie podejście okazało się szczęśliwe. Po rozpadzie mojego Profugus - zespołu, który właściwie grał thrash, ale z racji posiadanego growlingu postrzegany był jako kapela death metalowa - oraz po naturalnej śmierci Alastor, odnaleźliśmy się z niejakim Stonkiem (Robertem Stankiewiczem, wokalistą Alastor - przyp. T.U.) w Gdańsku. Przez dwa tygodnie łoiliśmy sobie różne produkty rosyjskich rozlewni i wpadliśmy na pomysł, że założymy wspólny zespół pod nowym szyldem. Ponieważ nie chciało mi się szukać nowej nazwy, przypomniało mi się, że już dwa razy startowałem pod szyldem Panzer' Faust i to nie wypalało, więc może uda się za trzecim razem. Oczywiście wcześniej, z racji naszego upojenia alkoholowego, główkowaliśmy nad nazwą wymyślając różne absurdalne rzeczy typu Christ Totals, co wg Stonka miało znaczyć coś po Chrystusie, hehehe... Na szczęście ta nazwa nie przeszła, bo wytrzeźwieliśmy. W końcu zdecydowaliśmy się na "Panzer'faust". Pierwotnie nazwa miała apostrof, ale nie było w niej spacji, więc wszyscy kojarzyli sobie nasz szyld z granatnikiem z okresu II wojny światowej. Pojawiła się więc ta spacja... W październiku 2002 roku już mieliśmy salę prób w Gdańsku i pierwszy, nazwijmy to - próbny skład. Stonek na wokalu, ja na gitarze i sekcja rytmiczna z kapeli death metalowej. To nie miało prawa przetrwać i nie przetrwało. Po tygodniu prób określiliśmy to mianem katastrofy i odpuściliśmy sobie.
Dlaczego? Death metalowcy nie dawali rady?
Daj spokój! A od kiedy death metalowcy dają sobie radę z czymkolwiek? Owszem, gdybyś tworzył zespół z ludźmi z Morbid Angel, albo Immolation, to z nimi mógłbyś klasyczne odmiany metalu grać. Ale jeśli przychodzi do grania wymagającego technicznie gatunku, jakim bez wątpienia jest thrash, w szczególności polskiej szkoły, to ten nasz skład z death metalowcami po prostu się rozłożył. Stonek powiedział, że on chce w muzyce podążać do nowoczesności, a sekcja stwierdziła, że aż tak klasyczne granie to ich nie interesuje. Wiadomo, dlaczego, to się da wyjaśnić, ale tutaj nie ma sensu tego robić... W każdym razie ja przeniosłem się do Suwałk, w których wówczas byłem zameldowany i spotkałem Cronosa (Nie, nie tego z Venom, hehehe... - przyp. T.U.). Dawno się nie widzieliśmy, bo ja siedziałem na wybrzeżu, więc popiliśmy nieco więcej niż dużo i doszliśmy do wniosku, że założymy zespół. A było to tak - pytam się Cronosa: grałeś kiedyś thrash? "Grałem". Lubisz Venom? "Lubię". A Coroner? "Też lubię". Mekong Delta? "Kocham". Mercyful Fate? "Lubię"... I tak Cronos po czternastu latach grania pierdoł, które z założenia miały być czymś ambitnym, a były poszukiwaniem czegokolwiek, znalazł się w thrashowym zespole. I to było wówczas dobre. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to był najbardziej eksperymentalny bas w historii thrash metalu w Polsce, hehehe...Wspólnie z Cronosem rozpocząłem próby i zrobiliśmy wówczas dwa kawałki. To była pierwsza wersja "Świtu", oraz "iiber", a miało to miejsce w grudniu 2002 roku. W styczniu 2003 dołączył do nas drugi gitarzysta, Arturas, a Stonek stwierdził, że ta nowoczesność to może jednak nie jest do końca to, więc wrócił do zespołu. W tym momencie brakowało nam tylko bębniarza. I tu zaczęły się schody. Blasty to niekoniecznie to, co mi najbardziej pasuje w Panzer' Faust. Wymagam czegoś więcej niż tylko napierdalania bez sensu. Niełatwo było znaleźć perkusistę ale w końcu znalazłem. Korek, jako bębniarz, opinię miał fatalną. Wtedy jeszcze nie potrafiłem odróżniać opinii zawistnych i wrednych od szczerych, ale i tak zdecydowałem się na niego. Pomyślałem sobie, iż skoro Panzer' Faust założyłem wbrew protestom i radom dosłownie wszystkich - przyjaciół, znajomych, muzyków, znajomych muzyków, to czemu go nie przesłuchać...
Odradzano ci, bo "tak się teraz nie gra"?
Oczywiście. Każdy mówił: stary, jaki thrash? Chory jesteś? Na głowę upadłeś? Chcesz odgrzebywać jakieś archaiki? Wiesz, jak się nie umie, to się zrzuci wszystko na to, że to archaiki, ma się problem z bani i gra się progres. A to, że ten progres często oznacza regres, wiadomo nie od dziś... W każdym razie to był taki pierwszy, prawdziwy skład, z którym próby zaczęliśmy ze dwa miesiące po tym, jak pojawił się Korek, ponieważ szukaliśmy jeszcze takiej poważniejszej sali prób. Początki tego składu nie były łatwe. Arturas okazał się człowiekiem, który chciał grać jakieś melodyjne pitu pitu, może związane z thrashem poprzez jakieś wypasy techniczne, ale nic poza tym. Arturas to genialny solówkarz, ale - niestety - próbował też mieszać w riffach, o których pojęcie miał blade. Powodowało to, że Panzer' Faust miał na koncie np. taki utwór, jak "Ulice Rozpaczy", mający tylko niektóre elementy tego, co chciałem w tym zespole osiągnąć. Ten kawałek to był taki ukłon w stronę Arturasa i Cronosa, by mogli się z tym zespołem oswoić trochę, by nie wrzucać ich od razu na głęboką wodę. Cóż, Cronos się oswoił, Arturas nie... Z Arturasem pograliśmy troszeczkę, zrobiliśmy dwa demka, które właściwie powstały po to, by pewnemu managerowi pokazać, iż Panzer' Faust szybko będzie sprawną maszyną, oraz by Stonek mógł zobaczyć, że to się da śpiewać. Stonek dostał te demówki plus górę moich tekstów. Liryki w tym zespole nie miały być moje, Stonek dostał je po to, by go zainspirowały. W sierpniu mieliśmy zagrać próbę w pełnym składzie. Stonek miał już pomysły na wokale, napisał teksty, etc. Niestety, w jego domu wybuchł pożar. Stonek został poparzony i wylądował w szpitalu, jego dom nadawał się do rozbiórki, spaliły mu się teksty, mnóstwo płyt, meble... Pojechaliśmy do niego do szpitala, pogadaliśmy, chcieliśmy go wesprzeć na duchu. Stonek mówił, że raczej wątpi, by jeszcze wrócił do śpiewania, bo wówczas lekarze nienajlepiej mu ze zdrowiem rokowali. My jednak ostro wzięliśmy się do roboty, bo doszliśmy do wniosku, że Stonka trzeba zmotywować dobrym materiałem. Stonek jednak zdecydował się dalej z nami to pociągnąć i zaśpiewał nowy materiał na próbach w Suwałkach. To, co on tam zrobił, przewartościowało to, co chciałem wówczas z tym zespołem zrobić. Absolutnie - trzymam się jego linii do tej pory. Przyszedł, zaśpiewał, zabił. Niestety, to było już pod koniec 2003 roku, w Suwałkach było kurewsko zimno i Stonek nabawił się odnowienia ran. Wrócił do domu i praktycznie po paru dniach wylądował znowu w szpitalu. Przeziębiony był do tego na amen, bo myśmy ostro imprezowali, wódeczka szła w ilościach hurtowych... To był koniec naszej współpracy, Stonek stwierdził, że Panzer' Faust jest zbyt hardcore'owy dla niego, jeśli chodzi o życie wewnątrz zespołu. W tym czasie mieliśmy zaplanowaną już sesję nagraniową, która ze względu na brak wokalisty stanęła pod znakiem zapytania. Aby jakoś temu zaradzić, poprosiłem swojego kumpla, Polkucia, by zaśpiewał w Panzer' Faust. Polkuć growlował kiedyś w Profugus, ale ja wiedziałem, że on potrafi śpiewać, a nie jedynie beczeć żałośnie, jak zgwałcona koza. Niestety, jego głos nie do końca pasował do Panzer' Faust. On brzmiał albo bardzo agresywnie, patologicznie wręcz, albo zupełnie rockowo. Na szczęście przypadkowo, podczas jakiejś pijatyki dołączył do nas Hetfield, który wspomógł go wokalnie. Działo się to na trzy tygodnie przed sesją materiału "Panzer 2004". W studiu materiał znali tylko Korek, Cronos i oczywiście ja, reszta improwizowała. Improwizował też Arturas, bo on już wtedy mówił, że kierunek mu się nie podoba - my graliśmy thrash, a on siedział w szwedzkim pitu pitu, jakichś In Flames i takich tam... Mówię mu więc: albo grasz metal, albo nie grasz metalu. Arturas nie grał, więc obiecał mi jeszcze tylko pomoc przy sesji na tyle, na ile będzie to niezbędne, oraz zagrać na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Zagraliśmy na tej imprezie i na kilku lokalnych koncertach - odszedł Polkuć i Arturas. Polkuć był przerażony, że u nas nie gra na gitarze, tylko śpiewa i to nie swoim ulubionym growlingiem, a "piszczeniem", jak on to nazywał... Został Hetfield, tyle że właściwie on miał blade pojęcie o śpiewaniu. Ale miał dwie dobre cechy - chciał się uczyć i miał bardzo oryginalną barwę głosu. Był więc wokalistą Panzer' Faust jeszcze prawie rok. W tym czasie zdążyłem już poprosić Petera Noizzera, by zajął miejsce Arturasa, jako gitarzysta. Peter jednak ze względu na zobowiązania rodzinne i finansowe odmówił. Trafił więc do nas Nex, który wcześniej grał w Non Opus Dei, Christ Agony i innych beztalenciach. W tych death metalowych siekach robił za wirtuoza. Okazało się, że ten "wirtuoz" dziesięciu kawałków na trasę uczył się przez cztery miesiące. A uczył się riffów. Teoretycznie miał być to gitarzysta solowy, ale wyszło na to, że musiałem się z nim obowiązkami podzielić, bo nie było rady. Jak ja napisałem solówkę, to się okazywało, że jest bardziej harmoniczna niż jego... W tym składzie zagraliśmy trasę, promującą materiał "Panzer 2004". Było to 14 koncertów w całej Polsce. Jeden z nich, w Poznaniu, nie doszedł do skutku z powodu skurwysyństwa w klubie. Odpuściliśmy go w ostatnim momencie, bo to, co klub wyczyniał, nie mieści się w głowie...W każdym razie zagraliśmy tę trasę, nie było na niej tłumów, bo przecież to pierwsza trasa nieznanego zespołu, ale jednak ludzie przyszli.
Może i tłumów nie było, ale na takich klubowych, podziemnych koncertach najczęściej są ludzie, którzy wiedzą, czego chcą w muzyce...
Tak, dokładnie. I ci ludzie dali mi niewiarygodnego kopa. Przyjęcie mieliśmy o wiele lepsze niż się spodziewałem. Wiesz, czasem nawet jest fajniej, gdy zamiast półtorej setki ludzi na koncercie jest pięćdziesiąt osób, ale wszyscy napierdalają, jakby to był ich ostatni koncert w życiu. I myśmy np. w Gostyninie mieli pełną salę, która napierdalała, jak szalona. W Pruszczu Gdańskim taka sama reakcja. Po tej trasie stwierdziłem, że to jest to. Również po tej trasie wspominany wcześniej Nex pożegnał kapelę. Oficjalnie Nex chciał się zasłużyć ojczyźnie jako żołnierz zawodowy...
Jak każdy szanujący się metalowiec, hehehe...
Hehehe, tak. Niestety, jak się dowiedziałem, po trzech miesiącach on z wojska wyleciał. Widocznie był równie dobrym żołnierzem, jak gitarzystą. Na jego miejsce przyszedł Peter Noizzer - tym razem zgodził się i w końcu miałem dobrego wiosłowego w zespole. Noizzer jest technicznie dużo lepszym gitarzystą niż cała wyszczekana pierwsza liga gwiazdorków typu "Gitara I Bas", oraz inne pierdoły. O tym, co on potrafi zagrać, wielu może sobie tylko pośnić... Nowy skład nie utrzymał się jednak długo, bo praktycznie po miesiącu wyleciał z niego Hetfield. Wiesz, to nie jest normalne, że na dwa tygodnie przed rozpoczęciem trasy koncertowej wokalista mówi ci, że on jedzie do Holandii, bo tam sezonowo super zarobi. Miał dostawać cztery euro na godzinę, to żenująca stawka, w każdym razie z kapeli dostał buta. Na wspomnianej trasie śpiewał już Łysy. To było dobre rozwiązanie - Łysy jest doskonałym wokalistą. Na koncertach, mimo tremy i niezbyt dużego przygotowania, świetnie sobie poradził. Po tych sztukach zaczynaliśmy już myśleć, by zrobić coś grubszego. Dzięki naszym zabiegom płytka "Panzer 2004" rozeszła się w całkiem sporym nakładzie, jak na debiutanckie wydawnictwo nikomu nieznanego wówczas, stricte podziemnego zespołu. Zresztą trudno to dziś obliczyć, bo robiłem takie rzeczy, że wysyłałem tylko wzór płyty i prosiłem jedynie, by informowano mnie, w ilu egzemplarzach to się rozchodzi. Napływające informacje napawały mnie wielkim optymizmem, skoro wiedziałem, iż np. w Skandynawii rozeszło się dziewięćset sztuk. Oczywiście to były darmowe kopie, ale znaczyło to, że zainteresowanie muzyką jest. Pisał np. koleś z Buenos Aires, że to dostał i chce zrobić wywiad dla jakiegoś zina, czy webzina - na tym etapie takie rzeczy bardzo cieszą.
Z Polski miałeś wówczas jakiś odzew?
Tylko z zinów. Poszło parę recenzji i wywiadów w podziemiu. Polskie oficjalne magazyny praktycznie nie zareagowały w ogóle. Od jednego gościa z Katowic dowiedziałem się nawet, że Panzer' Faust gra techniczny hardcore.
To oksymoron, hehehe...
Dokładnie. To jest oksymoron, hehehe... Później nastąpił lekki marazm, zredukowaliśmy działalność koncertową, ponieważ pisałem materiał na album "iiber". Zagraliśmy ledwie kilka sztuk, ale z tego okresu pamiętam jakiś festiwal w maju, gdzie zagraliśmy jako pierwsi, w biały dzień, na wielkiej sali. Festiwal był zupełnie niemetalowy, oczywiście nie wolno było robić żadnych "rogatek", grać coverów, były same zakazy... Panzer' Faust totalnie rozgrzał publikę - nieźle, bo dopiero po nas miały grać tzw. gwiazdy. Na zakończenie Łysy powiedział, że gramy ostatni numer i nie będzie go zapowiadać, bo właściwie to on nazywa się dyskwalifikacja. I zagraliśmy "Odi Profanum Vulgus" Kat. To było nasze trzecie publiczne wykonanie tego numeru. Dla ludzi było szokiem, że ktoś na żywo potrafi zagrać ten numer, a jak wiesz, nawet Kat go nie gra. Oczywiście Łysy zrobił "diabełka" w kierunku jury... A właśnie - nas kompletnie zdziwiło, że my tam graliśmy, jako kapela konkursowa. Z tego powodu Łysy ze sceny mówił ludziom, że dany kawałek, który gramy, jest z takiej płyty, a następny wyląduje na kolejnej. Zaznaczyliśmy też, że o żadnym konkursie nic nie wiemy. Tak naprawdę bowiem ze trzy tygodnie przed terminem dostaliśmy telefon, że jesteśmy potrzebni, żebyśmy na tym festiwalu zagrali. Uzgodniliśmy warunki, zagraliśmy i to było tyle. Oczywiście kilku bezsensownych punktów regulaminu nie zamierzaliśmy akceptować... Kolejna rzecz w historii Panzer' Faust to już singiel "iiber". Trzy kawałki plus cover... Nie, dwa kawałki plus cover i cover.
Właściwie dwa kawałki plus cover, oraz jaja...
Tak, hehehe... "Odi Profanum Vulgus" na bas, perkusję i osiem wokali, hehehe... Ten singielek rozesłaliśmy w różne miejsca. Odezwał się nasz zachodni sąsiad w postaci Ost-Division Management. Od razu otrzymaliśmy konkretną pomoc - dostaliśmy kupę adresów, powysyłaliśmy nasz singiel, tam przyjaźni ludzie porozsyłali go dalej... I nagle okazało się, że z dwudziestu pięciu singli, które poszły do Niemiec, dostaliśmy chyba z osiemdziesiąt recenzji. Nie tylko niemieckich, bo właściwie rozeszło się to po całej Europie. Z tych osiemdziesięciu recenzji tylko jedna była negatywna - kolesiowi przeszkadzało, że śpiewamy po polsku. Na takie problemy nic mu nie byłem w stanie zaradzić, tym bardziej, że wówczas język polski wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem. Ja wtedy nie bardzo wierzyłem, że my wyskoczymy gdzieś na zachód i wschód, raczej chciałem się skoncentrować na tym, co zostało z polskiego rynku. Zupełnie zresztą abstrahując od rzeczywistości, ale wówczas miałem jeszcze złudzenia, co do sytuacji w Polsce. Sandra z Ost-Division systematycznie pozbawiała mnie tych złudzeń. Zapędziła też zespół do morderczej pracy, dzięki czemu skończyłem materiał na iiber. Zrobiła też wiele w kwestii promocji - grając kolejne koncerty byliśmy już na tyle znaną nazwą, że przychodziło sporo ludzi na gigi Panzer' Faust, było fajnie. Trafiały się sztuki, gdzie było nawet po czterysta osób, nigdy nie mniej niż setka. Wtedy pomyśleliśmy, że warto by nagrać pełny album, a nie tylko singielek. Ponieważ wówczas prywatnie zdarzył mi się pewien cud finansowy, postanowiłem wykupić sesję nagraniową płyty. Pojechaliśmy do Olsztyna, do Szymona Czecha i on stworzył to, co można usłyszeć na "iiber". Ten materiał to była optymalna jakość, jaką wówczas mogliśmy osiągnąć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że na przygotowanie do sesji chłopaki ledwie dali sobie trzy tygodnie, a i tak nie wszyscy maksymalnie je wykorzystali. Bo byli w naszym składzie tacy, co uważali, że wielkich przygotowań czynić nie muszą. Taka postawa w oczywisty sposób odbiła się na długości sesji i ilości poprawek, jakie trzeba było zrobić... Jak "iiber" był gotowy, Ost-Division rozkręcił machinę promocyjną. Udzielałem tylu wywiadów, że dziś nie jestem w stanie zliczyć, posypały się też recenzje ze wszystkich możliwych stron. A na sam koniec dowiedziałem się, że Panzer' Faust będzie grać trasę z Sodom po całej wschodniej Europie. Wiadomo - szczęka mi opadła, bo nagle staliśmy się zespołem ze sceny oficjalnej. Ta trasa to była dla nas gigantyczna promocja i trzeba powiedzieć, że była zwycięska. Wszędzie przyjmowano nas znakomicie, recenzje z koncertów w periodykach spoza Polski były bardzo dobre, a w Polsce... niektóre były tylko nienapastliwe, a inne nawet dość dobre. Nazwa zespołu została wreszcie ugruntowana - do wszystkich ludzi dotarło, że to jednak Panzer' Faust z apostrofem, że są to dwa słówka, etc. Po trasie z Sodom, Assassin i Fatal Embrace od razu ruszyliśmy na kolejną, krajową, w towarzystwie Egzekuthor i Monastery. Trasę tę kompletnie zawalili właściciele klubów i promotorzy - nie było żadnej reklamy, przychodziły skromne grupki fanów. Spowodowało to totalne rozprężenie nastrojów w Panzer' Faust. Cóż, taki Korek już wcześniej dostrzegał różnicę między sobą a resztą. Mnie chodziło np. o to, by jak najwięcej ćwiczyć. Ciągle było mi mało, uważałem, że zespół powinien się rozwijać, a nie grać na jakichś dziwnych imprezach urodzinowych itp. Trochę za dużo ciężkiej pracy włożyliśmy, by po europejskiej trasie spaść do poziomu coverowo urodzinowej kapelki. Właściwie już w dzień powrotu do Suwałk Korek był już poza zespołem. Potem odszedł też Peter Noizzer, któremu w kontynuowaniu kariery w Panzer' Faust wybitnie przeszkadzała żona, a za Korka do zespołu doszedł Dziki. W tym składzie pograliśmy ze trzy miesiące, znów złapaliśmy wiatr w żagle i... Cronos z Łysym wylecieli z hukiem. Zostałem ja, Sandra z Ost-Division i był jeszcze Dziki. Sandra uważała, że nie powinienem już szukać kolejnych muzyków w Polsce, tylko poszukać konkretnej sceny, w której Panzer' Faust mógłby się znaleźć i zaistnieć. Na początku ta perspektywa przerażała mnie, ale potem doszedłem do wniosku, że w Polsce skład zespołu zmieniał się nawet częściej niż raz w roku. Gdzieś to trzeba zatrzymać, bo ja nie potrafię ciągle uczyć nowych ludzi tych samych numerów. Poza tym dobijał mnie brak dyscypliny pracy u chłopaków... Stanęło w końcu na tym, by wyjechać do Niemiec. Już w Niemczech napisałem nowy materiał, który jest o wiele bardziej techniczny i zawiły niż cokolwiek, co zrobiłem wcześniej. On aż ociera się o techno thrash... W lutym 2007 roku pojawili się nowi muzycy w Panzer' Faust. Wokal obecnie dzierży Krimi, na drugiej gitarze gra Chucky, a na perkusji Andy, który przyszedł jeszcze później. Kolejna płyta będzie więc mieć anglojęzyczne liryki, ponieważ wokal nie pochodzi z Polski.
Jak sam powiedziałeś, Panzer' Faust ma na koncie dwie płyty - "Panzer 2004", oraz "iiber". Interesuje mnie, jak z perspektywy czasu oceniasz te wydawnictwa? Wiesz, krótko po sesji dla każdego twórcy jego muzyka jest jak ukochane dziecko. Dystans przychodzi z czasem...
Jeśli chodzi o "Panzer 2004", przede wszystkim wstrzymałbym sesję. Odbyłaby się ona dopiero po znalezieniu porządnego wokalisty. W ogóle nagrywałbym ten materiał dopiero wówczas, gdy miałbym jasność co do składu, bo tę płytę nagrywało trzech stałych muzyków i trzech gości. Efekt - trzy wokale, bardzo duży rozrzut stylistyczny... Tam za mało było takiego konkretnego, zmasowanego ataku. Ale pojawiły się wtedy pewne koncepcje brzmienia gitar, perkusji, czy ogólnie soundu Panzer' Faust, których trzymam się do dziś. Właśnie ten sound - po "iiber" niektórzy zarzucali nam, że ten album jest wręcz przeprodukowany. Wiesz, nie wyobrażam sobie, by Panzer' Faust zagrał kiedyś riffy brudne, niechlujne, takie na odpierdol. Nie wyobrażam sobie, by ten zespół swoje błędy pokrywał studyjnym szumem. Jeśli jakaś kapela potrzebuje takiego zasyfionego brzmienia, albo ma kiepskie gitary, a próbuje się stroić, jak Testament i dziwi się, że nie brzmi, jak oni, to jest problem tej grupy. Ze swojego sprzętu mogę wycisnąć zarówno brzmienie wielkich gwiazd, jak i swoje własne. Jak mam do wyboru, to wolę własne. Oczywiście z tego rodziły się historie takie, że np. Łysy miał szanownym recenzentom przypominać Kostrzewskiego, bo nie bardzo było wiadomo, do kogo nasz zespół porównać. Ale te recenzje mnie usatysfakcjonowały, bo żadna nie mogła zaprzeczyć temu, że Panzer' Faust jest zespołem oryginalnym. Nie można było powiedzieć, że nasza kapela gra, jak ktoś inny. Oczywiście można odnieść się do jakiegoś nurtu, bo Panzer' Faust to typowo polska szkoła grania, bardzo bliska szkole szwajcarskiej, ale nie do jakiejś konkretnej formacji. Panzer' Faust gra po swojemu. Album "iiber" został nagrany porządnie, w dobrym studiu, z najlepszym moim zdaniem producentem. Oczywiście z perspektywy czasu nie podoba mi się część solówek, czy partii basu, bo teraz zagrałbym to z zespołem inaczej. Ale w tym momencie dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia. To, co nie podoba mi się w chwili obecnej, nie oznacza, że pewne rozwiązania nie podobały mi się w momencie nagrywania. Gdybym był z czegoś zadowolony w stu procentach, to po co dalej grać? Ja nie bardzo wierzę w dzieło doskonałe, zresztą każdy w swej subiektywnej opinii postrzega muzykę inaczej. Wiesz, nie patrzę na swoje płyty, jak na jakiś precyzyjny mechanizm. Po prostu, gram, nagrywam i mam nadzieję, że ludzie będą chcieć tego słuchać, bo mi sprawia przyjemność, jak dla nich gram i nagrywam... W każdym razie nie widziałbym sensu w tym, by poprawiać muzykę, którą kiedyś zrobiłem. To mija się z celem. Oczywiście nowa płyta, która ma się ukazać, jest najlepsza, hehehe... Na pewno jest to najbardziej zaawansowana rzecz, jaką kiedykolwiek napisałem i mam nadzieję, że ludziom spodoba się to co najmniej tak, jak spodobał się "iiber".
Super, ale wypada chyba zapytać, kiedy "iiber" wreszcie będzie dostępny?
Hehehe, dobre pytanie. Teoretycznie ten album można dostać wysyłkowo choć jest jeden kraj, gdzie można go kupić w sklepach.
Który?
Litwa, choć nie mam pojęcia, kto podpisywał jakiekolwiek papiery na wydanie tego krążka. Wiem, bo tam byłem i widziałem. Byłem w szoku... A jeśli chodzi o Polskę, dotychczas odrzuciłem kilka ofert, bo jeśli one nie dawały zespołowi nic, a nawet potrafiłyby cofnąć grupę w rozwoju, to po co mi to? W tej chwili istnienie zespołu, jego pozycja rynkowa, etc., nie ma nic wspólnego z wydawaniem płyt dla jakiejś określonej wytwórni. To jest ciężka harówka, granie tras, nagrywanie coraz lepszych albumów, ale nie kontrakt z wytwórnią, która tak naprawdę ma kapelę w dupie, bo ma swój Korn. Śmieszą mnie zespoły, które przede wszystkim patrzą, czy mają kontrakt, albo muzycy dołączający do bandów, bo chcą zarobić. Najpierw należałoby się dowiedzieć, na jakiej muzyce w tej chwili się zarabia...
Na metalu to raczej nie, hehehe...
Nie tylko. Na tzw. muzyce popularnej też nie. Popularna to ona jest często na poziomie jakichś dziwnych składanek mp3. Trzeba brać pod uwagę, że w tej chwili rynek płytowy jest cholernie ograniczony. To, że coś jest w sklepie, nie oznacza, że ludzie to kupią. Nawet jeśli będzie to kosztować grosze. To już taka mentalność - najważniejsze, by to miało dobry bitrage, a nie okładkę, czy teksty w środku. Jak gość ściąga sto płyt w miesiącu z "osiołka", to co go obchodzą teksty? To żenada, ale co zrobić? Taki człowiek nie jest w ogóle fanem, nie jest uczestnikiem koncertów - z punktu widzenia zespołu on nie istnieje.
Kwiatek, przeprowadziłeś się do Niemiec, masz zupełnie nowy skład Panzer' Faust - jakbyś porównał niemieckich muzyków z tymi, z którymi współpracowałeś w Polsce?
Niemieccy muzycy wiedzą, do czego służy kalendarz i zegarek. Nie czekam na mrozie trzech godzin pod salą prób, żeby zjawił się ktoś z kluczem i ją otworzył. Na próby z reguły przyjeżdżają przygotowani. Jeśli jest coś do zrobienia dla zespołu, to dla nich jest to rzecz naturalna. Przynajmniej dla tych ludzi, których przyjąłem do Panzer' Faust. Trzeba się złożyć na flyery, to robimy to... Mówię np. słuchaj, to i to trzeba zrobić na ten termin. Dwa dni przed umówioną datą chłopak oddzwania i mówi: "słuchaj, ja już to mam gotowe, ale chcę się upewnić, czy jest dobrze"... A w Polsce mogłem mówić: chłopaki, zrobimy próbę? "A będzie piwo? Bo ja teraz nie mam grosza, a bym sobie łyknął"...
W Polskim etapie działalności Panzer' Faust największym sukcesem była chyba trasa z Sodom...
Tak, zdecydowanie.
Powiedz w takim razie, jakie wyniosłeś wrażenia z tej trasy? No i oczywiście jak do niej doszło?
Graliśmy na tej trasie dzięki staraniom Ost-Division Management. Firma ruszyła z promocją maksymalnie, wyciągnęła wszystkie możliwe do osiągnięcia skutki promocyjne. Spowodowało to, że Panzer' Faust zauważyła scena oficjalna i zespół został zaakceptowany. Generalnie publiczność we wszystkich krajach, w których graliśmy, przyjęła nas o wiele cieplej niż się spodziewaliśmy. Pomijając pewne zgrzyty techniczne w Rydze i katastrofę organizacyjną na Hall Of Metal Festival we Wrocławiu, nic złego nas na tej trasie nie spotkało. Spotkaliśmy się z bardzo dobrym przyjęciem i bardzo życzliwym podejściem muzyków Sodom. A przecież Sodom na scenie jest od tak dawna, że właściwie ja tak długo metalu nie słucham, jak oni grają. Byłem dumny, że gram z Sodom. To zespół thrashowy, który lubię. Może to i nie są wirtuozi, to nie jest Mekong Delta, ale takie płyty, jak "Sodom", "Better Of Death", "Agent Orange" , czy nawet ta prymitywna sieka, jaką jest ""Persecution Mania", bardzo mi się podobają. Pomijam tu "Obssessed By Cruelty", bo dla mnie tego nie da się słuchać... Podobnie bardzo lubię muzykę drugiego uczestnika tej trasy, Assassin. Dwie płyty Assassin z lat osiemdziesiątych nie tylko posiadam, ale i znam na pamięć. Dużą niespodzianką był dla mnie bardzo dobry Fatal Embrace, który grał black thrash z naciskiem na thrash. Najmocniej zaprzyjaźniliśmy się z Assassin. To też starzy metalowcy, świetni ludzie... Wiesz, jesteśmy dumni, bo nie byliśmy jakimś dziwnym zespolikiem, który gra jakiś jeden koncercik w Warszawie, ewentualnie drugi w Katowicach. Panzer' Faust był zespołem trasowym. A to znaczy, że byliśmy pierwszym zespołem w historii jakiejkolwiek gatunkowo polskiej muzyki, który Sodom zechciał wziąć na trasę. Sodom jest zespołem, który sam wybiera sobie zespoły, z którymi jeździ w trasy. Oczywiście wytwórnia narzuca im terminy wydania płyt, DVD, etc., ale generalnie o rzeczach najważniejszych, czyli trasach i zawartości płyt, decyduje Tom Angelripper, który sobie zębami wyrwał to, co mu się należy... Na wszystkich koncertach publika przyjęła Panzer' Faust gorąco. Jedyny problem mieliśmy w Rydze, kiedy ktoś tam czegoś nie dopatrzył i w naszych odsłuchach, oraz w którymś rzędzie głośników, leciała sobie płyta. Gdzieś od trzeciego kawałka, który graliśmy, ni z tego, ni z owego słyszę jakąś muzykę! Chaos zrobił się kompletny, Korek natychmiast się rąbnął z wrażenia, hehehe... Na szczęście szybko to wyprostowaliśmy i dalej graliśmy na pamięć, w ogóle nie zwracając uwagi na odsłuchy. Wyszło tak, że musieliśmy bardziej skupić na swoich partiach niż normalnie, co oczywiście odbiło się na show. Niestety, odbiło się też na przekazie, bo ludzie nie wiedzieli, o co chodzi. W Rydze więc przyjęcie nie było oszołamiające. Nie takie, jak w Wilnie, gdzie zagraliśmy bisy, gdzie ludzie krzyczeli "Panzer!", gdzie kupa fanów napieprzała morderczy moshing, etc. Ale przyjęcie mieliśmy dobre nawet we Wrocławiu, gdzie impreza była zorganizowana skandalicznie...
Fakt. Na początku pod sceną pusto, a na koniec ludzie skandowali waszą nazwę...
Zgadza się. Mimo że Panzer' Faust był zespołem z Polski. A przecież w tym kraju wielu ludzi z kompleksami myśli, że jak z Polski, to gorsze.
Niestety, to prawda. Ale teraz Panzer' Faust powinien mieć w kraju nad Wisłą z górki, skoro obecnie jest kapelą z Niemiec, hehehe...
Nie mam pojęcia, hehehe... Nie widzę specjalnej różnicy między Panzer' Faust z Polski, a tym zespołem z Niemiec. To jest cały czas moja muzyka. W zespole po prostu są nowi ludzie, którzy zastąpili poprzednich i którzy będą grali pancerny thrash. A na to, czy ludzie będą nas postrzegać jako niemiecki, czy jako polski zespół, żadnego wpływu nie mam. Ale zobacz - mimo tych uprzedzeń, mimo tego, że we Wrocławiu graliśmy nieznany ludziom materiał, a brzmienie z racji kiepskiego sprzętu, jaki tego dnia był w Hali Ludowej, było fatalne, nasz koncert skończył się skandowaniem nazwy Panzer' Faust. Podobnie w Łodzi - było bardzo przyjemnie, ludzie fajnie bawili się pod sceną, było sympatycznie.
Kwiatek, obecnie mieszkasz w Niemczech i siedzisz tu już trochę czasu. Chciałbym abyś porównał możliwości funkcjonowania jako muzyk w Niemczech z tym, co znasz z Polski...
Nie ma żadnego porównania. Tutaj będąc muzykiem możesz otrzymać od państwa stałe uposażenie. Niezbyt wysokie, jak na niemieckie standardy, ale jednak. Dostajesz pieniądze, byś mógł rozwijać się jako muzyk. Wystarczy złożyć odpowiednie papiery w odpowiednich urzędach i żyjesz z muzyki. Oczywiście nikt sobie z tego stałego źródła utrzymania nie robi, bo każdy chce żyć na jakimś przyzwoitym poziomie. Po wykonaniu najważniejszych zadań muzycy wracają więc do pracy zawodowej. Ale np. ja dzięki temu mogłem bez uszczerbku finansowego przez kilku miesięcy skupić się na wychowywaniu syna, pisaniu nowego materiału, scementowaniu świeżego małżeństwa, etc. Jestem tu człowiekiem szczęśliwym, żyję bezstresowo, nie mam typowych polskich problemów, nie przybywa mi siwych włosów, cieszę się, jak syn się do mnie śmieje, nawet ciemną nocą mogę iść z żoną i wózkiem na spacer do parku i nikt mnie nie zaczepi.
Jesteś więc w niemieckiej rzeczywistości. Kiedy możemy spodziewać się pierwszej płyty Panzer' Faust, nagranej z niemieckimi muzykami?
Materiał cały czas powstaje. Myślę, że jak nic nie stanie na przeszkodzie, na początku przyszłego roku wejdziemy do studia, a późną wiosną będziemy w stanie zaatakować z nowym materiałem, nowym składem, robiąc nowe rzeczy.
Rozumiem. Wróćmy teraz do polskich czasów Panzer' Faust. Z tego, co pamiętam, szukając możliwości wydania "iiber" raczej nie zaprzątałeś sobie głowy polskimi wytwórniami...
Olałem je z założenia.
A powiesz, dlaczego?
Choćby dlatego, że zanim ten materiał został nagrany, polskie wytwórnie już miały o nim swoje opinie. Te opinie z grubsza sprowadzały się do hasła, że teraz tak się nie gra.
Hm... i takie opinie słyszałeś w czasie, kiedy właściwie thrash się odradzał, kiedy na Zachodzie odbudowywała się ta scena, kiedy zaczynały powstawać nowe kapele, etc.?
Ale to, że thrash się odradzał, nikogo w Polsce nie obchodziło. Tutaj był black, oraz death i to wystarczało. Zobacz, z jakimi problemami boryka się każdy thrash metalowy zespół w Polsce. Który z nich ma szansę na taki prawdziwy marketing i promocję? Kiedy byliśmy na trasie z Sodom, polscy dziennikarze z pism, związanych z wytwórniami, byli na koncertach w Łodzi i we Wrocławiu. I co? Napisali coś o tym? Nie! Ukazał się tylko jeden wywiad z Sodom. My sobie świetnie zdajemy sprawę z tego, że jeśli ktoś swoje informacje opierałby jedynie na tych cudownych periodykach, powiązanych z polskimi wytwórniami, to nie miałby szansy dowiedzieć się, że taka trasa w ogóle była. Poza tym taki true kultowiec, zasłuchany w blacku, nie wybrałby się i tak na takie koncerty, bo bilet był droższy niż 5zł...
A 5zł to np. dwa bełty...
Dokładnie. 10zł to cztery bełty, a 50zł to już kratka bełtów. A przecież krata bełtów to tydzień rozkoszy. Rachunek jest prosty, więc dla true kultowców cena biletów jest nie do przyjęcia. Nasi wydawcy, ta "trójka przenajświętsza", zrobili już wiele złego. Ale liczyli na to, że polska scena przystosuje się do ich działań. Spowodowało to jednak taką sytuację, że istnieje sobie ta trójka, przepaść i scena, która jest szczera, funkcjonuje i odnosi sukcesy. Należy powiedzieć sobie szczerze, iż to, że jakiś zespół w tych ich pisemkach dostał płytę miesiąca, czy jakąś tam inną, podyktowane jest wyłącznie bieżącą polityką wytwórni.
To prawda. Jakoś dziwnym trafem zawsze laury zbierają te płyty, których wydawcą, bądź dystrybutorem jest właściciel danej gazetki...
Mało tego - ja w ogóle nie przypominam sobie, by te pisemka stawiały na kapele, robiły wywiady z zespołami, które faktycznie odnoszą sukcesy. Oni wolą machnąć rozmowę z jakimś "ave Satan!" niż z bandem, który w muzyce ma coś do powiedzenia.
Rozumiem. Ale z tego, co mówisz, wychodzi, iż nie wysłałeś nawet jednej promówki polskim wytwórniom. Nawet na zasadzie: zobaczymy, jak zareagują...
Wiesz, była jedna rozmowa z Mystic. Choć właściwie to nie tyle z Mystic, co z osobą z nimi związaną. Osoba ta podobno nagrała nam temat, chodziło o dystrybucję naszych starszych rzeczy. Ale to zmarło śmiercią naturalną, ponieważ ledwie zaczęliśmy rozmawiać, ze strony Mystic objawiła się metoda wysuniętej brody. A to u mnie powoduje alergię i koniec jakichkolwiek rozmów... Kiedyś też wysłałem jedną promówkę do pana Kmiołka. To było jeszcze w czasach "Panzer 2004" - wtedy wysyłałem promosy praktycznie wszędzie prócz Metal Mindu i Mystic, hehehe... Wiesz, z racji doświadczeń swoich wcześniejszych projektów muzycznych doskonale pamiętam, jak wygląda współpraca z tymi wytwórniami. Dziękuję bardzo, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nawet nie chcę tego wspominać...
OK., zatem zmieńmy temat i pogadajmy chwilę o koncertach. Był taki okres, kiedy Panzer' Faust preferował granie w Polsce, koncerty nad Wisłą były po promocyjnych cenach. O ile wiem, dzisiaj to się zmieniło...
Oczywiście. Ta zmiana naszego podejścia to w stu procentach wynik doświadczeń Panzer' Faust, jeśli chodzi o granie na żywo w Polsce. Do tej pory traktowaliśmy wszystkich poważnie. Bardzo długo, aż do końca trasy Thrash Revolution, na której graliśmy z Egzekuthor i Monastery. Ale wynik doświadczeń, zebranych na tej trasie i nie tylko, był naprawdę nokautujący. O czymś takim, jak profesjonalny, poważnie podchodzący do sprawy klub w Polsce, to myśmy tylko słyszeli. Z takim naprawdę profesjonalnym klubem w Polsce po prostu się nie spotkaliśmy. Owszem, były takie miejsca, które tylko w części były nieprzygotowane do tego, co chciały robić. Miejsca, w których uchybienia były drobne. W takich klubach był umówiony nocleg, jedzenie, zwrot kosztów... W Węgorzewie nawet, kiedy byliśmy dogadani na gażę, to ona była. Z takim klubem można w przyszłości rozmawiać. Wiesz, jeśli mam zagwarantowany nocleg, zwrot kosztów i cathering, to nie widzę najmniejszego powodu, by nie pojechać nawet do komunistycznych Chin. Jeśli wpłynie do nas zaliczka, jeśli wszystkie warunki z umowy są dotrzymane, Panzer' Faust może zagrać w Korei Pn., Chinach, na Antarktydzie, czy w Polsce... Warunki są jednakowe dla wszystkich. Z tego miejsca chciałbym powiedzieć, że absolutnie nie ma możliwości, by Panzer' Faust zagrał gdziekolwiek za bramkę (za wpływy z biletów - przyp. T.U.). Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co musiałoby się wydarzyć niesamowitego, bym kiedykolwiek chciał narazić zespół na granie za bramkę. I bynajmniej nie chodzi tu o nasz zarobek, ale o poważne traktowanie zespołu. Nie mogę pozwolić sobie na to, że jakiś gówniarz zaprosi nas na sztukę, my się poświęcimy, podejdziemy do tego absolutnie profesjonalnie, a otrzymamy w ramach promocji kserowany plakat A4 w ilości piętnastu sztuk, rozklejonych w klubie tydzień przed koncertem. Pamiętam też taką sytuację z Krakowa, gdzie koleś otrzymał od nas tysiąc sztuk kolorowych plakatów A2 i... wszystko leżało za barem. A sam właściciel, zamiast pojawić się o godzinie 13.00, pojawił się tak, jakby to był jego normalny dzień pracy. Jego koncert nie interesował - w momencie, kiedy powinien się on zacząć, wnosiliśmy dopiero graty. A był to koncert trasowy, my nie mieliśmy czasu na opóźnienia, bo potem musieliśmy jechać dalej... Wiesz, kiedy właściciel klubu nie ponosi żadnych kosztów, to ma wszystko w dupie i nawet nie kiwnie palcem, by coś pozytywnego zdziałać. Ale jeśli ma chociaż drobną kwotę do zapłacenia, to musi zadbać, by te pieniądze mu się zwróciły. I to wówczas procentuje nam, bo mamy po co grać.
Rzeczywiście, z uwagi na takie, a nie inne historie w klubach, sytuacja wielu grup metalowych w Polsce jest nie do pozazdroszczenia. Zero promocji, niewielka grupa fanów i... naprawdę multum bardzo dobrych zespołów. Pogadajmy chwilę o polskiej scenie metalowej. Pokadź trochę znajomym, hehehe...
Hehehe, jasne. Jeśli chodzi o polską scenę, są na niej zespoły dobre, słabe lub tragiczne. Na szczęście jeśli chodzi o scenę thrash, tych kiepskich bandów jest o wiele mniej niż death i black metalowych. Dużo zespołów w Polsce zasługuje na znacznie więcej niż ich muzycy osiągnęli. Np. The No-Mads. Wizja, którą roztoczyli na "Deranged", już pokazuje, że ten band powinien być wielki. Ale w Polsce - wiadomo - nic się nie dzieje. Niestety, ich płytka wyszła w małej wytwórni, która niezbyt przejmuje się tym, iż ktoś w tę muzykę włożył dużo pracy, opłacił sesję, etc... Cóż, generalnie rzecz ujmując, zespoły w Polsce po prostu mają przesrane. Każdy z nich ma ogromne problemy ze znalezieniem sali prób, skompletowaniem backline'u, o takich rzeczach, jak znalezienie sponsora na transport, co jest największą bolączką tras, w ogóle nie wspominając. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że w "tolerancyjnej" Polsce wszyscy postrzegają metalowe kapele jako jakichś satanistów, heretyków, czy cholera wie co, więc nie wyobrażam sobie funkcjonowania zespołu nad Wisłą na jakiejś bardziej profesjonalnej stopie. Polski zespół musi opierać się na własnych środkach, a jeśli ludzie zarabiają po 700 - 1000zł miesięcznie, to skąd te środki czerpać?
Prawda... Kolejna rzecz, która mnie interesuje - twoje zdanie na temat tych wszystkich comebacków. Właściwie powrócił już niemal każdy, kto w latach osiemdziesiątych wydał choćby demówkę...
Rzeczywiście, to już jest chore. Kapela, której kiedyś gdzieś tam coś udało się nagrać, zawsze była w dziesiątej lidze, teraz tubalnie ogłasza swój powrót i od razu domaga się występu na Keep It True lub Bang Your Head.
Nie sądzisz, że niektóre z tych powrotów są zwyczajnie niepotrzebne? Nie wszystkie są udane. Np. nowe materiały Hallows Eve i Vendetta to syf straszliwy, a natłok tych powrotów blokuje drogę do popularności młodszym kapelom, jak choćby Panzer' Faust, The No-Mads, Horrorscope...
Ja widzę to w następujący sposób: Jeśli zespół wydaje coś, co ma ręce i nogi, jeśli jego sceniczność wciąż jest na wysokim poziomie, to nie mam nic przeciwko. Cieszę się nawet, iż scena konsoliduje się między pokoleniami. Ale kiedy widzę np. taki Saracen, to wyłącznie chce mi się rzygać. Kiedy widzę zmęczonych życiem panów, którym los nie oszczędził absolutnie niczego, nawet ramoneski, bo taki pan wychodzi na scenę ubrany, jak mój tatuś, to szkoda słów. Nie wystarczy mieć wąsy i gitarę w ręku, by od razu być Iommim. Kapela musi mieć coś do zaoferowania... Wiesz, czytam bardzo wiele metalowych periodyków, z których często wynika, że najfajniej i najbardziej kultowo jest słuchać rzeczy, które ukazały się w latach osiemdziesiątych. Nagle cała scena uwstecznia się do poziomu jakichś pterodaktyli, nagrywających na czterościeżkowym magnetofonie. Takie działania rzeczywiście odbierają wielu muzykom szansę na dotarcie do szerszej grupy odbiorców. Ale jeśli muzyka jest dobra, to OK. Wiesz, ja naprawdę widzę wielka różnicę między - trzymając się starych kapel - Blitzkrieg, a Saracen. Poza tym rzygam już wywiadami, w których kapele opowiadają mi, jak to brały narkotyki, bo nie mogły pogodzić się ze swoim upadkiem. Czytam te historie i zawsze jest w nich to samo - koleś wydał jakiś kultowy debiut i właściwie nic więcej, bo druga płyta to już był jakiś glam rock, podyktowany przez wytwórnię. Ta druga płyta już się nie sprzedała i biedny koleś poszedł na dno... To po co on to robił? Po co grał ten glam? I jeśli zespoły po jednej - dwóch płytach łagodniały, sprzedały to, czym były, to po co teraz wracają? Po to tylko, by jeszcze raz zaistnieć? Przecież to jest śmieszne, plastikowość takich tworów będzie jak najbardziej słyszalna...
A nie czujesz tego, że nawet ci bohaterowie, którzy przez lata nie schodzili ze sceny, także już są bardzo zmęczeni, nie mają wiele do zaoferowania, ale nie potrafią rozstać się z estradą? Popatrz np. jaki jest poziom ostatnich wydawnictw Running Wild...
Running Wild jest pożyteczny. Puszczam go mojemu sześciomiesięcznemu bobasowi i od razu śpi, jak kamień.
Hehehe...
Ale wiesz, o co chodzi? Malutkie dziecko musi mieć cały czas monotonny szum. I ostatnie płyty Running Wild sprawdzają się świetnie. Warto kupić! Jak ktoś ma małe dziecko, to taka płyta jest, jak znalazł, hehehe...
Człowiek dorosły jednak na takie "Rouges En Vouge" reaguje inaczej. A nie chodzi mi wyłącznie o Running Wild. Przyjrzyj się formie Ozzy Osbourne'a...
O, stary, litości... Może jeszcze Metallicę wspomnisz?
Mógłbym. A także Deep Purple, Manowar, czy Testament, nagrywający swoją płytę już osiem lat. To są totalnie wypalone kapele, które nie wiadomo po co wciąż grają. To znaczy, wiadomo po co, ale jakoś metal przez ich dalsze trwanie nie staje się bogatszy. Nie uważasz, że niektóre bandy po prostu nie potrafią zachować się po męsku i zejść ze sceny nie rozmieniając swojej klasy?
Myślę, że w niektórych zespołach po prostu potrzebna jest jakaś świeża krew. Wiesz, np. ktoś taki, jak Sami z Kreator, którego kiedyś tam wypatrzył Mille. Facet doszedł do Kreator, ponoć jakiś ożywczy powiew to dało, wydali "Violent Revolution", "Enemy Of God"... Wiesz, być może potrzebny jest taki człowiek, który nakręciłby trochę ludzi. To tak, jak z nowymi ludźmi w Panzer' Faust. Dzięki nim ja dostałem potężnego kopa. Wiesz, jak masz skład, który chce coś zrobić, który cię nakręca, to i tobie chce się coś zrobić. Przynajmniej ja tak mam. Jak gram z zaangażowanymi w zespół ludźmi, to i mnie się bardziej chce pracować. Weźmy choćby "In Search Of Sanity" Onslaught. Przecież to było dno...
Hm... ja tam bardzo lubię to dno. Poza żenującym, rozwleczonym intro podoba mi się ta płyta.
Nie rozumiem, dlaczego, ale niech ci będzie, hehehe... W każdym razie teraz nagrali "Killing Peace" i to jest świetne. Bo się wzajemnie nakręcili.
Nadal uważam, że przykład nie jest najlepszy, bo "In Search Of Sanity" to dobry album, choć w innym stylu...
Ale jednak wielu fanom Onslaught on nie przypadł do gustu. Wiesz, "In Search Of Sanity" to jeden z nielicznych przypadków, kiedy ze swoim zdaniem przychylam się do zdania większości, hehehe... Bo ja potrafię np. powiedzieć, iż lubię Black Sabbath, ale z Tonym Martinem. I wtedy jest: "Ło Boże, jak można"... Wiesz, ja na ogół nie patrzę na to, jakie jest zdanie innych, co napisano w jakichś magazynach, etc. Kroczę własną ścieżką, kieruję się własnym osądem, a nie tym, co powiedział jakiś guru. Taki "Killing Peace" to dla mnie świetny krążek. Podobnie jak nowe płyty Destruction. Może "Thrash Anthems" można sobie potraktować jako ciekawostkę, ale albumy z całkowicie premierowym materiałem nie dają powodów do narzekań. Albo spójrz na Sodom. W obecnym składzie gra już z dziesięć lat, a wciąż ludzie postrzegają go, jako nowy skład zespołu, bo kiedyś w Sodom grał Grave Violator. Tylko że grając w tamtym składzie ta kapela dawno by się rozpadła. A w obecnym nagrywa coraz lepsze płyty.
Wróćmy teraz do Panzer' Faust. Powiedz mi, ile razy czytając recenzje wydawnictw swojego zespołu miałeś wrażenie, że szanowny recenzent w ogóle nie słuchał twojej płyty, tylko przepisał wszystko z hasełek, zawartych w materiałach reklamowych, które dostał razem z płytą? Wiesz, pytam nie bez powodu. Sam z promówkami dostaję takie świstki i potem, wcale nierzadko, czytając wypociny jakiegoś kolesia łapię się na tym, iż niemal słowo w słowo dane zdanka gdzieś już widziałem... Trafiają się też recenzenci bez własnego zdania, którzy swoje opinie o muzyce dostosowują do powszechnie uważanych za słuszne. Ot, guru wypowiedział się, że coś jest super, to jest super. A jak coś wg guru jest be, to jest be... Zauważasz takie sytuacje przeglądając opinie na temat muzyki Panzer' Faust?
Pewnie, że zauważam. Przy czym jednak Panzer' Faust miał to szczęście, że nasze materiały promocyjne docierały do różnych dziennikarzy, ale oprócz nielicznych wyjątków, recenzje naszej muzyki nie były przepisywane z materiałów reklamowych. Ale znam muzyków, którzy wręcz sami śmieją się z takich sytuacji. Czasami pokazywali mi swoje materiały reklamowe, a potem recenzję w najczęściej oficjalnym magazynie i było tam kropka w kropkę to samo. Tak jakoś jest, że im głębsze podziemie, tym ludziom bardziej chce się tego słuchać, analizować... Owszem, bywa tak, że w takich zinach np. kapela kumpla pismaka musi mieć dobrą recenzję, więc edytor pisze jakieś pierdoły. Ale to są wyjątki. A wystarczy wziąć do ręki polski Metal Hammer, w którym kiedyś był wywiad z The No-Mads, by przeczytać, że zespół gra amerykański thrash z wesołym pierwiastkiem... Przecież to żenada. Jeśli szanowny recenzent w "Thrash Alkoholisation" usłyszał amerykański thrash, a w "The Day After" punkową energię, to ja się zastanawiam, czy to nie jest kwestia higieny. To przecież jest absurdalne. To tak, jakby jakiś hip hopowiec pisał recenzję Atheist.
Ha, widziałem już recenzję Megadeth w hip hopowym "Ślizgu", ale mniejsza z tym, hehehe... Jeszcze chwilę wróćmy do koncertów. Wiem, że w 2008 roku szykujecie mocne uderzenie, jeśli chodzi o granie na żywo. Zastanawiam się, czy któryś z tych koncertów zahaczy o Polskę?
Być może ze dwa... Ale pożyjemy, zobaczymy. Mamy w chwili obecnej pewne oferty, ale są one dziwne. Wiesz, dostaliśmy oferty, w których gość pisze, że bardzo fajnie, gdybyśmy zagrali, ale jako headlinera, to on chciałby taki i taki zespół. Wiadomo, że tak nie będzie, bo headlinerem trasy będzie ten band, który będzie nam pasować do koncepcji trasy. Jak będziemy chcieli zagrać trasę z Holy Moses, a organizator mi napisze, że on chce Exodus, to go oleję i będę dogadywać się z Holy Moses i tak. Wiesz, jak będę chciał zagrać z Ich Troje, to będę rozmawiać o trasie z Ich Troje i żaden promotor nie będzie mi narzucać headlinera. On może tego koncertu nie chcieć zrobić, to ja wtedy zagram u jego konkurenta w innej dzielnicy, innym mieście, czy kraju. Mnie to jest obojętne. Jeśli jakiś polski promotor będzie w stanie zorganizować koncert Panzer' Faust, ja bardzo chętnie przyjadę. Byłoby fajnie móc przedstawić ludziom nowy skład zespołu, nowy materiał, etc., ale na pewno nie będę naginać się do jakichś dziwnych wymagań organizatora. Mnie naprawdę jest obojętne, z jakiego kraju dostaję ofertę. Jeśli warunki są dla nas do zaakceptowania - gramy. Jeśli nie - nie gramy.
Na koniec zostawiłem sobie pytanie z innej beczki: Jakiś czas temu wyjechałeś z Kaczystanu. Tam podobno jest demokracja...
Hehehe, gdzie? W Tadżykistanie? Możliwe, nie byłem, hehehe... Gdyby w Polsce była demokracja, prawdopodobnie wciąż bym tam mieszkał. Niestety, mam wielką alergię na "brunatne klimaty" wszelkiej maści. W Polsce nigdy nie było i nie będzie demokracji, bo za bardzo rozpanoszył się w niej szowinizm, nacjonalizm, ksenofobia i tym podobne "zalety", które cofają ten kraj do średniowiecza.
|