MetalSide.pl: Dobiegł końca kolejny rok, a to zawsze taki okres przemyśleń i podsumowań. Jaki był ten 2015 dla Wojtka Hoffmanna?
Wojciech Hoffmann: Dla mnie było to bardzo udane i owocne dwanaście miesięcy! Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się w lutym wspaniała uroczystością 60-urodzin w poznańskim klubie Blue Note. Całość w totalnej tajemnicy wspaniale zorganizowała moja Ilona, a na przyjęciu pojawiło się dwieście osób, wśród nich grono znamienitych gości - przyjechał Grzesiu Skawiński, Leszek Cichoński, Mietek Jurecki, całe Turbo, Wilczy Pająk i wielu moich przyjaciół nowych i tych jeszcze z wczesnej młodości. Był też wydawca mojej drugiej solowej płyty Michał Kubicki. Na tym przyjęciu dodatkowo zostałem uhonorowany bardzo ważną dla mnie statuetką za całokształt twórczości od magazynu "Gitarzysta". Trafiłem również jako "danie główne" na okładkę tego prestiżowego pisma. To były moje najpiękniejsze urodziny jakie miałem w życiu! W ten dzień ukazała się również moja druga solowa płyta 'Behind The Windows' z której jestem bardzo dumny. Zagrałem z nią pierwszą w pełni samodzielną trasę solową na którą złożyło się dwanaście koncertów a już w planach są kolejne. Nie sposób nie wspomnieć, że we wrześniu wydałem za mąż moją córkę Martynę
No i dla samego Turbo ten rok był również po raz kolejny bardzo udany - obchodziliśmy nasze 35-lecie działalności artystycznej, grając przeszło sześćdziesiąt koncertów w całej Polsce. Zwieńczeniem gigantycznego tournee był finałowy i całkowicie wyprzedany koncert w Poznaniu, na którym otrzymałem kolejne bardzo prestiżowe wyróżnienie - medal 'Labor Omnia Vincit' przyznawany przez Kapitułę Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego, uznawany za jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień w świecie polskiej i europejskiej kultury, sztuki, biznesu i środowisk opiniotwórczych. To odznaczenie, które przyznano mi za "wierność twórczej postawie i profesjonalizm kreacji artystycznych będących głosem przeżyć wielu pokoleń". Niesamowite, bo laureatami tego wyróżnienia są póki co Ewa Bem, Krzysztof Penderecki, Bogusław Kaczyński, Andrzej Wajda, Seong Jin-Cho i teraz ja. Tak więc był to rok pełen wzruszeń i ciężkiej, ale ukochanej pracy. Teraz mamy już 2016 i trzeba ostro brać się za następne wyzwania bo czasu coraz mniej, a chciałoby się zrobić jeszcze dużo... Mam nadzieję, że się uda :-)
Porozmawiajmy o Twojej płycie "Behind The Windows". Pierwszy pytanie jakie przyszło mi na myśl to dlaczego mamy tak mało solowego Wojtka Hoffmanna? Przecież to dopiero druga taka Twoja płyta...
Tak do końca to nie wiem co odpowiedzieć na to pytanie, bo przyczyn jest kilka. Po pierwsze zwykłe lenistwo, po drugie ogrom pracy z zespołem Turbo i wreszcie po trzecie i być może najważniejsze - artystyczny instynkt i wena twórcza, czego nie da się wypracować ot tak na zawołanie. W danym momencie trzeba po prostu poczuć akurat to coś, wewnętrzną potrzebę takiej solowej wypowiedzi. Uwierz mi, że jak na co dzień pracujesz z Turbo to naprawdę masz co robić. Jest mnóstwo koncertów, są próby i tak dalej a przecież czasami musisz też odpocząć, zająć się rodziną i najbliższymi, pójść do kina czy na koncert ulubionego wykonawcy. Jednakże gdzieś tam w międzyczasie nowe utwory wciąż powstają i jest to proces dość stały, aczkolwiek rozciągnięty w czasie. I jak już stwierdzisz, że to już dzisiaj, że właśnie ten dzień oto nadszedł to zaczynasz nagle kleić to, co już napisałeś i dogrywać do tego pozostałe elementy. U mnie w ten sposób powstają wszystkie płyty i to nie tylko te solowe, ale również Turbowe. Mam nadzieję, że w tym roku zacznę pracę nad kolejną solową produkcją, która powinna się w przyszłym roku ukazać.
Co ma przekazać słuchaczowi tytuł "Behind The Windows"? Mój trop to wspomniane w recenzji przeróżne "szufladki" muzycznych stylów z których czerpiesz garściami...
To zależy co mamy na myśli. Z muzycznego punktu widzenia chyba tak jest, ale głównym tematem jest zupełnie coś innego. "Behind The Windows" to bowiem historia pewnego mieszkania, w którym kiedyś w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przebywałem u moich przyjaciół - Urszuli i Henia Tomczaków. Byli to wspaniali ludzie, którzy często użyczali mi swojej gościny po koncertach. I po wielu latach, przejeżdżając kiedyś samochodem obok tego samego domu spojrzałem raz jeszcze w to samo okno, w którym kiedyś tak często przebywałem. Moi przyjaciele dziś już tam nie mieszkają i teraz przebywa tam ktoś inny. A nie tak dawno zmarła żona Henia Tomczaka i ta historia na płycie to historia o życiu i śmierci. Pomyślałem sobie, że warto byłoby opisać tą moją historię, która też ma przecież swoje okno, a właściwie wiele okien za którymi przebywałem i przebywam z moimi najbliższymi. Być może dźwięki gitary nie oddadzą sensu życia tak jak czynią to słowa, ale dają nam możliwość szerszego spojrzenia na życie. Każdy ma przecież swe własne okno....
W recenzji tego albumu osobiście napisałem: "Hoffmann na tym albumie pokazuje, że z gitarą jest "za pan brat". W porównaniu z albumami Turbo na "Behind The Windows" rozwija skrzydła i przepięknie maluje dźwiękiem. Każda kolejna kompozycja to barwnie namalowana opowieść, w której głównym narratorem jest oczywiście gitara". A jak Ty to widzisz ze swojej strony?
Podobne zdanie przeczytałem kiedyś o Stevie Vai. Dziękuję, to wspaniałe porównanie - i coś w tym musi być bo rzeczywiście jak słucham płyt innych gitarzystów, nawet tych bardzo uznanych na świecie to wydaje mi się, że na ich tle moja muzyka jest naprawdę całkiem niebanalną opowieścią. "Behind The Windows" treściowo jest wszak dziełem wielowymiarowym. Z jednej strony płyta dotyczy konkretnych zdarzeń i przemyśleń z mojego życia ale ma przecież wymiar dalece uniwersalny i na swój sposób ponadczasowy. Każdy słuchacz może z powodzeniem przełożyć te treści na swoje osobiste doświadczenia
Niestety inni gitarzyści w większości pokazują przede wszystkim na płytach swoją znakomitą technikę. Ja chciałbym, aby moje kompozycje były solidne technicznie, ale zarazem pozostały też instrumentalnymi kompozycjami o dużej dawce melodii i piosenkowego charakteru. Wierzę, że w przypadku tego krążka ten cel udało się osiągnąć. Uważam też, że sama technika to stosunkowo łatwy aspekt bycia solidnym gitarzystą. Owszem, to kwestia talentu, wielogodzinnych ćwiczeń i naprawdę ciężkiej pracy
ale niekoniecznie każdy potrafi napisać piękne, ciekawe utwory z ładnymi melodiami i budowaniem odpowiedniego napięcia, z zachowaniem logiki i jakości samych kompozycji. Takie coś trzeba już mieć w sobie. Ja zawsze staram się dążyć do unikania banałów, chociaż zapewne i mnie takowe się czasem zdarzają. Podstawa jednak to mieć fajne pomysły, umieć je zagrać i złożyć w logiczną, przekonującą całość. I być może stąd ten malarski przekaz moich utworów.
W mojej recenzji nieco później dodałem: "To płyta gitarzysty, który nie boi się czerpać garściami z każdej dostępnej szufladki. Słychać, że Wojtek ma bardzo szerokie horyzonty i jedynym jego ograniczeniem jest tylko... wyobraźnia". To jak to jest z Twoimi muzycznymi ograniczeniami, a raczej z ich brakiem? (śmiech)
W zasadzie to nie mam żadnych ograniczeń i nigdy staram się nie schodzić powyżej konkretnego poziomu. Albo mi się wydaje, ale przynajmniej staram się bardzo, żeby wszystko co tworzę miało w sobie muzyczną jakość. Przez całą moją prawie 40-letnią karierę za główny cel miałem dążenie do wysokiego pułapu. Myślę, że nawet te utwory z okresu "błędów i wypaczeń" miały jednak coś w sobie. Oczywiście część z nich dzisiejszego punktu widzenia nie trzymała poziomu technicznego bądź jakości samej realizacji. Pamiętaj jednak, że były to czasy bez solidnego sprzętu nagrywającego, bo właściwie w porównaniu z Zachodem to nie było tu nic
Wracając jednak do twojego pytania to zdradzę ci, że w moim komputerze mam dosłownie setki utworów skomponowanych przeze mnie w bardzo różnej stylistyce. Mam materiał rozpisany na kwartet jazzowy typu kontrabas, perkusja ze szczoteczkami, fortepian akustyczny i gitara jazzowa lub akustyczna. Mam materiał na płytę akustyczną, na płytę brutalnie metalową, mam klasyczny rock w amerykańskim wydaniu typu Eagles, coś na rock operę i jeszcze wiele innych materiałów. Przymierzam się też do płyty poświęconej Krzyśkowi Klenczonowi z nowymi piosenkami w stylu wczesnego Klenczona, ale podanych nowocześnie. I może to jest też problem, bo mam zbyt dużo wszystkiego, przez co robota się opóźnia a ja nie mogę się zdecydować co wydać!
Pierwszy numer na płycie "Gary" to twoja oczywista dedykacja dla wybitnego gitarzysty. Ile znaczy dla Ciebie Gary Moore?
Gary Moore był wyjątkowym gitarzystą. To on malował właśnie te wszystkie przecudne melodie w bluesie i muzyce rockowej. Był też piekielnie sprawnym i szybkim instrumentalistą, ale nigdy nie nazbyt nowoczesnym i tutaj tkwi jego siła. Wygrywał tylko te dźwięki, które czuł osobiście a ludzie chcieli tego słuchać. Gary Moore odrzucał zbędny bałagan i grał w sposób przepiękny to, co było najważniejsze. Barwa gitary, artykulacja - to wszystko wpływało na przejrzystość jego stylu i dalece wyjątkowy przekaz. I kiedy zmarł to pomyślałem, że warto byłoby napisać coś specjalnie dla niego. W pierwszej wersji temat był grany kostką, natomiast na płycie gram już te partie techniką slide. Zabawne, bo w zasadzie brzmi to bardziej jak gitara Blackmore'a niż Gary'ego Moore'a. To jednak na szczęście nie problem, wszak obaj panowie mają prawie identyczną końcówkę w nazwisku więc jest w tym coś dla każdego z nich.
Osobne pytanie muszę zadać o utwór "In The Line To God". Przyznam, że pozamiatał mnie ten numer niesamowicie. Skąd pomysł na takie muzyczne odjazdy i wkomponowanie solówek na skrzypcach i saksofonie?
Przez ostatnie lata siedzę po uszy w muzyce progresywno metalowej i prog-rockowej. Jest to dla mnie nieogarnięte pole tematyczne, z którego czerpię garściami. Ta muzyka inspiruje mnie dziś najbardziej bo ma w sobie wszystko to co czuję, co podziwiam i czego potrzebuję. Różnorodność stylistyczna oraz muzyczno-tematyczna nie ma tu żadnych granic i jak dla mnie jest to po prostu coś wspaniałego. Zresztą podobnie jak setki innych muzyków ja również wychowałem się na takich zespołach jak Pink Floyd, Yes, Genesis i innych wielkich tego gatunku. A ponieważ początki mojej muzycznej fascynacji to Beatlesi (czyli w Polsce Czerwone Gitary) to od zawsze zakochany byłem także w piosenkach o bardzo wyrazistej melodii. Zresztą potem wymienione wyżej zespoły z końca lat 60-tych również czerpały z Beatlesów, a dodając swoje wysokie umiejętności instrumentalne i wirtuozerię stworzyły formy bardziej wysublimowane czy wręcz pretensjonalne. Pamiętam jak niegdyś słuchałem tego godzinami więc jest czymś naturalnym, że coś z tamtych lat pozostało. No a potem przyszedł heavy metal, a teraz jest prog-metal. Na dzień dzisiejszy moim ukochanym wykonawcą jest Steven Wilson. Mam na półce wszystko, co Wilson stworzył solo i z zespołem Porcupine Tree. W jego twórczości odkrywam dziś esencję wszystkich tamtych zespołów i całej muzyki rockowej. A do napisania 'In The Line To God' zainspirowała mnie właśnie twórczość Wilsona i moja Ilona, która zasugerowała abym stworzył coś co będzie mieć w sobie pierwiastek tajemniczości. No a kiedy już powstał to stwierdziła, że przestaje mnie lubić bo mój utwór podoba jej się bardziej niż dzieła Wilsona! Ja też jestem z niego bardzo zadowolony, bo w 'In The Line To God' zawarłem całą moją miłość do Pink Floyd, Focus, Yes, King Crimson, The Doors i wielu innych kapel.
W tym miejscu wypadałoby opowiedzieć o Gościach których zaprosiłeś na płytę...
A to ciekawa historia. Swojego czasu zagrałem wspólną mini trasę po Polsce z Neilem Zazą, którego do Polski sprowadził wydawca mojej płyty Michał Kubicki - wielki miłośnik muzyki gitarowej. Z Neilem zagraliśmy wspólnie parę koncertów i tak bardzo spodobało mu się moja twórczość, że bez wahania zgodził się zagrać na mojej płycie. Michał zasugerował też znakomitego perkusistę Atmę Anura, który nagrał jedne z najważniejszych gitarowych płyt ubiegłego wieku wespół z Marty Friedmanem i Jasonem Beckerem czy chociażby Richie Kotzenem. Pozostali goście, czyli krajowi gitarzyści to moi zacni koledzy po fachu, których znam chyba już ze sto lat - Grzegorz Skawiński i Leszek Cichoński. Na saksofonie zagrał genialny Marcin Kajper, młody i kapitalny instrumentalista. A ponieważ chciałem mieć również skrzypce w nagraniach więc pomyślałem o Jelonku, który również zgodził się wziąć udział w tej sesji. Nie zapominajmy o Sławku Belaku na klawiszach i Arkadiuszu Malinowskim na basie - to część mojego stałego bandu w wersji koncertowej. Sławek i moja córka Martyna użyczyli również swojego głosu w dwóch nagraniach. Efekt końcowy uważam za znakomity a recenzje płyty zewsząd tak w kraju jak i na Zachodzie są wprost fenomenalne.
Mamy tu też jeden numer z konkretnymi wokalami ("Confession By The Window"). Czy wybór wokalistów był naturalny? Moim zdaniem świetnie wyszło tu zestawienie dwóch różnych wokali
Ten utwór również ma swoją ciekawą historię. Na samym początku miał charakter czysto instrumentalny. I po którymś jego odsłuchaniu nagle w podświadomości usłyszałem tam growling, którego treść na płycie idealnie oddał Rafał z Decapitated. W pierwotnej wersji miał być to Nergal, jednak Adam nie miał niestety czasu z uwagi na zakontraktowaną promocję swojej książki. W międzyczasie trafiłem jednak na koncert Decapitated i jak usłyszałem głos Rafała to od razu wiedziałem, że on powinien to zaśpiewać. Fajnie, że zgodził się od razu z czego jestem bardzo zadowolony bo to jest dokładnie to o co mi chodziło. Potrzebowałem jeszcze tylko takiego kontrapunktu, czyli kogoś kto łagodniejszym wokalem nawiąże dialog, odpowie na brutalne partie głosowe Rafała. Pomyślałem o Jornie Lande ale jego również nie dało rady zgrać czasowo więc ostatecznie zaśpiewał Tomek Struszczyk i zrobił to bardzo dobrze. To również jest jeden z moich ulubionych utworów.
Na tej płycie pokazujesz, że nie jest Ci obce flirtowanie z muzyką progresywną, jazzową, czy bluesową. Czy tym albumem w pełni się "wypowiedziałeś", czy też są jeszcze inne muzyczne tematy, których nie poruszyłeś?
Myślę, że ja chyba nigdy nie wypowiem się twórczo do końca. Jeśli takie coś nastąpi to będę mógł pójść na muzyczną emeryturę, co jednak mi raczej nie grozi. Jest tyle pomysłów, że może nie starczyć mi czasu do ich całkowitej realizacji. To jednak chyba dobra wiadomość!
Kiedy doczekamy się kolejnej płyty solowej Wojtka Hoffmanna?
Jeśli tylko nie powoła mnie najwyższy do tej niebiańskiej orkiestry to kolejna płyta będzie za jakiś czas na rynku. Postaram się, aby był to materiał wieńczący moje czterdziestolecie pracy zawodowej, które przypada na czerwiec roku 2017. Byłoby fantastycznie! Póki co jednak jeszcze nie wiem do końca, co to będzie za materiał. Jestem dość niepokornym muzykiem - idę pod prąd i robię tylko to, co chcę zrobić bez względu na otaczające nas trendy. Przez tyle lat udało mi się pozostać niezależnym wykonawcą i tego się trzymam. Płyta w swoim czasie nadejdzie i ukaże się pod tytułem "Mirrors".
To czekamy niecierpliwie. I to byłoby wszystko co przygotowałem. Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i udzielone odpowiedzi. Na koniec zostawiam Tobie ostatnie słowo dla czytelników serwisu MetalSide! Cześć!
Przede wszystkim chciałbym podziękować fanom i czytelnikom MetalSide za wieloletnie wsparcie i dodawanie mi siły w tym, co robię. Wasz wkład jest nieoceniony! Sztuka to czysta magia i rodzaj pasji, ale bez determinacji, zaangażowania oraz odzewu ze strony odbiorców przekaz ten nie może być w pełni realizowany. I dlatego po części dzięki Wam powstało Behind The Windows. Zachęcam do lektury i zapoznania się z samą muzyką, wierzę że znajdziecie w tej płycie cząstkę samego siebie. Pozdrawiam i do zobaczenia na koncertach!
www.facebook.com/WojciechHoffmannOfficial
www.facebook.com/Turbo.Band.Official www.Turbo.art.pl
|