Kruk, Non Iron, Panzer X, Last Warrior, C.E.T.I., oraz zaproszeni goście Progresja, Warszawa - 21.04.2012
Do Warszawskiej Progresji wybrałem się jako świeżo upieczony fan Grzegorza Kupczyka, który dopiero co małymi krokami zaczął wdrażać się i stopniowo poznawać twórczość człowieka, który bezapelacyjnie zasługuje na miano ikony metalu w Polsce. Nim nadszedł ten wiekopomny dzień, słuchałem nieomal do zdarcia kasety "2000 2001" z zapisem koncertu z okazji 20-lecia Grzegorza przeplatając ją z najnowszym, podwójnym wydawnictwem "30 lat" co nakręcało mnie coraz bardziej i mocniej. W końcu przyszedł to ten dzień kiedy znalazłem się pod dużą sceną klubu Progresja. Wywiesiłem na barierkę swój transparent, nad którym dnia poprzedniego pracowałem do nocy. Stałem tam ponad 300 km od miejsca zamieszkania z zaciśniętymi pięściami z podekscytowania oraz bijącym sercem z niedoczekania.
W końcu nadeszła godzina 19:20 kiedy to na rzutniku wywieszonym w klubie zaczęły lecieć filmy z różnych okresów działalności pana Grzegorza. Przyznam szczerze, że gdy wraz z grupką przyjaciół z którymi przyjechałem na ów koncert usłyszeliśmy "Na progu serca" i "Dorosłe dzieci" nie mogliśmy się powstrzymać i zaczęliśmy śpiewać na całe gardło. To było wynikiem biorących górę emocji jakie nam towarzyszyły przez cały ten czas kiedy to czekaliśmy na rozpoczęcie tego wyjątkowego eventu. W końcu koncert się rozpoczął. Na scenie pojawili się muzycy z zespołu Kruk po czym poleciały pierwsze dźwięki coveru Deep Purple zatytułowanego "Burn", a na scenę wszedł Grzegorz Kupczyk ubrany w czarne skórzane spodnie i koszulkę z logiem zespołu. Już po tym pierwszym utworze było widać, że i panu Grzegorzowi udziela się pozytywna atmosfera panująca w klubie, więc dał czadu z chłopakami z Kruka. Po chwili na scenę zaproszono Janusza Musielaka, który na swej gitarze akustycznej uraczył publiczność pierwszymi dźwiękami "Stairway To Heaven" z repertuaru Led Zeppelin. W momencie gdy Kupczyk zaczął pierwsze wersy tego niesamowicie ponadczasowego klasyku, w publiczności rozbrzmiały gromkie brawa. Tutaj już zaczęła się magia, którą pan Grzegorz zaczarował wszystkich zebranych w Progresji. To był niesamowity trans, który towarzyszył nam do samego końca, czyli przez najbliższe cztery i pół godziny tego kapitalnego koncertu. Mijało by się z celem by wymieniać całą setlistę koncertu podczas, którego łącznie odegranych zostało 35 utworów. Należy za to wspomnieć o najistotniejszym aspekcie tego wydarzenia, czyli faktu pojawienia się na scenie Grzegorza Kupczyka z nieomal ze wszystkimi zespołami, z którymi współpracował na przestrzeni minionych 30 lat.
Po występie zespołu Kruk przyszedł czas na reaktywowany właśnie Non Iron, z którymi zagrane zostały trzy utwory: "Highway To The Sun", "Pragnienia" i "Niech Cię pokocha zło". Impreza rozkręciła się na dobre, a ja nie przypominam sobie kiedy ostatni raz zafundowałem swojej szyi taką gimnastykę. Dynamicznego kiwania głową nie było końca, bo zaraz potem na scenie pojawili się Peter i Pająk z Vadera by wystąpić po raz pierwszy w oryginalnym składzie jako Panzer X. Nie ma słów by opisać to co działo się w publiczności - totalny czad i miazga. Panowie zafundowali nam dwa utwory z debiutanckiej EP'ki "Steel Fist" z 2006 roku. Po kolejnej przerwie technicznej oddzielającej występy poszczególnych zespołów na scenie pojawili się muzycy z Tipsy Train i wraz z panem Grzegorzem zagrali jako Last Warrior. To już był punkt kulminacyjny - powiem więcej - publika jadła z rąk muzykom po tym jak odegrali przekrojowy set, w którym znalazły się takie klasyki jak chociażby: "Kometa Halleya", "Fabryka Keksów" czy "Wybacz wszystkim wrogom". Niemożliwością było ustać w miejscu słysząc utwory, którymi przez ostatnie miesiące rozpoczynałem niemal każdy dzień.
Po występie Last Warrior nastąpiła kolejna - ostatnia już tego wieczoru - przerwa techniczna poprzedzająca najdłuższy występ tej imprezy. Mowo oczywiście o koncercie macierzystego zespołu Kupczyka - CETI. Choć szyja i ręce już powoli odmawiały posłuszeństwa to nie dawałem za wygraną. Początek występu CETI to bez dwóch zdań dawka potężnego heavy metalu czyli utwory z ostatniej - kapitalnej z resztą - płyty "Ghost Of The Universe". Cały set wypadł świetnie tym bardziej, iż zespół postanowił postawić w dużej mierze na utwory dawno nie grane na żywo. Nie zabrakło też klasyków zatem w ciągu ostatniej półtorej godziny tej niesamowitej gali usłyszeć mogliśmy m.in. "Forever", "Na Progu Serca", "Shadow Of The Angel", "Miłość, nienawiść, śmierć" i "Burning Fantasy". Znalazło się również miejsce na świetnie wykonany cover grupy Steam "Na Na Na, Hey Hey, Kiss Goodbye", który wzbudził nie mniejszy entuzjazm niż pozostałe utwory. Całkowite szaleństwo wybuchło gdy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki "Sztucznego Oddychania". Nie będę ukrywał, że zarówno dla mnie jak i zapewne dla wielu innych koneserów metalu album "Kawaleria Szatana" zespołu Turbo to absolutna relikwia i przykładne apogeum czystego metalu. Podczas tego utworu zdarłem gardło doszczętnie, a kark sforsowałem do końca. Czułem metal całym sobą i nie potrafię opisać słowami tego co wtedy odczuwałem bo to było elektryczne przeżycie zarówno dla mnie jak i reszty kapłanów zgromadzonych w Progresji, która zamieniła się niewątpliwie w świątynie metalu. Ten utwór miał zakończyć koncert i przyznajmy szczerze, iż faktycznie idealnie nadaje się na finałowy song, lecz nie tym razem. publika chciała jeszcze. Tak więc usłyszeliśmy na bis "Ogień i łzy" po czym pan Grzegorz nawet nie zdążył zejść ze sceny gdy tłum zgromadzony pod nią hucznie domagał się więcej i więcej. Słowo ciałem się stało i nadeszła pora na moment, którego nie można było ominąć w koncercie podsumowującym 30 lat kariery pana Grzegorza.
Na scenie pojawił się ponownie pan Janusz Musielak, a wraz z nim wszyscy muzycy i zespoły, które tego dnia wystąpiły w Progresji. Chóralnie odśpiewane wraz z tłumem "Jaki był ten dzień" i "Dorosłe dzieci" robi na żywo jeszcze większe wrażenie niż na jakimkolwiek filmie czy nagraniu. Bodaj jednym z najbardziej wzruszających momentów tego wieczoru było pojawienie się na scenie Prezesa Oficjalnego Fan Clubu Grzegorza Kupczyka Lamiastrata, który wręczył artyście statuetkę z wygrawerowanymi słowami uznania i podziękowania za wspaniałą muzykę. Wydawałoby się na pozór, że to wymarzony koniec koncertu, lecz publiczność w dalszym ciągu nie chciała puścić Kupczyka skandując jego imię i śpiewając "sto lat" na przemian. Wtedy pan Grzegorz podjął się czegoś niesamowitego, zapowiedział sam, że nie wie jak to wyjdzie lecz usiadł spokojnie na ziemi i a capella w całkowitej improwizacji wykonał słynny angielski hymn "Amazing Grace" czym udowodnił po raz kolejny, że jest niebywale utalentowanym muzykiem. Sam również utwierdziłem się w przekonaniu, że dla tego człowieka chyba nie ma rzeczy niemożliwych - On potrafi zaśpiewać po prostu wszystko, a przy okazji zrobić z tego arcydzieło. Po odśpiewaniu tego hymnu i po kolejnej porcji gromkich braw i aplauzów instrumentaliści ze wszystkich zespołów "zmiksowali" się zespołów i również w kompletnej improwizacji zagrane zostało "Stormbringer" z repertuaru Deep Purple. To był już ostatni akcent tego koncertu i dokładnie dwie minuty po północy zakończyło blisko pięciogodzinne show.
Wróciłem do domu zadowolony i usatysfakcjonowany. Czułem się spełniony nie tylko jako fan metalu, lecz także jako człowiek. Jestem szczęśliwy, że mogłem być tam i wraz z panem Grzegorzem Kupczykiem i wszystkimi towarzyszącymi mu kapelami świętować coś niebywałego. Jak dla mnie 30 lat na scenie to coś niesamowitego, a takiej gali i o tak pięknym 30 leciu nie jeden muzyk marzy. Wyrazy szacunku, uznania, a także głębokiego podziwu dla pana Grzegorza bo nie jeden 20 latek nie podołałby pięciu godzin intensywnego śpiewania na żywo. Kupczyk tego dokonał i doskonale widać, że kocha to co robi i robi to dla nas - fanów. W Jego wykonaniu słowo muzyka nabiera zupełnie innego, nowego wymiaru i nie ma w tym stwierdzeniu ni źdźbła przesadyzmu, bo ja na tak dobrym koncercie nie byłem od dawna.
|