Blind Guardian, Grave Digger, Crystal Viper Klub Stodoła, Warszawa - 12.12.2011
Ledwo minęły dwa tygodnie i koncertowa karuzela 2011 roku ponownie skierowała mnie do Warszawy. Tym razem na rozpisce był koncert Crystal Viper, Grave Digger i Blind Guardian. Bardzo zacny zestaw i miałem spore oczekiwania co do tego wieczora z muzyka na żywo. Do Warszawy wybraliśmy się w trzyosobowym składzie naszym poczciwym PKP. Kilka dni wcześniej nastąpiła zmiana rozkładu jazdy i podróż do stolicy w porównaniu z poprzednim razem wydłużyła się o 10 minut i podrożała o złotówkę. Wniosek z tego taki, iż nasz sympatyczny monopolista każe sobie płacić za czas spędzony w pociągu. No ale żarty na bok. Podróż minęła dosyć szybko i pod Stodołą meldujemy się na kilkanaście minut przed planowym startem imprezy. Przed wejściem spory ogonek, ale na szczęście wpuszczanie do środka odbywało się w ekspresowym tempie. Po załatwieniu wszelkich formalności tradycyjna chwila rozmów ze znajomymi przy piwku. Po chwili z sali koncertowej słychać intro - to znak, iż Crystal Viper rozpoczyna swój występ.
Przyznam szczerze, że było to dosyć energetyczne show, ze sporym ładunkiem energii. Zresztą koncerty tego zespołu tak wyglądają. Heavy metalowe szaleństwo na całego, sporo zabawy na scenie i nie mniejszy młyn pod nią. Pomimo małej ilości miejsca (rozstawiony był sprzęt kolejnych kapel) zespół pokazał pełne zaangażowanie i świetnie wykorzystał swój czas. Dosyć szybko przemieściłem się pod barierkę i na drugim numerze melduję się na swoim miejscu. Z bliska najbardziej lubię oglądać koncerty, a ludzi w Stodole sporo i na kolejnych zespołach przewiduję spory ścisk. Crystal Viper to świetnie zgrany team, sporo scenicznego ruchu, opracowanych wcześniej zachowań i wygłupów. Bardzo lubię i doceniam te elementy show, które ubarwiają koncert. Jest to o wiele lepsze, niż statyczne odegranie swoich numerów. W roli głównej oczywiście Marta, która kupiła publikę od samego początku. Bardzo efektownie wyglądała perkusja cała zasnuta kokonem starych pajęczyn. Od początku do samego końca chóralne śpiewy fanów, nawet zdarzyło się pogo w jednym numerze i aż szkoda było, iż ten koncert skończył się po 5 numerach. Niestety rola supportu jest cholernie niewdzięczna i trzeba się z nią czasem pogodzić. Widać było, że zespół nie chce opuszczać sceny, a publika zdecydowanie domagała się jeszcze więcej. Niestety okrutne zasady rozpiski godzinowej nie pozwoliły na przedłużenie koncertu. To był mój drugi raz z Crystal Viper i muszę przyznać, że to jest bardzo koncertowy zespół. Na pewno przy kolejnej okazji będę chciał zaliczyć kolejny występ tej kapeli. I mam nadzieję na znacznie dłuższy występ.
Setlista Crystal Viper:
1. Greed Is Blind 2. Metal Nation 3. Gladiator (Die By The Blade) 4. Night Prowler 5. The Last Axeman
Na scenie pojawiły się zastępy technicznych i raz dwa część niepotrzebnego już sprzętu znikła z pola widzenia. Jeszcze trochę poprawiania różnych kabelków, ustawiania czegoś tam, wiadoma sprawa. Po chwili wszelki ruch na scenie zamiera, a z tyłu widzę jak Stefan Arnold jeszcze rozgrzewa się przed występem. Po chwili przygasają światła, a z głośników leci intro i pojawia się H.P. Katzenburg przebrany za charakterystyczną Kostuchę i "gra" na dudach wspomniane już intro. Chwilkę to trwa, ale wreszcie na scenie pojawiają się muzycy i rozpoczyna się występ Grave Digger. Pierwszy numer to "Scotland United", a po chwili do reszty zespołu dołącza Chris Boltendahl. Od pierwszego refrenu w Stodole jest bardzo głośno i to bardzo uradowało muzyków. Przyznam, iż nie spodziewałem się tak entuzjastycznego przyjęcia dla tego zespołu. Chris też najwyraźniej nie oczekiwał takich honorów, bo biega po całej scenie z uśmiechem od ucha do ucha. Kolejny numer to "Hammer Of The Scots", czyli przedstawiciel ostatniej płyty. I ponownie powtarza się schemat z poprzedniego kawałka: publika wyśpiewuje refreny, a Krzysiek biega zadowolony. Stoję z prawej strony, tam gdzie kiedyś bywał Manni Schmidt, a teraz gra Axel Ritt. Nowy gitarzysta najwyraźniej czuje się w Grave Digger jak u siebie w domu i wygląda na to, że ładnie wkomponował się w zespół. Boltendahl zapowiada kolejny numer i przez publikę przebiega szmer zadowolenia. "Ballad Of A Hangman" - nie dość, że super refren do pośpiewania, to jeszcze dodatkowo melodyjki idealne do tego samego celu. Muszę przyznać, iż publika stanęła na wysokości zadania i numer wyszedł doskonale. Naprawdę jestem pod wrażeniem i od razu przypomina mi się koncert z 2005 też z Warszawy, gdzie bardzo niewielu fanów zrobiło niezły kocioł. Po takim otwarciu tego koncertu trzeba troszkę zwolnić i zespół serwuje "The Last Supper". Oczywiście kolejny numer z refrenami do głośnego śpiewania i tak też się działo w Stodole. Kolejna pozycja w koncertowej setliście to "Excalibur", co by tutaj nie napisać, to nie odda tego co się działo pod sceną. REWELACJA! Później była kolejna pora wytchnienia przy "Highland Farewell", a raczej przygotowanie na to, co było dalej. Chris zapowiada, że teraz szczególny moment koncertu, że zagrają coś, na co wszyscy czekają i zrobią to z gościem z którym w taki sam sposób świętowali podczas jubileuszu 30-to lecia Grave Digger. Publika już wie o co chodzi i gromkie "Hansi!, Hansi!" wywołuje wokalistę Blind Guardian na scenę. Sam zainteresowany wita fanów i prosi, żeby nie mówić chłopakom z jego zespołu, iż dostał taką owację. Po chwili Axel intonuje melodię, a cała Stodoła odpowiada:
"The Clan's Are Marching 'gainst The Law Bagpipers Play The Tunes Of War Death Or Glory I Will Find Rebellion On My Mind"
Na rozgrzewkę dostajemy szansę zaśpiewać to trzy razy i wreszcie zespół się dołączą do fanów. Ten numer na żywo to jest absolutne MISTRZOSTWO ŚWIATA i ja tutaj nie mam jakichkolwiek pytań. To po prostu trzeba za każdym razem przeżyć osobiście. Podczas solówki Chris wygłupia się z gitarzystą i w pewnym momencie spogląda na mnie... po chwili wskazuje palcem, szeroki uśmiech i kciuk do góry... hmm... chwila zastanowienia i oczywiście! Przecież mam na sobie koszulkę z Wacken Open Air 2010 gdzie odbywało się wspomniane świętowanie jubileuszu. Uśmiecham się od ucha do ucha i pokazuję ok. Niestety to co dobre, to szybko się kończy i na scenie pozostają muzycy Grabarza. Wszyscy zachwyceni i słyszymy, że było tak głośno jakby koncert odbywał się na jakimś stadionie. To rzeczywiście musiało zrobić wrażenie. Niestety, zapowiedź kolejnego numeru oznacza, iż jest to ostatnia pozycja setlisty. Gromkie "Heavy Metal!" i jeszcze głośniejsza odpowiedź "Braekdown!". Tak, to tradycyjnie jest ostatni numer na koncercie Grave Digger. Pod koniec tego kawałka zauważam, że mój głos jest totalnie zmasakrowany, a to jeszcze przecież nie koniec koncertowych szaleństw podczas tego wieczora. Na scenie muzyka dobiega końca, troszkę przedłużania było i po chwili muzycy żegnają się z nami. W publikę lecie trochę gadżetów, ale wszystko omija moją miejscówkę. Coś ostatnio moje szczęście jeździ chyba na inne koncerty, bo już dawno nic mi nie wpadło do koszyczka.
Emocje buzują, człowiek rozpalony do czerwoności, a tutaj już kolejna przerwa. Oj za krótko zagrał Grave Digger, powinni spokojnie jeszcze ze 3-4 numery pograć. Szkoda, że to już koniec. Kilku konkretnych killerów zabrakło, na ale nie ma co teraz marudzić. Będzie kolejny koncert z Grabarzem jako gwiazdą, to pograją dłużej. Na scenie tymczasem tradycyjnie sporo zamieszania, to czas na technicznych. Jak zwykle sprawna obsługa i po chwili wszystko wygląda na przygotowane na koncert Blind Guardian. Troszkę zastanawia mnie skromna ilość scenicznych odsłuchów, ale jak się później okazało zespół korzysta z bezprzewodowych systemów, które muzycy mają w mini słuchawkach. Takie tam cuda-wianki.
Magiczne światełko ze sceny do akustyka i... cisza. Powtórka mrugania i ponownie nic się nie dzieje. Pan Akustyk najwyraźniej się zdrzemnął, albo sobie gdzieś polazł. Kilka minut dodatkowej przerwy i ponowne mruganie latareczką. Światła w Stodole gasną, muzyka się wycisza, a na scenie zapada półmrok. To taka magiczna chwila, zespół już gotowy czeka za kulisami, a wśród fanów atmosfera gęstnieje. Zaczęli zgodnie z przewidywaniami - utworem z nowej płyty "Sacred Worlds", bardzo dobry początek, a po chwili było jeszcze lepiej: "Welcome To Dying" i pozamiatane! W Stodole ścisk jak cholera, publiczność jest niewiarygodnie głośna, a ja jestem w totalnym szoku. Aż tak fenomenalnej atmosfery to się nie spodziewałem. Ciśnienie jakie mają fani na Blind Guardian jest niesamowite. Na wielu koncertach w swoim życiu już byłem, ale takie coś zdarza się sporadycznie. MIAZGA! Tymczasem zespół serwuje kolejny swój hit "Nightfall", niesamowicie rozśpiewana publika wprowadza prawdziwie magiczny klimat do tego utworu. Widać też, że muzycy są w lekkim szoku i granie sprawia im niesamowitą frajdę. Kolejna pozycja w koncertowej setliście sprawiła mi sporo frajdy, gdyż bardzo lubię "Time Stands Still (At The Iron Hill)". Oczywiście nie muszę dodawać, że kawałek został wspaniale odśpiewany przez całą Stodołę? Inaczej po prostu nie mogło być. Heh, a teraz punkt tego koncertu, który wprawił mnie w totalne osłupienie. Podobnie zresztą jak muzyków Blind Guardian. Po wcześniejszych kawałkach oprócz gromkiego skandowania nazwy zespołu pojawiały się okrzyki "Majesty, Majesty!". Jak to zwykle bywa na koncertach, ktoś tam zawsze chce usłyszeć swojego faworyta itp. Tym razem to wywoływanie kawałka zamieniło się w totalny chaos. Dosłownie cała Stodoła podłapała ten okrzyk i zdumiony zespół patrzył bezradnie. Hansi dopytywał czy ostatnim razem w Polsce go grali, podpowiadał, że może później go zagrają itp. "Niestety" nic to nie dawało, bo publika darła się w wniebogłosy swoje i koniec. Hansi jeszcze z 2 razy próbował odwrócić sytuację, ale bez efektu. W końcu krótka piłka... wokalista mówi, że teraz jest okres dawania prezentów i jedziemy z "Majesty". Uuuu... ja nie mam pytań co tutaj się działo. Szał, totalne szaleństwo i odlot. Fakt, że numer jest kapitalny, a na żywo to po prostu bomba między oczy. Z tego co wiem, to i tak ten numer miał być grany, tylko bliżej końca koncertu, ale fakt, iż publika wymusiła zmianę setlisty robi wrażenie.
Kolejny numer "Fly" już takich emocji u mnie nie wzbudził, no ale po takim ciosie to trzeba się pozbierać. Ten kawałek był do tego idealny, bo zespół już serwuje "Bright Eyes". I znowu cud-miód-orzeszki dla mnie. Uwielbiam ten numer i koncertowe wykonanie sprawiło mi sporą frajdę. Wspaniałe emocje! Powoli też czuje, że mój głos definitywnie siada i już wiem, że na drugi dzień sobie nie pogadam. No ale jak tutaj spokojnie stać jak ze sceny lecą takie numery? Kolejna pozycja to "Ride Into Obsession" całkiem dobry numer z całkiem dobrej nowej płyty. Na żywo oczywiście jeszcze zyskuje drapieżności. Najwyższy czas sobie coś pośpiewać "Lord Of The Rings" świetnie się do tego nadaje. Troszkę zwalniamy, ale jak znam życie, to za chwilę będzie jakaś petarda. Jak nie, jak tak! "Valhalla" i ponownie jestem pozamiatany. Wspaniale przedłużony numer z efektownym śpiewem całej Stodoły:
"Valhalla - Deliverance Why've You Ever Forgotten Me"
Genialny jest ten numer i mam do niego ogromną słabość. Ludzie są tak nakręceni pod sceną, że chyba mogliby ten refren wyśpiewywać z godzinę. Jak tylko głośność lekko opada, to Hansi zachęca do intensywniejszego śpiewu i wracamy do właściwego poziomu... magia. Nic nie może trwać wiecznie, zespól dołącza się do fanów i efektowne zakończenie tego numeru. Uwielbiam ten fragment koncertu Blind Guardian i zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Było coś starego, to i czas na coś nowego "A Voice In The Dark". Pisałem już, że nowa płyta daje radę? To nie będę się powtarzał. Tym bardziej, iż ponownie nadszedł czas na dwa wielkie numery: "And The Story Ends" i "Imaginations From The Other Side". To sobie znowu pośpiewaliśmy, kurczę... te numery na żywo to po prostu coś genialnego. Tym efektownym akcentem zespół zakończył zasadniczą część koncertu. Szybkie pożegnanie i zaczyna się oczekiwanie na bisy. Chwila przerwy i zaczynamy zabawę od nowa. Na pierwszy ogień idzie "Wheel Of Time". A po nim czas na "The Bard's Song - The Hobbit", uwielbiam te wycieczki w głąb dyskografii Blind Guardian. Po tym kawałku na scenie pojawiają się krzesełka, a wśród publiczności rozlega się szmer zadowolenia. Każdy już wie, że będzie się działo. Oj tak! "The Bard's Song - In The Forest" to najbardziej magiczny moment na koncertach tego zespołu. Tutaj jest po prostu miazga za każdym razem. Kto był, to wie o czym mowa, a kto nie był, to musi koniecznie nadrobić. Oczywiście cała Stodoła wyśpiewuje kolejne wersy teksu, a mnie nagle ktoś ciągnie raz za razem. Wreszcie nieźle wkurzony odwracam się, żeby uspokoić koleżkę (który swoją drogą z pól koncertu męczył bułę, żebym wpuścił go pod barierkę), a tu totalny szok. Najnormalniej w świecie mnie zatkało... całą publika siedzi sobie na podłodze. SZOK! Normalnie kopara mi opadła do samej ziemi. Jakoś udało mi się przykucnąć i tak wszyscy trwali do końca numeru. Niesamowite wrażenie! Po raz kolejny wielkie brawa dla publiki, bo zespół po raz kolejny jest w sporym szoku. Ciekawe czy to była jakaś zaplanowana wśród fanów akcja, czy totalny spontan. Jakby nie było, to wyszło to wspaniale. Kolejna pozycja dokłada tylko ognia do pieca, gdyż "Mirror, Mirror" to kawał świetnego grania. Tradycyjnie sporo śpiewania i zabawy. Po tym kawałku Hansi zapowiada, że teraz będą się żegnać z nami, że było wspaniale itp. Ostatni punkt tego wspaniałego koncertu to "Barbara Ann" (z wplecionym fragmentem "Johnny B. Goode") i to jest najlepsze podsumowanie tego wszystkiego co się działo w Stodole. Sporo zabawy, wspólnych śpiewów i niesamowity klimat. Zespół żegna się z publicznością, fanty lądują obok mnie (jakoś nie jestem zdziwiony) i to już jest koniec.
Bez dwóch zdań to był genialny koncert Blind Guardian. Niemcy pozamiatali chyba każdego kto był w Stodole. Ja nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej. Bardzo dobra setlista z kilkoma naprawdę magicznymi momentami (z "The Bard's Song - In The Forest", "Valhalla", "Majesty" na czele), znakomita publiczność i zespół w świetnej formie. Szczególnie Hansi Kursch, który nie musiał się w żaden sposób ograniczać, bo warszawskim koncertem zespół kończył mini trasę. Widziałem Blind Guardian drugi raz w tym roku, ale szczerze mówiąc występ na Wacken nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Supporty w pełnie spełniły swoją role, bo Grave Digger dał świetne show, a Crystal Viper nie odstawał od Niemców.
Po koncercie posiedzieliśmy chwilę w Stodole, wymiana wrażeń i opinii o niedawno zakończonych koncertach. Niestety ochrona dosyć szybko wygania ludzi z klubu (to chyba jedyne koncertowe miejsce z tak nerwową ekipą), a my do zagospodarowania mamy jakieś 3 godziny. Pisałem już o zmianach w rozkładzie jazdy PKP. Teraz dodatkowo mamy utrudniony powrót z Warszawy do Wrocławia. O dawnym bezpośrednim pociągu około północy to już dawno zapomnieliśmy, a teraz dodatkowo zabrano połączenie przez Katowice. Cóż, pierwszy pociąg dopiero o 6-tej rano. Na szczęście jest jeszcze PLS o 3-ciej w nocy. Z tej okazji mamy trochę czasu do "zmarnowania". Zastajemy porwani i wyruszamy na poszukiwania jakiego czynnego lokalu. Po chwili meldujemy się w studenckim klubie z karaoke... grr... naprawdę, niektórzy ludzie nie powinni śpiewać publicznie (hehe). Grunt, że ciepło i można jeszcze wypić pyszne piwo niepasteryzowane Ciechan (polecam!). Przed nami jeszcze nocny spacer na dworzec PKS i punktualnie o 3-ciej wyruszamy do Wrocławia. Na miejscu meldujemy się z lekkim opóźnienie, ale w sumie noc minęła ekspresowo. Zmęczenie koncertami, przesypiamy prawie całą podróż. W domu melduje się kwadrans po 11. Tym samym rok 2011 jeśli chodzi o koncerty wyjazdowe mam już zamknięty. I muszę przyznać, że to był mój najlepszy pod tym względem sezon. Oby 2012 był równie udany, czego sobie i Wam serdecznie życzę!
Na koniec tradycyjnie kilka pozdrowień: Elven Queen, Maciek (Hanna Montana!) za udaną podróż, Marcin (dzięki za opiekę w Warszawie), Bubbi, Tomek i jeszcze kilka spotkanych tam osób!!!
|