U.D.O. - Wrocław


U.D.O., Sister Sin, Sevenfield
Klub Alibi, Wrocław - 25.09.2011


Tegoroczna koncertowa karuzela w Polsce kręci się na najwyższych obrotach i przynosi nam występy zagranicznych gwiazd w ilościach wręcz hurtowych. Dla osoby lekko uzależnionej od takiej formy rozrywki jest to sytuacja dosyć pozytywna. Tym razem padło mi na koncert niemieckiej formacji U.D.O., który odbył się we wrocławskim klubie Alibi.

Do Alibi przybyłem kilkanaście minut po godzinie 19-tej, a chwilę później na scenie pojawił się pierwszy support: Sevenfield z Norwegii. Szczerze mówiąc, wysłuchałem ze 3 utwory i dałem sobie spokój. Za dużo w tym graniu modnych ostatnio elementów metalcore, które osobiście mi nie pasują. Nie moja bajka po prostu i już nic w tym temacie nie jest w stanie przekonać mnie do takich dźwięków. Na malutkiej scenie (dodatkowo pomniejszonej o sprzęt gwiazdy wieczoru) najwięcej szalał wokalista Robin Strand który w pewnym momencie zeskoczył do tych kilku osób pod sceną. Tak jak napisałem wcześniej - za długo nie oglądałem tego występu i to by było na tyle.

Drugi support to już zdecydowanie więcej dźwięków "przyjaznych" dla mnie. Sister Sin to klasyczne heavy i kobitka na wokalu. Przyznam, że występ tej formacji bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i sprawił sporo frajdy. Bardzo lubię takie granie w troszkę old schoolowym stylu. Klasyczne heavy, sporo zabawy na scenie - cóż więcej trzeba? Wokalistka Liv bardzo szybko złapała kontakt z publika i przy barierce zrobił się mały młynek. Był to bardzo energetyczny koncert i pełen dobrych emocji. Dodatkowym podkręceniem atmosfery był cover... U.D.O. "24/7" z płyty "Mission Nr X". Po koncercie muzycy i wokalistka wyszli do fanów, co wykorzystaliśmy do wspólnych fotek. Zespół przekonał mnie do siebie na tyle, że na pewno sięgnę po płyty Sister Sin. Dużo tego sięgania nie będzie, bo zespół ma dyskografii 3 pozycje.

Przyszedł wreszcie czas na gwiazdę wieczoru i lekko po 22-giej na scenie pojawił się zespół U.D.O.. Niemcy rozpoczęli swój koncert od utworu "Rav-Raptor" i to był dobry moment, żeby dopić piwo i pomaszerować w okolice barierki. Od razu przyznaję, iż nowej płyty jak na razie nie poznałem (i pewno taki stan rzeczy jeszcze trochę potrwa), ale ten numer człowiek zna już po przesłuchaniu pierwszego refrenu. Na tyle schematyczny jest ten kawałek, że bez problemu wiedziałem nawet kiedy Igor wejdzie ze swoją solówka. Ot taka specyfika twórczości tego zespołu. Niemcy promują nowy album ("Rav-Raptor" właśnie) i byłem przygotowany, iż kilku kompozycji nie będę znał w ogóle. Były cztery takie numery: "I Give As Good As I Get", "Renegade", singlowy "Leatherhead" i wspomniany tytułowy. Generalnie te nowe kawałki zgodnie z moimi oczekiwaniami nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Muzycy U.D.O. układając setlistę tego koncertu sięgnęli również bardzo głęboko w swoją dyskografię i postanowili zagrać kilka utworów, które znają tylko najwięksi fani tej kapeli. Z tych odkurzonych staroci należy wymienić: "Heart Of Gold" z płyty "Faceless World", "Break The Rules" z "Mean Machine", "Metal Eater" z "Time Bomb", czy "Two Faced Woman" z albumu "Solid". Ta ostatnia płyta była reprezentowana jeszcze przez "Independence Day", ale ten kawałek bywa czasami grany. Z nowszych płyt były kawałki "Dominator", "Vendetta", "The Bogeyman" i tutaj nie mam najmniejszych zastrzeżeń, bo to jedne z lepszych utworów na swoich płytach. Z "przed koncertowych" pewniaków doczekałem się w zasadzie 2 pozycji: "Thunderball" i "Man And Machine". Muszę przyznać, że niezbyt podeszło mi takie podejście do koncertowej setlisty. Wolę jednak na koncertach U.D.O. te klasyczne pewniaki i zdecydowanie mniejszą ilość nowości, oraz mniej znanych staroci. No ale to nie mój koncert i nie wypada tutaj marudzić. Z drugiej strony można przyjąć, iż była to niepowtarzalna okazja usłyszeć te "zapomniane" numery na żywo. Wiadomą sprawą jest, że to nie jest koniec setlistowej wyliczanki, przecież koncert U.D.O. to również utwory z dyskografii Accept. Oczywista oczywistość. Tym razem było aż sześć takich kompozycji. Największym zaskoczeniem (dla mnie) i niesamowitą niespodzianką, która sprawiła mi mnóstwo radości był numer "Protectors Of Terror". Uwielbiam ten numer i szczerze mówiąc lekko odpłynąłem w trakcie jego grania. To był niewątpliwie mój "michałek" tego koncertu, a tuż za nim nieśmiertelne "Balls To The Wall", "Princess Of The Dawn" i szczególny dla mnie "Metal Heart". Ponadto "Screaming For A Love-Bite" i "Neon Nights". Uff.... sporo tych numerów było, a jeszcze były krótkie, bo krótkie, ale zawsze solówki na gitarze (Ginola) i perkusji (Jovinho). Sam koncert trwał około dwóch godzin podczas których zespół zaprezentował 22 kawałki. Tutaj wielki szacunek, bo panowie (Udo, Stefan i Fitty) swoje lata już mają, a na scenie nic a nic się nie oszczędzają.

Na pewno nie raz i nie dwa już o tym pisałem przy różnych okazjach, ale powtórzę to jeszcze raz... U.D.O. to doskonale naoliwiona koncertowa maszyna. Tutaj na scenie każdy ma swoją rolę do odegrania i wszyscy muzycy biorą aktywny udział w show. Rządzi i dzieli tutaj oczywiście Udo Dirkschneider, ale pozostali muzycy swoją cegiełkę dokładają. Kapela ma idealnie opanowany ruch sceniczny i wiele zespołów mogłoby brać z nich przykład. Szkoda, że scena w klubie Alibi jest taka malutka, bo wyraźnie muzykom brakowało przestrzeni. Z drugiej strony jest to też plus, bo zespół był dosłownie w zasięgu ręki.

Udo w doskonałej formie wokalnej i pomimo upływających lat wciąż daje radę z tak długą setlistą. Reszta zespołu na swoim normalnym poziomie, czyli troszkę wygłupów, troszkę zabawy i sporo radości z grania. To za każdym razem na koncercie U.D.O. mnie rozwala - panowie co wieczór na trasie grają koncert i na każdym mają niezły ubaw. Nie ma mowy o jakimś rzemieślniczym odgrywaniu kolejnej sztuki, tylko mamy żywo reagujący na scenie zespół. Szkoda jedynie (jeśli chodzi o mnie), iż setlista wyglądała tak, a nie inaczej. Cóż, we Wrocławiu największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście "Protectors Of Terror" i tutaj nie ma dyskusji. Ponadto Acceptowe klasyki: "Metal Heart", "Princess Of The Dawn" i "Balls To The Wall". Te utwory to mój elementarz heavy metalu i zawsze i wszędzie będę miał do nich słabość. Po prostu Accept i Dirkschneider to moje muzyczne korzenie. Sporo frajdy sprawiły mi numery: "Thunderball", "Man And Machine", "Dominator" i 'The Bogeyman". Takie granie lubię i na koncertach sprawdza się doskonale. Reszta z dyskografii U.D.O. jakoś tak bez większego szału, co nie oznacza, że był to czas nudy. Co to, to nie. Kto chociaż raz był na koncercie tego zespołu, ten wie o czym mowa.

Po koncercie zostaliśmy troszkę dłużej w klubie, niż ma to miejsce przy okazji innych koncertów. Cóż, postanowiliśmy sprawdzić nasze szczęście w kwestii ustrzelenia fotek z muzykami. Nasza cierpliwość została wynagrodzona i udało się złapać 4/5 zespołu (bez Stefana) w drodze z garderoby do autokaru. Półtorej godziny po koncercie Udo (Fitty zresztą podobnie) wyglądał na totalnie wyczerpanego, ale fotki dla tych kilku osób nie odmówił. Igor i Francesco zachowali więcej sił i nieustannie kręcili się w pobliżu naszej grupki.

Był to mój piąty raz z tym zespołem i jak tylko będzie możliwość, to na pewno będę chciał zobaczyć U.D.O. po raz kolejny. Jak wiadomo panowie co raz młodsi się nie robią i koniec ich scenicznej kariery wkrótce nastąpi. Mam nadzieję, iż do tego czasu zobaczę ich jeszcze kilka razy...



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 03.10.2011 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!