Metal Hammer Festival - Judas Priest


Judas Priest, Exodus
Spodek, Katowice - 10.08.2011


Judas Priest pierwszy i ostatni raz w Polsce, tak reklamowano występ legendy. Pierwszy niewątpliwie (6 lat temu z pamiętnych względów nie doszedł do skutku). Czy ostatni? Tu sprawa wbrew pozorom nie jest przesądzona. W każdym razie było to wielkie wydarzenie, wielka trasa, będąca przekrojem przez karierę jednego z najważniejszych zespołów w historii metalu. Do katowickiego spodka ściągnęły więc tłumy z całego kraju i okolic, bilety na płytę wyprzedały się.

Podobnie jak w przypadku Sonisphere, jeśli ktoś oczekuje relacji z całego festiwalu, to będzie zawiedziony. Przyjechałem, żeby zobaczyć Judas Priest. Impreza rozpoczęła się przed 14, ja w spodku stawiłem się przed 17, bo Exodusa mimo wszystko przegapić nie chciałem. Na scenie kończył swój występ Vader, spotkałem się wtedy z przyjaciółmi - Bulikiem, Żelaznym, Anetą i Gumbyym. Dzięki sprytowi jednego z nich dostałem się na płytę mimo, że dostałem już tylko bilet na sektor. Bałem się tylko o lustrzankę, której normalnie na płytę bym nie wziął, ale jak się okazało niepotrzebnie.

Exodus zagrał dobry koncert, szkoda że o brzmieniu nie można się już wypowiadać w pozytywny sposób. Dukes jak zwykle aż nadto wczuwał się w rolę, wydając publice komendy - utworzyło się puste miejsce na płycie, gdzie następnie starły się obie strony. Dobrym koncertem thrashowym nie pogardzę, ale Exodus nigdy do moich faworytów nie należał. Jedyny kawałek, który wgniótł mnie w ziemię to "War Is My Shepherd". Morbid Angel mnie nie interesuję, więc ich koncert stanowił raczej nudne oczekiwanie na gwiazdę wieczoru.

Za wielką kurtyną z napisem Epitaph przygotowania trwały długo. Wreszcie z głośników zaczęły sączyć się dźwięki "Battle Hymn". Intro to nie przeszło jednak w "One Shot of Glory", rozległy się za to riffy "Rapid Fire". Wraz z wejściem wokalu kurtyna wreszcie opadła odsłaniając Judas Priest. Na płycie masakra większa niż można przypuszczać, wycofaliśmy się trochę by paradoksalnie móc cokolwiek widzieć, a nie tylko walczyć o przetrwanie. Przyznam, że obawiałem się o formę Halforda. Widziałem kilka filmików z tej trasy i nie spodziewałem się po nim wiele. Okazało się jednak, że Rob nieźle się na trasie rozkręcił. Słynny frontman choć najlepsze lata ma już dawno za sobą zaśpiewał bardzo dobrze. Na początku w okularach przeciwsłonecznych i czarnym płaszczu, często zmieniał strój w zależności od utworu. Po jego lewej stali Glenn Tipton i Ian Hill. Stali to dobre określenie, gdyż panowie za dużo się na scenie nie ruszali. Nowy, młody gitarzysta Richie Faulkner tryskał przy nich energią. Niewątpliwie ciężko było zastąpić pana Downinga, który przez dekady tworzył z Tiptonem jeden z najlepszych duetów gitarowych w rockowym światku, lecz Richie stanął na wysokości zadania i technicznie również nie zawodził.

"Rapid Fire" zakończył się małym pokazem pirotechnicznym po czym tylna kurtyna opadła odsłaniając dłoń z żyletką. A zatem nikt nie miał wątpliwości, że kolejny utwór również pochodzić będzie z "British Steel" - był to hymnowy "Metal Gods". Następny kawałek to za to spore zaskoczenie - "Heading Out To The Highway" z niezbyt popularnej płyty "Point Of Entry". Jest to niewątpliwie jedna ze słabszych pozycji w dyskografii, ale akurat ten utwór jest całkiem w porządku i miło było go usłyszeć na żywo. Jak się okazało zespół postanowił zagrać coś z każdej płyty z Halfordem. Z tej na której Rob powrócił do zespołu wybór nie mógł być chyba lepszy. Zapadła ciemność w której widoczny był tylko anioł zemsty nad sceną. Światła zaczęły się pojawiać wraz z końcówką intra i rozszalały wraz z wejściem perkusji i potężnych gitar - "Judas Rising". Jeden z najmocniejszych punktów koncertu.

Następną kompozycją był starszy o niemal 30 lat "Starbreaker". Również z tak starym materiałem Halford radził sobie dobrze. Panowie pozostali w klimatach prehistorycznych cofając się jeszcze dalej - "Victim Of Changes". Świetnie wykonany, przedłużony do ponad 10 minut utwór. Po koniec ładny pokaz laserów i wybuchy dymu. I powrót do samych korzeni - albumu "Rocka Rolla" z 1974 r., wybrano kawałek "Never Satisfied". Następnie kolejny utwór z "Sin After Sin" - cover Joan Baez "Diamonds & Rust" z ładnym akustycznym wstępem.

I znów skok w czasie o 30 lat. Rozbrzmiało intro "Dawn Of Creation", które przeszło w "Prophecy". Halford wcielił się w Nostradamusa nie tylko wokalnie, przywdział też niecodzienny strój z kapturem, w ręku dzierżył kostur zakończony logiem zespołu. Potem coś na co zapewne wielu czekało - materiał z płyty "Painkiller", a konkretnie "Night Crawler". Jak dla mnie jeden z najlepszych kawałków tego wieczoru, świetnie wykonany, Rob i Richie zachęcali publiczność do aktywnego uczestnictwa. Następny w kolejce "Turbo Lover" nie należy z pewnością do czołowych kompozycji zespołu, ale trudno odmówić mu chwytliwości, na koncertach taki utwór musi się sprawdzić. Halford podsuwał mikrofon w stronę tłumu przy refrenie, ognie buchały na scenie.

Nadszedł czas na kompozycję z płyty "Stained Class", mianowicie "Beyond The Realms Of Death". Cóż, nie było co zbierać, rewelacyjny kawałek do wykonania którego nie można było mieć zarzutów. Do następnego za to owszem. Halford nie za śpiewał bowiem "The Sentinel" zbyt dobrze, zwłaszcza refren wykonał w inny, gorszy sposób niż na płycie. Trzeba jednak przyznać, że wybór kawałków z poszczególnych płyt był bardzo udany. Również z "Ram It Down" panowie zagrali moim zdaniem najlepszy utwór - "Blood Red Skies" i tym razem wyszło świetnie.

Następnie kolejna porcja starszych kawałków. Z płyty "Killing Machine" wybrano cover Fleetwood Mac - "The Green Manalishi (With The Two Pronged Crown)", a kolejnym przedstawicielem "British Steel" był wielki hit "Breaking The Law". I tu niespodzianka - Halford nie zaśpiewał tu kompletnie nic. Publiczność miała wykonać nie tylko refren ale i zwrotki. Pomysł nie był zły, ale myślę, że lepiej byłoby gdyby jednak Rob zaśpiewał zwrotki, tym bardziej że ludzie trochę się w nich gubili. Później swoje parę minut na popis miał Scott Travis. Perkusyjne solo płynnie przeszło w pierwsze takty "Painkiller". Jeden z największych hitów zespołu, którego nie mogło zabraknąć na koncercie. I jeden z najbardziej wymagających wokalnie. I tu duże brawa dla Halforda, który zaśpiewał wprawdzie gorzej niż na płycie, ale w stopniu jak najbardziej zadowalającym (na niektórych poprzednich gigach było znacznie gorzej). Końcówka z pokazem laserów i ogni była bardzo efektowna. Później wśród braw zespół zszedł ze sceny.

Po paru minutach dobiegł nas dźwięki "The Hellion". Halford, znów inaczej ubrany, stał na górnej scenie, na centralnym ekranie pojawiło się oko rozglądające się wokół. Intro przeszło oczywiście w "Electric Eye". Rob zamiast śpiewać refren kierował mikrofon w stronę publiczności. W połowie utworu zszedł na dolna cześć sceny gdzie szalał duet gitarzystów. Wybuchy dymu i odgłos silnika zwiastowały "Hell Bent For Leather". Halford wjechał motorem na środek sceny i na jego komendę Travis rozpoczął ten utwór. Rob przez cały czas siedział na maszynie, refren na zmianę śpiewał i ponownie podstawiał mikrofon do tłumu. Po zakończeniu kawałka bawił się z publicznością wydając przeróżne okrzyki i zachęcając do ich odtworzenia. Wreszcie zapowiedział "You've Got Another Thing Comin'", zsiadł z motoru i rozpoczął się wydawać by się mogło ostatni utwór koncertu. Wyraźnie przedłużony, głównie za sprawą popisów Richiego. Halford zarzucił na siebie polską flagę, pod koniec zdjął ją i ucałował. Ponownie zabawił się z publicznością w powtarzanie okrzyków przy fenomenalnym pokazie ognia, dymu i laserów. Następnie zespół pożegnał się z fanami, panowie porozrzucali fanty i zeszli ze sceny.

I tu niespodzianka - drugie wyjście na bis! "Living After Midnight" - świetnie wykonany kawałek idealnie nadający się na prawdziwe zakończenie koncertu. Koncertu, który trwał grubo ponad 2 godziny! Bogowie metalu zafundowali nam iście boski występ. Większość z nich ma już 60-tkę na karku, a nadal potrafią nieziemsko skopać tyłki. Czekamy na nową płytę i - miejmy nadzieję - kolejny koncert w Polsce lub okolicach. Cieszy fakt, że takie ikony metalu jak Judas Priest, czy Iron Maiden nadal trzymają formę i przynajmniej na żywo pokazują młodym miejsce w szeregu. Na koniec relacji pasują więc ostatnie słowa Halforda wypowiedziane do fanów w Polsce: "Keep The Metal Faith, Love Each Other."

Setlista:

01. Battle Hymn / Rapid Fire
02. Metal Gods
03. Heading Out To The Highway
04. Judas Rising
05. Starbreaker
06. Victim Of Changes
07. Never Satisfied
08. Diamonds & Rust
09. Dawn Of Creation / Prophecy
10. Night Crawler
11. Turbo Lover
12. Beyond The Realms Of Death
13. The Sentinel
14. Blood Red Skies
15. The Green Manalishi (With The Two Pronged Crown)
16. Breaking The Law
17. Painkiller
-----------------
18. The Hellion / Electric Eye
19. Hell Bent For Leather
20. You've Got Another Thing Comin'
-----------------
21. Living After Midnight



Autor: Ramza

Data dodania: 27.09.2011 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!