Iron Maiden - Katowice


Iron Maiden, Stray
Spodek, Katowice - 03.06.2003 r.



Przed wyjazdem:

Już od pierwszego dnia w którym dowiedziałem się o czerwcowym koncercie Iron Maiden na każdą myśl o zobaczeniu Brytyjczyków na żywo serce zaczynało bić coraz mocniej. Kłopoty z załatwieniem transportu, zmontowaniem ekipy, kupnem biletów jakoś udało się przeskoczyć i pamiętnego 2 czerwca 2003 roku w poniedziałek o godzinie 18:00 szczycieńska ekipa w liczbie 13 osób pojawiła się na dworcu.

585 km przed nami:

Jeszcze nie wyjechaliśmy a już było wesoło. Z uwagi na to, że czekaliśmy na całą załogę bilety zaczęliśmy kupować delikatnie mówiąc odrobinę za późno i gdyby nie to, że dwóch śmiałków stanęło przed pociągiem, uniemożliwiając mu jazdę nasz wyjazd skończyłby się już w Szczytnie. Jak widać z drobnymi przeszkodami dojechaliśmy do Olsztyna. Na miejscu stawia się kolejny 14 uczestnik wyjazdu. Drobne zakupy, przed sklepem dwóch pijaczków jak widać zorientowanych w temacie nazywa nas skinami i prawi komplementy "takim to tylko w mordę dać" (pozdrowienia dla obu panów). Krótki przemarsz przez miasto i na dworzec, gdzie czekał na nas pociąg do Częstochowy. 8 godzinna podróż jak wiadomo nie należy do najprzyjemniejszych na świecie także czas umilały nam wspólne rozmowy i różnej maści napoje (w większości bezalkoholowe). Nie obyło się także bez kupy śmiechu kiedy zostaliśmy nazwani satanistami. Wyproszono nas również z rzekomo zarezerwowanych przedziałów dla wycieczki do Zakopanego. Jak śpiewa Lady Pank "Ogólnie mówiąc life is brutal". Krótki postój w Częstochowie (cholera nie mieliśmy czasu nawet na Jasną Górę wpaść) i jazda do Katowic - kurnik rulezzz!

Run To The... Spodek:

Katowice (wtorek godzina 8 rano, 10 godzin przed koncertem). Nie myśleliśmy już o niczym tylko czym prędzej do Spodka. Po drodze mijamy kilka grupek metalowców, wzbudzamy ogólne zainteresowanie tłumu i wreszcie docieramy do tak upragnionego miejsca. Spodek prezentuje się dosyć pozytywnie (obeszliśmy cały). Spotykamy pierwszych metali wyczekujących koncertu. Ludziska w koszulkach Dziewicy pojawiają się coraz częściej.

10 godzin do szczęścia:

Zmordowani po podróży znajdujemy malownicze miejsce pod drzewem zaraz obok Spodka. Cień i miękka trawa pozwalają zregenerować odrobinę wyczerpane organizmy. Dla rozpędzenia nudy postanowiliśmy rozłożyć na czynniki pierwsze setlistę Maiden. Każdy wyrażał swoje opinie, jedni bawili się w dorzucanie swoich faworytów do zestawu numerów inni dyskutowali o poszczególnych kawałkach. Co jak co, ale do jednego byliśmy zgodni "zajebiście, że grają 22 Acacia Avenue". Zakończył się temat kawałków i naszym oczom ukazał się przejeżdżający autobus z magicznym... logiem Iron Maiden. Chwilowa konsternacja po czym szybkie zagarnięcie swoich tobołów i pędem za Spodek. Tak jak my pomyślało również kilkunastu innych, autobus Iron Maiden obserwowała całkiem spora grupa fanów, mająca w głowie tylko jedno - "spotkać Iron Maiden". Niestety nie dane nam było zdobyć autografów ani zrobić sobie wspólnej fotki z zespołem. Ochroniarze jasno i wyraźnie dali do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Na pocieszenie pozostała jedynie fotka autobusu Maiden, prawdę mówiąc dobre i to.

Każdy ma swoją flagę:

Właśnie, wpadliśmy na genialny pomysł zrobienia swojego transparentu. Kupiliśmy prześcieradło, zebraliśmy do kupy wszystkie potrzebne narzędzia i do roboty. W międzyczasie krótka burza mózgów, która doprowadziła do powstania projektu. Po około godzinie pracy "Iron Maiden Szczytno" było gotowe. Trzeba przyznać, że jak na warunki produkcji i dostępne środki wyszło całkiem nieźle. Z gotową flagą ruszyliśmy do McDonalds'a. Tam co niektórzy postanowili zjeść jakiś posiłek, chociaż głównym celem i tak była łazienka :D. Powracamy pod Spodek, jest 15, pakujemy wszystko do plecaków, jesteśmy gotowi na koncert. Podążamy pod wejście.

Oczekiwania i spotkania:

Z każdą minutą przybywało ludzi, zabrano się za ustawianie barierek (nie można tego było zrobić wcześniej?), rozpoczęła się walka o jak najlepsze miejsca na starcie. Odpuściliśmy sobie te przyjemność. Dołączyła do nas grupa z Bełchatowa (dość spora - pozdrawiamy!). Z Bastkiem przegadaliśmy kilka ładnych minut. W międzyczasie spotkałem się z Witkiem Olejniczakiem i Smokiem z Miecza Wikinga. Był też Maxx z Chainsaw, który pomachał w naszą stronę. Zaczęli wpuszczać! Publiczność w oczekiwaniu bawi się wyśpiewując kolejne zwrotki "Fear Of The Dark", na tym się nie skończyło, repertuar koncertu publiki był dość zróżnicowany, nie zabrakło Ich Troje, Hymnu Polski, Pszczółki Mai i jeszcze kilku innych "hitów". Na deser piękny slogan "Kurwa mać, ile mamy stać?!". Skandowania "Maiden!!!, Maiden!!!, Maiden!!!..." nie było końca. W końcu dostaliśmy się do Spodka.

W paszczy lwa:

Oddałem plecak do szatni, nawet mnie nie obmacywali, co przyznam szczerze bardzo zdziwiło. Zrobiliśmy sobie kilka fotek z naszą flagą, aparat w łapę i do boju. Pierwsze oględziny Spodka wypadły bardzo pozytywnie. Przyznam szczerze, że byłem baaaaardzo mile zaskoczony. Sama scena jak i ogólny widok tych wszystkich sektorów, całej płyty naprawdę zrobił na mnie wielkie wrażenie. Teraz już tylko oczekiwania do koncertu.

Acid?

Zajęliśmy sobie całkiem przytulne miejsce na środku płyty i czekaliśmy. Podszedł do nas koleś, który wyskoczył z takim oto tekstem "Co będzie na support? Słyszałem, że Acid Drinkers". Jak widać pan był dobrze poinformowany, pozdrawiamy) Nie chciałem siedzieć, postanowiłem, że jeszcze przed koncertem dostane się do barierek (ale ambitny plan co?). Ruszyłem więc, mój szczytowy moment to 3 rząd, support jeszcze nie zaczął grać a ja czułem już wszystkie części ciała. Na płycie był totalny ścisk, zero możliwości ruchu, zero powietrza - makabra! Wymiękłem. Postanowiłem support obejrzeć z daleka i zaatakować przed Maiden. Tak też zrobiłem.

Stray:

Panowie ze Stray zaczęli grać. Na pewno nie zachwycili publiki. Jak na mój gust kapelka trochę nie wpasowała się w gusta ludzi przybyłych do Spodka. Całkiem przyjemny wokalista (z fajnym rasowym angielskim akcentem) i niezły gitarzysta to jednak trochę za mało. Co by jednak nie gadać, być supportem przed Maiden to cholernie ciężka sprawa, publika zawsze czeka na główne danie. Zrobiłem kilka zdjęć, pośpiewałem sobie przy "All In Your Mind" i to wszystko.

Po trupach do celu:

Stray zakończył występ, właśnie wtedy 3 śmiałków z naszej ekipy ruszyło do mety (tfu... do barierek). Mozolnie to szło, było kilka problemów, kilka dosyć "wielkich" przeszkód do pokonania. Ale z czasem dostaliśmy się do 4 rzędu. Wtedy pomyślałem, że wycofać się już nie można i ja chcę zobaczyć Iron Maiden z samego przodu, choćbym miał tego koncertu nie przeżyć. Nie wiem jakim cudem (moje modlitwy zostały wysłuchane), ale w końcu dorwałem jedną ręką barierki (jakaż to była piękna chwila). Kumple wymiękli na 3-4 rzędzie ja osiągnąłem swój cel. Czułem się cudownie, ale najlepsze miało dopiero nadejść. Wyciągnąłem aparat i czekam na Maiden.

Scream For Me Katowice!:

- "The Number Of The Number" -

"Woe to you, on earth and sea,
for the Devil sends the beast with wrath,
beacause he knows the time is short...
Let him who hath understanding reckon the number of the beast
for it is a human number,
its number, is six hundred and sixty six"

Odmówiliśmy tę oto modlitwę, zapaliły się świtała. Riff, Dickinson zaczął "I left alone my mind was blank" i machina zwana Iron Maiden ruszyła. Chyba wtedy zrobiłem pierwsze zdjęcia, nie pamiętam, to co działo się pod sceną można porównać do totalnej zagłady. Po prostu masakra, jak słyszałem potem z opowiadań co tam żeśmy wyrabiali zastanawiałem się jak ja to przeżyłem (trzeba pamiętać, że byłem około 26 godzin od wyjazdu). W takich momentach nie czuje się zmęczenia. "TNOFTB" może nie jest wymarzonym kawałkiem na otwieracz, ale i tak było pięknie. Szczególnie te genialne 666 - kto był ten wie o czym mowie.

- "The Trooper" -

Chwila zastanowienia, tak zaczęli jak na "A Real Live Dead One". Bruce standardowo macha flagą, publika szaleje, zespół nie pozostaje bierny na to co wyprawia się pod sceną. Dickinson skacze, biega. Widać, że panowie są w wysokiej formie. Jeden z moich ulubionych kawałków. Byłem już wniebowzięty, a to dopiero początek.

- "Die With Your Boots On" -

Może nie jest to jakiś hicior Maiden, ale co by nie zagrali publika w Polsce bawi się świetnie. Tak, to jest to, każdy kawałek na koncercie wychodzi wyśmienicie. Solówki - miodzio. Zostajemy przy "Piece Of Mind".

- "Revelations" -

Bardzo lubię ten kawałek, a że w oryginale zagrany jest na trzy gitary bardzo chciałem go usłyszeć live. To czego chciałem dostałem, nic dodać, nic ująć. Po prostu geniusz. Za sceną pojawia się wielka płachta z okładką "TNOTB". Mamy już:

- "Hallowed Be Thy Name" -

Co tu dużo gadać. Klasa sama w sobie. Publika nie daje Dickinsonowi śpiewać wstępu. Potem już tylko masowe szaleństwo. Każdy zna tekst na pamięć i to słychać. Harris oczywiście również podśpiewuje wszystko po nosem. Dla takich momentów warto żyć.

- "22 Acacia Avenue" -

Genialny kawałek, jak dowiedziałem się, że to grają byłem "very happy" Może nie jest to jakiś koncertowy killer ale jak się okazuje na żywo wypada świetnie. Publiczność trochę poskakała, trochę pośpiewała. Solówki wypadły bardzo ładnie. Dzięki panowie za ten utwór.

- "Wildest Dreams" -

Na to czekało wielu. Nowy kawałek Maiden wypadł świetnie, całkiem ciekawe zwrotki, bardzo fajne partie instrumentalne, dosyć fajny refren. Już wiemy, że nowy album będzie świetny. Nie mogę się doczekać chwili kiedy włożę "Dance Of Death" do mojego Hi-Fi.

- "The Wickerman" -

Ten kawałek wywołał burzę. Publika oszalała. Adrian zaczyna, a zaraz potem cała płyta rusza w totalne pogo. Słychać, że to utwór wprost stworzony na koncerty. Szybki, mocny, cholernie melodyjny i chwytliwy. Po tak intensywnej zabawie poczułem się dość słabo. I tak cieszę się, że wytrzymałem tyle, wszak nie mieszkam w Katowicach, 858 km pociągiem i 10 godzin czekania swoje robi. Musiałem opuścić pierwsze rzędy bo inaczej mój organizm mógłby doznać jakiegoś poważniejszego uszczerbku. Zaraz po zakończeniu kawałka poprosiłem ochroniarzy o ewakuację.

- "Brave New World" -

Gdy wychodziłem Maiden zaczynało już tytułowy kawałek z ostatniej płyty. Jak najszybciej potrafiłem popędziłem do łazienki i zaraz spowrotem. Postałem trochę na schodach. Podziwiałem pięknie bawiącą się publikę i nie mniej zadowolony zespół. Zregenerowałem trochę siły i jazda do przodu. Już nie tak blisko jak wcześniej, teraz około 4-5 rzędu.

- "The Clansman" -

Taaaaaaak to było piękne. Całkiem przyjemna zapowiedź. Potem Bruce i Nicko oszaleli. Obaj ruszyli do tańca. Muszę przyznać, że naprawdę bardzo fajnie to wyglądało. Nic jednak nie przebije chóralnego "Freeeeeeedom!!!, Freeeeeeeedom!!!...". Cały Spodek ryczał ile sił w płucach. Ach gdyby mógł to usłyszeć William Wallace!

- "The Clairvoyant" -

To już klasyka. Cieszę się, że panowie zagrali ten numer, zwarzywszy na to, że jeszcze nie był u nas nigdy prezentowany. Nic innego jak tylko darcie każdej linijki tekstu. To było po prostu piękne. Do tego Eddie na scenie. Oczywiście ucharakteryzowany na wzór okładki "Edward The Great". Wtedy to zrobiłem ostatnie zdjęcie (cholera czemu nie miałem drugiej kliszy). Ogólnie mówiąc, ciarki na plecach.

- "Heaven Can Wait" -

Na scenie pojawiają się fani, którzy śpiewają razem z zespołem. Chóralne "oooo oooooooooo ooooo oooooo" darł już cały Spodek. Podobno Bruce podszedł do jednego z fanów, wziął od niego aparat i zrobił mu zdjęcie ze sceny. Niestety tego nie widziałem :(

- "Fear Of The Dark" -

Na scenie ciemność, tylko jedne małe światełko skierowane na Dickinsona. Zapowiedź, niesamowita reakcja fanów. Publika śpiewa razem z Bruce'm wyryte w pamięci każdego pierwsze linijki tekstu, potem już tylko totalne szaleństwo. Ponad 7 minut najlepszej muzyki na świecie. Fani szaleją, zespół również, Dickinson hasa żwawo podczas instrumentalnych partii, Janick jak zawsze popisuje się sztuczkami z gitarą, Harris cały czas podśpiewuje a Adrian z Dave'm wymiatają. Chciałbym choć raz spojrzeć ze sceny na publikę, to musiał być piękny widok. Patrzyłem na Bruce'a. Widziałem po oczach, że jest pod wrażeniem, to samo reszta zespołu. Magiczny moment koncertu.

- "Iron Maiden" -

Klasyka, klasyka i jeszcze raz klasyka. Sztandar, bez którego nie odbędzie się żaden koncert Maiden. Jak zawsze głowa Eddiego na scenie. Wszystko to robi naprawdę bardzo pozytywne wrażenie. No i Dave, gitara do góry i gramy.

I co koniec? Nieeeeee. Tak być nie może, fani zabierają się do roboty, wrzaski, gwizdy, skandowanie i są z powrotem! Zaczynają bisować.

- "Bring Your Daughter... To The Slaughter" -

Tutaj Dickinson rozwalił wszystkich, to co zrobił ten facet mało co nie przyprawiło niektórych o zawał serca. Przyznać się, na ile razy rozłożyliście te "ooooo"? Tyle lat na karku i dalej taka forma. Nie ma wątpliwości, kto jest najlepszym wokalistą na ziemi. Potem jeszcze publika skandująca "Maiden!!! Maiden!!! Maiden!!! Maiden!!!". To było po prostu piękne. Dickinson nie mógł nic powiedzieć, publika nie dała mu dojść do głosu. Po raz kolejny polscy fani pokazali, że Maiden jest u nas po prostu szanowany jak bóstwo. Wyobrażam sobie co musieli czuć muzycy Dziewicy w takim momencie. Dla nich to najpiękniejsze podziękowanie. Cudowny moment koncertu, chyba najpiękniejsze kilka sekund w Spodku.

- "2 Minutes To Midnight" -

Światła na Janick'a. Taaaak to "2MTM", kolejny klasyk. Publika ponownie pokazuje swoje możliwości drąc refren razem z Dickinsonem. No i Harris jak zawsze kończący kawałek w charakterystycznej dla siebie pozie. Pięknie po prostu!

- "Run To The Hills" -

Ostatni kawałek wieczoru. Publiczność ostatkiem sił wyśpiewuje refren. Widać, że każdy z przodu sceny słania się już na nogach (w tym ja również oczywiście). Organizm mówi "koniec", ale wszyscy chcieliby jeszcze, choćby kosztem swojego zdrowia. Niestety to już koniec. Każdy chciałby złapać coś od zespołu. Było nawet "rzuć gitarę" do Harrisa. Chyba nie słyszał. Muzycy znikają ze sceny, zapalają się światła. Koncert w katowickim Spodku dobiegł końca.

To już jest koniec. Sweet Home:

Zmęczony, cały mokry powolnym krokiem udałem się do wyjścia. Odebrałem plecak, przebrałem się, spotkałem resztę ekipy i w drogę. Jeszcze do sklepu po napoje i na dworzec. Tam cała masa metalowców walczących o bilet na swój pociąg. Bez większych problemów dojechaliśmy do Jaworzna potem Torunia, Olsztyna i niesamowicie wyczerpani ("Live After Death") wysiedliśmy w Szczytnie około godziny 16. Przywitanie z kumplami. Sms do dziewczyny (wróciłem cały i zdrowy), obiad, teleexpress i sen, który był tak bardzo każdemu potrzebny.

Podsumowując:

Koncert był po prostu genialny, dla takich rzeczy warto tłuc się przez całą Polskę pociągami. Nie spać dwa dni itp. Krótko mówiąc dla takich chwil warto żyć. Piszę to w piątek 3 dni po koncercie a jeszcze pisk w uszach całkowicie nie przeszedł. Drobne dolegliwości powoli przestają doskwierać. Nie ważne, liczy się to, że byłem tam, że byłem pod samą barierką, widziałem cały zespół z kilku metrów. Że słyszałem 17 genialnych numerów, które sprawiły publice jak i samemu zespołowi ogromną radość. Zdecydowanie "Show życia", może to zmienić tylko i wyłączenie kolejny koncert Maiden. Oby było ich jak najwięcej!!!

Sprawy czysto techniczne:

46 h poza domem
około 20 h jazdy pociągami
10 h czekania na koncert
około 40 zrobionych zdjęć
4 h w Spodku w tym 2 na Maiden
piwo i inne napoje: (cenzura :D)

Pozdrowienia przede wszystkim dla tych wszystkich, którzy oczekiwali naszego powrotu oraz dla kolegi Przemka, któremu zdrowie nie pozwoliło wybrać się z nami. Następnym razem pojedziemy już wszyscy! Do zobaczenia na kolejnym koncercie.

UP THE IRONS!!!!!!!!!!!!!

P.S. Jeżeli to wszystko przeczytałeś/przeczytałaś jesteś podobnym fanatykiem/fanatyczką Iron Maiden co ja. Gratuluję!



Autor: Krzysiek

Data dodania: 30.06.2003 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!